<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.

Na nieszczęście biedny mechanik wkrótce się przekonał, że wprowadzenie w czyn tego planu było połączone z wieloma trudnościami, i narażało go na niebezpieczeństwo.
Otaczający go ludzie, zwolna się przed nim wywnętrzali, będąc przekonanymi że jego skromne i bojaźliwe zachowanie się było rzeczą udaną, i że mają do czynienia z wytrawnym rzezimieszkiem, chcącym ich w pole wyprowadzić. Uważali przeto, iż należy się im przedstawić z jaknajochydniejszej strony, ażeby zyskać uznanie wyżej stojącego mistrza.
Ukazaniem się swoim we właściwym świetle zamiast zjednać sobie, przerazili Moulina, który spostrzegł, iż przy takim wyuzdaniu i bezgranicznym cynizmie, szaleństwem byłoby powierzać im do spełnienia misję tak delikatnej natury.
W liście pisanym do pani Leroyer, musiałby podać adres swojego mieszkania, jak niemniej i objaśnić ją, że ów szacowny tyle dokument zachowanym był w szufladzie biurka, gdzie jak wiemy Moulin umieścił zarówno cały swój majątek.
Pierwszy lepszy z więźniów któremu powierzyłby do odniesienia ten list, przeczytać by go nieomieszkał, a korzystając z dokładnych w nim objaśnień, zamiast doręczyć go pani Leroyer, sam by się udał do wskazanego mieszkania, zabierając zeń wszystko coby się dało.
Podobne myśli tak zaprzątały umysł mechanika, iż po całych nocach sypiać nie mógł dumając nad sposobami porozumienia się z nieszczęśliwą wdową. Codziennie prawie zdarzała się ku temu sposobność, bo codzień po kilku więźniów wychodziło na wolność, wszak Ireneusz zdecydować się nie mógł na powierzenie tak ważnej tajemnicy w pierwsze lepsze ręce, mimo, iż czuł, że każda chwila opóźnienia zgubić go może.
Co mogła myśleć o nim pani Leroyer? Jak zniosła swą boleść przy trapiącej ją niepewności? Może posądzała go o działanie przeciw sobie... o należenie do jakiejś brudnej sprawy?... A miałaby ku temu dostateczny powód. Wszyscy przyaresztowani złodzieje mianują się być niewinnemi ofiarami.
A nietylko temi przypuszczeniami trapił się biedny Ireneusz. Wiedział od odźwiernej, że fundusze obu kobiet wyczerpały się zupełnie, któż im przyjdzie teraz z pomocą? Pracujący na matkę i siostrę Abel, spał snem wiekuistym w mogile. Jak więc poradzą sobie te dwie opuszczone sieroty?
Złowroga nędza lada chwila do nich zawita i teraz, właśnie gdy pragnął im przyjść z pomocą został pochwyconym i uwięzionym jakąś fatalną siłą.
Zgnębiony temi myślami, siedział dnia pewnego na odosobnionej ławce więziennego podwórza, gdy wejście nowej osobistości zwróciło jego uwagę.
Widziałem gdzieś tego człowieka, powtarzał w duchu, patrząc na wchodzącego, rysy jego twarzy są mi zkądsiś znane. Gdzieby to być mogło?
I przeszukując w myślach spostrzegł nagle, że ów przybysz podąża ku niemu z otwartemi rękoma wołając:
— A to spotkanie!... Wszak się nie mylę? Przed dwoma tygodniami pan byłeś pod „Srebrnym Krukiem“ w owej chwili gdy nastąpiło tam zejście policji. Piliśmy razem wino, jeżeli pan sobie przypominasz?
Owym nowo przybyłym był Jan — Czwartek, którego uwolniono z aresztu za pobicie Szpagata.
— Tak, byłem tam wtedy, odpowiedział Moulin. Poznałem pana natychmiast, gdyś wszedł na podwórze, ale nie mogłem sobie przypomnieć zkąd go znam?
— Cieszy mnie, że się z panem spotykam, ciągnął Czwartek.
— I mnie zarówno, chociaż mówiąc nawiasem wolałbym byśmy się gdzieindziej spotkali.
— Ha! trudno, trzeba być filozofem... Ja nim już jestem oddawna, Jan odrzekł.
— Zgadzam się na to pańskie zdanie, mimo, iż wątpię ażebyś pan zdołał wynaleść jakie nowe doktryny filozoficzne... A cóż się dzieje z ową osobą po której pan miałeś odziedziczyć majątek? dodał Moulin po chwili.
— Co się odwlecze, to nie uciecze, nie spotkam jej dziś, to spotkam ją później. Jest to kwestja czasu i cierpliwości.
— Jednym słowem nie tracisz pan nadziei?
— Bynajmniej... owszem, do czasu mego spotkania się z panem, jestem pewien, że majątek mnie nieominie.
— Winszuję zatem...
— Dzięki za dobre życzenie, a pomnij pan o mojej obietnicy, ja lubię dotrzymywać słowa... Jeżeli otrzymam spodziewane pieniądze, wyprawimy sobie kolacyjkę co się zowie!
Tu zamilkł, a po chwili:
— Gdybyś pan był zuchem o jakim ja myślę, zaczął na nowo, moglibyśmy działać wspólnie oba... No! ale przed wszystkiem powiedz mi pan za co cię tu osadzono? Cóżeś takiego zrobił do czarta?
— Nic, odrzekł Ireneusz, przysięgam niewiem za co mnie więżą...
— A to mi blaga! zawołał śmiejąc się Jan.
— Nie blaga lecz prawda, najczystsza prawda!
— To znaczy, iż pan masz tyle grzechów na sumieniu, że sam nie wiesz za który cię złowiono?
Moulin zrozumiał teraz, że Jan-Czwartek tak jak i wszyscy uważał go za złodzieja. Jakkolwiek była to wielce niepochlebna opinja, postanowił jednak nie wyprowadzać go z błędu by zdobyć sobie jego zaufanie a w razie potrzeby i pomoc.
— Jest nieco w tem prawdy co pan mówisz, odrzekł po chwili zadumy. Nie byłem jeszcze badany, niewiem więc o co mnie oskarżono...
— Życzę, byś pan miał więcej szczęścia nademnie Jan odrzekł. Wyobraź pan sobie, mimo żem dowiódł świadkami, iż nie byłem obecny przy kradzieży, do której mnie wmięszał mój kolega.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.