Dwadzieścia lat później/Tom I/Rozdział XXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwadzieścia lat później |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Vingt ans après |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Tymczasem dmie upływały więźniowi, jak i tym, którzy się zajmowali jego ucieczką; tylko upływały wolniej. Są ludzie, którzy zapalają się do projektów niebezpiecznych, lecz stygną; książę de Beaufort, którego odwaga wrząca stała się przysłowiową, a przykuta była bezczynnością pięcioletnią, książę de Beaufort, — przeciwnie — jakby popychał czas naprzód i gorąco pragnął chwili rozpoczęcia działania.
Niezależnie od projektów, które żywił na przyszłość, projektów, trzeba przyznać, jeszcze nieokreślonych i niepewnych, już w samym fakcie ucieczki tkwił dlań początek zemsty, która rozpalała mu serce.
Naprzód ucieczka jego oznaczała sprawę dla pana de Chavigny, którego książę nienawidził z powodu drobnostkowego dokuczania. Jeszcze przykrzejsza byłaby ona dla Mazariniego, któremu pragnął odpłacić się sowicie za długotrwałe prześladowanie.
Wreszcie pan de Beaufort, znający tak dobrze życie wewnętrzne na dworze w pałacu królewskim, ubarwiał sobie scenę tym ruchem dramatycznym, jaki niezawodnie powstanie, gdy od gabinetu ministra aż do pokoju Anny Austrjackiej rozlegnie się wieść, iż pan de Beaufort uciekł. Mówiąc to wszystko samemu sobie, pan de Beaufort uśmiechał się łagodnie. Zdawało mu się, że już jest wolny, że oddycha pełną piersią powietrzem łąk i lasów: że pogania swego konia i woła głośno:
— Jestem wolny!...
Coprawda, gdy się ocknął z marzeń, był znowu wśród czterech ścian, widział o dziesięć kroków od siebie Raméego, kręcącego młynka palcami, a w przedpokoju ośmiu śmiejących się i pijących strażników.
Jedna tylko rzecz działała nań wobec tak przykrego obrazu rzeczywistości, a mianowicie — posępne oblicze Grimauda; to oblicze, z początku tak znienawidzone, później stało się całą jego nadzieją. Grimaud wydawał mu się teraz Antynousem. Zbyteczne byłoby mówić, że wszystko to było grą wyobraźni gorączkowej więźnia. Grimaud zawsze był taki sam i dlatego też zachował zupełne zaufanie swego zwierzchnika Raméego, który teraz wierzył mu bardziej, niż samemu sobie, gdyż, jak powiedzieliśmy, Ramée w głębi serca czuł pewną słabość dla pana de Beaufort.
Dla poczciwego Raméego prawdziwą też było przyjemnością jeść kolację sam na sam ze swoim więźniem. Ramée miał tylko jedną wadę: był łakomy, lubił niezmiernie smaczne pasztety i przednie wino. Następca zaś ojca Marteau obiecał mu pasztet z bażanta — zamiast pasztetu z drobiu — i wina szambertyńskiego, — zamiast wina z Marçon. Wszystko to, a w dodatku jeszcze obecność księcia, który w gruncie rzeczy był dobry, umiał takie figle płatać panu de Chavigny i takie zabawne koncepty opowiadał o Mazarinim, uśmiechało się zawczasu Raméemu. Czekał więc godziny szóstej wieczorem z równą niecierpliwością, jak książę.
Od rana zajął się wszystkiemi szczegółami, nikomu nie ufając i sam osobiście złożył wizytę ojcu Marteau. Kucharz sam siebie przeszedł; pokazał prawdziwie olbrzymi pasztet, przyozdobiony na pokrywie herbami pana de Beaufort; pasztet był jeszcze nienadziany, ale przy nim leżał bażant i dwie kuropatwy. Aż ślinka przychodziła do ust La Raméemu; wszedł tedy do pokoju księcia, zacierając ręce z uciechy.
Nadmiar szczęścia, jak już powiedzieliśmy, pan de Chavigny, polegając na Raméem, udał się w maleńką podróż; wyjechał wcześnie zrana tak, że Ramée został zastępcą gubernatora. Co się tyczy Grimauda, to ten wydawał się posępniejszy, niż zwykle.
