Dwie sieroty/Tom II/XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie sieroty |
Podtytuł | Dorożka № 13 |
Wydawca | J. Terpiński |
Data wyd. | 1899-1900 |
Druk | J. Terpiński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Fiacre Nº 13 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Przebacz pani, mówił do niej z cicha, przebacz że do twoich umartwień zmuszony jestem dodać jeszcze jedno, i to bardzo bolesne... Sumienie jednak milczeć mi niepozwala tam, gdzie wyjawić prawdę jest moim obowiązkiem. Trzeba natychmiast podać matce lekarstwo jakie tu przyślę z apteki. Ale to jeszcze nie wszystko. Trzeba otoczyć chorą najgłębsza ciszą i spokojem. Chorobliwa drażliwość systemu nerwowego, przybrała u niej zatrważające rozmiary... Najmniejsze wzruszenie zabić ją może od razu. Czuwaj więc pani... czuwaj nieustannie... bo mówię jest to kwestja życia lub śmierci!...
— Będę czuwała, odpowiedziała Berta zaledwie dosłyszanym głosem, będę czuwała... przysięgam!...
— Trzeba ażebyś pani wezwała jaką kobietę do pomocy, rzekł Edmund.
— Na co? doktorze...
— Siły pani są wyczerpane... Potrzebujesz wypoczynku aby podołać temu ciężkiemu zadaniu.
Berta niezaprzeczała, czując aż nadto dobrze, że w słowach młodego doktora mieściła się pomoc i szczera dla niej życzliwość.
Czy ta kobieta która mi dzisiaj w trzeźwieniu pani niosła tak skuteczną pomoc, nie byłaby dla niej dogodną? pytał Edmund dalej.
— Owszem, myślałam właśnie o niej... Jest to poczciwa istota, która za małe wynagrodzenie zgodzi się chętnie na moją propozycję. Wypadnie mi ją zatrzymać przez dni kilka, bo w rzeczy samej czuję iż siły moje nie podołały by temu.
— Dobrze... teraz już będę spokojniejszym nieco. Zaklinam jednak panią, nie narażaj się tam gdzie tego nie okaże się konieczna potrzeba... Nie trwóż się przyszłością, i pomnij że masz we mnie przyjaciela, który każdej chwili jest gotów na twoje wezwanie.
— Wiem o tem, odparło dziewczę, ujmując rękę młodzieńca i ściskając ją serdecznie. Tyle nam pan dajesz dowodów swojej życzliwości, że powątpiewanie z naszej strony, byłoby nikczemną niewdzięcznością.
Edmund zapatrzony w pełne tkliwego wyrazu oczy Berty, uległ chwilowemu zapomnieniu się, a przysuwając ku sobie młodą dziewczynę, złożył pocałunek na jej stroskanym czole.
Berta zadrżała pod tą oznaką gorącego uczucia. Po raz to pierwszy w życiu, usta obcego mężczyzny dotknęły jej twarzy. Stała spłoniona, zmięszana, nie wiedząc co czynić. Wprawdzie, doznała w sercu tak błogiego uczucia, że ono zapomnieć jej dało o trudach i grożącem nieszczęściu. Wiedziała że jest kochaną, ale mimo to uczuwała się być zrażoną w swojej dziewiczej godności.
Edmund nie przewidywał, jak różnorodne myśli jego pocałunek obudził w duszy dziewczyny. Dostrzegł wprawdzie na jej twarzy wyraz głębokiego zmięszania, i tej pozornej niechęci, jaką zwykle młode dziewczęta karzą ukochanych, i żałował swej zbytniej poufałości, a odgadując że to jego postąpienie nie podobało się Bercie, dla uniknięcia tłumaczeń, podszedł do pani Leroyer drzemiącej snem gorączkowym, i pożegnał Bertę obiecując powrócić wieczorem.
Idąc po schodach mówił sobie:
— Ona musi być moją żoną, przysięgam!
Tak upłynęło dni kilka.
Wynajęta przez Bertę kobieta, przychodziła na kilka godzin codziennie dla porządkowania mieszkania, i pomocy przy chorej.
Pani Leroyer przy niesłychanej pieczołowitości swej córki i staraniach doktora, żyła jeszcze, osłabienie jej wszakże doszło najwyższego stopnia. Całemi dniami prawie pozostawała w omdleniu i nieświadomości zaszłych wypadków.
Zwolna, jej myśli na jednnym przedmiocie zatrzymywać się poczęły. Powracała ciągle do Ireneusza Moulin i jego przyaresztowania, a razem do utraconej nadziei jaka ją miała utrzymać przy życiu.
Loriot domyślał się że wdowa ukrywa przed otaczającymi jakąś nurtującą ją tajemnicę, ale nie badał o nią chorej, będąc przekonanym iż nie wyjawi takowej.
Pozostawmy więc matkę wraz z córką oczekujące lepszej doli, a wróćmy do opuszczonego przez nas Jana-Czwartka.
∗
∗ ∗ |
Osiem dni upłynęło od chwili przytrzymania owego niegdyś wspólnika Klaudji Varni i księcia de la Tour-Vandieu.
Pierwsze czterdzieści osiem godzin, przepędził Jan-Czwartek w areszcie prefektury, niepodlegając wstępnemu badaniu po którym stosownie do uznania sędziów winowajcy odsełani bywają do jednego z rozlicznych więzień Paryzkich.
Ten czas zdawał mu się być wiecznością.
Jakkolwiek jego kolega były notarjusz powiadomił go o zaszłych wypadkach, niemógł wszelako odgadnąć o jaką kradzież oskarżył go Szpagat.
