Dwie matki/Część pierwsza/XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie matki |
Wydawca | Redakcja "Głosu Narodu" |
Data wyd. | 1897 |
Druk | W. Kornecki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Deux mères |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nazajutrz o pierwszej z południa, panna Solange przybyła na ulicę Clichy. Nie znalazłszy po drodze doróżki, wróciła z Asnières pieszo. Pogoda zresztą była prześliczna.
W chwili, gdy Solange drapała się do góry, po schodach stromych i chwiejących, schodziła po nich w dół, dziewczyna młoda i wcale przystojna. Ubrana była nader wykwintnie: w eleganckich bucikach, na małych i zgrabnych nóżkach; w kapelusiku założonym zalotnie na sam czubek głowy modnie ufryzowanej. Nie mogła ona należeć w żaden sposób do ubogich lokatorek, mieszkających w nędznych norach na poddaszu.
— Odwiedzała z pewnością Gabrjelę — pomyślała natychmiast Solange. — Ejże czy nie ma zamiaru wejść mi w drogę?
Trochę pomięszana, w trwodze śmiertelnej, żeby jej się przypadkiem Gabrjela z rąk nie wymknęła, spiorunowała młodą dziewczynę spojrzeniem pełnem gniewu i pogardy, gdy ta usunęła się na bok, aby przepuścić damę idącą do góry. Zastała Gabrjelę okropnie wzburzoną i zalaną łzami gorzkiemi.
— Co ci jest moja ślicznotko? — spytała, całując w czoło z najwyższą czułością. — Zkąd się wzięło tak wielkie zmartwienie?
— Oh! czuję się na prawdę bardzo nieszczęśliwą — odrzuciła Gabrjela rozpaczliwie.
— Z jakiego powodu? Powiedz mi ślicznotko, abym mogła cię pocieszyć.
Gabrjela otarła łzy płynące obficie z jej cudnych oczów.
— Musiałaś pani spotkać na schodach młodą dziewczynę?
— Rzeczywiście, spotkałam. Cóż dalej?
— Właśnie wychodziła odemnie.
— Nie omyliłam się pomyślała Solange.
— Jest to jedna z moich przyjaciółek — kończyła Gabrjela. — Byłyśmy umieszczone razem w tym samym magazynie. Dziś w południe zeszłam jak zwykle na dół, aby przynieść sobie śniadanie i objad, od rzeźnika naprzeciw. Wychodziłam z jatki, gdy naraz stanęłam oko w oko z Łucją.
— Czy może szukała ciebie? — Głos panny Solange drżał cokolwiek z wewnętrznego niepokoju.
— Bynajmniej spotkałyśmy się nieszczęśliwym trafem. Odwiedzała daleką krewną, która mieszka tuż blisko. Zobaczyła mnie pierwsza, zanim ja ją spostrzegłam. Nie mogłam więc uniknąć tego fatalnego spotkania. Rzuciła mi się na szyję impetycznie, zasypując gradem pytań. Byłam niemi zakłopotaną, nie wiedząc na razie, co odpowiedzieć. Domyśliła się z łatwością, w jakim stanie się znajduję, musiałam więc przyznać się do wszystkiego... Spodziewałam się, że odejdzie, nie dowiedziawszy się przynajmniej, gdzie mieszkam. Ale gdzie tam! Robiłam co mogłam, żeby jej się pozbyć. Wszystko jednak napróżno. Uparła się, chcąc gwałtem mnie odwiedzić; byłam zmuszoną sprowadzić ją tutaj.
— I dla tego, że ta pannica weszła do ciebie nieproszona i nie pytana, zastałam cię tonącą w łzach?
— Nie inaczej. Ah! pani nie rozumiesz, nie możesz zrozumieć... Opuściłam cichaczem magazyn, chroniąc się tutaj do tej wstrętnej dziury, sądząc, że ukryję się przed oczami natrętnych i ciekawych; że mnie tu zostawią w spokoju dawniejsze znajome i koleżanki, i nie dowiedzą się nigdy... Teraz wszystko skończone!...