Zrana pan de Beaufort zabawiał się z La Raméem w piłkę; Grimaud dał mu znak, ażeby zwracał uwagę na wszystko. Idąc naprzód, Grimaud wskazywał drogę, którą miano podążać wieczorem. Gra w piłkę odbywała się na małym placyku zamkowym.
Było to miejsce ustronne, gdzie stawiano straż tylko wtedy, gdy pan Beaufort grał w piłkę, a nawet ze względu na wysokość muru, ostrożność ta wydawała się zbyteczna. Troje drzwi trzeba było otworzyć, ażeby się dostać na ten placyk. Każde otwierał inny klucz. La Ramée klucze te miał przy sobie.
Grimaud, wszedłszy na placyk, machinalnie usiadł obok jednej ze strzelnic i nogi zwiesił poza mur. Był to widoczny znak, że w tem miejscu ma być przywiązana drabina sznurowa. Manewr ten, zrozumiały dla księcia de Beaufort, przeciwnie, jak łatwo się domyśleć, nie mógł być pojęty przez Raméego.
Partja się rozpoczęła. Tym razem panu de Beaufort dopisywało szczęście, rzec możnaby, że piłki były mu posłuszne. La Ramée został pobity zupełnie. Czterech strażników, którzy podążyli za panem Beaufort, podnosiło piłki; po skończonej grze, pan de Beaufort, żartując dowoli z niezgrabności la Raméego, ofiarował strażnikom dwa luidory, ażeby wypili za jego zdrowie wraz z innymi czterema towarzyszami. Strażnicy prosili o pozwolenie la Raméego, które dał im je, lecz na wieczór dopiero.
Aż do wieczora Ramée miał do załatwienia różne rzeczy, a przecież musiał chodzić tu i owdzie, więc pragnął, ażeby więźnia nie tracono z oczu. Nareszcie wybiła szósta godzina, a chociaż do stołu zasiąść miano dopiero o godzinie siódmej, obiad był już gotów i podany.
Na kredensie stał kolosalny pasztet z herbami księcia i wydawał się świetnie upieczony, o ile wnosić można było ze złocistej barwy, jaką lśniła skórka. Reszta obiadu również znajdowała się w pogotowiu.
Wszyscy byli niecierpliwi: strażnicy, chcąc czemprędzej iść pić, la Ramée, chcąc zasiąść do stołu, a pan de Beaufort, chcąc uciec. Tylko Grimaud pozostał niewzruszony. Rzecby można że Athos wykształcił go specjalnie w przewidywaniu tego ważnego wypadku.
Były chwile, kiedy książę de Beaufort, patrząc na niego, pytał sam siebie, czy czasem nie śni, czy ta figura marmurowa rzeczywiście oddana jest na jego usługi i ożywi się w odpowiedniej chwili.
La Ramée odprawił strażników, polecając im wypić za zdrowie księcia, potem, gdy odeszli, zamknął drzwi, włożył klucze do kieszeni, wskazał księciu stół z taką miną, jak gdyby chciał powiedzieć:
— Kiedy książę pan zechce.
Książę spojrzał na Grimauda, Grimaud spojrzał na zegar; było zaledwie kwadrans na siódmi, ucieczka oznaczona została na siódmą; pozostawały więc trzy kwadranse czekania.
Książę — dla zyskania kwadransa — upozorował chęć przeczytania czegoś bardzo interesującego i poprosił Raméego, by mu pozwolić dokończyć rozdziału.
La Ramée zbliżył się, zajrzał przez ramię, by zobaczyć, jaka to książka wywiera na księciu taki wpływ, że aż przeszkadza mu zasiąść do stołu, kiedy kolacja już podana. Były to komentarze Cezara, których on sam — wbrew zakazowi pana de Chavigny — dostarczył mu przed trzema dniami. La Ramée przyrzekł sobie, że na przyszłość nie przekroczy przepisów regulaminu więziennego. Czekając, odkorkował butelki i powąchał pasztetu. O godzinie wpół do siódmej książę wstał z miejsca, mówiąc poważnie:
— Doprawdy Cezar jest największym człowiekiem w starożytności.
— Tak książę pan sądzi?... — rzekł La Ramée.
