Dwaj panowie z Werony (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt pierwszy

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Dwaj panowie z Werony
Rozdział Akt pierwszy
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom X
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. The Two Gentlemen of Verona
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Publiczny plac w Weronie.
(Wchodzą: Walentyn i Proteusz).

Walentyn.  Przestań odradzać, drogi Proteuszu.
Ciasny ma umysł, kto z domu nie ruszył;
I gdyby ciebie miłość nie przykuła
Do jasnych oczu twej pięknej kochanki,
Jabym cię raczej prosił, abyś ze mną
Obejrzał cuda szerokiego świata,
Miast w domu pędzić żywot ociężały,
Marnować młodość w nudach i próżniactwie.
Lecz kochasz, zostań; w miłości szczęść Boże!
Jak mnie, gdy kochać w swojej zacznę porze.
Proteusz.  Chcesz gwałtem jechać? Bądź zdrów, Walentynie!
A gdy w podróży cud jaki zobaczysz,
O twym dalekim pomyśl przyjacielu;
Westchnij, by twoje szczęście z tobą dzielił,
Jeśli o szczęście na drodze potrącisz;
A jeśli trafisz na ciężką przygodę,
Twoje kłopoty poleć mym modlitwom,
Bo nie przestanę modlić się za tobą.
Walentyn.  Czy się w miłości będziesz modlił księdze?
Proteusz.  Będę się modlił w księdze ukochanej.
Walentyn.  W płytkiej powieści głębokiej miłości,

Jak rękaw morski przepływał Leander.
Proteusz.  Powieść głęboka głębszej to miłości,
Ugrzązł w niej bowiem głębiej niż podeszwy.
Walentyn.  A ty ugrzązłeś więcej niż po buty,
Choć Helespontu nigdyś nie przepłynął.
Proteusz.  Po buty, mówisz? Chcesz więc szyć mi buty?
Walentyn.  Nie, nie, bo buty nie doda ci wcale —
Proteusz.  Co?
Walentyn.  Miłość, która każe ci kupować
Wzgardę jękami, gorącem westchnieniem
Zimne spojrzenia, a radość przelotną
Dwudziestu nocy bezsenną nudotą.
Wygrasz? Wygrana może być nieszczęściem;
Przegrasz? To długie czekają cię troski;
A zawsze kupisz za rozum szaleństwo,
Lub ugniesz rozum pod szaleństwa jarzmo.
Proteusz.  Twoim więc wnioskiem zostałem szalony?
Walentyn.  Lękam się, żebyś sam wniosku nie stwierdził.
Proteusz.  Miłość tak karcisz; nie jestem miłością.
Walentyn.  Miłość twym panem, panuje nad tobą,
A kto szaleńca poddaje się jarzmu,
Nie sądzę, żeby do mędrców się pisał.
Proteusz.  Czytałem jednak, że jak robak toczy
Najsłodszy pączek, tak miłość tocząca
Za dom najlepsze wybiera dowcipy.
Walentyn.  I jam też czytał, że jak robak trawi,
Nim się rozwinie, pączek najwcześniejszy,
Tak miłość młody, delikatny dowcip
W szaleństwo zmienia, w samym już zarodku
Zielone listki wypala i suszy,
Marnuje piękne przyszłości nadzieje.
Ale czas tracę na daremnej radzie,
Bo jesteś tkliwym poślubiony żądzom.
Raz jeszcze, żegnaj! Ojciec czeka w porcie,
Aby odjazdu mojego być świadkiem.
Proteusz.  I ja tam pójdę, drogi Walentynie.
Walentyn.  Nie, Proteuszu, tu się pożegnajmy.
Do Medyolanu przyślij mi wiadomość

O twej szczęśliwej miłości, o wszystkiem,
Co się tu zdarzy w mej nieobecności.
Ja też do ciebie pisać nie omieszkam.
Proteusz.  Niech w Medyolanie Bóg ci błogosławi!
Walentyn.  A tobie w domu. Bądź zdrów, Proteuszu!

(Wychodzi).

Proteusz.  On honor ściga, gdy ja ścigam miłość;
Przyjaciół rzuca, by ich być godniejszym;
Jam dał za miłość siebie i przyjaciół.
Tyś mnie tak, Julio, tyś mnie tak zmieniła!
Dla ciebie pracy, nauki się zrzekłem,
Marnuję rozum na próżnych marzeniach,
A biedne serce me topię w westchnieniach.

(Wchodzi Spieszak).

