<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXII.

Jeden z powozów słynnego tapicera-dekoratora, napełniony różnemi dodatkami, wjechał właśnie na podwórze pałacu.
Réne Moulin kazał wyładować kulisy i kurtyny przeznaczone do teatru.
— Jest wszystko, czegośmy żądali? nieprawdaż? zapytał subjekta przybyłego z powozem.
— Tak jest, proszę pana, odpowiedział subjekt. Znalazłem w naszych składach dekorację przedstawiającą w nocy most i brzegi Sekwany. Naokoło będą latarnie i drzewa. Bardzo to malownicze ale strasznie posępne, tak jakeś mi pan polecił, kazałem na jednej z kulis bocznych wymalować dorożkę.
— Doskonale! zawołał Réne. Ustawisz pan tę dekorację w głębi po za firankami salonu i przygotuj kulisy żeby mogły w jednej chwili zastąpić dekorację potrzebną do odegrania komedyjki i te które mają służyć za tło do żywych obrazów.
— Niech pan będzie spokojny, wiem co potrzeba. Pracowałem jako maszynista w teatrze Gaîté pod rozkazami Godina, i urządzaliśmy, czarodziejskie sztuki, trudniejsze trochę od tego. Ale czy dziś wieczorem będziesz pan miał ludzi do pomocy? Mógłbym sprowadzić dwóch za których ręczę.
— Przyślij ich pan, niech się rozmówią z maszynistami którzy będą obsługiwać żywe obrazy.
— Spuść się pan na mnie.
W tej chwili służący nadbiegł do Rénego i powiedział:
— Panie Laurent, przynieśli tu pod pańskim adresem paczkę od kostjumera... oto jest klucz od niej.
Réne włożył klucz do kieszeni i rozkazał zanieść paczkę do gabinetu przeznaczonego dla aktorów.
Z tego gabinetu skrytemi schodami można było zejść na podwórze nie przechodząc przez salony.
O zwykłej godzinie podano śniadanie Mistress Dick-Thorn i jej córce!
Mechanik przeobrażony w marszałka dworu, bardzo zajęty od samego rana skorzystał z tej chwili, żeby się zobaczyć z Janem-Czwartkiem, który czekał nań jak codzień na rogu ulicy Clichy, niecierpliwiąc się dziś niezmiernie próżnem oczekiwaniem. Klął i złorzeczył po cichu, ale wierny przyrzeczeniu stał nieruchomo na posterunku.
— Do kroćset szrub, krzyknął ujrzawszy Rénego to szczęśliwie? myślałem już, że nie przyjdziesz wcale. Co za położenie, moje dziecko.
— To prawda, domyślałem się że ci się niemało krwi napsuje, ale nie mogłem przyjść wcześniej.
— Zresztą kiedy już jesteś, nie ma o czem mówić. Czy masz mi co powiedzieć?
— Mam.
— Kiedy tak, to chodźmy do szynku.
Poszli i gdy już usiedli Jan-Czwartek zapytał:
— Jakże tedy stoimy?
— Dziś wieczorem przypuszczam główny szturm.
— Więc dzisiejszej nocy będziemy wiedzieli coś na pewno?
— Nie ma najmniejszej wątpliwości.
— Masz już dekorację?
— Dziś rano mi ją przywieźli.
— Wysłałem ci i kostjumy.
— Tylko co je odebrałem... A peruki i brody czy są w paczce?
— Nie... Ja sam je przywiozę dziś wieczorem...
— Dobrze, — przyjdziesz do pałacu pomiędzy dziewiątą a w pół do jedenastej, przedstawisz się jako fryzjer, i zażądasz się widzieć z panem Laureat.
— Powinienem mieć elegancką minę — prawda? Tak jak fryzjer pierwszego rzędu?
— Nadewszystko staraj się zmienić do niepoznania...
— Nie bój się o to... Założę się że nie poznałbyś mnie gdyby nie to że wiesz... Panna Berta już wie o wszystkiem?
— Tak i już umie swą rolę... Najęty powóz przyjedzie po nią o w pół do jedenastej na ulicę Notre-Dame-des-Champs... Stangret pójdzie na górę i powie to tylko: „Przysyła mnie pan Réne Moulin“...
— Dobrze, wszystko idzie jak się należy... Chciałbym żeby to już był wieczór, ale mówiąc między nami (pewnie cię to zadziwi) jestem trochę wzruszony.
— Jakto? taki stary lis jak ty!
— Co prawda że widziałem już tyle i takich rzeczy, że powinienbym być obojętny. A jednak — cóż chcesz, trochę mnie to niepokoi...
— Czyżbyś się bał?
— Co to to nie. Tylko te dawne wspomnienia — wzruszają mnie... Zdaje mi się że jestem młodszy o lat dwadzieścia, i że naprawdę dziś wieczorem na moście Neuilly... Ale! ale! przyszło mi cóś do głowy.
— Co takiego?
— Czy by nie było dobrze, wtenczas kiedy się będą bawić w salonie, złożyć wizytę pokojowi Misstres Dick Thorn i obejrzeć jej biureczko?... Zdaje mi się że znaleźlibyśmy tam niezły zadatek na to co mamy posiąść później... Cóż myślisz?
Réne zmarszczył brwi.
— Kradzież — pomruknął z niesmakiem.
— Nie idzie tu wcale o kradzież?