— Tak.
— A ja — podchwycił La Ramée — wolę Hannibala.
— A dlaczego, panie La Ramée?... — zapytał książę.
— Bo nie zostawił po sobie komentarzy — odrzekł la Ramée z jowialnym uśmiechem.
Książę zrozumiał docinek i usiadł przy stole, skinąwszy Raméemu, ażeby się przy nim usadowił. Ten nie dał sobie dwa razy powtarzać. Niema twarzy tak wymownej, jak twarz prawdziwego żarłoka przy sutym stole; kiedy Ramée odbierał talerz rosołu z rąk Grimauda, na twarzy jego malowało się zupełne ogłupienie.
Książę spojrzał na niego z uśmiechem.
— Ventre-saint-gris! La Ramée, — zawołał — gdyby mi kto powiedział, że w tej chwili we Francji jest człowiek szczęśliwszy od ciebie, tobym mu nie uwierzył.
— I miałby książę pan najzupełniejszą rację — odrzekł La Ramée. — Co do mnie wyznaję, że, gdy mi się jeść chce, nie znam przyjemniejszego widoku nad dobrze zastawiony stół, a jeżeli dodać — mówi! na stronie — że stół ten zaszczyca swą obecności przy nim wnuk Henryka Wielkiego, pojmie Wasza książęca mość, że zaszczyt, jaki człowieka spotyka, podwaja tę przyjemność.
Książę skłonił się z kolei, a po twarzy Grimauda, stojącego za Raméem, przemknął niedostrzegalny uśmiech.
— Mój drogi La Ramée, — rzekł książę — nikt lepiej od ciebie nie potrafi mówić komplementów.
— Nie, Wasza książęca mość — rzekł La Ramée, rozrzewniony — nie, doprawdy mówię to tylko, co myślę, nie był to żaden komplement.
— Więc jesteś do mnie tak przywiązany? — zapytał książę.
— To jest — podchwycił la Ramée — nigdybym się nie pocieszył, gdyby Wasza książęca mość wyszedł z Vincennas.
— Zabawny sposób okazywania uczucia!
— Zresztą, co Wasza książęca mość robiłby na wolności. Pokłóciłby się dla jakiegokolwiek powodu z dworem i zamiast do Vincennes, dostałby się do Bastylji. Pan de Chavigny nie jest miły, na to się zgodzę — mówił dalej La Ramée, rozkoszując się kieliszkiem madery — ale pan de Tremblay jeszcze gorszy!
— Doprawdy? — rzekł książę, którego bawił zwrot, jaki przybrała rozmowa, co nie przeszkadzało mu spoglądać na zegar, na którym wskazówka posuwała się rozpaczliwie wolno
— Czegóżbyś się pan mógł spodziewać po bracie kapucyna, wytresowanego w szkole kardynała Richelieugo?... o!... niech mi Wasza książęca mość wierzy, wielkie to szczęście, że królowa, która zawsze panu dobrze życzyła, o ile słyszałem, wpadła na myśl przysłania pana tutaj, gdzie można spacerować, grać w piłkę, gdzie dobry jest stół, dobre powietrze.
— Doprawdy — odrzekł książę — gdy ciebie posłuchać, La Ramée, możnaby wywnioskować, że byłem bardzo niewdzięczny, mając chwilową myśl drapnięcia stąd?...
— O!... Wasza książęca mość, to szczyt niewdzięczności! — podchwycił La Ramée — ale pan nie myślał nigdy o tem poważnie.
— Ho!... — podchwycił książę — muszę ci wyznać, że nawet od czasu do czasu o tem jeszcze myślę.
— I to przy pomocy jednego a czterdziestu sposobów Waszej książęcej mości?...
— A tak — odparł książę.
— Wasza książęca mość — odezwał się La Ramée — ponieważ jesteśmy tak w trakcie wynurzeń, niech też usłyszę, jaki jest choć jeden z tych czterdziestu sposobów, wymyślonych przez księcia?...
— I owszem — odrzekł książę. — Grimaud, podaj mi pasztet.
— Słucham — wyrzekł La Ramée, poruszając się na fotelu, podnosząc kieliszek i mrużąc oko, ażeby popatrzeć na zachodzące słońce przez płyn rubinowy, w nim zawarty.