Spieszak.  Czy nie wiesz, panie, gdzie mój pan jest teraz?
Proteusz.  Na medyolański pospieszył wsiąść statek.
Spieszak.  Ja tu bruk zbijam, a on może odbił;
Jeśli go stracę, co za baran ze mnie.
Proteusz.  Nieraz baranom zgubić się wydarza,
Jeśli ich oko nie strzeże owczarza.
Spieszak.  Więc pan wnioskujesz, że mój pan owczarzem,
A ja baranem?
Proteusz.  Myśl moją odgadłeś.
Spieszak.  Rogi więc moje są rogami pana.
Proteusz.  Głupia odpowiedź i godna barana.
Spieszak.  To nowy dowód, że jestem baranem.
Proteusz.  A twój pan owczarzem.

Spieszak.  Nie, temu mogę zaprzeczyć i dać na to dowód.
Proteusz.  Zobaczymy; żleby ze mną było, gdybym nie mógł znaleźć dowodów, żeś jest baranem.
Spieszak.  Owczarz szuka barana, a nie baran owczarza, ja zaś szukani mojego pana, a pan mój mnie nie szuka, a więc nie jestem baranem.
Proteusz.  Baran dla miłości strawy idzie za owczarzem, owczarz dla miłości strawy nie idzie za baranem; ty dla miłości myta idziesz za twoim panem, twój pan dla miłości myta nie idzie za tobą. a więc jesteś baranem.
Spieszak.  Jeszcze jeden taki dowód, a zacznę beczeć bee!
Proteusz.  Ale słuchaj, czy wręczyłeś list mój Julii?
Spieszak.  A juści, panie. Ja, ostrzyżony baran, oddałem list wygalowanej owieczce, ale wygalowana owieczka nic nie dała ostrzyżonemu baranowi na zagrzanie.
Proteusz.  Co tu baranów! Za małe to pastwisko na taką trzodę.
Spieszak.  Jeśli pastwisko przepełnione, byłoby najlepiej ją wybrakować.
Proteusz.  Nie, i tu znowu pobłądziłeś; byłoby najlepiej ciebie obłupić.
Spieszak.  A jednak za oddanie listu zasłużyłem na coś lepszego, niż łupinę.
Proteusz.  Na łupienie.
Spieszak.  Łupina czy łupienie licha to zapłata Temu, co do kochanki z poselstwami lata.
Proteusz.  Ale co ci powiedziała? (Spieszak potrząsa głową). Czy potrząsnęła głową?
Spieszak.  Potrząsnęła głową, ale nic nie wytrząsnęła.
Proteusz.  Nieznośny z ciebie hultaj.
Spieszak.  A jednak zaniosłem list uczciwie, choć za moje trudy dostałem tylko hultaja.
Proteusz.  Przyznaję, bystry z ciebie chłopak.
Spieszak.  A jednak nie mogłem jeszcze dogonić pańskiej leniwej sakiewki.
Proteusz.  Dobrze, dobrze, otwórz mi teraz twoje tajemnice i powiedz krótko, co ci powiedziała.
Spieszak.  Otwórz pan przody sakiewkę, a słowa i złotówki wyjdą na jaw razem.
Proteusz.  Niechże i tak będzie; weź to za fatygę; co ci powiedziała?
Spieszak.  Na uczciwość, panie, zdaje mi się, że trudno ci ją będzie pozyskać.
Proteusz.  Co? Czy się mogłeś tego w niej dopatrzeć?
Spieszak.  Prawdę mówiąc, panie, niczego nie mogłem się w niej dopatrzeć, ani biednego nawet dukaciny za oddanie pańskiego listu. A kobieta, co tak była twarda dla mnie, który przyniosłem jej pańskie myśli, trudno żeby nie była równie twardą dla pana, gdy jej osobiście swoje wypowiesz myśli. Daj jej za jedyny zadatek kamień, bo jak stal jest twarda.
Proteusz.  A co powiedziała? Nic?
Spieszak.  Nic, ani nawet: weź to za fatygę. Na znak twojej dobroci, panie, dałeś mi łupienie; dziękuję! Wet za wet, noś sam swoje listy. A tymczasem polecę cię, panie, mojemu panu.

Proteusz.  Idź, idź, uratuj okręt od rozbicia,
Bo nie zatonie, póki na nim będziesz;
Czeka na lądzie śmierć na ciebie suchsza.
Muszę innego wyszukać posłańca,
Bo Julia moje odrzuciła pismo,
Przez tak niegodną przyniesione rękę. (Wychodzą).


SCENA II.
Werona. Ogród w domu Julii.
(Wchodzą: Julia i Lucetta).