Gabrjela załkała na nowo.
— Patrzcież państwo! — pomyślała Solange, widząc jak wielką korzyść może wyciągnąć z obecnego położenia Gabrjeli — nie liczyłam wcale na taką pomoc niespodziewaną. Na prawdę i traf jest w zmowie ze mną.
Dodała głośno, zwrócona do biednej Gabrjeli:
— Jeżeli tak rzeczy stoją, moja ślicznotko, pojmuję twoją rozpacz.
— Obiecała wprawdzie Łucja, nie wspomnieć o mnie nikomu. Ale niby to ja jej nie znam? Nie utrzyma tajemnicy, wypaple co do joty i cały magazyn dowie się o moim wstydzie!
— Wielomówność jest wadą młodych dziewcząt, a nawet kobiet w ogólności — wtrąciła Solange od niechcenia.
— Tak, zapewne. Oh! Łucja uczyni to, nie przypuszczając może, jaką mi tem krzywdę ciężką wyrządzi, gdy opowie innym o mojem obecnem położeniu!
— Że nie zatai niczego, jestem święcie o tem przekonaną, moja droga Gabrjelo.
— I niebawem zaczną mnie napadać wszystkie panny z magazynu, przypatrując się niby jakiemuś ciekawemu zwierzątkowi... Oh! to coś strasznego! — jęknęła boleśnie, kryjąc twarz w dłonie.
Solange uśmiechała się tak samo jak szatan kusiciel, popychający niewinną Małgorzatę, w ramiona Fausta. Zbliżyła się po chwili, i wzięła Gabrjelę za obie ręce, odsłaniając jej twarz w łzach skąpaną.
— Nie rozpaczaj tak bardzo moja biedaczko — przemówiła z naciskiem szczególniej nie lękaj się niczego i nikogo. Masz przecie we mnie przyjaciółkę szczerą, oddaną ci z duszą i z ciałem, która potrafi cię obronić przeciw wszelkim podobnym napaściom. Nie podpada wątpliwości, że twoje dawne towarzyszki pociągną tu sznurkiem, niby procesja, częścią z ciekawości, a głównie aby cię upokorzyć, i aby mieć okrutne zadowolenie, widzieć na twojem czole rumieniec wstydu, gdy będą cię zasypywały niedyskretnemi pytaniami.... a wszystko to li z nadmiaru życzliwości. Uspokój się jednak moja droga. Nie będziesz wystawioną na ich kolące słówka i dotkliwe, ubliżające ci uśmieszki.
Gabryela wlepiła w mówiącą wzrok łzami zamglony.
— Jeżeli przyjdą moje przyjaciółki — szepnęła — będę zmuszona je przyjąć... nie mogę zamknąć drzwi przed niemi.
— Nie przyjmiesz ich, bo cię tu już nie zastaną.
Gabrjela potrząsła smutno głową:
— Niestety! gdzież pójdę? — spytała przygnębiona w najwyższym stopniu. — Wiem, że są domy, gdzie byłoby mi stokroć lepiej niż tutaj; wszędzie jednak trzeba płacić z góry, a ja....
— Nie masz pieniędzy, nieprawdaż? — dokończyła za nią panna Solange.
Gabryela spuściła głowę z ciężkiem westchnieniem.
— Jakie też dziecko z ciebie! — zawołała Solange — a czyż mnie nie masz w odwodzie? Zainteresowałam się tobą od razu... zyskałaś całą moją sympatję... później przyjaźń serdeczną... a dziś kocham cię, jakby siostrę rodzoną.
— Oh! jesteś pani bardzo dobrą, wiem o tem i dziękuję ci za to calem sercem. Nie radabym jednak nadużywać...
— Czego na przykład?
— Nie chciałabym stać się dla pani ciężarem.
