Dwie matki/Część pierwsza/XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie matki |
Wydawca | Redakcja "Głosu Narodu" |
Data wyd. | 1897 |
Druk | W. Kornecki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Deux mères |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nazajutrz o zmroku, zatrzymał się znowu powóz przed ustronnym domkiem w Asnières. Solange przywoziła w nim Gabrjelę.
— Jesteśmy u siebie — rzekła słodko do młodej dzieweczki.
Otworzyła drzwiczki, wyskoczyła z powozu — i pomogła wysiąść Gabryeli.
— Nie można być zbyt ostrożną — zauważyła. — W twoim stanie, moja droga, tak łatwo o przypadek.
Zapłaciła woźnicy, a gdy on zdejmował z powozu rzeczy Gabryeli, otworzyła drzwi prowadzące w głąb domu. Woźnica sowicie wynagrodzony, był na tyle usłużnym, że wniósł kufer i resztę zawiniątek, aż do sieni.
— Teraz moja pieszczotko, możesz być zupełnie spokojną — wtrąciła Solange, gdy oddalił się woźnica.
— Twoje towarzyszki ciekawe, tu cię pewnie nie odszukają.
Weszły do salki jadalnej. Na stole przygotowano dwa nakrycia. Na talerzykach były świeże rzodkiewki, pasztet z wątróbek; kurczę ślicznie upieczone i salaterka pełna poziomek.
— Oto nasz objad na dzisiaj — Solange wskazała stół ręką. — Wszystko zimne, jak widzisz moja droga Na przyszłość będziemy się lepiej posilały.
Biedna Gabrjela, jedząca tak skromnie do pewnego czasu, uznała ów objad za ucztę wspaniałą. Usiadły do stołu. Zachęcana najuprzejmiej przez Solange, która postępowała i w tem według wskazówek i nakazu Blaireaua, jadła Gabrjela z doskonałym apetytem, bo też była najokropniej wygłodzona. Biedne dziecię, może od wczoraj nie miało nic w ustach! Wypiła kilka kieliszków wina. To trochę wzmocniło jej żołądek mocno osłabiony.
— Oddawna nie jadłam tak dobrego objadku! — zawołała. — Aż mi wstyd, że tyle pochłonęłam.
— Jakie też z ciebie dziecko jeszcze, moja droga Ello! Spodziewam się, żeś nie przypuszczała, abym cię miała morzyć głodem, co? Nie jestem łakomą; muszę jednak mieć codziennie jedzenie przyzwoite i smacznie przyrządzone. Widzę, że lubisz poziomki?
— Oh! bardzo nawet...
— Będziemy je często spożywały. Tymczasem zaś, zrób mi tę przyjemność i zjedz resztę.
Mówiąc te słowa, włożyła Solange pozostałe poziomki na talerz Gabrjeli.
Czyż mogła oprzeć się tylu dowodom przyjaźni i czułej troskliwości? Zjadła też ze smakiem poziomki, co do jednej.
— Teraz chodź Ello, niech ci nasz domek pokażę.
Z salki wyszły na korytarz, a ztamtąd drugiemi drzwiami udały się do pokoju bawialnego.
— Oho! — wykrzyknęła Gabryela — pani ma i fortepjan?
— Jak widzisz pieszczotko.
— Grasz pani zatem?
— Nie... wcale... — bąknęła panna Solange, cokolwiek pomięszana. — To własność mego męża... zachowuję go, jako drogą po zmarłym pamiątkę.
— Pojmuję — szepnęła Gabrjela głęboko zadumana, jakby goniła gdzieś myślami, daleko... bardzo daleko...
Zbliżyła się do instrumentu i podniosła wieko.
— Czy pozwoli mi pani spróbować? — rzekła z pewnem wahaniem.
— Ależ i owszem — odpowiedziała Solange, nie mogąc ukryć ogromnego zdziwienia.
Ella przebiegła szybko całą klawjaturę, delikatnym i równym pasażem, jakby chciała zaznajomić się z instrumentem. Potem odegrała z pamięci andante, z sonaty Mozarta, z precyzją, znamionującą wielką wprawę i z prawdziwem uczuciem, artystki z Bożej łaski. Teraz Solange osłupiała na dobre.
— Omyliłam się widocznie — pomyślała. — Ta młoda osoba, nie należy do zwykłej kategorji dziewcząt upadłych, a później opuszczonych przez uwodzicieli, których tak wiele plącze się po świecie. Kimże ona jest jednak i zkąd przybywa?
— Dawniej lubiłam namiętnie muzykę — odezwała się nieśmiało Gabrjela.
— Gdyby pani nie miała nic przeciw temu, grałabym kiedy-niekiedy.
— Codziennie pieszczotko... jak długo zechcesz!
Poszły na pierwsze piętro.
