Dziecię nieszczęścia/Część druga/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziecię nieszczęścia |
Wydawca | A. Pajewski |
Data wyd. | 1887 |
Druk | A. Pajewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Józefa Szebeko |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Oto teraz siedzą razem przy stole w winiarni i popijają wino.
Nagadali się już o balach, o ich przyjemnościach i Rossignol pyta, czy miejsce ma August dobre, czy pan de Nathon nie bardzo marudzi.
— O! u hrabiego nieźle... ale ja mam jeszcze lepiej... odstąpił mi młodego człowieka, który mieszka w oddzielnym pawilonie pałacowym... mam tyle u niego wolnego czasu, że człowiek nie wie nawet, co ma z nim robić... z nudów gram na giełdzie...
— I zarabiasz?
— Dziewięć razy na dziesięć... nieźle mi idzie... uzbierało się już trochę grosza... No, a tobie, mój dzielny Rossignolu, jakże ci się wiedzie ze ślusarstwem... D0bry zarobek, co?..
— Zarobek byłby niezły, ale człowiek musi dużo pracować, niech djabli porwą!
— Cóż robić, takie to już życie człowieka... Ale czem się to dzieje, że cię dopiero po raz pierwszy spotkałem w naszym pałacu.
— Bo dopiero dzisiaj po raz pierwszy dostaliśmy ztąd robotę...
— A zkądże tak? przez kogo?
— Przypadkiem... Twoja pani, chciałem powiedzieć twoja dawna pani, weszła do naszego sklepu tak dobrze, jak do innego...
— Doprawdy?.. I zabierasz tę szkatułkę do naprawy?
— Tak.
— Cóż jej jest?
— Kluczyk złamał się w zamku, trzeba wyjąć kawałek i zrobić nowy.
— I dużo czasu na to trzeba?
— Pięć a może ze sześć godzin.
— I zapłacono ci już?
— Zapłacono.
— Ile też?
— Zgadnij.
— Pani hrabina nie skąpi... No, dziesięć franków...
Rossignol wybuchnął śmiechem.
— To może piętnaście... — podchwycił August.
— E! nie...
— To już nie wiem...
Rossignol wyjął z kieszeni monety złote, dane mu przez panią de Nathon i pobrzękiwał niemi wesoło.
— Hu! hu! — zawołał lokaj, — Będzie tego ze dwieście franków!..
— Dwieście czterdzieści...
— Kpisz sobie ze mnie...
— Słowo honoru, że tyle dostałem...
— No, to w tem coś jest jeszcze, czego mi nie mówisz...
— Może...
— Ale mi powiesz?..
— Nie, mój stary przyjacielu... Przyrzekłem milczeć...a jak Rossignol przysięgnie damom, to już jest niewolnikiem przysięgi... jeżeli to tylko nie miłosna...
August nadstawił uszu. Zwąchał jakąś tajemnicę, a poczciwy ten sługus, niezdolny był wypuścić z rąk tak dobrą sposobność zarobku, zbyt przebiegły jednak, ażeby dalej nalegać na Rossignola, postanowił zwolna, ostrożnie, dyplomatycznie, wydobyć od niego wszystko.
Zaraz też kazał podać mocnego wina i odtąd nie przestawał napełniać kieliszka Rossignolowi, czemu się ten wcale nie sprzeciwiał.
Mówił zaś o rzeczach zupełnie obojętnych, ale podziałaniem wina, Rossignol sam wprowadził rozmowę na interesujący przedmiot.
— Twoja pani — a język mu się już trochę plątał — ta hrabina, od której mam robotę, czy to ładna kobieta?..
— Przecież ją znasz!.. — odrzekł August, zdziwiony tem zapytaniem.
— To jest mówiłem z nią... ale nie widziałem jej twarzy...
— Jakto?
— Miała twarz zasłoniętę woalką, kiedy weszła do naszego sklepu i kiedy mówiono o komisarzu... Biedne kobiecisko!.. Ho! ho! paradna historya!..
I ślusarz widocznie podchmielony, zaczął się śmiać głupkowato.
— Co za historya? — podchwycił żywo August.
Rzemieślnik odzyskał zimną krew.
— Chwilkę, mój synu... — odparł — tu się zaczyna tajemnica... Ostrożnie z nią, bo to pali...
— A jak pani hrabina oddawała ci szkatułkę — podchwycił lokaj, nie nalegając wcale — to miała jeszcze na sobie woalkę?
— Miała. Nie poznałbym jej wcale na ulicy... Pytam ci się więc dla swojej wiadomości, czy ładna?
— Pani hrabina słusznie uważaną jest w wielkim świecie za jedną z najładniejszych kobiet w Paryżu.
— Fiu! fiu! fiu! A ile lat może mieć ta piękna dama?
— Metryki jej nie oglądałem. Ale panna ma szesnaście lat, więc trzeba jej liczyć trzydziestkę... z czemś...
— A... mąż?
— Pan hrabia?.. Tak od pięćdziesięciu pięciu do pięćdziesięciu ośmiu... Siwy już... Przystojny... a jaka postawa... niejednego młodego przegoni...