— Jesteś pod tym względem moja ślicznotko, drażliwą do przesady, czem mi sprawiasz wielką przykrość. Czyż nie jestem twoją przyjaciółką? Pozwólże mi uczynić to dziś, czego byłabym już dopełniła od dawna, gdybym się nie była lękała, podrażnić cię i dotknąć tem boleśnie. Nie możesz tu dłużej pozostać, tak przez wzgląd na twoje zdrowie, jak i dla nudów i przykrości, na które byłabyś w tem miejscu narażoną. Wspomniałam ci już o tem przedwczoraj, że ten dom nie wydaje mi się zupełnie bezpiecznym. Przeraża mnie twoje najbliższe sąsiedztwo. Nie śmiem wypowiedzieć wszystkiego przed tobą, co myślę o ludziach, dom ten zamieszkujących. Ich fizjonomje, nie podobają mi się wcale. Wyglądają na dezerterów... z kryminału. Dziwię się, że tu nie wpada policja co dni kilka.
Gabryela uczuła dreszcz od głowy aż do stóp.
— Może to jednak nastąpić lada moment — kończyła Solange. — Pomyślże moja droga, w jak fatalnem położeniu mogłabyś się wtedy znaleść. Drżę na samo przypuszczenie, że mogliby cię zabrać pospołu ze złodziejami i z całą szajką zbiegów więziennych.
— Oh! pani napełniasz mnie trwogą śmiertelną! — szepnęła Gabryela.
— Nie powinno cię spotkać to nowe nieszczęście — zaczęła Solange po chwili milczenia. — Musisz znaleść spokój zupełny, którego wymaga koniecznie twój stan. Nie odzyskasz go tylko wtedy, gdy się stąd wyprowadzisz.
— Okazałabym się najniewdzięczniejszą, nie idąc ślepo, za pani tak życzliwemi radami — odpowiedziała Gabryela. — Mów więc, gdzie mi się każesz przenieść? Na nieszczęście, zapłaciłam wczoraj z góry za pół miesiąca i będę zmuszona płacić na nowo gdzieindziej.
— Wiesz dobrze, że kwestja pieniężna nie powinna cię wcale obchodzić. W tej chwili, coś mi strzeliło jednak do głowy... myśl, która wydaje mi się niezrównaną... Wspominałam ci już, że po stracie mego męża, żyję samotna i zdała od zgiełku światowego. Nie jestem bogatą, mam jednak stałą rentę, z której żyję dość wygodnie. Lato spędzam na wsi co roku w Asnières... niedaleko Paryża. Najmuję zawsze ten sam domek w ogrodzie. Stoi on na uboczu, ukryty pomiędzy drzewami, tak, że go prawie nie widać z ulicy. Żyję tam samotna, i nie przyjmuję nikogo; nudzę się kiedy-niekiedy. W takich to chwilach zaczynam szukać około siebie, jakiejś nędzy, którą mogłabym wspomódz, choć małym datkiem; jakiejś niedoli, którą mogłabym pocieszyć. Z mojemi środkami nader skromnemi, nie mogłabym zdziałać wiele. Ale owa dama bogata i dobroczynna, ma dla mnie sakiewkę otwartą, na każde zawołanie. Oto co ci proponuję, droga Gabryelo: Zamieszkaj ze mną na wsi, w Asnières, w moim małym domku.
— Jakto! pani-byś chciała? — wykrzyknęła Gabryela.
— Pragnę tego bardzo. Będziesz miała osobny pokoik na górze, a ja mój obok. Będziemy razem gotowały, sprzątały i w wolnych chwilach pracowały w ogródku. dotrzymując sobie nawzajem towarzystwa. Ogródek nie wielki wprawdzie, można się jednak przejść po nim i usiąść w cieniu, na ławeczce, z książką, lub jaką robótką. Będzie w nim dużo kwiatów... Lubisz kwiaty, nieprawdaż?
— Nadzwyczaj! Ale nie, nie, to zanadto piękne i urocze dla mnie. Zresztą... zawadzałabym tylko pani...