— Oto mój pokój — rzekła Solange, pokazując drzwi — a tu obok drugi dla ciebie — dodała wchodząc przez próg, w drugie drzwi.
Gabrjela objęła jednym rzutem oka cały pokoik. Spojrzała następnie na swoją dobrodziejkę (jak mniemała) z wdzięcznością niewysłowioną.
— Nadto tu pięknie! — westchnęła.
— Będzie mi się zdawało, żem się dostała do raju!
— Będziemy wiecznie same — wtrąciła Solange — ponieważ nie żyję tu z nikim. Postaram się jednak, żebyś się nie bardzo nudziła droga Ello i sądzę, że mi się to uda.
— Rada jestem właśnie tej samotności, kochana pani. Nie mogę się nudzić zresztą, będąc zatrudnioną. Nie wiem atoli dotąd, czem się mam zająć, i jaką mi pani wyznaczysz robotę?
— Nie troszcz się o to droga Ello. Nie będziemy z pewnością próżnowały. Najprzód wyśpiemy się rano do woli... To jedna z moich nawyczek. Gdy wyjdę z domu zakupić co trzeba na cały dzień, ty uprzątniesz nasz domek. Śniadanie zjemy regularnie o wpół do dwunastej. Mamy dość książek w bibliotece... będziemy trochę czytały! a później zagrasz codziennie.
— Ależ to nie żadna praca!
— Umiesz szyć, haftować, robić na drutach?
— Potrafię to wszystko.
— A więc jutro zaraz zakupimy niezbędne przybory, aby sporządzić ładniutką wyprawkę. Trzeba przecie pomyśleć o małem, które ma przyjść wkrótce na świat. Widzisz więc, że ci nie zabraknie roboty.
Gabrjela ciężko westchnęła.
— Zajmiemy się również ogrodem — kończyła Solange. — Nie jest on bardzo duży, ale zawsze dostarczy nam przyjemnego zatrudnienia.
Nic już na to nie odpowiedziała Gabrjela swojej opiekunce. Oddawszy się raz w jej ręce, musiała zgodzić się na wszystko, czego tamta zażądała. Spędziła resztę dnia na układaniu swojej bielizny i innych drobiazgów w szufladach komody.
Zaraz nazajutrz zaczęły prowadzić życie ciche, w zupełnem odosobnieniu od ludzi, jakie zapowiedziała z góry panna Solange. W kilka dni, Gabrjela miała pod ręką wszelkie materjały, potrzebne do sporządzenia małej wyprawki. Wzięła się do roboty z radością. Kroiła miniaturowych rozmiarów koszulki i czepeczki dziecięce, ozdabiając takowe ślicznym haftem, koronkami i wstążkami. Nie pozbyła się wprawdzie w zupełności smutnych myśli i ciężkiej troski co do jej przyszłości; usiłowała jednak stłumić to w sobie, okazując się na pozór szczęśliwą i zadowoloną. Wdzięczność dla panny Solange, nakazywała niejako biednej Gabrjeli, to szlachetne kłamstwo. Będąc w ciągłej pracy, zapominała rzeczywiście chwilowo o swoich smutkach i ponurych, trujących jej spokój przeczuciach.
Pracowała ciągle, prawie gorączkowo. Nieraz Solange zmuszoną była wstrzymywać ją od pracy zbyt utrudzającej. Troskliwość ta nie wypływała zapewne z szczerego przywiązania do Gabrjeli; dyktował jej raczej rozum, żeby sobie czem nie zaszkodziła w chwili ostatniej. Miałożby tyle trudów podjętych spełznąć na niczem i zniweczyć plan cały, ułożony tak misternie przez Blaireaua.
Panna Solange wychodziła codziennie, na zakupno wiktuałów i przedmiotów potrzebnych jej samej lub też Gabrjeli. Trwało to zwykle bardzo krótko. Wracała czemprędzej do domu, zamykając starannie tak główną bramę jak i boczną furtkę w ogrodzie. Klucze brała zawsze do kieszeni. Nie obawiała się wprawdzie, żeby pod jej nieobecność uciekła z domu Gabrjela, ale chciała zabezpieczyć się tym sposobem przeciw możliwej napaści i odwiedzinom wcale nie pożądanym.
Biedna Gabrjela znalazła względne uspokojenie, dzięki zupełnej samotności. Niepragnęła widzieć nikogo, a nawet lękała się jak ognia, spotkania z dawnymi znajomymi. Nigdy też nie wychodziła po za mur ogrodu. Sąsiedzi wiedzieli jedynie, że jakieś dwie kobiety mieszkają w domku ustronym: żaden z nich jednak nie umiałby powiedzieć, czy towarzyszka panny Solange, była młodą czy starą; nigdy bowiem nie dopatrzono Gabrjeli, choćby zdaleka.
