Dusza Zaczarowana/II/Część druga/8

<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Dusza Zaczarowana
Podtytuł II. Lato
Część druga
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. L’Âme enchantée
Podtytuł oryginalny II. L’Été
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała księga II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Marek wrócił do zdrowia, a Odetka kwitła jak róża. Była teraz wielce dumna, gdyż zeszłego lata odprawiła pierwszą komunję (było to w epoce, kiedy Kościół, niby węsząca za niewinnością Joconda, osądził, że znika ona po siódmym roku życia). Odetka uważała się już za kobietę i usiłowała przybrać odpowiednie zachowanie, tłumiąc porywczość kozy na postronku, która ją rozpierała. Ale raz po raz wymykała się samej sobie z rąk. Sylwja była zadowolona, interesy szły dobrze, a Anetka, sycąca teraz u ogniska domowego siostry głód serdeczny, osiągnęła stan ukojenia. Łączyło je pełne zaufanie.
Pewnego jasnego popołudnia, między trzecią a czwartą, przy końcu października, kiedy to słońce świeci jasno i radośnie bez przysłon, jak drzewa bez liści... pootwierano okna, by wpuścić światło i ciepło. Nazajutrz przypadała ósma rocznica urodzin Odetki. Anetka przyszła do Sylwji i oglądały w pokoju od podwórza różne materje, zajęte poważną dyskusją zawodową. Odetka wtykała raz po raz nos w drzwi od kurytarza, by widzieć, co robią. Kazano jej, dość szorstkim głosem, odejść, skończyć pewną, niewielką robotę przed podwieczorkiem. Marek był w liceum i miał wrócić po lekcjach, za jakieś pół godziny.
Czas płynął równiuteńko, bez fałdy i zmarszczki, jakby tak być miało przez całe życie. Wszyscy czuli się dobrze i nawet nie odczuwali tego stanu błogości: to rzecz naturalna. Wróble ćwierkały w bluszczach murów, a ostatnie muchy jesienne brzęczały z ukontentowania, że im ciepło w zdrętwiałe skrzydła.
Nie posłyszały niczego zgoła... a jednak zamilkły obie jednocześnie, jakby pękła wątła nić szczęścia...
Zadzwonił ktoś.
— Może to Marek... ach nie, jeszcze za wcześnie.
Dzwonienie i stukanie rozbrzmiało ponownie. Spieszno komuś... zaraz... zaraz!
Sylwja poszła otworzyć, a Anetka szła o kilka kroków za nią.
W progu stanęła zadyszana odźwierna. Krzycząc, machała rękami. Zrazu nie zrozumiały.
— Pani nie wie?... Nieszczęście! Mała panienka...
— Kto?
— Odetka... biedaczka!
— Co? Co?
— Spadła...
— Spadła?
— Jest na dole.
Sylwja zawyła. Odepchnąwszy odźwierną, zbiegła po schodach. Anetka chciała iść, ale nogi się ugięły i musiała zaczekać, aż serce pozwoli jej oddychać. Pochylona na poręczy, usłyszała z ulicy nieludzkie wrzaski Sylwji.
Cóż się stało? Odetka niechętnie brała się do roboty i czyniła wszystko, by tego uniknąć. Musiała pewnie wyjrzeć oknem, czy Marek nie wraca, wychyliła się, biedactwo... nie miała nawet chyba czasu zrozumieć co zaszło... Anetka zeszła chwiejnie i zastała wokoło Sylwji zbiegowisko. Nieszczęsna, bliska obłędu, trzymała w objęciach małe, wiotkie ciałko, o zwiśniętej głowie i nogach. Brunatne włosy zakrywały strzaskaną czaszkę, pod nosem widniało jeno trochę krwi, a otwarte oczy zdały się pytać... Odpowiedziała śmierć.
Anetka uczuła, że padnie i zacznie krzyczeć, ale ból Sylwji wchłonął ją całą. Sylwja leżała niemal na dziecku, podnosiła je, potrząsała i wrzeszczała, jak szalona. Wołała córki, klęła ją... czy kogoś? Kogóż? Niebo... ziemię... Pieniła się z rozpaczy i nienawiści.
Po raz pierwszy widziała Anetka namiętność obłędną siostry, skrytą w głębi, nie dobytą dotąd przez życie. Poznała ją, jako dziedzictwo własnej krwi.
Wybuch ten otamował jej rozpacz, musiała zachować równowagę i spokój. Wzięła Sylwję za ramiona i podniosła mimo oporu i klątw, a Sylwja zamilkła nagle pod wrażeniem tej serdecznej pomocy, podniosła głowę, rzuciła dzikiem spojrzeniem po ludziach zbitych wokoło niej, wzięła dziecko w ramiona i bez słowa weszła do sieni.
Anetka szła za nią, gdy nagle ujrzała na zakręcie ulicy wracającego Marka. Mimo wielkiego bólu, skoczyło jej w piersi serce i pomyślała:
— Cóż za szczęście, że to nie on!
