Dwie sieroty/Tom III/XXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie sieroty |
Podtytuł | Dorożka № 13 |
Wydawca | J. Terpiński |
Data wyd. | 1899-1900 |
Druk | J. Terpiński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Fiacre Nº 13 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Skoro tylko Klaudja pozostała samą, wyraz żywej radości zajaśniał na jej obliczu.
Powodzenie moje zapewnione! wołała. Estera Dérieux żona księcia Zygmunta de la Tour-Vandieu żyje, i posłuży mi wybornie. Będzie ona dla mnie tym asem atutowym jaki zapewnia wygranę. Jest wprawdzie warjatką, ale mniejsza o to. Dosyć mi będzie wspomnieć o niej Jerzemu, aby go mieć u nóg swoich. Przez nią, zawładnę nim zupełnie!... Dowiodę mu że jego bratowa ma niezaprzeczone prawo do majątku, jako spadkobierczyni po swoim mężu, którego testament mam w swoim ręku.
Jestem więc tak silną jak się tego niespodziewałam... Jestem niezwyciężoną!...
Najważniejszą rzeczą będzie teraz widzenie się z Jerzym, mówiła po chwili namysłu. Gdybym do niego pojechała nie przyjął by mnie napewno!... Trzeba więc ażeby sam przybył tu do mnie. Przekonam go że ogniwa łączące nas kiedyś, nie dadzą się tak łatwo rozerwać!... Podyktuję mu nowe prawa do których zastosować się musi. Zabawa nad którą przemyśliwam, wypadnie za dwa tygodnie. Jerzy zostanie pomieszczonym na liście moich gości. Wyobrażam sobie jego zdumienie, gdy w pani Dick-Thorn pozna dawną swoją kochankę, Klaudję Varni!...
Nie przypuszczam aby odrzucił moje zaproszenie. Postaram się tak go zaintrygować że nie pomyśli o odmowie. Radabym także widzieć u siebie tego Henryka de la Tour-Vandieu owego słynnego adwokata o którym mówi cały Paryż... I dla niego przeznaczam rolę w tej komedji a raczej dramacie... Rola ta może nie bardzo mu się spodoba... Ale co począć?... W skutek minionej a strasznej przeszłości jego przybranego ojca, rozporządzam dzisiaj przyszłością ich obu. Jestem potężną, jestem wielką!... w obu nich!... Użyję też tej siły na swoją, korzyść.
Z tryumfującym uśmiechem wyszła z gabinetu udając się do swoich pokojów, gdzie niebawem nadbiegła Oliwja.
— Ucałuj mnie córko!... rzekła do niej. Nieuwierzysz jak potężną jest moja miłość ku tobie. Przekonasz się o tem kiedyś. Walczę i pracuję dla ciebie bezustannie, i teraz już śmiało zapewnić cię mogę że będziesz szczęśliwą, i będziesz bardzo bogatą!!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Ireneusz Moulin po uwolnieniu go z więzienia św. Pelagji, zajął na nowo swoje mieszkanie na placu Królewskim, ku wielkiej radości tamecznej odźwiernej, która natychmiast objęła u niego obowiązki gospodyni, przerwane chwilowo uwięzieniem.
Moulin, od czasu poznania się z Bertą powracał tylko na noc do swego mieszkania, dzień cały przepędzając u niej. Nie zdołał jeszcze wypytać się odźwiernej o swoją, sąsiadkę cierpiącą obłąkanie, jaka przed niedawnym czasem tyle go zajęła. Pragnął wprzódy porozumieć się z Janem-Czwartkiem, na którego uwolnienie czekał niecierpliwie.
Odźwierna znów, pomna na surowe polecenie urzędnika, wystrzegała się wszelkiej wzmianki o swojej nieszczęśliwej lokatorce. Nie wiedział przeto Ireneusz o tem, że Estera Dérieux w skutek zwołanego konsyljum, odwiezioną została do domu obłąkanych, i że po tylu latach rozłączono ją z panią Amadis, która tęskniąc za swoją wychowanką, bezustannie zalewała się łzami.
Mechanik dwukrotnie dowiadywał się do więzienia św. Pelagji, lecz z Czwartkiem niemógł się widzieć ponieważ za niesforne sprawowanie się, wsadzono go znów do ciemnicy.
