<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.

— Niech że się wasza książęca mość nie przestrasza mówił dalej Théfer. Niebezpieczeństwo jest wielkie ale je zażegnam. Mnie powierzono to śledztwo i upewniam że nic się nie wykryje. Należy nam teraz myśleć o Janie-Czwartku i Ireneuszu, którzy o ile mi się zdaje idą ręka w rękę.
— Byłaby to nasza zguba! wyszepnął Jerzy ledwie dosłyszanym głosem.
— Bęzwątpienia. Jedno mnie tylko pociesza, a to że Jan-Czwartek nie zna osobiście księcia.
— Jest żeś tego pewnym?
— Jaknajpewniejszym. Gdyby wiedział księcia nazwisko, byłby się już dawno zgłosił na ulicę św. Dominika. Mamy więc dużo czasu przed sobą. Jego kasa dobrze zaopatrzona rabunkiem u pani Dick-Thorn, pozwoli mu na liczne pohulanki. Nie pomyśli o waszej książęcej mości dopóki nie uczuje pustek w kieszeni. Znam ja zwyczaje takich włóczęgów. Przez ten czas wykryję jego schronienie i usunę go z drogi. Śledzę też i Moulin’a, którego lada dzień wciągnę w jaką zasadzkę. Niech się więc książę zupełnie, uspokoi.
— Pragnąłbym tego; odparł Jerzy, ale jak widzę o jednej rzeczy zapomniałeś...
— O czem takim?
— Odźwierna domu przy ulicy Notre-Dame des Champs, widziała zapewne wychodzącą Bertę Leroyer, jeżeli nie zobaczy powracającej dziewczyny, gotowa powiadomić policję.
— A cóż to księcia może obchodzić? — Zniknięcie kokiety to fakt bardzo zwyczajny, a tem zwyklejszy jeśli kobieta jest młodą i piękną. Posądzą ją że uciekła z kochankiem... Takie drobne tajemnice życia, zapominają się prędko.
— A jeśli Moulin będzie się starał wykryć prawdę?
— Ireneusza Moulin ja biorę na siebie.
Pan de la Tour-Vandieu, uspokojony nieco wolniej odetchnął.
Trzeba powiadomić panią Dick-Thorn, o zaszłych wypadkach, ciągnął dalej Théfer, aby się miała na ostrożności.
— Mam więc pojechać do niej?
— Tak bym uważał, jeżeli książę zmieni cokolwiek twarz swoją i nie wyjawi prawdziwego nazwiska.
— Będę u niej jutro.
Po tej naradzie, rozeszli się z sobą. Jerzy podążył do domu, a Théfer na poszukiwanie Jana-Czwartka i Ireneusza. Wiemy że odnalezienie pierwszego nie łatwem było zadaniem, gdyż pohulanki zamiejskie zatrzymywały go po za obrębem Paryża.
W czasie pobytu swego w Asniéres, rzucał pieniądze pełnemi garściami. Po śniadaniu trwającem cztery godziny, zaproponował przejażdżkę łódką po stawie.
Projekt ten jednogłośnie przyjęto i dwiema obszernemi łodziami całe towarzystwo wyruszyło do Saint-Denis, gdzie miano zjeść obiad, kolację i śniadanie dnia następnego.
Między znanemi towarzyszami Jana-Czwartka, znajdował się młody człowiek, nazwiskiem Mignolet, na którym wypchany pugilares starego rzezimieszka sprawił silne wrażenie. Chęć posiadania tego pugilaresu, stała się jedynem wrażeniem młodego hultaja.
— Skoro sobie dobrze podchmieli, myślał, zabiorę mu ten skarb. Będzie sądził że zgubił go w drodze.
Mylił się jednak grubo w tym razie.
Jan-Czwartek wesoły i swobodny jak ryba, pił za czterech, a nie było znać na nim najmniejszego odurzenia.
Język wprawdzie odmawiał mu nieco posłuszeństwa, a ociężałe powieki opadały na oczy bezwładnie, ale pomimo to, zachował całą przytomność umysłu, i od czasu do czasu sięgał do bocznej kieszeni, by się przekonać o obecności ciężko zdobytego mienia.
— Do czarta! — szepnął Mignolet. — jeśli tak będzie szło dalej, to już nic dla mnie w portmonetce nie zostanie. Ktoby przypuścił, że Czwartek ma tak mocną głowę. Trzeba mu dolewać, może się prędzej upoi.
Jan wypróżniał kieliszek po kieliszku, ale oczekiwane pijaństwo nie następowało.
Około jedenastej wieczorem, wszyscy biesiadnicy leżeli pod stołem. Mignolet tylko i Jan-Czwartek trzymali się trzeźwo, żartując z nieprzytomnych.