Pobiegła doń i zasłoniła mu ten widok. Za pierwszem słowem zbladł i zaciął zęby. Odprowadziła go na bok i powiedziała, że Odetka jest ciężko ranna, ale intuicyjnie zrozumiał, że nie żyje, i starał się, zacisnąwszy pięści, odepchnąć tę myśl straszną. Mimo wzruszenia, nie przestał zważać na siebie i zachowanie ludzi na ulicy. Matka nie miała kapelusza, spoglądano na nich, a to go drażniło. Spokój Marka oddziałał na Anetkę i poleciwszy mu iść do domu, wróciła co prędzej do Sylwji. Siedziała w kącie w zupełnej prostracji. Nie słyszała niczego, dysząc tylko głośno, jak ranne zwierzę. Robotnice zakrzątnęły się koło dziecka. Anetka umyła zmarłą, ubrała w czystą bieliznę i położyła do łóżka, jak wczoraj... tak niedawno, a tak wiekuiście daleko... Skończywszy, podeszła do Sylwji, wzięła za rękę wiotką i bezwładną i ściskała jej palce, z których uciekło, zda się, życie. Nie śmiała szepnąć słowa pociechy, któreby przebiło mur rozpaczy. Jeno zetknięcie ciał siostrzanych mogło otworzyć bramy współczucia, objęła ją tedy, zaczęła płakać, a łzy płynęły na kark Sylwji. Zaczęły widocznie topić zamróz jej serca, gdyż nie ruszając się jeszcze, Sylwja ściskała zlekka rękę siostry. Niedługo nadszedł mąż, a Anetka wróciła do domu.
Wyjawiła Markowi całą prawdę, o czem zresztą wiedział. Był wzruszony, ale robił minę pewnego siebie. Ale zaledwo otwarł usta, głos mu zadrgał, pobiegł do swego pokoiku i załkał. Czując, jak straszne musi być dlań to pierwsze zetknięcie ze śmiercią, nie poruszała tego tematu, ale wzięła go jak dziecko, na kolana. Rad był dzisiaj temu i ukrył głowę na jej piersi. Gdy się oboje uspokoili i poczuli, że są we dwoje dla obrony, poleciła mu iść spać i zachęciła, by był mężny i nie bał się, chociaż przez część nocy zostanie sam. Zrozumiał i przyrzekł.
Wróciła nocą do tragicznego domostwa, chcąc czuwać nad zmarłą, i zastała Sylwję w innym już stanie. Nie była zrozpaczona i nie szalała, ale mimo to strasznie było patrzyć na nią. Pomieszało jej się w głowie. Zobaczywszy Anetkę, uśmiechnęła się, podeszła i powiedziała:
— Ona śpi.
Zaprowadziła siostrę do łóżka i dodała:
— Popatrz, jaka piękna!
Twarz Sylwji promieniała, ale przebiegały po niej cienie niepokoju. Po chwili rzekła znowu:
— Śpi smacznie... nieprawdaż?
Spojrzała na nią z gorączkowem pytaniem, więc Anetka odparła:
— Tak, śpi!
Poszły do sąsiedniego pokoju, gdzie był mąż z jedną z robotnic. Wysilali się, by mówić i zająć uwagę Sylwji. Ale ranna jej myśl przeskakiwała bezustannie z przedmiotu na przedmiot. Chwytała robotę i ciskała ją zpowrotem, a przytem ciągle nadsłuchiwała, co się dzieje w przyległym pokoju, powtarzając:
— Jak ona śpi!...
Patrzyła po wszystkich, czy wierzą. Wstała, podeszła do łóżka i zaczęła szeptać pieszczotliwe słowa. Nie mogąc tego znieść, Anetka chciała ją skłonić do milczenia, ale mąż poprosił ją zcicha, by nie niweczyła złudzenia.
Stało się to samo przez się. Sylwja wróciła, wzięła w rękę robotę i zamilkła, nie słuchając, co mówią inni. Umilkli także. Zapadła głęboka cisza. Nagle Sylwja wydała długi, bezsłowy okrzyk i zaczęła bić głową w stół. Gdy odzyskała mowę, jęła wyklinać Boga. Nie wierzyła weń, ale musiała na kimś wywrzeć zemstę. Oczy jej biegały, a usta miotały ordynarne słowa.
Potem nastąpiło wyczerpanie. Położono ją do łóżka, gdzie legła bez ruchu, a Anetka siedziała przy niej, aż do chwili zaśnięcia.
Wróciła złamana, pustemi ulicami, o świcie. Marek nie spał. Szczękając zębami, weszła do łóżka (po dwunastu blisko godzinach męki), ale zaraz wyskoczyła i pobiegła w koszuli, boso do syna i zaczęła go namiętnie całować w usta, po oczach, uszach, karku, ramionach i rękach.
— Mój drogi... mój jedyny chłopcze... — powtarzała. — Ty mnie nie opuścisz... wszak prawda?
Był wzruszony, zawstydzony i czuł strach. Płakał wraz z matką, głównie nad sobą, ale nad tamtymi także. Żal mu było teraz przywiązania Odetki, choć go nie chciał wcale. Wspomniał wieczór, kiedy siedziała przy nim, gdy był słaby. Przejęty rozczuleniem i smutkiem, pomyślał:
— A jednak ja żyję!...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Franciszek Mirandola.