— Nie tylko mi nie zawadzisz ślicznotko, ale opromienisz i rozweselisz moją pustelnię.
— Ależ pani nie wiesz kim jestem, znasz mnie zaledwie...
— Wiem, żeś bardzo nieszczęśliwa. Czyż potrzebuję wiedzieć więcej, aby ci przyjść w pomoc wszelkimi sposobami? Kim jesteś? Czyż nie widzę, jakie masz wzniosłe i szlachetne popędy, jaką wygórowaną delikatność we wszystkiem? Czyż dusza twoja nie odźwierciedla się w twoim słodkim wzroku? Tak Gabryelo, twoje piękne oczy, są źwierciadłem i wiernem odbiciem czystych myśli. Nie potrzebuję znać cię bliżej, aby cię kochać jak siostrę. Później... kiedyś... jeżeli uczujesz potrzebę tego i uznasz mnie godną twego zaufania, opowiesz mi twoją historję. Powtarzam atoli, że to co widzę, wystarcza mi zupełnie; i wiem na pewno, żem umieściła jak najlepiej, moje szczere do ciebie przywiązanie.
Na bladych ustach Gabryeli, pojawił się uśmiech słodki, gość dawno tam niewidziany.
— I cóż? przyjmujesz moja Ello droga? — nastawała panna Solange.
— Ależ pani jesteś wcieloną Opatrznością! — wykrzyknęła z zapałem Gabryela.
— Twoją na dziś ślicznotko — wtrąciła intrygantka z jej właściwą zuchwałością i obłudą.
— Nie chcę pani odmówić — odpowiedziała Gabrjela. — Uczynię wszystko, czego żądasz, tylko....
— Mów śmiało....
— Nie chciałabym próżnować i być pani ciężarem; proszę więc z góry o wiele roboty.
— To już ułożone... Nie mając sługi, będziemy dzieliły sprawiedliwie domowe trudy.
— Ah! nigdy i niczem nie potrafię odwdzięczyć się pani — zawołała Gabrjela. — Obsypujesz mnie dobrodziejstwami!
— Jeżeli tak ci o to idzie Ello... kochaj mnie troszeczkę.... Nie żądam od ciebie innej nagrody — wtrąciła Solange.
— Oh! już panią kocham... bardzo nawet... — szepnęła nieśmiało młoda dziewczyna.
— Nareszcie! — wykrzyknęła komedjantka z radością i wzruszeniem udanem po mistrzowsku. Znalazłam towarzyszkę i przyjaciółkę, o jakiej dawno marzyłam!
Otworzyła szeroko ramiona.
Rzuciła się w nie Gabrjela, łkając spazmatycznie! Gdy uspokoiła się cokolwiek — rzekła słodko Solange.
— Jeszcze tylko tę jednę noc spędzisz droga moja Ello, w tej strasznej norze. Dziś wieczór, a najdalej jutro rano, spakuj twoje rzeczy. Jeżeli uznasz to za potrzebne, możesz uprzedzić gospodarza domu, że się jutro wyprowadzasz. Gdyby pytał o cokolwiek, najlepiej wcale mu na to nie odpowiadać. Jutro przyjadę po ciebie powozem. Godziny oznaczyć nie mogę; czekaj na mnie mniej więcej... od piątej po południu.
— Nie potrzebuję długiego czasu, aby zebrać moje manatki — uśmiechnęła się smutno Gabrjela. — O piątej godzinie będę czekała z kuferkiem gotowym.
Solange opuściła Gabryelę, nie mając nic więcej do powiedzenia i nie posiadając się z radości, że się jej tak wszystko udało przeprowadzić. Wsiadła do pierwszej lepszej doróżki, spotkanej na drodze i kazała się odwieść do domu.