— Tylko o co?
— O wzięcie zadatku... Zresztą nie ma niebezpieczeństwa. Jegomość jest w naszych rękach... i wiesz tak dobrze jak i ja, że nie śmiałby wezwać policji...
— A gdyby Misstres Dick Thorn nie była tą samą kobietą... Zrobionoby śledztwo i bylibyśmy zgubieni... Nie! nie! dajmy pokój kradzieży.... Dostaniemy pieniądze innym sposobem...
Jan-Czwartek skrzywił się z kolei.
— Za wiele ceremonii, — powiedział sam do siebie, — możnaby posądzić że ma jakieś skrupuły ten Réne. Słowo daję że gdybym go nie znał, wziąłbym go za uczciwego mieszczucha.... Zobaczę wreszcie czem on podszyty, a że się trochę na tem znam skorzystam ze sposobności i nie będę się pytał o pozwolenie...
— Jesteśmy więc w zgodzie co do wszystkich szczegółów — zaczął po chwili Ireneusz, uciekam więc, bo mam dziś jeszcze dużo roboty. Do wieczora zatem...
Tu mniemany Laureat wyszedł z kawiarni, zostawiając Jana-Czwartka w głębokiem zamyśleniu!
Nieufność zaczęła kiełkować w umyśle starego złodzieja. Zapytywał się w głębi duszy, dla czego jego wspólnik okazywał się tak skrupulatnym, opierał się kradzieży i odsyłał pieniądze znalezione w pugilaresie ich właścicielom?
Dla niego jako złodzieja z powołania, interes był zawsze przedeszystkiem interesem.
Skoro można się było dostać do domu pani Dick-Thorn, to czy ona była lub nie była tą kobietą z mostu do Neuilly, nie należało wyjść z próżnemi rękoma, bez niebezpieczeństwa dla Ireneusza Moulin, którego przecie o kradzież nikt by nie posądził.
Po co więc tyle trudności? kiedy z odrobiną dobrej woli, rzeczy by poszły tak gładko?
— Nie!... nie! zakończył Jan-Czwartek, ta operacja mogłaby nam przynieść sporo pieniędzy, i ja miałbym się tego wyrzec? To byłoby głupio nad miarę. Jeżeli się tobie niepodoba poczciwcze, to ja sobie drwię z tego. Będę pracował na własny rachunek, co mój dział znakomicie powiększy. Potrzebuję pieniędzy i będę je miał.
Zatopiony w rozmyślaniach Jan-Czwartek przeszedł w roztargnieniu Amsterdamską ulicę i wszedł sam niewiedząc kiedy w Berlińską.
Przystanął przed świeżo budującym się domem dla zapalenia papierosa.
Jednocześnie dorożka zatrzymała się o kilka kroków od niego. Spojrzał rozmyślnie ku tej dorożce z której wysiadł jakiś siwowłosy mężczyzna skromnie lecz starannie ubrany.
Jan-Czwartek na widok tego człowieka drgnął tak, że aż upuścił z ręki papierosa a potem stanął osłupiały z otwartemi ustami.
Pasażer stojąc koło dorożki, rozmawiał z dorożkarzem.
— Do kroć piorunów!... szepnął Jan-Czwartek, ja się nie mylę! Ten jegomość pomimo siwych włosów podobny jest jak dwie krople wody do owego pana z mostu do Neuilly. Jeżeli to nie złudzenie, to można powiedzieć że prawdziwie mam szczęście!...
Ów człowiek wysiadłszy, poszedł Berlińską ulicą. Jan-Czwartek szedł za nim w pewnej odległości.
Niebo chwilowo rozjaśnione, nagle się zachmurzyło, zaczął deszcz padać drobny i zimny.
Nieznajomy szedł ciągle. Przybywszy przed pałacyk pani Dick-Thorn zatrzymał się.
— Idzie do angielki! szepnął Jan-Czwartek przystanąwszy także. A zatem jeżeli to rzeczywiście „on“ to musi być „i ona.“ Mam ich nakoniec!... Ach! gdybym mógł zawiadomić Ireneusza, mógłby się gdzie w kącie przyczaić i usłyszeć ciekawe rzeczy!
Nowo przybyły zadzwonił do drzwi pałacyku. Drzwi otworzono, wszedł.
— Czego pan sobie życzy? zapytał lokaj.
— Chcę się widzieć z panią Dick-Thorn.
— Pani przyjmuje dziś wieczorem, teraz widzieć się z nią niemożna.
— Ja jednak potrzebuję z nią pomówić.
— Otrzymałem rozkaz wyraźny niewpuszczania nikogo.
— Rozumiem to dobrze, ale ten rozkaz nie może ci przeszkodzić otrzymawszy ten papierek stu frankowy, w zaniesieniu mojego biletu do pani.
Służący ukłonił się, wziąwszy pieniądze i bilet.
— Uczynię co pan każę, odrzekł, ale obawiam się że to będzie napróżno. Pani jest bardzo zajęta i niechce widzieć nikogo.
— Dla mnie zrobi z pewnością wyjątek.
— Wątpię.
— A ja jestem pewny. Wystarczy gdy jej powiesz że pragnę koniecznie z nią się widzieć, i że przybywam „z Brunoy.”
— Z Brunoy? powtórzył służący.
— Tak, idź i zapytaj.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.