Dzieci nazareńskie
←Kolenda | Dzieci nazareńskie Poezje Teofila Lenartowicza. T. 2 Teofil Lenartowicz |
Święty Franciszek z Paolo, Apostół do królów→ |
Gwiazdko gwiazdeczko gdzie Bóg prowadzi,
Powiedzże powiedz bo i my radzi.
— »Moiście moi, daleka droga,
Dzieciątko czeka Matka nieboga,
Józef się patrzy z ciemnego kąta,
Mały aniołek stajnię poprząta,
Osiołek chucha, wołek przeżuwa,
A sam Bóg Ojciec na niebie czuwa.
Idą królowie świata panowie,
Złote korony mają na głowie,
I płaszcze lite złotem naszyte,
Za gwiazdą bieżą drogi nie wiedzą,
Na ich wielbłądach murzyny siedzą;
Murzyny siedzą z drogiemi skrzynki,
Z myrrą, kadzidłem dla téj dziecinki.
Nad wodą stoją, na piaskach leżą,
Perły, brylanty garściami mierzą.
— Prędzéj Grzegorzu Jaśku i Staszku,
Mój rówienniku mój szary ptaszku.
Owo Betleem pod modrą górą,
Cztery dróżyny niewiada którą,
Prosto hej! prosto a zajdziem dodnia,
Za miasto idzie gwiazda przewodnia.
Mój miły Jaśku trza było wcześniej,
Zabrakło czasu dla naszéj pieśni.
Najświętsza dziecku otula nóżki,
W krasne opaski, w jasne pieluszki,
Siwy osiełek uszami strzyże,
Biedne zwierzątko niebardzo hyże,
Czasem się uprze, czasem poleci,
A tu żołnierze szukają dzieci.
Idą już idą, Józef na przedzie,
Kijem się wspiera bydlątko wiedzie.
A przy dzieciątku i przy panience,
Widać przejasne główki i ręce,
Lecą przelecą, w dole to w górze,
Jakby się srebrne goniły róże.
O Matko Boża!...
Spieszmy się spieszmy,
Panu naszemu drogę zabieżmy,
Plasterek miodu podać na szmatce,
Temu Dzieciątku, téj świętéj Matce.
Dla naszéj jednéj w świecie pociechy,
Dzbaneczek mleka, leśne orzechy.
Bo to paniątka — a my cóż? — bieda...
Dzień nam się głodu we znaki nie da.
Już przejechali piaski i laski,
Góry nie góry, jakby obrazki,
Wszystko niebieskie jak woda w stawie,
A czasem złote jak piórko pawie.
Żmijom, padalcom paluszkiem groził,
Po smokach deptał na lwie się woził,
O Jezu Jezu!
Hejno studzienka!
Gdzie wodę brała Matka panienka,
Między drzewami zdroik przezroczy,
Weźmy no wody, przemyjmy oczy,
A dojrzym prędzéj gdzie się nam podział,
Niebem się okrył, obłokiem odział,
Widać go widać.....
Z za leśnéj figi,
Święty paniczyk gada na migi,
Z temi główkami co się doń miecą,
Wietrzyki dzwonią, strumienie lecą,
Całemu światu Kwietnia niedziela;
Po ziemi liść się wdzięcznie rozściela,
Białemi dzwonki ciągną powoje.
— A co tam robi paniątko moje? —
— Coś sobie wije, róże, lilije,
Bogać lilije — ciernie a głogi,
W onych jasnościach Zbawiciel drogi.
Józef staruszek, Boży parobek,
Siekierką żłobi cisowy żłobek,
Modrą sukmanę coraz zarzuci,
To robi, robi, to nuci, nuci,
Kto się w opiekę.....
Tymczasem z kraja
Obca dziecina to się przyczaja,
To raz przyklęknie by do pacierza,
To ręce składa to je rozszerza,
A krzyżyk z trzciny w rękach dzieciny,
To Janek z puszczy. —
Za Jankiem jagnię,
Bieluchne jagnię do matki pragnie.
To się zatrzyma, to się zacieknie,
Na cierniach, głogach żałośnie beknie,
Jako jagniątko...
Witaj Jasiuchno!
Jużeśto z puszczy, już tak raniuchno.
Ledwie że słońce weszło nad bramą,
I takeś samo przyszło? — A samo —
Dla ciebie Boże gdy się położę,
Co oczy zamknę to je otworzę;
Świt, świt, skowronek budzi mię wczesny,
Dzień, dzień, mój biały śpiewa mi we sny.
I ja też wstaję z mchowéj kolebki,
Nieraz pod wodą śpią jeszcze rybki,
A ja już nie śpię.....
W cichym Jordanie
Ledwie się mieni złote świtanie,
A ja już w drodze... bo mi do ciebie
Wiatrem po liściu, gwiazdą po niebie,
Myślą po głowie...
