Dusza Zaczarowana/II/Część druga/9

<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Dusza Zaczarowana
Podtytuł II. Lato
Część druga
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. L’Âme enchantée
Podtytuł oryginalny II. L’Été
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała księga II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Anetka nie miała odwagi rozpoczynać na nowo dnia takiego, gdyż nie czuła się na siłach. Ale to, co nastąpiło, nie miało już poprzedniej gwałtowności. Ból ludzki, sięgnąwszy szczytu, opada. Nawykamy do śmierci.
Sylwja przyszła do siebie. Blada, z twardym zarysem kątów ust, była jednak spokojna, pracowała z robotnicami, krając i szyjąc żałobę, a ręce jej i oczy były pewne, jak przedtem. Przymierzyła Anetce suknię. Sama wspomniała o pogrzebie w sposób chłodny i zajęła się wszystkiemi szczegółami. Zachowała też spokój zupełny, aż do końca ceremonji, sprzeciwiając się tylko z chłodną zaciętością wszelkim obrzędom religijnym. Dotąd niewiara jej była mętna, naiwna i nie wroga, tak że jej nawet robiła przyjemność biała sukienka, przystępującej do pierwszej komunji Odetki.. Teraz atoli nabrała przekonania, że została oszukana... Nikczemnik! Postanowiła nie przebaczyć mu nigdy.
Anetka pewna była, że po przymusie, nastąpi u Sylwji po pogrzebie reakcja rozpaczy. Ale nie została przy siostrze, gdyż widoku jej znieść nie mogła Sylwja... Anetka miała syna!...
Nazajutrz przyszedł Leopold, zaniepokojony tem, że nie spała. Bez skargi i płaczu gryzła się wnętrznie. Podjęła nieubłaganie robotę w pracowni, a przymus ten mechaniczny był jej silniejszym, widać, nad życie. Stan jej występował na jaw tylko czasem, naprzykład gdy skroiła źle suknię. Nie zdarzało się to przedtem nigdy. Przerabiała ją bez słowa, kalecząc się tylko nożyczkami. Skłoniona do położenia się, siedziała bezsennie całą noc w łóżku, nie odpowiadając na pytania.
Codziennie, przed otwarciem pracowni, jeździła na cmentarz.
Trwało to dwa tygodnie. Potem znikła pewnego popołudnia, bez względu na jawiące się liczne klientki. Minęła pora kolacji, potem dziesiątą, jedenasta... jej nie było, a Leopold zaczął już przypuszczać, że popełniła samobójstwo. Wróciła jednak około pierwszej w nocy i zasnęła spokojnie. Nie chciała nic powiedzieć. Trzeciego dnia uczyniła to samo. Teraz rozmawiała już i doznała znacznej ulgi, ale nie przyznawała się, gdzie była. Robotnice zaczęły plotkować, a poczciwy Leopold wzruszył ramionami i rzekł Anetce:
— Nie miałbym urazy nawet, gdyby mnie zdradzała... za dużo przeszła, biedaczka... Jeśli ją to może wyrwać z opętania... ha, to niechże będzie!...
Anetka przychwyciła raz siostrę i przedstawiła dyskretnie, ile sprawia niepokoju i budzi obaw swem tajemniczem znikaniem. Zrazu obojętna na to, co mówią ludzie, wzruszona dobrocią męża i ogarnięta chęcią zwierzeń, zabrała Sylwja siostrę do swego pokoju, zamknęła drzwi i siadłszy blisko wyznała szeptem, z oczyma rozbłysłemi, że chodzi co drugi dzień na posiedzenia spirytystyczne, gdzie wtajemniczeni siedzą koło stołu rozmawiając z duchami. W ten sposób rozmawiała z Odetką. Anetka słuchała zdjęta strachem, a Sylwja powtarzała rozczulona odpowiedzi córki, Nie potrzeba jej już było zachęcać do mówienia, z lubością bowiem powtarzała głupiutkie słówka rzekomej Odetki, pojąc niemi duszę. Anetka nie śmiała niweczyć złudzenia, a Leopold zachęcał nawet żonę, gdyż dla jego prostackiego zdrowego rozumu było to coś równie dobrego, jak każda inna religja. Anetka spytała lekarza, a on poradził, by pozwolić wyładować się cierpieniu w dowolnej formie.
