Dwie sieroty/Tom II/XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.

W zwykłych okolicznościach życia, gdy mówił spokojnie, jąkanie to dostrzedz się nie dawało prawie, zwłaszcza w chwilach gdy mu wypadło odpowiadać z obowiązku służbowego, lub gdy zapytywał się o co urywanemi zdaniami.
Znając tę swoją wadę, przemawiał do podwładnych krótko, treściwie, co wytwarzało szorstkość a nawet brutalność w jego wysłowieniu. Drganie zaś nerwowe jakiemu podlegał w chwilach silnego rozdrażnienia, objawiało się u niego, w wykrzywianiu konwulsyjnym ust i oczów.
Wobec oporu Ireneusza, i jego szyderczych odpowiedzi, z pod drgających powiek inspektora, padały, piorunujące spojrzenia, czego niedostrzegł Moulin nie patrzący na niego.
— Szukaj pan gdy wola!... powtórzył. Jestem spokojny, to co pan znajdziesz u mnie w kieszeniach, niepogorszy mojej sprawy.
— Zobaczymy... wykrzyknął Theifer a zwracając się do jednego z agentów: Przeszukać areszt szczegółowo, zawołał, może on tam co ukrył, a ty, rzekł do drugiego zrewiduj jego kieszenie.
— Ułatwię mu robotę; ozwał się Ireneusz. Oto pęk kluczów.
— Od pańskich rzeczy? zapytał Theifer.
— Od moich czy cudzych, to pana obchodzić nie powinno... O to jest moja portmonetka. Znajdziesz pan w niej sześćdziesiąt siedem franków, sześćdziesiąt centymów i sprzączkę od szelek.
— Bez żartów i szyderstw!... wykrzyknął rozwścieczony Theifer, szarpiąc gwałtownie ręką za ramię Ireneusza.
Mechanik wybuchnął oburzeniem.
— Ostrożnie... ostrzegam!... zawołał, zgrzytnąwszy zębami. Pozwalam panu wojować językiem, ile się tylko podoba... lecz wara... ręce radzę trzymać przy sobie. Jestem z natury powściągliwy i spokojny, dopóki mnie ktoś niepodrażni; lecz w rozjątrzeniu tracę władzę panowania nad sobą. Ze względu więc na nas obu, radzę ograniczyć się panu na wypełnieniu tylko tego co panu służy z urzędu.
— Masz pan jakie papiery? zapytał Theifer opamiętawszy się nieco.
— Ma się rozumieć że je mam.
— A gdzież są one?
— Nie przy mnie, napewno. Nieprzewidując że zostanę aresztowanym nie mogłem się w nie zaopatrzyć.
— Przekonamy się o tem; odparł inspektor i zaczął pomagać agentom w przeszukiwaniu uwięzionego, który pomimo przykrego wrażenia jakie mu to wszystko sprawiało,: starał się zachować krew zimną. Lękał się tylko by przy tak subtelnej rewizji, wytrawne pałce agentów nie natrafiły na klucz ukryty albo banknoty.
Skończyło się jednak wszystko na strachu, mimo że Theifer dokładał wszelkich usiłowań ażeby odnaleść jakie papiery lub cośkolwiek bądź kompromitującego coby mogło zgubić pochwyconą przezeń ofiarę.
Niepomyślny skutek poszukiwań, zmartwił głęboko inspektora, sprowadzając na jego oblicze owo nerwowe drganie, tak niemiłe dla patrzących.
Najbardziej jednak trapił go upór mechanika w udzieleniu adresu, skutkiem czego nie mógł go przesłać księciu de la Tour-Vandieu, którego gorączkową niecierpliwość wyobrażał sobie w tym razie.
— Niema sposobu na tego hultaja, myślał patrząc na Ireneusza. Mądry szpak, nie zdradzi się niczem. Chce mówić, ale dopiero wobec sędziego, na to zaś potrzeba czekać dni kilka, a kto wie czy i natenczas nie odmówi objaśnień? Książę musi czekać... niema rady! Bądź co bądź jednak ten człowiek nie jest dlań teraz niebezpiecznym skoro pod kluczem pozostaje.
Dalszy ciąg tych rozmyślań, przerwało wejście agenta, który powrócił przeszukawszy wszystkie kąty aresztu. Pomimo najskrupulatniejszej rewizji, nie odnalazł coby mogło rzucić na więźnia jakąkolwiek poszlakę.
— Teraz, rzekł Theifer zwracając się do podoficera proszę mi przysłać czterech żołnierzy którzyby odprowadzili uwięzionego do prefektury.
Podoficer wydał stosowne rozkazy, podczas czego Ireneusz sięgnął po swoje pieniądze ułożone na stole.
— Dość tych mistyfikacji, rzekł, zabieram moją własność, nie mogąc pozostać bez grosza.
— Pieniądze będą zwrócone panu w prefekturze, jeśli uznają to za rzecz stosowną, odparł Theifer, zgarniając do swojej kieszeni własność Moulin’a. Jednocześnie we drzwiach ukazali się żołnierze przeznaczeni do eskorty z bagnetami w ręku.