Wolno więc upływał czas przeznaczony na odsiedzenie tygodnia.
— Pragnęłabym, mówiła Berta, poznać jaknajrychlej tego człowieka, w którego ręku spoczywa rehabilitacja mojego ojca.
— Może pani chciałabyś go zobaczyć zaraz po uwolnieniu?
— Chętnie, lecz czyliż to jest możebnem?
— Dla czego nie? O ósmej wypuszczają uwolnionych więźniów. Czekaj pani o siódmej na rogu ulicy de la Clef. Przyjdę tam, i pójdziemy razem do św. Pelagji po Jana-Czwartka.
— Czyliż to jednak nie wyda się dziwnem dla tych którzy nie mają łączących nas z sobą okoliczności?
— Bynajmniej. Przypuszczać mogą że jesteś pani siostrą którego z uwięzionych.
— Słusznie... Pójdę więc z panem.
Nazajutrz, o oznaczonej godzinie, Berta zasłonięta czarnym krepowym welonem, oczekiwała na Ireneusza, z którym następnie weszła do skromnej kawiarni, znajdującej się na wprost więzienia, zkąd doskonale główną bramę tegoż widać było.
Punktualnie o ósmej drzwi otworzono.
Kilku ludzi znanych Ireneuszowi z czasów jego tamże zamknięcia przestąpiło próg więzienny. Dwóch poczęło się witać z oczekującemi przed bramą trzeci skierował się wprost do kawiarni.
— Czy niema pomiędzy niemi Jana-Czwartka?
Pytała Berta z obawą.
— Niema go pani. Nierozumiem co to znaczy? Ale dowiemy się zaraz.
— Od kogo?
— Od Człowieka który tu wejdzie za chwilę.
Zaledwie wymówił to Moulin, we drzwiach ukazał się mężczyzna ubogo ubrany, i zażądał butelki wina.
— Przyjm ją odemnie! zawołał Ireneusz, podchodząc na powitanie.
— Jak się masz kolego! krzyknął z radością, nieznajomy. Niespodziewałem się zastać cię tutaj. Czy oczekujesz na kogo?
— Tak; na kogoś co miał być dziś uwolnionym.
— Któż to taki?
— Jan-Czwartek!
— Ach! na tego mógłbyś czekać do nieskończoności i niedoczekać się nigdy.
Berta pobladła, słysząc te słowa.
— Dla czego tak mówisz? pytał mechanik.
— Bo niema już Czwartka u św. Pelagii.
— A cóż się z nim stało?
— Odesłano go do Conciergerie.
— Z jakiego powodu? Wszak miał być dzisiaj uwolniony?
— Niemożna w tej mierze objaśnić szczegółowo, wiem tylko, że od tygodnia siedział zamknięty w odosobnieniu za karę, gdyż pojechawszy do sądu, upił się i niechciał słuchać strażnika. Dziś wezwano go wraz z temi, którzy jechali do sędziego śledczego więcej go już nie widziałem.
— Czyżby go pociągnięto do jakiej nowej sprawy?
— Nic niewiem, ale to możebne. Taki stary złodziej, nie jedno ma na sumieniu. Strzeż się pan, jeżeli masz z nim jakie stosunki. Nad tym człowiekiem zawisła fatalna gwiazda.
Słysząc to Berta, zaczerwieniła się jak piwonija, na samą myśl upokorzenia na jakie narażonym był Ireneusz.
Moulin nie stracił jednak dobrej miny.
— Dziękuję za przestrogę, rzekł uprzejmie, Będę ostrożniejszym. A teraz do widzenia.
— Do widzenia! Lecz kiedyż będę miał szczęście odwzajemnienia się buteleczką wina?
— Nic to pilnego. Dziś nie mam czasu, jestem bardzo zajęty.
Wyszedłszy z kawiarni Ireneusz, posmutniał widocznie.
— I cóż pan mówisz na ten nowy zawód? pytała Berta.
— Nieumiem sobie tego wytłumaczyć. Trzeba się udać do Conciergerie i dowiedzieć, czy tam rzeczywiście Jan-Czwartek znowu odsiaduje jaką karę.
— Słyszałeś pan jak ten człowiek wyrażał się o nim. Musi to być złoczyńca ostatniej kategoryi. Czyż nam należy w naszej świętej sprawie bratać się ze zbrodnią?