Po za godzinami poświęconemi sprzątaniu i gotowaniu, Gabrjela szyła, haftowała i robiła na drutach. W ogrodzie polewała kwiaty razem z panną Solange. Ta praca na świeżem powietrzu, była dla młodej dzieweczki prawdziwą rozkoszą i wypoczynkiem. Wieczorami grywała Gabrjela, lub też obie czytały.
W ten sposób mijały dni i tygodnie; a jeżeli komu z dwóch kobiet wydawało się to życie zbyt nudnem i jednostajnem, to pewno nie Gabrjeli. Używała świeżego powietrza, wiejskiej swobody; poiła wzrok zielonością, lubowała się ptasząt świergotem, blaskami słonecznemi, całą przyrodą. Czuła się dotąd, jak to oświadczyła pierwszego dnia, że przebywa w istnym raju.
Wskutek biedy i głodu, które doświadczała przedtem w nędznem pomieszkaniu przy ulicy Clichy, mocno podupadła na zdrowiu, pomizerniała i wychudła. Teraz, po dwóch miesiącach pobytu w Asnières, zmieniła się do niepoznania. Panna Solange patrząc na tę iście cudowną przemianę, nie mogła wstrzymać się od wyrażenia głośno swego zachwytu.
Życie wstępowało na nowo, w to ciało delikatne, które wreszcie może byłoby uległo, złamane bólem moralnym i wycieńczone nędzą. Oczy zamglone niegdyś ciągłym płaczem, nabrały dawnego blasku. Twarzyczka wypełniła się na nowo, a policzki rumiane świadczyły o czerstwem zdrowiu i sile młodocianej. Nie wróciła wprawdzie dawna dziecięca wesołość i swoboda, często jednak uśmiech słodki zaigrał na usteczkach koralowych.
Miewała jednak i teraz Gabrjela chwile smutku, nad którym nie była w stanie zapanować. Każdy dzień upływający przybliżał termin fatalny. Wkrótce powtarzała sobie: „Za dwa miesiące... za sześć tygodni... za cztery...“ Zapadała znowu w ciężką i bolesną zadumę, w trwodze śmiertelnej o niepewną swoją przyszłość.
Raz zastała ją Solange wróciwszy trochę wcześniej niż zwykle do domu, tonącą w łzach, których nie miała czasu ukryć przed swoją opiekunką.
— Spostrzegam droga Ello — rzekła czule — żeś nagle posmutniała. Oto i teraz płaczesz, aż oko ci nabrzmiało. Powiedz mi, co ci tak dolega?
— Wybacz droga pani usposobieniu, nad którem nie umiem zapanować — rzekła smutno Gabrjela. — Prawda, że płaczę za często, na myśl o biednej istotce, która ma wkrótce przyjść na świat.
— Pomówmy więc dziś dłużej o tem maleństwie. Musiałaś już obmyśleć co chcesz dalej przedsięwziąć. Jakie są twoje plany na przyszłość? Nie pytałam cię wcześniej, gdyż nie chciałam robić ci przykrości. Jeżeli jednak myśl twoja zajęta przyszłemi losami twego dzieciątka, radabym wiedzieć, coś zdecydowała?
— Dotąd nic jeszcze, droga moja pani. Cobym chciała uczynić, wszędzie trafiam na przeszkody nieprzełamane. Jestem ogromnie zaniepokojona i przygnębiona ciężką troskę. Wszystko mnie przestrasza; nie wiem na prawdę, co się ze mną dzieje...
— Zastanówmy się nad twojem położeniem droga Ello. Opowiedziałaś mi szczerze twoje smutne dzieje, które niestety są zwykłą historją, takich jak ty, biednych, niedoświadczonych, a rzuconych w wir świata bez opieki... młodych i ładnych dziewczątek. Zostałaś niegodnie uwiedzioną, następnie opuścił cię ten łotr, wyzyskawszy twoją słabość... Jest to zapewne wielkie nieszczęście, ale które da się jeszcze naprawić. Kończysz lat ośmnaście... w twoim wieku dopiero się życie zaczyna. Nie powinnaś zatem wątpić o przyszłości.... Prędzej, czy później, przejęty skruchą i żalem, ojciec zgłosi się do ciebie.
— Oh! nigdy nie śmiałabym mu się pokazać na oczy...