Julia.  Podwiedz, Lucetto, teraz, gdyśmy same,
Czy mi naprawdę zakochać się radzisz?
Lucetta.  Tak, pani, radzę, lecz z pewnym namysłem.
Julia.  Ze wszystkich młodych i pięknych paniczów,
Którzy słówkami szturmują mnie co dzień,
Kogo miłości najgodniejszym sądzisz?
Lucetta.  Racz, pani, liczyć nazwiska koleją,
A ja o każdym biedny sąd mój wydam.
Julia.  Jak ci się zdaje piękny sir Eglamour?
Lucetta.  Pan to muskany, piękny, miodopłynny,
Lecz na twem miejscu dałabym go innej.
Julia.  A o bogatym co mówisz Merkacie?
Lucetta.  Wiele o trzosie, mniej o facyacie.
Julia.  O Proteuszu otwórz teraz zdanie.
Lucetta.  Naszym szaleństwom racz odpuście, Panie!
Julia.  Co twój wykrzyknik na imię to znaczy?
Lucetta.  Niech dobra pani zuchwalstwu przebaczy,
Ze biedna dziewka, jak ja, warta mało,
O takich panach wyrokuje śmiało.
Julia.  Więc śmiało, jaki sąd twój o nim będzie?
Lucetta.  On pierwszy stoi w wielu godnych rzędzie.

Julia.  Z jakich powodów?
Lucetta.  Z powodów kobiecych:
Tak o nim myślę, bo tak o nim myślę.
Julia.  Więc radzisz, bym mu miłość moją dala?
Lucetta.  Jeśli nie myślisz, że to dar stracony.
Julia.  On mniej od innych w myślach moich gości.
Lucetta.  On z wszystkich jednak najszczerszy w miłości.
Julia.  Kto mało mówi, ten nie kocha więcej.
Lucetta.  Ukryty ogień pali najgoręcej.
Julia.  Kto nie pokazał miłości, nie czuje.
Lucetta.  Nie zna miłości, kto z nią paraduje.
Julia.  Jakbym myśl jego chciała zbadać!
Lucetta.  Czytaj.
Julia.  „Do Julii“, powiedz, czyje to jest pismo?
Lucetta.  Sam list to powie.
Julia.  Kto ci go dał? powiedz.
Lucetta.  Paź Walentyna; pisał go Proteusz.
Chciał sam go wręczyć, lecz gdy go spotkałam,
W twojem imieniu pismo odebrałam.
Przebacz mi, pani.
Julia.  Na moją skromność, piękna stręczycielko!
Więc śmiesz przyjmować miłosne bilety?
Tajemne spiski na moją knuć młodość?
Prawdziwie, piękny wzięłaś na się urząd,
I godnym jesteś jego wykonawcą.
Zwróć pisarzowi pismo to natychmiast,
Lub mi się nie waż na oczy pokazać.
Lucetta.  Lepszej wart płacy, kto broni miłości.
Julia.  Czy nie odejdziesz?
Lucetta.  Dać czas minąć złości.

(Wychodzi).

Julia.  A jednak list ten chciałabym przeczytać;
Tylko że wstyd mi przywołać ją znowu,
I o błąd prosić, za który ją łaję.
Aleć bo głupia, wiedząc, żem dziewczyną,
Listu przed oczy gwałtem nie podsunąć.
Nieraz dziewczyna nie mówi przez skromność,
Choć chce, by tak jest to jej nie znaczyło.

Jakże kapryśną szalona jest miłość!
Jak psotne dziecko mamkę swoją drapie,
I zaraz rózgę z pokorą całuje.
Jakżem surowo wygnała Lucettę,
Gdy tak gorąco chciałam ją zatrzymać!
Jak gniewnie moje pomarszczyłam czoło,
Gdy w sercu radość śmiała się tajona!
Teraz za karę przywołam Lucettę
I za minione szaleństwo przeproszę.
Hola, Lucetto! (Wchodzi Lucetta).
Lucetta.  Pani rozkaże?
Julia.  Czy czas na obiad?
Lucetta.  Bodaj czas już było!
Byś pani raczej swe ostrzyła zęby
Na swe potrawy nie na swoją sługę.
Julia.  Co tam tak zręcznie podnosisz?
Lucetta.  Nic, Pani.
Julia.  Nic? Więc dlaczegóż schyliłaś się, proszę?
Lucetta.  Podniosłam papier, który z rąk mi wypadł.
Julia.  Więc nic ten papier?
Lucetta  Przynajmniej nic dla mnie.
Julia.  Zostaw go temu, którego dotyka.
Lucetta.  Nie dotknie tego, którego dotyka,
Chyba że będzie źle wytłómaczony.
Julia.  Pewno wierszyki jakiego kochanka.
Lucetta.  Aby je śpiewać, daj mi pani nutę,
Bo wiem, że pięknie umiesz komponować.
Julia.  Do takich fraszek nie piszę muzyki.
Śpiewaj na nutę O lekka miłości!
Lucetta.  Pieśń to za ciężka na tak lekką nutę.
Julia.  Za ciężka? Czy ma ołowiane myśli?
Lucetta.  Będą ze srebra w twoich nutach, pani.
Julia.  Czemu nie w twoich?
Lucetta.  Za wysokie dla mnie.
Julia.  Pokaż twą piosnkę.