Rossignol dobrze podchmielony, parsknął znów tym idyotycznym śmiechem, jaki go napadł już raz przed kilku minutami.
— Ha! ha! mąż... — biedny mąż!... Auguście... mój stary... wierzaj mi... dajmy sobie spokój z żeniaczką... prawda, że ona robi kawały mężowi?.. ta twoja hrabina...
— Ale cóż znowu!.. wszyscy służący w pałacu i wszystkie służące na jedno się zgodzą, że pani hrabina to chodząca cnota.
Rossignol o mało co nie spadł pod ławę, tak się zaniósł od śmiechu.
— Cicho bądź!.. — wybełkotał — nic już nie mów, bo ja skonam ze śmiechu!.. Chodząca cnota!.. A to paradny ten August... E! gdyby tak wiedziano to, co ja wiem...
— A co ty wiesz?
— A tak, zaraz!.. To tajemnica... Powiadam ci, że to pali... Mówmy o czem innem.
— Jak chcesz... — odrzekł lokaj, machnąwszy ręką — ale ty nic nie pijesz...
— Ciągle piję... dowód, że flaszka jest próżna...
— Każę dać drugą...
— Nie... mój stary... dobre z ciebie dziecko... lubię cię... Ale schowaj to na kiedy indziej, kiedy twój przyjaciel będzie goły... dziś pełną kieszeń mam... Chcę ci się odwzajemnić... Znam wyborny handelek na ulicy Mirosmesail, prawie naprzeciw budy mego starego... jakie wino ma... szkło lizać!.. tutaj dom jakoś licho zbudowany... jak powóz który jedzie, to wszystkie stoliki się kręcą... Nie lubię kręcących się stolików... no, chodźmy tam na winko.
Rossignol wstał i chwiejąc się, zaledwie mógł utrzymać równowagę.
— Chodźmy... — odparł piękny August i pomyślał: Tam będzie „gotów!“
Towarzysze poszli, trzymając się pod ręce. Lokaj niósł szkatułkę, bo Rossignol i tak już miał wiele kłopotu z samym sobą.
Dostali się wreszcie po licznych przystankach do ulubionej przez ślusarza knajpy i tu zasiedli sobie w oddzielnym pokoju, naprzeciw sześciu tuzinów ostryg i czterech butelek wina białego.
Zbytecznie byłoby opowiadać to całe sam na sam, w czasie którego piękny August, zdołał zręcznie wyzyskać na korzyść swej przebiegłej ciekawości, wzmagające się upicie Rossignola.
Zanim trzecia butelka została wypróżnioną, robotnik z najmniejszymi szczegółami opowiedział przybycie do warsztatu zakwefionej nieznajomej, obstalunek klucza podług odciśnięcia z wosku, podejrzenia, jakie ztąd powstały i wreszcie całą scenę, którą znamy.
Ukończywszy wreszcie to opowiadanie, w którem tysiąc razy odstępował od przedmiotu, Rossignol opuścił głowę na stół a stos skorup od ostryg posłużył mu za poduszkę i zasnął snem. twardym, pijackim, jakiego niezdolne są przerwać nawet salwy armatnie.
August zostawił go na łaskę losu i sam, zataczając się nieźle, chociaż o ile mógł oszczędzał się w picu, powrócił do pałacu na bulwarze Hausmana.
Wynurzenia Rossignola, o których szczerości niepodobna mu było wątpić, ździwiły go niepomiernie, tak dalece przywykł panią de Nathon uważać za najuczciwszą kobietę.
W głowie jego, zawzięcie pracowały myśli, wśród odurzenia od czerwonego i białego wina.
Wynikiem tej pracy było przekonanie, że należało bardzo zniżyć szacunek cnoty hrabiny.
Kobieta z arystokracyi, niezmiernie bogata, nie myśli przecie o zakradzeniu się do sąsiada, dla ograbienia go z pieniędzy.
Zatem klucz tajemniczy, zrobiony podług odcisku, mówił w takich okolicznościach wyraźnie tylko o intrydze miłosnej.
Zatem hrabina miała kochanka; to już dla pięknego Augusta nie przedstawiało żadnej wątpliwości. Ale gdzie pani de Nathon zdjęła odciśnięcie? które drzwi miał klucz ten otworzyć? Sługus stawiał sobie pytania te, jedno po drugiem i nie mógł na nie znaleźć odpowiedzi.
Naraz w zmęczonej jego głowie błysła nowa myśl.
Przypomniał sobie o skasowanych drzwiach, które stanowiły komunikacyę między galeryą oszkloną i pawilonem Armanda Fangel.
— Jeżelim zgadł — rzekł do siebie — to hrabina bardzo sprytna, bo swe miłostki umieściła pod tym samym co i ona dachem by biegać na czułe schadzki, wcale nie wychodząc od siebie... To byłby kawał!.. a ja miałbym w swem ręku tajemnicę mego pana!.. Wyborny kąsek dla służącego! Można doić i doić... A czy tak jest, jutro się dowiem!