<<< Dane tekstu >>>
Autor Bracia Grimm
Tytuł Duch we flaszce
Pochodzenie Baśnie
Wydawca Wydawnictwo Księgarni F. Korna
Data wyd. 1929
Druk „LECH“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz M. Rościszewski
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

DUCH WE FLASZCE

Żył raz sobie pewien drwal, który pracował od świtu do późnej nocy. Gdy w końcu zebrał trochę grosza, mówi do swego syna:
— Jesteś moim jedynakiem, chcę przeto pieniądz, zaoszczędzony w ciężkiej pracy, wyłożyć na twoją naukę. Jeżeli wyuczysz się czegoś gruntownie, to będziesz mnie żywił na starość, gdy mi członki zdrętwieją i będę musiał siedzieć w domu.
Syn drwala wstąpił tedy do wyższej szkoły i pilnie się uczył, zdobywając pochwałę od nauczycieli.
W szkole tej, przebył czas pewien, ale gdy przeszedł parę kursów, i jeszcze się nie wydoskonalił we wszystkiem, ojciec zubożał i musiał doń powrócić.
— Ach! — rzekł ojciec zmartwiony: — nie mogę łożyć dalej na ciebie, bo w tych ciężkich czasach trudno mi więcej zarobić, niż na chleb powszedni.
— Kochany ojcze, — odrzekł jedynak, — nie kłopocz się o to; jeżeli taka wola Boża, to wszystko pójdzie dla mojego dobra. Już ja się zastosuję do tego.
Gdy ojciec wybierał się do lasu na obróbkę drzewa, syn mówi:
— Pójdę z ojcem i będę ojcu pomagał.
— Ależ mój synu, — odparł ojciec, — to będzie dla ciebie za trudne, ty nie jesteś przyzwyczajony do ciężkiej roboty, nie wytrzymasz długo, wreszcie mam tylko jedną siekierę i brak mi pieniędzy na kupno drugiej.
— Niech ojciec uda się do sąsiada, — odparł syn, — on ojcu pożyczy siekiery, dopóki nie zarobię na inną.
I ojciec pożyczył siekiery od sąsiada a nazajutrz o świcie, wyszli obaj razem do lasu. Syn pomagał ojcu i wcale nie okazywał zmęczenia.
Gdy już słońce stanęło nad nimi, rzecze ojciec:
— Trzeba wypocząć i zjeść obiad, zaraz robota pójdzie nam raźniej.
Ale syn wszedł w głąb lasu, spożył swój chleb, był bardzo wesół i rozglądał się po gęstwinie, czy mu się jakie gniazdo ptasie nie trafi. Chodził tu i owdzie, aż wreszcie doszedł do olbrzymiego dębu, którego pięciu ludzi nie mogło by objąć. Stanął i pomyślał sobie, że na takim dębie pewnie nie jeden ptak zakłada swoje gniazdo.
Nagle, wydało mu się, że słyszy jakiś głos.
Zaczął nasłuchiwać i wyraźnie usłyszał następujące słowa, wymówione bardzo głuchym tonem:
— Wypuść mnie, wypuść mnie!
Rozejrzał się dookoła, ale nic nie mógł odkryć; zdawało mu się, że głos wychodzi z ziemi, więc zawołał:
— Gdzie jesteś?
Głos odpowiedział:
— Jestem tu, na dole, pomiędzy korzeniami dębu. Wypuść mnie, wypuść mnie!
Uczeń jął grzebać w korzeniach, aż nareszcie w jednej małej dziurze spostrzegł flaszkę. Podniósł ją do góry i obejrzał pod światło. We flaszce było coś żywego, jakgdyby żaba, coś, co skakało do góry i na dół.
— Wypuść mnie, wypuść mnie! — znowu głos zawołał: — Uczeń, nie podejrzewając nic złego, wyciągnął korek z flaszki i w tejże chwili ze środka wyskoczył duch i zaczął rosnąć, i rósł tak prędko, że w kilka chwil zamienił się w olbrzymiego chłopa, sięgającego głową, aż do połowy dębu.
— A wiesz ty, — zawołał doń olbrzym strasznym głosem, — jaka cię czeka nagroda za to, żeś mnie wypuścił?
— Nie wiem, — odparł uczeń bez trwogi, — skądże mógł bym wiedzieć?
— To ja ci powiem, — odpowiedział duch, — muszę ci za to kark skręcić!
— Powinieneś mnie był o tem wcześniej powiedzieć, — odparł uczeń, — to byłbym cię zostawił we flaszce; ale tymczasem głowy ci nie oddam, dopóki się nie naradzę z innymi ludźmi.
— Czy będzie mniej, czy będzie więcej ludzi, — odrzekł duch, — nagroda cię nie minie. Czy myślisz, że mnie z łaski tak długo trzymano w zamknięciu? Nie, to było za karę; jam jest potężny Merkury. Kto mnie uwolnił, temu kark muszę skręcić!
— Czekaj! — zawołał uczeń, to tak prędko nie idzie, muszę najprzód wiedzieć, czyś to ty rzeczywiście siedział w tej małej flaszce i jesteś prawdziwym duchem. Jeżeli wejdziesz do flaszki z powrotem, to uwierzę, i wtedy możesz sobie robić ze mną, co zechcesz.
Duch rzekł wyniośle:
— To fraszki!
Skurczył się i zrobił się tak cienkim i tak małym, jakim był z początku, tak, że przez ten sam otwór, przez szyjkę flaszki mógł wcisnąć się do środka. Zaledwie jednak chlupnął na dno, uczeń natychmiast flaszkę znowu zakorkował i rzucił ją pomiędzy korzenie dębu.