— Moja sieroto! —
Patrzcie-no Stachu jak rączki plotą,
Aż mi coś w sercu z radości szlocha,
Dwoje dzieciątek na śmierć się kocha. —
Więc Józef daję folgę siekierze,
I pacholątko na ręce bierze,
A one z żywą liczka pogodą,
Bawi się z siwą staruszka brodą,
Jedną okrągłą trzyma się szyi,
Drugą słonecznéj sięga lilii,
Co z Józefowéj laski srebrzyście,
Rozwija przed nim swe sześcioliście.
— Puść mię staruszku, pójdę na ziemię,
Józef kochane uwalnia brzemię,
— A gdzie paniczku? —
— O! tam na wzgórek,
Gdzie się coś bieli jak kilka piórek,
— Oj to nie piórka, nie polne kwiaty,
Bielą ze wzgórka niewieście szaty,
A górą drzewo, a jeszcze daléj,
Zamek królewski w gruzy się wali,
A niebo ciche.....
Do miejskich dzieci,
Józef staruszek pomagać chce ci. —
— Nie, nie, zostańcie ojcze piastunie,
Z świętych się ramion ptaszkiem zesunie,
I już na ziemi, już w drodze z Jankiem,
Z onym krzyżykiem, z onym barankiem.
Mały pustelnik pracuje szczerze,
Przed swoim Panem wyrzuca perze,
Wszelką posługę dzieciątku czyni,
Jeden jedyny głos na pustyni.
Więc kędy przejdą czyściuchna miedza,
A pustelniczek ciągle poprzedza.
— To i my za nim z boku przystaniém. —
Górą, doliną, różą kaliną,
Wyszły dzieciątka by owiec trzóda,
Pan Jezus idzie do tego luda,
A one patrzą; każde się garnie,
Jakby otworzył drzwi do owczarnie.
I sól pokazał. —
Dziwy, przedziwy,
Jakto przy Panu każdy szczęśliwy.
Każde się czoło k'niemu podniosło,
Każdemu jakby serca przyrosło,
Samo po sobie spogląda mnóstwo,
— Jużciż ubóstwo, a nie ubóstwo. —
Ledwie ramiona białe otworzył,
Już jakby szczęścia ludziom przysporzył.
— Pójdźcie, ubodzy, ja was zbogacę,
Pójdźcie, skrzywdzeni, ja wam zapłacę. —
To téż siedzące niewasty hyżo,
Z krzykiem radóści k'niemu się zbliżą,
A jak się zbliżą, tak i przystaną,
Patrzą, popatrzą, zegną kolano,
— Nie, to nie nasze, to być nie może,
To takie piękne, że chyba Boże. —
Więc pokój z wami — od dzwonka cieniéj
Perłowem słówkiém dziecię szepleni,
Między małemi pod drzewem siada,
I przepowiada i rozpowiada,
A te słuchają jak czego trzeba,
Onych powieści z czystego Nieba.
Skończył, spogląda na pracę dzieci,
I uśmiech jasne liczko przeleci,
— Coż wy robicie?
— Ha tak się bawim,
Stawimy zamki, kościoły stawim,
Ptaszki robimy.....
— Ptaszki prawdziwe?
Prawda że piękne, ale nie żywe.....
Pokażcie ino.....
— I patrzcie, cuda!
Stachu mój miły, jeźli nie złuda,
To mu na ręku skowronek ożył,
Ledwie go podniósł do ust przyłożył.
Jak jeno w dziobek Jezus nadmucha,
Gliniane ptaszę nabiera ducha;
Już piórka na nim, już dziobek z rogu,
Już podskakuje, a śpiewa Bogu,
Jak wszystkie ptaki letniego świtu.....
— Masz ty paniczu dużo błękitu,
To ja się będę w błękicie wieszał,
Ciebie wychwalał, ludzi pocieszał,
Ja skowroneczek. —
To leć niebożę,
A śpiewaj ptaszku. —
Słoneczko gorze,
Dzieci się cieszą, rączkami klaszczą,
Wyniosłe drzewa cieniami głaszczą,
Spocone czoła.....
Znowu cud nowy!
Ledwie im oczy nie wyjdą z głowy,
Znów ptaszek frunął, oj leci! leci!
Jezus wciąż cuda robi dla dzieci,
Bo on je kocha, o! bardzo kocha.
Nieraz się biedna matka zaszlocha,
Kiedy umarłe w mogiłę sieje,
A sieroteńka w górze się śmieje,
Bo sobie leci prędkością strzały,
W same jasności Niebieskiéj chwały,
Gdzie już dzieciątko Jezus zdaleka,
Z przenajzłocistszym owocem czeka,
Z oną poziomką, wisienką słodką,
Z polną ostróżką, z białą stokrotką
O Jezu! Jezu!
Patrzajcie na nie
Jedno uklękło przy małym Panie.
Ujęło w rękę dzianą sukienkę,
I do ust ciśnie... drugie uważa,
Jak ptaszki puszcza, jak cuda stwarza.
— Jak ty to robisz? —
— Jak ja to robię?
Co ci do tego, ja robię sobie.