Trzeciego dnia nakoniec wezwany przed sędziego śledczego, dowiedział się o co chodzi. Niepomogły jego przysięgi i zaklinania się że tego nie popełnił, dowiódł iż podczas kradzieży dokonanej u zegarmistrza znajdował się w innym punkcie Paryża ponieważ jednak był już poprzednio za kradzież karany, nie uwolniono go, lecz śledztwo prowadzono dalej.
Było to nieprawne, lecz przyznać trzeba przezorne i logiczne postępowanie. Bo czyliż można wierzyć w niewinność recydywisty oskarżonego przez współtowarzysza?
Jan-Czwartek jak wiemy, popędliwego charakteru, żałował iż nie miał pod ręką Szpagata któremu rad był wymierzyć dobrą naukę, bez względu na pogorszenie swej sprawy.
Według objaśnień notarjusza przewieziono tego denuncjanta do Magdalenek.
Żywiąc w duszy niepowściągnioną zemstę, Czwartek błagał sędziego, aby go przeznaczono w toż samo miejsce, gdy jednak żądania winowajców nie bywają zwykle uwzgłędnianemi, odstawiono go do więzienia świętej Pelagji.
Przypominają sobie czytelnicy, że Szpagat znajdował się tam także. W chwili gdy Jan-Czwartek wchodził na dziedziniec przepełniony więźniami, pierwszą osobę jaką spostrzegł był ów Klaudjusz Landry, inaczej zwany Szpagatem.
I on poznawszy Jana cofnął się, i zadrżał.
Jan-Czwartek podszedł ku niemu uśmiechnięty. Wesołość jego wprowadziła w błąd rzezimieszka. Oczekiwał więc spokojnie na zbliżenie się współtowarzysza.
Jan mimo swej przerażającej chudości, obdarzony był niepospolitą siłą.
Podszedłszy do Szpagata wymierzył mu policzek tak mocno że krew buchnąwszy nosem, zbroczyła go całego. Ogłuszony tym ciosem Szpagat, stracił równowagę, i upadł jak długi na ziemię, nie pojmując, co się stało.
Zerwał się jednak prędko, i rozszalały z bólu i gniewu, rzucił się na swego przeciwnika.
Czwartek był na to przygotowanym, a korzystając z niefortunnej pozy Szpagata, przewrócił go po raz drugi, i wymierzając leżącemu na ziemi silne plagi.
Nadbiegli stróże więzienni, rozłączyli obu. Nieszczęśliwy pobity, odprowadzonym został do szpitala, Jana zaś zamknięto w oddzielnej celi.
Nie ubolewał nad swoim losem, ale układał plan dalszej zemsty przy pierwszym spotkaniu się ze swym antagonistą.
Nadzorca więzienia dowiedziawszy się o tej bójce, zażądał przeniesienia Szpagata do Magdalenek, dla uniknięcia na przyszłość podobnego zajścia.
Zmiany dokonano podczas tych dni, w których Jan-Czwartek siedział w areszcie zamknięty o chlebie i wodzie, p Ireneusz Moulin z aresztu przy prefekturze, dostał się również do więzienia Św. Pelagji.
Przy drugiej rewizji w sądowej kancelarji, oddał połowę zachowanych poprzednio pieniędzy pisarzowi, który przyrzekł mu wydawać takowe małemi kwotami na każde jego żądanie, i pytał zarazem czyliby nie życzył sobie mieć oddzielnej izby?
Moulin uprzejmie podziękował. Chciał zostać między więźniami, mając ku temu powody o jakich pomówiemy poniżej.
Zmieniwszy stu frankowy banknot w prefekturze na opłatę izby którą tam zajmował, schował kilka sztuk złota w znaną nam kryjówkę, a i klucz od mieszkania pozostawił za podszewką, w kołnierzu, żartując sobie z owej podwójnej rewizji, jaka wykryć tego nie zdołała.
Wyszedłszy na podwórze więzienia, Ireneusz doznał przykrego nadzwyczaj uczucia. Wstydził się sam siebie, dziwna nieśmiałość widzenia go krępowała.
Ponure twarze więźniów, podejrzane fizjognomje otaczających go wkoło ludzi, sprawiały na nim wrażenie zabójczych galer. Zdawało mu się że przeniesiony został na wygnanie, zkąd może nigdy już na świat niepowróci.
Jego eleganckie ubranie rażącą stanowiło sprzeczność z brudnymi łachmanami uwięzionego tłumu, i ta to właśnie odróżniająca go powierzchowność zgromadziła w około niego wszystkich prawie więźniów.
Jedni, prosili go o trochę tytuniu, drudzy o kilka groszy na wódkę, a inni o wiadomości ze świata. Wszyscy radzi byli się dowiedzieć za co tu osadzonym został? i pragnęli bliższe z nim zawrzeć stosunki.
Moulin mając już plan ułożony, i znając prawdę zawartą w dawnym przysłowiu: „Skoro wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one“, odpowiedział im jedną z owych na prędce osnutych bajek, a nieprzedstawiając go za wytrawnego rzezimieszka zostawiały pole domysłu i bujnej fantazji. Następnie zaprosił ich do więziennego sklepiku na przekąskę, czem zjednał sobie serca wszystkich współtowarzyszów niedoli.
W tej uprzejmości Ireneusz miał także myśl ukrytą. Pragnął wejść w bliższą znajomość z którym więźniem mającym pozyskać uwolnienie za dni kilka, i przesłać przez niego list i klucz na ulicę Notre-dame des Champs. Pani Leroyer mogłaby natenczas udać się do jego mieszkania, i zabrać ów drogocenny bruljon tego listu, jaki miał posłużyć do wykrycia rzeczywistych sprawców zbrodni na moście de Neuilly.