W ten sposób duch został zwiedziony. Uczeń chciał teraz wracać do ojca, ale duch krzyknął wielce żałosnym głosem:
— Ach, puść mnie, puść, puść, kochanie!
— Nie! — odparł uczeń. — Drugi raz się nie dam złapać. Kto mi raz zalał sadła za skórę, tego nie wypuszczę.
— Jeżeli mnie uwolnisz, — zawołał duch, — to ci dam tyle, że ci wystarczy do końca życia.
— Nie, — odparł uczeń, — chcesz mnie oszukać.
— Lekceważysz własne szczęście... — Wszak ja ci nie chcę zrobić nic złego, lecz wynagrodzić cię hojnie.
Uczeń pomyślał: „spróbuję, a nuż słowa dotrzyma? W każdym razie, krzywdy żadnej mi nie zrobi!“
Co pomyślawszy, wyjął korek, a duch wyrósł znowu jak poprzednio i stał się potwornym olbrzymem.
— No, teraz otrzymasz nagrodę.
Co mówiąc, wręczył mu maleńki kawałeczek płótna, istny plasterek i rzekł:
— Jeżeli jednym końcem tej szmatki potrzesz jaką ranę, to rana zagoi się natychmiast, a jeżeli drugim końcem potrzesz stal lub żelazo, to zamienią się w srebro.
— Muszę to naprzód wypróbować, rzekł uczeń i podszedł do jednego drzewa, nadrąbał je siekierą natarł je plasterkiem i rana zasklepiła się sama przez się i znikła bez śladu. — No dobrze, — ozwał się do olbrzyma, — to ma swoją wartość, więc teraz możemy się rozstać.
Duch podziękował mu za uwolnienie a uczeń podziękował za podarunek i poszedł z powrotem do ojca.
— Gdzieżeś się podział? — zawołał ojciec: — czy już zapomniałeś o swojej robocie? Zaraz mówiłem, że nie będziesz w stanie pracować po mojemu.
— Niech ojciec będzie spokojny, ja nadrobię jeszcze!
— Tak, nadrobię! — pomruknął ojciec z gniewem: — to nie ma sensu.
— Spójrz no tylko, ojcze, jak kropnę w to oto drzewo, to się rozleci na kawałki.
Wziął swój plaster, posmarował nim siekierę i uderzył w drzewo z całej siły, ale ponieważ żelazo zamieniło się w srebro, siekiera przeto zgięła się.
— Ach, ojcze, zobacz tylko, jaką mi nędzną dali siekierę. Skrzywiła się zupełnie!
Ojciec przestraszył się i rzekł:
— Ach cóżeś mi narobił! Muszę teraz zapłacić za siekierę, a czem zapłacę, chyba nie z tego zarobku, któregoś ty mi przysporzył!
— Nie gniewaj się, ojcze, — odparł jedynak, — już ja zapłacę za siekierę.
— Ach ty głupcze! — zawołał ojciec. — Z czego zapłacisz? Wszak nie masz nic oprócz tego co ja ci daję. Żarty uczniowskie przychodzą ci do głowy, ale o rąbaniu drzewa nie masz wyobrażenia.
Po niejakiej chwili, odrzekł uczeń:
— Ojcze, nie mam wcale ochoty robić dalej, odpocznijmy sobie trochę.
— Ach, co ty tam wiesz! — rzekł ojciec. — czy myślisz, że potrafiłbym siedzieć z założonemi rękoma jak ty? Ja muszę jeszcze robić, a ty możesz sobie wędrować, dokąd ci się spodoba.
— Ojcze, jestem po raz pierwszy w tym lesie i nie znam drogi. Pójdź ze mną.
Ponieważ stary ochłonął już z gniewu, dał się przeto w końcu namówić i poszedł z nim do domu. Tu mówi do syna:
— Idź i sprzedaj uszkodzoną siekierę, a staraj się dostać jak najwięcej; — resztę będę musiał zarobić, ażeby zapłacić za siekierę sąsiadowi.
Syn wziął siekierę, a zaniósł ją do miasta. Tam wszedł do pewnego złotnika, który wypróbował materjał, zważył go i rzekł:
— To srebro warte jest czterysta talarów, ale ja tyle gotówki nie mam.
A uczeń na to:
— To daj mi pan tyle, ile pan ma; na resztę poczekam.
Złotnik dał mu trzysta talarów, a sto został dłużny.
Wraca teraz uczeń do domu i mówi:
— Ojcze, mam pieniądze, idź i zapytaj się, ile sąsiad chce za siekierę.
— Siekiera kosztuje półtora talara, to wiem.
— No to daj mu trzy talary, będzie miał dosyć. Wszak to wartość podwójna. Patrz, ojcze, mam ja aż nadto pieniędzy.
I dał ojcu sto talarów, mówiąc:
— Nigdy ci, ojcze, nie zbraknie, nawet na zbytki!
— Wielki Boże! — zawołał stary — Skądżeś ty przyszedł do takiego bogactwa?
Syn opowiedział mu wszystko co zaszło i jak ufając we własne szczęście, dokonał tak pięknej zdobyczy.
Za pozostałe pieniądze zaczął znowu uczęszczać do szkoły wyższej, uczył się pilnie, a że swoim plastrem mógł goić wielkie rany, zasłynął przeto, jako jeden z najsławniejszych lekarzy na świecie.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Bracia Grimm i tłumacza: Bolesław Londyński.