Musiała i ona przysposobić trochę rzeczy niezbędnych w Asnières. gdzie miała zabawić kilka miesięcy. Nie było ani chwili do stracenia, chcąc objąć dom w posiadanie, bodaj na kilka godzin, zanim doń wprowadzi Gabryelę.
Zamykała właśnie kufer, wypakowany pod sam wierzch, gdy pojawił się u niej Blaireau, wyczekujący z największą niecierpliwością wiadomości, o ile postąpiły rokowania z Gabryelą?
— Jutro przeprowadzamy się do Asnières — zawołała radośnie do wchodzącego.
— Wybornie! — Blaireau zatarł ręce, tak samo uszczęśliwiony.
— Widzisz, żem czasu nie straciła, i wskazała ręką na kufer. — Jestem zupełnie spakowaną.
Kiedyż jedziesz do Asnières?
— Jutro rano. Trzeba przecie zapoznać się z domem, i urządzić go cokolwiek, na przyjęcie tej dziewczyny.
— Naturalnie! Dla czegóż nie jedziesz dziś na wieczór?
— Teraz! — wykrzyknęła zdziwiona. — Czyż nie widzisz, że już się ściemnia?...
— Moja kochana — wtrącił żywo Blaireau. — Nie można być nigdy dość ostrożnym. Lepiej stokroć załatwiać w nocy pewne interesa, właśnie dla tego, że ciemno. Odźwierni są ogromnie ciekawi... Czyś uprzedziła twojego o wyjeździe?...
— Nie inaczej... Wymyśliłam sobie jakąś ciotkę w Bordeaux, i zapowiedziałam, że wezwana przez nią, jadę spędzić tam kilka miesięcy.
— Doskonale... pochwalam twój pomysł... Czy ten kufer bardzo ciężki? — bąknął Blaireau, podnosząc go za jeden koniec.
— Naturalnie... Nie może być lekkim, jeżeli spakowałam do niego wszystko, co mi będzie potrzebnem na kilka miesięcy. Wszak nie pokażę się tu wcale...
— Uczyniłaś bardzo przezornie — pochwalił ją Blaireau. — Otóż dla większej ostrożności — mówił dalej — zniesiemy kufer we dwoje, aż do najbliższej stacji dorożek. Najmiesz tam jedną z nich, i pojedziesz zanocować w Asnières.
— Ponieważ sobie tak życzysz — rzekła Solange pokornie — nie mam nic do zarzucenia planowi, przez ciebie ułożonemu.
— Tym sposobem moja kochana, wejdziesz do domu, nie zwróciwszy na siebie niczyjej uwagi cicho i skrycie. Nikt z ciekawych sąsiadów nie podpatrzy ciebie. W dodatku, zyskasz na tem cały dzień czasu, aby rozpatrzeć się w domu, zapoznać się ze wszystkiemi kątami, od strychu aż do piwnicy, powkładać klucze w zamki i przygotować się na przyjęcie naszej drogocennej Gabrjeli.
— Ponieważ nie pokażę się w Paryżu przez kilka miesięcy, jakże mam się z tobą porozumiewać?
— Pomyślałem i o tem. Każdej niedzieli na wieczór, udam się do Asnières. Prócz głównego wejścia, jest boczna furtka w głębi ogrodu, wychodząca na puste pole. Tam będę czekał na ciebie, pomiędzy dziesiątą a jedenastą przed północą. Później, im będzie bliższym termin rozwiązania, przyjdę i codzień, jeżeli okaże się to potrzebnem:
— Dobrze.
Włożyła przed zwierciadłem kapelusz na głowę, zarzuciła na ramiona płaszcz, i rzekła zwracając się do Blaireaua:
— Jestem zupełnie gotowa.
W kwandrans później, para tęgich koni unosiła galopem pannę Solange wraz z kufrem w stronę Asnières. Blaireau zaś z rękami w kieszeniach, z cygarem pomiędzy zębami, szedł sobie zwolna wzdłuż bulwarów; niby spokojny i poczciwy mieszczanin używający przechadzki po objedzie.