Książę rzucił spojrzenie na zegar. Dziesięć minut jeszcze, a wydzwoni siódmą.
Grimaud postawił pasztet przed księciem, który wziął nóż srebrny dla podniesienia pokrywy; lecz la Ramée, bojąc się, ażeby pięknego przysmaku nie popsuć, podał mu nóż swój o klindze żelaznej.
— Dziękuję, La Ramée — odrzekł książę, biorąc nóż.
— I cóż Wasza książęca mość, a ten czterdziesty sposób?
— Czy mam ci wyjawić — podchwycił książę — ten właśnie, na jaki liczyłem najbardziej i jakiego postanowiłem przed innemi użyć?...
— O, tak... proszę o niego — rzekł la Ramée.
— A więc — rzekł książę, przygniatając pasztet ręką, a drugą opisując półkole nożem — miałem nadzieję przedewszystkiem dostać na strażnika takiego dzielnego chłopaka, jak ty, La Ramée.
— To go Wasza książęca mość ma — odrzekł La Ramée. — Cóż dalej?...
— To też sobie tego winszuję.
La Ramée skrzywił się.
— Mówiłem sobie — ciągnął dalej książę — że, gdybym miał przy sobie takiego poczciwego chłopca, jak La Ramée, postarałbym się polecić mu przez swego przyjaciela, z którym nie znałby moich stosunków, jakiego człowieka, oddanego mu zupełnie, z którym mógłbym się porozumieć, dla przygotowania ucieczki.
— No i cóż?... — rzekł La Ramée — nieźle pomyślane.
— Nieprawdaż?... — podchwycił książę — byłby to naprzykład sługa jakiego dzielnego szlachcica, a nieprzyjaciela waszego Mazariniego, bo każdy szlachcic musi być jego wrogiem.
— Sza!... Wasza książęca mość — rzekł — nie mówmy o polityce.
— A kiedy miałbym takiego człowieka przy sobie — ciągnął dalej książę — to, byleby człowiek ten był zręczny i umiał zjednać sobie zaufanie swego zwierzchnika, ten jużby na nim polegał, a ja miałbym przez niego wiadomości ze świata.
— A! tak — rzekł La Ramée — ale w jaki sposób wiadomości ze świata.
— O!... nic łatwiejszego — rzekł książę de Beaufort — nawet przy graniu w piłkę.
— Przy graniu w piłkę?... — spytał La Ramée, zaczynając się uważniej przysłuchiwać opowiadaniu księcia.
— Tak, ot przerzucam jednę piłkę do rowu, tam podnosi ją sobie jakiś człowiek. Piłka zawiera list i człowiek tem zamiast odrzucić mi piłkę, o którą go proszę z góry wału, odrzuca mi inną. Ta inna piłka mieści w sobie list. W ten sposób zamienilibyśmy z sobą myśli i niktby nic nie widział.
— O!... do djabła!... do djabła!... — wyrzekł La Ramée, drapiąc się w ucho — jak to dobrze, iż Wasza książęca mość mówi o tem, będę pilnował podnoszących piłki.
Książę uśmiechnął się.
— Ale — ciągnął dalej La Ramée — wszystko to koniec końcem jest dopiero sposobem korespondowania.
— Zdaje mi się, że to już wiele.
— Ale nie dość.
— To cię przepraszam. Ot, powiadam naprzykład moim przyjaciołom: takiego a takiego dnia, o tej i o tej godzinie, bądźcie po drugiej stronie murów z dwoma końmi.
— I cóż dalej?... — pytał La Ramée z pewnym niepokojem — chyba że te konie mają skrzydła, ażeby się dostać do pana przez wały.
— E!... mój Boże!... — rzekł książę niedbale — nie trzeba wcale, ażeby konie miały skrzydła, dla dostania się na wały, lecz żebym ja miał jakiś sposób dla wyjścia poza nie.
— A jaki sposób?...
— Drabinę sznurową.
— Tak, ale — rzekt La Ramée, usiłując się śmiać — ale drabiny sznurowej nie można tak przysłać w piłce, jak listu.
— Nie, ale można ją przysłać w czem innem...
