Dwie sieroty/Tom III/XXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie sieroty |
Podtytuł | Dorożka № 13 |
Wydawca | J. Terpiński |
Data wyd. | 1899-1900 |
Druk | J. Terpiński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Fiacre Nº 13 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— O! pani... odrzekł Ireneusz, wybierać nam nie wolno; posługiwać się musimy różnego rodzaju ludźmi i różnemi środkami. Nie wolno nam odrzucać tych szczególniej, których Opatrzność sama zseła w nasze ręce. Jeżeli pani wzdragasz się na myśl bratania z motłochem, jeżeli wstręt czujesz na myśl, iż ze mną do wielu siedlisk hańby i brudu — wejść będziesz zmuszoną, jeżeli przerażają cię kręte i niebezpieczne drogi, wśród których błądzić będziemy, to usuń się pani zawczasu od tej sprawy, nie krępuj moich zamiarów i nie zniechęcaj mnie na wstępie. Pozwól mi działać samodzielnie. Gdybyś wszakże zechciała wytrwać przy moim boku, przygotuj się na to, że w tem ciężkiem zadaniu wypadnie ci nieraz usiąść na jednej ławie z tym zbrodniarzem, do którego już teraz czujesz taką odrazę. Że nieraz będziesz musiała uścisnąć dłoń jego, słuchać jego gburowatych dowcipów i różnych planów na przyszłe morderstwa i kradzieże.
— Obawiam się, aby to poświęcenie nie było po nad twoje siły!... Co do mnie. pani, ja się nie cofnę przed niczem!,.. Przysiągłem sobie, że jakiebykolwiek groziły mi niebezpieczeństwa, będę walczył do ostatniego tchnienia!... Dla młodej dziewczyny podobne zadanie, przechodzi możliwe granice!... Oblicz się więc pani lepiej teraz z siłami, by ci ich nie zabrakło wśród walki!
— Nie, panie Ireneuszu, nie upadnę przy pańskim boku, odparła Berta z silnym postanowieniem. Wybacz mi pan tę pierwszą i ostatnią chwilę słabości. Nie opuszczę pana nawet wśród największych niepowodzeń! Gdziekolwiek bądź mnie zaprowadzisz, pójdę bez wahania, jakąkolwiek wskażesz mi drogę, bez namysłu nią pospieszę. Nic mnie nie odstraszy od raz powziętego wspólnie postanowienia!... Niewstrzyma żadna ofiara... Poświęcę wszystko... nawet dobre imię, bo ono powróconem mi będzie z chwilą, w której oczyszczę pamięć mojego ojca.
Wymawiając ostatnie słowa, myślała o Edmundzie Loriot, który być może o niej zapomniał i pogardza nią najniesłuszniej.
— Gdzie idziemy teraz panie Moulin? zapytała po chwili.
— Do Conciergerie, odrzekł, lecz niemożemy udać się tam pieszo.
— Dla czego? Czy sądzisz pan, że nie zajdę? Mylisz się... Jestem silną i chętnie pójdę wraz z tobą.
Idąc szybkim krokiem oboje, kreślili plan przyszłego działania.
— Zaczekaj pani na mnie tu na skwerze, rzekł Ireneusz, skoro stanęli na miejscu. Pójdę sam zaczerpnąć objaśnienia. I zlekka zapukał w bramę.
We drzwiach ukazał się strażnik.
— Prosiłbym o parę słów powiadomienia, rzekł Moulin.
— Względem czego?
— Względem pewnego więźnia, którego miano tu przewieść od św. Pelagji.
— Jego nazwisko?
— Jan-Czwartek.
— Jan-Czwartek? powtórzył strażnik; o! to ptaszek nie lada. Sprowadzono go tu wczoraj dla wybadania w sprawie ostatniej jego awantnry w „pułapce.“ Wiadomo panu zapewne, że zawieziony do sądu, tak się upił, że musiano z tamtąd go wynieść.
— Dozorca więzienia św. Pelagji, wniósł o to skargę, strażnik postradał miejsce, a szynkarza również wydalić miano. Za jednego łotra, cierpi tylu ludzi.
— A niewiadomo panu, gdzie on się teraz znajduje?
— Wypuszczono go na wolność, od dwóch godzin.
Wróciwszy do Berty Ireneusz, niemógł ukryć swojego zafrasowania.
— I cóżeś się pan dowiedział? pytała z niepokojem.
— Ach! pani... odrzekł, jakaś złowroga nad nami zawisła siła.
— Czyliż by Jana uwięziono powtórnie?
— Gdyby tak było; pozostałaby nam przynajmniej nadzieja widzenia się z nim, ale niestety, uwolniono go od godziny.
— Wszakże pan na to wyczekiwałeś?
— Tak; ale w innych okolicznościach. Gdzie szukać go teraz?
— A niemasz pan jego adresu?