— Jakie też z ciebie zawsze dziecko Ello kochana! Pozwól niech ja ci to wytłómaczę. Jeżeli ojciec cię przywoła, musisz wrócić do tego domu, gdzie masz wszelkie prawo zamieszkać, z głową podniesioną do góry, a nie jak winowajczyni, z piętnem hańby na czole. Jeżeli zaś nie wrócisz do ojca, to znajdziesz z łatwością umieszczenie korzystne w Paryżu, znając się na prowadzeniu rachunków i handlu. Któż będzie mógł cię posądzić o błąd popełniony? Nie jest on przecie wypisany na twem czole. Wierzaj mi Ello, twoja tajemnica wpadnie jak kamień w wodę. Zostają li twoje dawne towarzyszki w magazynie. Ba! czyż każda z tych jejmościanek, nie ma gorszych rzeczy na sumieniu, o których radaby zapomnieć sama, pozwolić ludziom o nich zapomnieć? Nic cię zresztą nie zmusza widywać się z niemi. Czy sądzisz, że w Paryżu tak się bardzo troszczą i zajmują jedni drugimi? Powtarzam wejdziesz napowrót w społeczeństwo, zajmując tam dawne stanowisko, z głową wysoko podniesioną, jakbyś nigdy nie miała żadnego wypadku.
Wydasz się każdemu równie miłą i zachwycającą, równie godną szacunku, jak przed dwoma laty, gdyś przybyła do Paryża, prosto z domu rodzicielskiego.
— Będzie to wiecznem kłamstwem i oszukiwaniem szepnęła nieśmiało Gabryela.
— Oh! gdyby twoje skrupuły sięgały aż tak daleko — odpowiedziała tonem dość szorstkim panna Solange — byłyby, pozwól sobie powiedzieć, czemś zupełnie niedorzecznem. Nazywasz więc oszukaństwem, jeżeli nie opowiada się ludziom pewnych tajemnic, które ich nic nie obchodzą? Kłamstwo, nikomu nie szkodzące, przestaje niem być. Byłoby niesłychanie śmiesznem, szkodzić samemu sobie, pod pozorem oddania hołdu prawdzie.
Po tych słowach nastąpiło chwilowe milczenie.
— Ale pani nie wspomniałaś mi dotąd o mojem dziecku — wtrąciła Gabrjela. Cóż z niem będzie?
— Myślę najprzód o tobie Ello, nie zapominając także o twojem dziecku. Byłoby niemożliwem dla ciebie wychowywać go samej; o tem niema co i myśleć.
Gabrjela opuściła głowę na piersi.
— Nie troszcz się atoli zupełnie o przyszłe jego losy — kończyła Solange. — Szczęśliwsze, od wielu innych istot jemu podobnych, nie pozostanie bez czułej i starannej opieki. Gdy termin rozwiązania twego będzie bliskim, zamówimy mamkę dobrą i poczciwą, a skoro przyjdzie na świat, ona zabiorze do siebie niemowlątko. Od tej chwili „Towarzystwo Dobroczynności“, którego fundatorką jest pani baronowa, zajmie się dziecięciem najzupełniej. Będzie rosło, utrzymywane i kształcone, na koszt tegoż „Towarzystwa“. Nauczą dziecko jakiegokolwiek rzemiosła, któreby mu dało na przyszłość kawałek chleba, czy to będzie chłopczyk, czy dziewczynka. Czegóż możesz pragnąć więcej? Czyż taka przyszłość dziecka nie powinna cię zupełnie zadowolić?
— Mogłożby być inaczej? — Gabrjela wybuchnęła rzewnym płaczem. — Ah! czuję się najszczęśliwszą, żem panią spotkała na mojej drodze... Bóg, to sam Opiekun nieszczęśliwych, sprowadził panią do mnie, biedaczki, od wszystkich opuszczonej i ginącej bez ratunku!
— Gdyby słyszał ją Blaireau — pomyślała panna Solange — zdziwiłby się nielada, że uważają go za wcielenie Opatrzności.
— Uspokoiłaś mnie pani cokolwiek — odezwała się Gabrjela. — Sądzę, że odtąd ustaną moje ciężkie troski. Nie rozdzielą mnie przecie z dzieckiem raz na zawsze, co? Wszak będzie mi wolno widywać je kiedy-niekiedy nieprawdaż?
— Bez wątpienia, droga Ello... jak często zechcesz sama.
Przez kilka dni następnych, biedna młoda kobieta, zdawała się swobodniejszą. Słowa opiekunki przejęły ją błogą otuchą. Nabierała odwagi, a przyszłość przedstawiała się jej mniej ponuro.
Nagle nastąpił u niej objaw psychologiczny, którego nie przewidywali z góry, i nie liczyli się z nim, ani Solange, a tem mniej Blaireau.
Gabrjela uczuła pierwsze ruchy w łonie swego dziecięcia. Natychmiast przeniknęło ją dziwne uczucie. Niby strzała płomienista, przebiła na wskróś jej serce, oświecając umysł jednocześnie. To coś wzniosłego, boskiego, dla profanów niepojętego.... miłość macierzyńska zrodziła się w niej, obejmując ją całą w swoje wyłączne posiadanie, z niezwykłą gwałtownością.