Myśl o przechodzeniu ulic Paryża pieszo pod strażą, w dzień biały, mroziła krew w żyłach biednego Ireneusza.
Wyobrażał sobie jak tłumy ulicznej gawiedzi będą biegły za nim z obelżywym naigrawaniem.
— Czyby nie można było odbyć tej drogi dorożką? zapytał korniej Theifera. Czyż dla pilnowania mnie nie wystarczą pańscy pomocnicy? Na co koniecznie żołnierze?
— Ha! jeśli pan pragniesz dla siebie dogodności to trzeba za nią zapłacić...
— Najchętniej! bylebyś pan zgodził się na to.
— Żądanie pańskie nie jest objęte zakazem, a tem samem dozwolone, rzekł Theifer, nie stawiam więc przeszkody.
We trzy kwadranse później, po dopełnieniu liczonych formalności, Moulin znalazł się pod kluczem, w oddzielnej izbie jaką mu udzielono na jego żądanie ponieważ nie chciał siedzieć razem ze zbrodniarzami.
Theifer zaniósł osobiście swój raport komisarzowi dodając:
— Mam to przekonanie a nawet pewność, że złowiłem bardzo niebezpiecznego ptaka. Będzie to zapewne jeden z owych szkodliwych wichrzycieli jakich nadaremnie śledzimy. Sam upór w wyjawieniu adresu jego mieszkania, podaje go w podejrzenie. Gdyby nie poczuwał się do winy, wskazałby nam je od razu, lecz musi mieć tam ukryte jakieś ważne papiery, i dla tego tak uporczywie odmawia.
Komisarz potakująco poruszył głową, winszując Theiferowi takiej zdobyczy, i odesłał przedstawiony sobie raport do właściwego wydziału.
W epoce naszego opowiadania, biura sędziów śledczych, przepełnione były aktami oskarżeń, aresztowania bowiem tak szybko jedne po drugich następowały, że niepodobna było rozpatrzeć ich szczegółowo i przesłuchać obwinionych.
Wskutek takiego napływu, więźniowie najwięcej cierpieli, gdyż nieraz po kilka tygodni wyczekiwać musieli na badanie, po którym najczęściej ich uwalniano.
Papiery Moulin’a opatrzono kolejnym numerem, a jego samego przewieziono do więzienia św. Pelagji mimo usilnych protestacji i tłumaczeń.
— Zechciejciesz mi panowie powiedzieć przynajmniej o co mnie obwiniacie i za co zatrzymujecie?... wołał zrozpaczony. Daremno gubię się w myślach, i nic wynaleść nie jestem w stanie!...
Nie objaśniwszy go wcale, zachęcono tylko do cierpliwego oczekiwania kolei, jaka za parę tygodni nadejść miała.
Theifer widząc jaki obrót biorą rzeczy, postanowił powiadomić o tem pana de la Tour-Vandieu. W rzeczy samej aresztowanie Moulin’a chwilowo tylko uspokoiło obawy księcia Jerzego, który z chęcią byłby ofiarował znaczną część swojego majątku aby się tylko dowiedzieć o adresie mechanika.
Niestety jednak i on musiał się uzbroić w cierpliwość, oczekując na rezultat pierwszego badania o którym Theifer miał go natychmiast powiadomić.
— Niechajże książę będzie spokojnym, pocieszał swego protektora ów usłużny przyjaciel. Skoro tylko dowiemy się o adresie mieszkania mechanika, wyprzedzając sądową rewizję urządzimy ją tam na własną rękę.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Złamana strasznemi wrażeniami na pogrzebie syna, przerażona zaaresztowaniem Ireneusza, pani Leroyer bezprzytomna prawie wróciła na ulicę Notre-dames des Champs, gdzie doktór Loriot przy pomocy sąsiadek otrzeźwił leżącą w omdleniu Bertę.
Dziewczę z radością powitało matkę, lecz jakaż trwoga nią owładnęła skoro się przekonała, że pani Leroyer wskutek silnej gorączki nierozumiała tego co do niej mówiono, lecz wygłaszała bezustannie zdania odnoszące się do jakiegoś zajścia na cmentarzu o którym nikt nie wiedział.
Stan chorej z każdą chwilą stawał się groźniejszym. Doktór polecił natychmiast położyć ją w łóżko.
Skrupulatne zbadanie słabej nie uspokoiło go wcale. Wiemy że nieszczęśliwa żona Pawła Leroyer cierpiała od dawna na serce. Wypadki zaszłe w ciągu ostatnich kilku tygodni, podkopały do reszty jej zdrowie.
Niepodobna było łudzić się teraz jakąkolwiek bądź nadzieją. Anioł śmierci zbliżał się już do tego łoża boleści, tak jak przed kilkoma dniami zawitał do jedynego jej syna.
Katastrofa mogła nastąpić lada chwilę.
Edmund Loriot zapisał receptę, a przed wyjściem z mieszkania, przywołał do siebie Bertę.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.