— W czem innemi... W czem innemi... naprzykład w czem?...
— Naprzykład w pasztecie.
— W pasztecie?... — podchwycił la Ramée.
— Tak... Przypuśćmy naprzykład — podjął książę — przypuśćmy, że marszałek mój, Nairant nabył zakład od ojca Marteau.
— Więc cóż takiego?... — zapytał La Ramée, drżący.
— Otóż La Ramée, który jest żarłokiem, zobaczył jego pasztety, podobają mu się one bardziej, niż u poprzedników, proponuje mi, ażebym ja ich także skosztował... Ja zgadzam się pod warunkiem, że La Ramée będzie je ze mną jadł. Ażeby być swobodnym, La Ramée oddala straże i tylko zatrzymuje Grimauda, ażeby nam usługiwał. Grimaud jest tym człowiekiem, którego dał mi przyjaciel, tym sługą, z którym się porozumiewam, jako z gotowym we wszystkiem mi dopomódz. Chwila ucieczki oznaczona jest na godzinę siódmą. Otóż na kilka minut przed siódmą...
— Na kilka minut przed siódmą — podchwycił La Ramée — a pot wystąpił mu na czoło.
— Na kilka minut przed siódmą — podchwycił książę, do słów dodając uczynek — podnoszę pokrywę pasztetu, znajduję w nim dwa sztylety, drabinkę sznurową i knebel. Jeden ze sztyletów przykładam do piersi La Raméemu i powiadam mu: słuchaj, przyjacielu, jestem w rozpaczy, ale jeżeli się poruszysz, jeżeli krzykniesz, zginąłeś.
Powiedzieliśmy, że, wymawiając te ostatnie słowa, książę dołączył do nich uczynek.
Książę stał przy mim i przykładał mu do piersi ostrze sztyletu z miną tak stanowczą, iż o jej znaczeniu niepodobna było wątpić.
Tymczasem Grimaud, wciąż milczący, wyciągnął z pasztetu drugi sztylet, drabinkę sznurową i knebel.
La Ramée każdemu z tych przedmiotów przyglądał się, ze wzrastającem przerażeniem.
— O!... Wasza książęca mość!... — zawołał, spoglądając na księcia z osłupieniem, jakie byłoby go z pewnością pobudziło do śmiechu w każdej innej chwili — nie będziesz miał serca mnie zabić!...
— Nie, jeżeli się nie będziesz sprzeciwiał mej ucieczce.
— Ależ, Wasza książęca mość, jeżeli was wypuszczę, jestem człowiekiem zrujnowanym.
— Zwrócę ci tyle, ile wynosi twoja pensja...
— I pan jesteś naprawdę zdecydowany opuścić więzienie?...
— Do licha!...
— I nic, cobym panu mógł powiedzieć, nie zmieniłoby pańskiego postanowienia.
— Dziś wieczorem chcę być wolny.
— A jeżeli będę się bronił, jeżeli będę wołał, krzyczał?...
— Zabiję cię, słowo honoru.
W tejże chwili zegar zaczął wydzwaniać godzinę.
— Siódma — wyrzekł Grimaud, który dotąd nie powiedział ani jednego słowa.
— Siódma!... — rzekł książę — widzisz, że się spóźniam.
Ramée uczynił ruch, jakby dla zaspokojenia sumienia.
Książę zmarszczył brwi i strażnik poczuł ostrze sztyletu, które, przedziurawiwszy ubranie, gotowe było i pierś mu przeszyć.
— Dobrze, Wasza książęca mość — rzekł — tego dość... już się nie poruszę. Ale jeszcze proszę o ostatnią łaskę.
— Jaką?... mów... śpiesz się.
— Niech mnie Wasza książęca mość dobrze zwiąże.
— Dlaczego cię związać?
— Ażeby nie myślano, że byłem pańskim wspólnikiem...
Książę zdjął pas i dał go Grimaudowi, który tak związał ręce La Raméemu, że go zadowolił.
— Nogi — wyrzekł Grimaud.
La Ramée podał nogi.
Grimaud wziął serwetę, rozdarł ją na kawałki i skrępował nogi La Raimée‘mu.
— Teraz szpada moja — rzekł La Ramée — obwiążcie, panowie, rękojeść mojej szpady.