Ta trzeźwość Czwartka, niepokoiła właśnie Mignoleta. Pragnął on za jaka bądź cenę spoić go należycie.
— Ha! ha! — to istne baby!... zaśmiał natenczas wskazując leżących na ziemi kolegów tylko my dwaj pić możemy... Dla nas dwóch jeszcze ta buteleczka.
To mówiąc, nalewał szampana, podsuwając kieliszek Janowi.
— Nalewaj że łotrze... — wołał Czwartek. — To wino pije się jak woda, i jak woda nic nie szkodzi!
— Tylko ma jedną wadę, że drogo kosztuje.
— Co ciebie to może obchodzić? Pieniądz jest dla tego okrągły żeby się toczył. Gdy go niebędzie, to znów przypłynie. Skoro woreczek zacznie się wypróżniać, napełnimy go znowu gdy kasa zaświeci pustkami, zaopatrzymy ją powtórnie.
Mignolet patrzył ze zdumieniem na swego towarzysza.
— Jak widzę, masz porządnie zaopatrzoną sakwę; — zapytał.
— Niewyczerpaną, jak skarby Montechrysta! Ale dolej no jeszcze wina. Wychyliwszy świeży kielich, zawołał wesoło. Wiesz co Mignolet, — dodał po chwili znakomita myśl przyszła mi do głowy. Gdybyśmy tak po zapłaceniu rachunku umknęli ztąd oba... i zostawili tych niedołęgów pod stołem?...
— Dla czego, nie? Lecz gdzież pójdziemy?
— Najprzód do Paryża, na stację drogi żelaznej Saint-Lazare, a ztamtąd do Hawru, radbym zobaczyć morze.
— I ja również, ale nie mam na to pieniędzy.
— Ale ja je mam.
— Wiem o tem, lecz zapewne tyle tylko, ile dla ciebie wystarczy.
— Obecnie, w rzeczy samej nie wiele mi pozostało lecz przed wyjazdem zajrzę do mojej kasy.
— Ho! ho! — wykrzyknął Mignolet uradowany. Skoro tak, ruszajmy.
Jan-Czwartek wstał z krzesła, lecz teraz spostrzegł dopiero że zaledwie mógł się utrzymać na nogach. Schodząc ze schodów trzymał się poręczy, by nie spaść głową na dół.
— Dobrze idzie! — mówił w duchu Mignolet, zacierając ręce. — Przepełnił miarę, ale to na moją korzyść. Pozostawszy z nim sam, prędko się załatwię, dowiem się gdzie mieszka, zajrzę do kasy, i złowię złotą rybę.
Przechodząc przez dolną salę, Jan-Czwartek uregulował rachunek z właścicielem.
— Daję panu o pięćdziesiąt franków więcej, — rzekł do niego, — ale proszę abyś nie budził moich kolegów. Jutro na śniadanie, podaj im pan butelkę dobrego wina i jaką kwaśną zupę.
Restaurator schowawszy pieniądze do kieszeni — zapytał:
— A jeżeli będą się pytać o pana?
— To powiedz im pan, że pojechałem do Hawru, po świeże ostrygi, i że od dziś za dwa tygodnie zapraszam ich na obiad pod „Czarną gałkę“ w Paryżu, na godzinę szóstą wieczorem. Od dziś za dwa tygodnie, rozumiesz pan? Dziś mamy 21-go, naznaczam więc im schadzką na szóstego przyszłego miesiąca.
— Spełnię pańskie polecenie, — odparł właściciel zakładu, — gotów do wszelkich posług po otrzymanym tak hojnym wynagrodzeniu.
Wyszedłszy na świeże powietrze, Jan-Czwartek doznał jeszcze silniejszego odurzenia! Wsparł się o balustradę, aby nie runąć na ziemię. Silna wszakże jego natura, wkrótce pokonała rozmarzenie. Począł iść zwolna i ociężale niezadługo jednak wrócił do umysłowej równowagi.
— Może by było lepiej wracać koleją? — zapytał Mignolet — widząc jak Jana orzeźwia przechadzka.
— Za żadną cenę niepojadę niczem. Potrzebuję ruchu i świeżego powietrza. Od ciągłego siedzenia, nogi mi zdrętwiały. Ztąd do Paryża nie tak daleko.
W niespełna godzinę, stanęli przy rogatce La Chapelle.
— Otóż stacja! — rzekł Czwartek — zatrzymując się nagle.
— Jakto stacja? — zapytał Mignoled.
— Północ minęła, niewidzę ani jednego otwartego szynku.
— Nie rozumiesz mnie, jak widzę. Pod wyrazem „stacja“ chciałem ci dać poznać, że się tu rozejdziemy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.