Sylwja była teraz rozradowana, ale Anetka wolałaby rozpacz głęboką, od tego złudnego wesela, urągającego śmierci. W pracowni wiedzieli już wszyscy o zagrobnych stosunkach Sylwji, robotnice wypytywały o seansy, i doznawały dreszczyków jakby czytały ciekawy romans w feljetonie dziennika. Anetka słyszała nieraz uwagi i dysputy na temat ostatniej rozmowy Sylwji z Odetką, z czego wyśmiewała się praktykantka poza materją, którą właśnie zwijała. Tak biegła, do niedawna, w ironji Sylwja nie dostrzegała niczego i paplała, zatopiona w tej fantasmagorji.
Nie poprzestała zresztą na tem, ale pewnego dnia zabrała na seans Marka, nie zawiadamiając siostry. Zapałała doń na nowo miłością, promieniała na widok chłopca, a ile razy Anetka nie zastawała syna, wiedziała już, gdzie jest. Wracał późno, przygnębiony i zdenerwowany, ale matka nie pytała nigdy, co widział i słyszał. Często krzyczał przez sen, a Anetka musiała wstawać i koić go gładzeniem po głowie.
Pewnego dnia rozmówiła się ostro z Sylwją, podkreślając, że szkodzi Markowi, i nie tając obrzydzenia do niebezpiecznych, a szalonych eksperymentów. Wkońcu zabroniła jej stanowczo zabierać chłopca z sobą. W innym czasie Sylwja odpowiedziałaby była tym samym tonem, teraz jednak pochyliła głowę, uśmiechnęła się dwuznacznie i nie spojrzała jej w oczy, czując instynktownie, że nie jest tak pewną swych rewelacyj, by je wystawiać na namiętną krytykę siostry. Nie upierała się, niczego nie przyrzekła, zaczęła jeno czynić gesty przymilne, niby kotka, która wie, że zrobi, co jej się podoba.
Nie zabierała już, odtąd Marka, ale mu się zwierzała z wszystkiego, co usłyszała na tych seansach. Anetka nie mogła temu przeszkodzić, zwłaszcza, że oboje dochowywali ścisłej tajemnicy. Odetka mówiła pono o Marku, oddając go matce wzamian za siebie i to przywiązało do chłopca Sylwję, która pośredniczyła pomiędzy dziećmi. Marek niecałkiem wierzył, gdyż krytycyzm po dziadku odziedziczony chronił go od tych absurdów. Brał udział w niezdrowej rozrywce, ale sądził surowo Sylwję, rozszerzając wyrok na ogół kobiet. Atmosfera grobowa sprzyjać nie mogła dziesięcioletniemu chłopcu, a haniebna farsa życia i śmierci przygnębiała Marka, który czuł wszędzie odór zgniłego mięsa. Dusił się. Nie rozum, zbyt słaby jeszcze, ale życiowa siła przedwcześnie dojrzewającego człowieka odpychała go od owych poczwarnych mar, wałęsających się po nocy. Straszna to trzoda, coś, jakby formy animalne z minionych okresów rozwoju, przez które przejść musiała istota organiczna, zanim dosięgnęła wyżyn inteligencji i woli człowieczej. Na szczęście mary te mijają szybko i należy je pomijać milczeniem, nie budząc mglistej ich świadomości. Ale chwila taka jest pełna niebezpieczeństw dla dziecka, a uchronić go trudno. Mały Makbet sam jeden jeno widzi korowód duchów, a najbliższym nawet, pustem zostaje miejsce Banka. Patrzą na czyste, jasne rysy dziecka, słyszą jego świeży głos, nie dostrzegając strasznych cieniów. Żadna też z kobiet, rozpieszczających Marka, nie widziały tego małego potworka, czepiącego się ich spódnic.
Ale zwolna Sylwja zaczęła się uspakajać, opowiadania jej o seansach straciły charakter tajemniczości, mówiła bez podniecenia, szybko, potem z przymusem, wreszcie przestała nagle mówić i odpowiadać na pytania... Czyżby ją coś rozczarowało? Nie przyznała się, ale w długich rozmowach z Markiem świat nadzmysłowy zajmował coraz to mniej miejsca, a wkońcu znikł całkiem. Odzyskała, widać, równowagę. Otaczający dostrzegli tylko, że się postarzała, przebyte cierpienie nie wydelikatniło jej rysów, ale przeciwnie, zmaterjalizowało je bardziej, ociężała, utyła, była i teraz pełna wdzięku, ale okazalsza. Uczuła potrzebę odnowy, odszkodowania za przebytą niedolę, a nowe troski, uciechy, jak spadające liście i pył gościńca, zasypały zwolna otwartą rozpadlinę serca.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Franciszek Mirandola.