Książę zerwał wstążkę ze swego ubioru i spełnił życzenie strażnika.
— Teraz — wyrzekł biedny La Ramée — proszę o knebel, bez niego wytoczonoby mi proces za to, że nie krzyczałem. Kładź mi, Wasza książęca mość, knebel w gębę, proszę bardzo, kładź.
Grimaud już gotów był spełnić tę prośbę dozorcy, gdy ten dał znak, że chce coś jeszcze powiedzieć.
— Mów — odezwał się książę.
— Teraz, miech Wasza książęca mość nie zapomina — rzekł La Ramée — że jeśli z waszej przyczyny spotka mnie nieszczęście, to, co się stanie z moją żoną i czworgiem dzieci?
— Bądź spokojny. Grimaud, kładź knebel.
W jednej sekundzie La Ramée został zakneblowany i położony ina ziemi, a dwa czy trzy krzesła przewrócono dla upozorowania walki.
Grimaud zabrał z kieszeni dozorcy wszystkie klucze, otworzył napród drzwi od pokoju, w którym się znajdowali, zamknął je ma podwójmy spust, kiedy wyszli, poczem obydwaj podążyli szybko przez galerję, prowadzącą na mały placyk. Kolejno otworzono i zamknięto troje drzwi z szybkością, czyniącą zaszczyt zręczności Grimauda.
Nareszcie przybyli do miejsca, gdzie grano w piłkę. Było tu zupełnie pusto, ani szyldwachów, ani nikogo w oknach. Książę podbiegł do wału i spostrzegł po drugiej stronie fosy trzech jeźdźców, trzymających jeszcze dwa konie. Książę zamienił z nimi znak; tak czekano na niego.
Tymczasem Grimaud przywiązał drabinkę ratunkową, jedwabiu mocnego z kijkiem do oparcia pod nogi, który się zsuwał na dół pod naciskiem ciężaru.
— Idź — rzekł książę.
— Czy pierwszy, Wasza książęca mość?... — zapytał Grimaud.
— Naturalnie — odrzekł książę — jeżeli mnie złapią, narażam się tylko na więzienie, a jeżeli ciebie schwytają, to cię powieszą.
— Racja — odrzekł Grimaud.
I Grimaud, usiadłszy zaraz na owym kijku, jak na koniu, rozpoczął niebezpieczne spuszczanie się na dół. Książę ścigał go oczyma z mimowolnym przestrachem. Grimaud opuścił się już do trzech czwartych sznura, kiedy nagle sznur się zerwał. Grimaud spadł gwałtownie do rowu.
Książę krzyknął, ale Grimaud ani jęknął, chociaż musiał się ciężko poranić, bo leżał wyciągnięty na miejscu, gdzie spadł. Natychmiast jeden z ludzi czekających spuścił się do rowu, przewiązał sznur pod pachami Grimauda, a dwaj inni, trzymający drugi koniec liny, pociągnęli Grimauda ku sobie.
— Niech Wasza książęca mość schodzi — rzekł człowiek z rowu — tylko piętnaście stóp jest odległości, a murawa miękka.
Książę był już u dzieła. Trudniejsza to jednak była sprawa, gdyż brakło owego kijka do oparcia; musiał opuszczać się tylko na rękach i to z wysokości pięćdziesięciu stóp. Ale, jak powiedzieliśmy, książę był zręczny, silny i pełen zimnej krwi.
W niespełna pięć minut znalazł się na końcu sznura; jak zapewniał go szlachcic, odległość od ziemi wynosiła tylko piętnaście stóp.
Puścił sznur i spadł na nogi, nie zrobiwszy sobie najmniejszej szkody. Wtedy wdrapał się na szczyt rowu i zastał tam Rocheforta. Dwaj inni szlachcice byli mu nieznani. Zemdlonego Grimauda przywiązano do konia.
— Panowie!... — rzekł książę — podziękuję wam później, bo teraz nie mam chwili do stracenia. W drogę więc, w drogę!... a kto mi sprzyja, za mrą!
Wskoczył na konia i ruszył galopem, oddychając pełną piersią i krzycząc z niepodobną do opisania radością:
— Wolny jestem!... wolny!... wolny!...