Dusza Zaczarowana/II/Część trzecia/11

<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Dusza Zaczarowana
Podtytuł II. Lato
Część trzecia
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. L’Âme enchantée
Podtytuł oryginalny II. L’Été
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część trzecia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała księga II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Filip dowiedział się rychło o powrocie Anetki i próbował przychodzić w godzinach, kiedy była sama. Ale Anetka bała się i zamykała drzwi. Mimo urazy i rozrywek, namiętność jego nie zagasła, a opór Anetki doprowadzał go do szału. Nie nawykł, by go ktoś wodził za nos...
Spotkała go o kilka kroków na ulicy. Zbladła, ale nie zawróciła i zbliżyli się. Zaraz zadecydował:
— Pani wraca do domu. Idę z panią.
— Nie! powiedziała.
Weszli na mały skwer pod kościołem, zakurzonym drzewem osłonięty ledwo od nurtu przechodniów. Musieli się hamować. On rzekł szorstko:
— Pani się boi mnie?
Filip dygotał z namiętności i urazy. Ale spojrzawszy na Anetkę, nie unikającą jego oczu, poznał, że cierpi, przeto spytał łagodniej:
— Czemuż pani uciekłaś?
— Bo mnie pan zabija.
— Wszakże wiesz pani, co znaczy miłość?
— Wiem i dlatego wyjechałam. Boję się znienawidzić pana.
— Ach... nienawidźże mnie pani! To jest także miłość!
— Nie dla mnie. Znieść tego nie mogę.
— Wszakże masz pani dość sił, by znieść zło i dobro, jakie daje miłość.
— Tak, jestem silną, Filipie! Ale chcę miłości pełnej, duszy i ciała, nie chcę zaś połowy.
— Dusza, to błahostka!
— Czemuż tedy oddałeś swą energję? Czemuż to poświęcasz się od młodości, jeśli nie swej idei.
Wzruszył ramionami.
— Głupstwo! — powiedział.
— Ale żyjesz tem. Ja również mam swoją ideję. Nie uśmiercajże jej!
— Czegóż chcesz, właściwie?
— Chcę, byśmy się nie widywali aż do dnia, w którym postanowimy połączyć się na całe życie, albo rozejść.
— Czemuż to?
— Bo nie chcę dłużej ukrywać się, nie chcę podziału... nie chcę.!
Nie wspomniała powodu najtajniejszego.
Gdyby żyła jak dotąd, zbrakłoby jej niedługo woli, straciłaby władzę nad sobą i zeszła do roli zabawki, którą się łamie i rzuca, gdy brudna.
Filip nie był zdolny pojąć tego buntu instyktownego przeciw niewoli własnych zmysłów i wydało mu się to jeno chytrostką kobiecą, w celu opanowania mężczyzny. Nie powiedział tego, ale okazał, a dostrzegłszy to, Anetka zerwała się do odejścia. Filip drżał z niecierpliwości i wysiłku nie zdradzenia się wobec przechodniów, chwycił ramię Anetki, ścisnął i rzekł, tłumiąc wzburzenie:
— Ja zaś nie chce rezygnować, chcę cię widywać... Milcz! Nie odpowiadaj!... Nie możemy tu rozmawiać! Przyjdę dziś wieczór.
Odpowiedziała:
— Nie! Nie!
Powtórzył:
— Przyjdę! Nie mogę się bez ciebie obejść, ani ty beze mnie!
— Ja mogę! — odparła buntowniczo.
— Kłamiesz!
Mocowali się duszami bez gestów i mówiąc cicho. Mierzyli się wzrokiem, aż wreszcie Filip spuścił oczy.
— Anetko! — poprosił.
Ale policzki jej pałały oburzeniem na brutalne dementi i wstydem, że w istocie kłamała. Szarpnęła się, wysunęła dłonie z jego rąk i odeszła.