(Spogląda na papier i śpiewa półgłosem).

Jakże ci się zdaje?
Lucetta.  W tym tonie wytrwaj, a dośpiewasz końca.

A jednak ton ten nie jest mi po myśli.
Julia.  Nie po twej myśli? Dlaczego?
Lucetta.  Za ostry.
Julia.  A ty za cierpka jesteś, kochaneczko.
Lucetta.  To teraz znowu twój ton spadł za nizko,
Popsuł harmonię gwałtownym przeskokiem,
A do kompletu trzeba nam tenoru.
Julia.  Ty raczej twoim popsułaś ją basem.
Lucetta.  Proteuszowi basowałam tylko.
Julia.  Zbyt tylko długo nudzą mnie te fraszki.
Patrz, jak traktuję piękne oświadczenia (drze papier).
Oddal się teraz, zostaw te szpargałki,
Nie tknij ich palcem, lub gniew mój obudzisz.
Lucetta.  Gniew to udany, bo myślę. że chętnie
O drugi taki listby się gniewała (wychodzi).
Julia.  Jakbym się chętnie gniewała o pierwszy!
Okrutne ręce, drzeć słowa tak czułe!
Obrzydłe osy, miodem się tym karmić
A pszczołę żądłem zabijać zatrutem!
Za karę każdy pocałuję świstek.
Patrz, dobra Julio, o, niedobra Julio!
Aby się pomścić za twoją niewdzięczność,
Imię twe rzucam na ostre kamienie,
I pogardliwie depczę twą pogardę.
Tu czytam ranny miłością Proteusz-,
Śpij na mem łonie biedne, ranne imię,
Póki się twoje nie zagoją rany,
A na lekarstwo weź ten pocałunek.
Tu znowu imię Proteusza widzę.
O, dobre wiatry, wstrzymajcie oddechy,
Dopóki wszystkich liter nie pozbieram!
Niech tylko moje okrutne nazwisko
Uniesie burza na szczyt groźnej skały,
I stamtąd w morskie rzuci je przepaście!
Tu w jednym wierszu dwakroć jego imię:
Biedny Proteusz, płonący Proteusz,
Do słodkiej Julii; wydrę to nazwisko;
Lecz nie, gdy on je tak wdzięcznie przylepił

Do cierpiącego swojego nazwiska.
Tak je więc razem w jeden zwinę kłębek,
Tam się całujcie i róbcie, co chcecie.

(Wchodzi Lucetta).

Lucetta.  Obiad gotowy, ojciec pani czeka.
Julia.  Idźmy.
Lucetta.  Te świstki zostawim na plotki?
Julia.  Jeśli je cenisz, możesz je pozbierać.
Lucetta.  Już raz dostałem burę za tę sprawę;
Pozbieram jednak, jeszczeby się bowiem
Leżąc na ziemi, mogły zakatarzyć.
Julia.  Widzę, że coś cię do świstków tych ciągnie.
Lucetta.  Co widzisz, pani, możesz o tem mówić,
I ja też widzę, choć myślisz, żem ślepa.
Julia.  No, idźmy, idźmy; czy raczysz pójść ze mną?

(Wychodzą).

SCENA III.
Werona. — Pokój w domu Antonia.
(Wchodzą: Antonio i Pantino).