— Tacy ludzie niemiewają nigdy stałego pomieszczenia.
— Może mu pan dałeś swój adres?
— Nie dałem; nieprzewidując że go przewiozą do Conciergerie. Stracone więc wszystko!... Ach! gdybym był przeczuł!...
— Cóż teraz poczniemy? pytała smutno Berta.
— Musimy czekać dopóki niespodziewany traf jaki nieposłuży nam w tym razie. Ponieważ po raz pierwszy spotkałem Jana w jednej z knajp podejrzanych, będę więc przebiegał codziennie wszystkie podobne zakłady, gdzie może napotkam go kiedy.
W pół godziny później, Berta z Ireneuszem oboje smutni, wchodzili w bramę domu przy ulicy Notre-Dame-des-Champs.
Odźwierna wybiegła naprzeciw nich.
— Oto list do panienki!... wołała. Wprawdzie położono na nim adres nieboszczki pani, lecz sądzę, iż panienka go przyjmie. Przyniósł go tu jakiś wychudzony jegomość, tak chudy, że patrzeć, litość przejmowała! Przysięgłabym, że ten człowiek od kilku dni nic w ustach niemiał.
To mówiąc gadatliwa kobieta, podała Bercie list zapieczętowany.
Pewnie od Jana-Czwartka, pomyślał Ireneusz.
Przeczucie go niezawiodło. List zawierał te słowa:
Widzenie nasze jest niezbędne i to jaknajrychlej. Przy tej sposobności, łączę dla pani wyrazy poważania.
P. S. Gdyby mnie tam nie zastał, niech się pyta o pana Jana.
— List bez podpisu! wołała Berta z rozpaczą.
— To prawda, odparł Moulin, ale treść jego objaśnia ostatecznie. O naznaczonej godzinie udam się tam.
— I ja pójdę z panem, rzekła stanowczo Berta.
— Ależ jest to miejsce podejrzane!...
— Co mi to szkodzi. Cel do którego dążymy, usprawiedliwia wszystko. Zresztą, będąc z panem, nie obawiam się niczego.
— Ha! skoro pani masz tyle odwagi...
— Jeden szczegół jest dla mnie niewytłumaczonym panie Moulin. Zkąd ten człowiek wiedział, że pan znasz moją matkę i zkąd znał jej adres?
— Rzecz bardzo prosta. Jan Czwartek pośredniczył pomiędzy mną a Eugeniuszem, owym posłańcem, który list odemnie przyniósł tu paniom wraz z kluczem od mieszkania. Wtedy to Jan przeczytawszy adres, zapamiętał go.
Tak było w rzeczy samej. Przebiegły rzezimieszek, wypuszczony z więzienia, pomyślał najpierw o Ireneuszu. Nie wiedział on wprawdzie, że po pijanemu wydał połowę swojej tajemnicy, ale pamiętał, że Moulin był dla niego szczodrym towarzyszem, a w przyszłości w razie potrzeby mógł być dogodnym narzędziem. Pragnął więc przypuścić go do swego „interesu,“ a w następstwie, podzielić się i zyskiem.
W tem jednak zamiarze, stawał mu na przeszkodzie brak dokładnego adresu Moulin’a. Przemyśliwał nad sposobami odnalezienia go, gdy naszczęście przypomniał sobie adres na liście powierzonym Eugeniuszowi.
Wszedł więc do sklepu i na kupionej ćwiartce papieru nakreślił znaną nam treść, a list sam odniósł na ulicę Notre-Dame-des-Champs. Z tamtąd podążył do swego mieszkania, na ulicę Vinaigrier, gdzie już od kilku tygodni wskutek uwięzienia, wcale się nie pokazał.
Smutek go jednak spotkał tam na samym wstępie.
Odźwierny jako pośrednik pomiędzy gospodarzem a lokatorami, powiedział mu, że nadal tu mieszkać nie może, gdyż właściciel nie chce mieć w domu podejrzanych ludzi, jacy po kilka tygodni nie przychodzą do mieszkania.
Jakkolwiek było to niesprawiedliwem, Jan-Czwartek niemógł zaoponować temu.
— Jutro postaram się o inny lokal, odrzekł i nie wchodząc już wcale na górę, by niepowiększać żalu widokiem ulubionych kątów, skierował się na ulicę Rebeval, by tam wynaleść sobie pomieszczenie.
Jego kasa, dzięki szczodrobliwości Ireneusza, nie znajdowała się jeszcze w zbyt opłakanym stanie. Dwudziesto frankowa jaką otrzymał przy odejściu, była nienaruszoną. Nic go więc nie znaglało do wyprzedawania sprzętów i zwinięcia gospodarstwa.
Ulicę Rebevel przecinały liczne poprzecznice, wychodzące obecnie na bulwar „Suebla,“ a dawniej stykające się z pustemi placami „Wzgórz Chaumont.“