Filip przyszedł wieczór. Aż do tego czasu drżała na myśl o tej chwili. Za nic nie chciała stanąć w obliczu tej namiętności okrutnej. Była najsilniej przekonaną, że żyć nie zdoła z ową pochodnią, przytroczoną do piersi. Należało ją oderwać, dopóki starczy energji. Nie wiedziała, czy starczy. Kochała go i to zarzewie palące. Niedługo pokochałaby poniewierkę nawet. Zarumieniła się, bo musiała przyznać, że nawet buntując się tegoż ranka, czuła w gruncie rozkosz...
Poznała jego kroki na schodach. Usłyszała dzwonek i nie ruszyła się z krzesła. Zadzwonił znowu i zaczął pukać. Siedziała z obwisłemi ramiony i podaną naprzód piersią, powtarzając sobie:
— Nie, nie!
Nawet gdyby chciała wstać, by mu otworzyć, nie starczyłoby jej tchu.
Wszystko ucichło. Czyżby odszedł?
Wstała, zanim powzięła tę myśl, i podeszła chwiejnie, a cicho. Trzask podłogi wstrzymał ją. Przez kilka sekund panował bezruch zupełny. Ale odczuła, że za drzwiami stoi Filip, czekając i wiedząc, że Anetka nadsłuchuje po drugiej stronie. Milczeli, śledząc się wzajem. Wkońcu rzekł Filip, przykładając do drzwi usta:
— Anetko! Wiem, że jesteś! Otwieraj!
Oparta o ścianę czuła, że jej serce bić ustaje, ale nie odrzekła słowa.
— Wiem, że jesteś. Daremnie się ukrywasz! Otwórz! Muszę z tobą pomówić.
Mówił zcicha, by go nie usłyszano na schodach, ale wrzało w nim i bliski był chętki wyłamania drzwi.
— Muszę cię widzieć. Tak, czy owak wejdę!
Milczenie.
— Anetko! — powiedział. — Dotknąłem cię dziś rano. Przebacz. Pragnę ciebie. Czegóż chcesz ode mnie? Powiedz, a zrobię.
Milczenie.
Filip zacisnął pięści. Byłby ją zadławił w tej chwili.
Ozwał się znów gniewnie, z ustami na drzwiach:
— Jesteś moja! Nie masz prawa cofać się!
Potem dodał:
— Namyśl się dobrze! Jeśli nie otworzysz... skończone raz na zawsze!
Rzekł znowu:
— Anetko! Anetko!
Zawołał gniewnie:
— Jesteś tchórzliwa! Boisz się zobaczyć mnie! Silną się czujesz jeno poza zamkniętemi drzwiami.
Odpowiedziała:
— Czemuż mnie dręczysz?
Umilkł wzruszony.
A ona przemówiła znów znużonym głosem:
— Przyjacielu, ranisz mnie!
Duma Filipa nie pozwoliła mu okazać wzruszenia i spytał:
— Czegóż chcesz?
Odparła:
— Litości.
Znowu go to tknęło, ale nie zrozumiał.
— Czego chcesz właściwie?
Powiedziała:
— Zostaw mnie w spokoju!
Zawrzał gniewem.
— Odpędzasz mnie? — zawołał.
— Błagam o spokój... spokój. Zostaw mnie na kilka tygodni w spokoju!
— Więc nie kochasz mnie?
— Bronię swej miłości.
— Przed kim, przed czem?
— Przed tobą.
— Szaleństwo! Otwieraj zaraz!
— Nie!
— Chcę tego, pożądam ciebie.
— Nie jestem twym łupem.
Drżąc całem ciałem, trzymała się jednak dumnie i patrzyła nań przez drzwi, z nieufnością, a spojrzenie to dosięgło go, chociaż jej nie mógł widzieć. Nagle zawołał:
— Żegnam cię!
Usłyszała, że odchodzi i krew w niej zlodowaciała. Pewną była, że nie przebaczy.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Franciszek Mirandola.