Antonio.  Powiedz, Pantino, o jakiej to sprawie,
Brat mój w klasztorze miał z tobą narady?
Pantino.  O Proteuszu, synowcu, twym synie.
Antonio.  Co ci powiedział?
Pantino.  Dziwił się, że w domu
Pozwalasz, panie, młodość mu marnować,
Gdy inni, mieniem i powagą niżsi,
Szukać fortuny synów wyprawiają;
Jedni na polach bitew za nią gonią,
Inni po morzach wysp szukają nowych,
Inni się kształcą w uniwersytetach.
Syn twój, jak mówi, w każdym z tych zawodów,
Przy swych zdolnościach, szczęście mógłby znaleźć;
Więc mi polecił, bym nalegał panie,
Byś mu próżnować w domu dłużej nie dał,
Bo wielką później będzie mu zawadą,

Że obcych krajów za młodu nie zwiedzał.
Antonio.  Nie trudno będzie skłonić mnie do sprawy,
Nad którą głowę od miesiąca łamię.
I jam rozważył, jak swój czas marnuje,
Jak nigdy mężem nie zostanie biegłym,
Jeśli się między ludźmi nie obetrze.
Człek doświadczenia praktyką się uczy,
A doskonali szybkim czasu biegiem.
Gdzieżbyś mi radził syna mego wysłać?
Pantino.  Przypuszczam panie, że ci jest wiadomo,
Jak dawny jego towarzysz, Walentyn,
Znalazł przyjęcie na cesarskim dworze.
Antonio.  Wiem.
Pantino.  Więchym radził tam wyprawić syna.
Tam na turniejach gonić się nauczy,
W pożyciu z szlachtą język swój ukształci,
A znajdzie wszystkie pod ręką ćwiczenia
Przystojne jego rodu młodzieńcowi.
Antonio.  Jak mi się zdaje, dobra twoja rada,
I by ci dowieść, że mi jest po myśli,
Nie tracąc jednej nawet chwili czasu,
Na dwór cesarski syna mego wyślę.
Pantino.  Właśnie też jutro, panie, don Alfonso
W dostojnych panów zacnem towarzystwie
Wyrusza, aby cesarza pozdrowić,
A razem służby swoje mu polecić.
Antonio.  Syn mój pojedzie w dobrem towarzystwie. —
W porę przybywa. Pomówię z nim o tem.

(Wchodzi Proteusz).

Proteusz.  O słodkie pismo! o słodka miłości!
To jest jej ręka, to serca jej tłómacz,
To jej przysięga, honoru jej zakład.
Bodaj ojcowie miłość tę stwierdzili,
I szczęście nasze przypieczętowali
Swem zezwoleniem! O niebieska Julio!
Antonio.  Cóż to za pismo czytasz tak uważnie?
Proteusz.  To kilka liter, łaskawy mój ojcze,

Które mi przywiózł jeden z mych przyjaciół
Od towarzysza mego Walentyna.
Antonio.  Pokaż mi pismo. Co ci w niem donosi?
Proteusz.  Żadnej nowiny, tylko opisuje,
Co za szczęśliwe prowadzi tam życie,
Jak go łaskami obsypuje cesarz,
Jak pragnie ze mną szczęściem się podzielić.
Antonio.  A ty co mówisz na jego życzenia?
Proteusz  Co winien mówić syn od woli ojca,
Nie od przyjaciół życzenia zależny.
Antonio.  Z życzeniem jego wola moja zgodna.
Tylko tak nie patrz na mnie odurzony;
Co chcę, to będzie, i na tem jest koniec.
Postanowiłem, abyś z Walentynem
Czas jakiś spędził na cesarskim dworze.
Co on odbiera od swoich przyjaciół,
I ty na swoje odbierzesz wydatki.
Bądź do wyjazdu gotowy na jutro.
Żadnych tłómaczeń! To wyrok niezmienny.
Proteusz.  Dobry mój ojcze, daj mi dzień lub dwa dni,
Niepodobieństwo, bym jutro był gotów.
Antonio.  Wyślę za tobą co będzie potrzebne.
Ni chwili zwłoki, musisz jutro jechać.
Idźmy, Pantino; twoją będzie sprawą
Wszystko do jego odjazdu przyrządzić.

(Wychodzą: Antonio i Pantino).

Proteusz.  By się nie sparzyć, od ogniam uciekał
I wpadłem w morze, w którem teraz tonę.
Balem się ojcu list Julii pokazać,
By nie chciał zawad stawiać mej miłości,
A on zbudował na mem tłómaczeniu
Mojej miłości największą zaporę.
Ach, jak podobna jest wiośnie miłości
Co chwila zmienna pogoda kwietniowa!
To wszystko złote w słonecznej jasności,
To znowu wszystko za chmury się chowa!

(Wchodzi Pantino).

Pantino.  Twój ojciec wzywa cię do siebie, panie,

Bardzo mu pilno, śpiesz, to moja rada.
Proteusz.  Serce mi moje radzi usłuchanie,
A jednak tysiąc razy nie powiada. (Wychodzą).



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.