Patrzaj i ciesz się z skowronkiem razem,
Co oto spada na łąkę głazem,
Z przenajbarwistrzą motylów rzeszą,
One biegają, one się cieszą,
Raduj się z niemi. —
Jak my szczęśliwi. —
Co Pan ożywi, to i wyżywi.
Przyszło południe, pora obiadu,
Lecą słowiki z wonnego sadu,
Lecą skowronki ptaszki malusie,
I pelikany i wielkie strusie;
Wiewiórka z drzewa.....
Zwolna nieśmiałe,
Szybują ryby w wodnym krysztale;
Mienią się złote śrebrne pancerze,
I lew przychodzi i wszelkie zwierze
Jakie na świecie.....
I nic, i zgoda.....
Panicz każdemu na rączce poda,
Każde pogłaszcze, pobłogosławi,
Z każdem pogada potem odprawi:
— Idź, idź mój strusiu, idź lwie kudłaty,
Owiec mi nie bierz, nie chodź na czaty,
Z Bogiem już z Bogiem...
Hej! na kolana,
Cała kraina wymalowana
Złotem, lazurem; cisza bezpieczna,
Nad światem myśli mądrość przedwieczna,
Słowo zakryte. — W sennéj ustroni
Słychać jak drzewo pod cięciem dzwoni,
I jak przy studni około żłobu,
Ludzie się swarzą o ziarno bobu.
Wiatr drzewy chwieje — w głębi obszaru
Słońce zachodzi już i mniéj skwaru.
Jezus dzieciątko jeszczeby długo
Bawił z dzieciną jedną i drugą,
Gdyby nie Józef, co przyszedł po nie
By je do Matki odnieść na łonie.
Przeszedł staruszek jak mleko broda,
— Szkoda nam ciebie paniczu szkoda,
Ale cóż począć gdy trzeba, trzeba.....
Za to jak przyjdziem do twego Nieba
To już paniczu nie zakryj twarzy
Przed tą gromadą polskich nędzarzy.
Co oto klęczą....
Hejno baczenie —
Ze wszystkich piersi poszło westchnienie,
Kiedy dzieciątko rączeńką białą,
Jedno po drugiem dziecko żegnało,
Błogosławiła paluszka znakiem,
A potem cisza jak zasiał makiem;
Tylko od czasu do czasu jeszcze,
Słowik zaszlocha — liść zaszeleszcze...
Więc święty Józef niesie na łonie
One paniątko, choć nie w koronie,
Ale w jasności całe świecące,
Jak gdyby małe prześliczne słońce
Do Matki Boskiéj.
W górze nad głową
Coraz to gwiazdką zabłyśnie nową,
Lazur wysoki, coraz to więcéj,
Aniby zliczył wiele tysięcy
Tych gwiazd wychodzi oczy jasnemi,
Patrzeć na Pana nieba i ziemi,
Jak mu wiatr czesze kręcone włosy,
Jak się przytula maleńki bosy
Do łona starca.....
Z jasnego smuga,
Gdzie jeszcze zorza złoci się długa,
Słychać dalekie głosy pokorne,
One żałosne pieśni wieczorne,
Dobranoc kwiecie, kwiecie różany,
Dobranoc, Dziecię, Jezu kochany
Dobranoc!
A przy wieczerzy Matka po prawéj
Józef po lewéj na rogu ławy,
Dziecię po środku bo w tym porządku
Miléj rodzicom — lepiéj dzieciątku.
Na stole wino i chleb na misie
Takiéj białości, że w oczach lśni się.
Toż dziecię boże nakreśli znamię
W oczach Józefa bułkę rozłamie,
Rozdzieli wino Matce starcowi,
W drobnych paluszkach chleb rozpołowi.
— Jedzcie i pijcie owoce Boże,
Jeszcze wam dodam, jeszcze dołożę.
I w ustach dzwonią słóweczka rącze
— Choć krwi z paluszka, to wam usączę.
Czas do spoczynku.
Skłońmy się Panu
Wedle możności kmiecego stanu,
Złóżmy u proga cośmy przynieśli
Dla pacholątka świętemu cieśli,
Święty Józefie przyjmijże dzbanek,
Orzechów miarkę i grzybów wianek,
A przyczyń słowko jako za wielą,
Wszyscy się ludzie w świecie weselą
I myby radzi. —
Cicho już chłopcy,
Żeby tych żalów nie słyszał obcy,
Złóżcie kobiałki wasze z ramienia,
Wedle miłości a przemożenia,
— A tamci drudzy, co w kącie stoją,
Co w kącie stoją, skrzypeczki stroją?
— To kobeźnicy i grajki nasi,
Leśni lirnicy, górscy Juhasi,
Ciby téż chcieli zagrać na dudzie.
— Ha! toć już wejdźcie poczciwi ludzie,
I drzwi otworzył — ale nie śmieli,
Bo już dzieciątku grali Anieli;
Ten na skrzypeczkach, ów na basetli,
Ze skrzydełkami, a tacy świetli —
Ów nóżką tupta a znowu trzeci
Służy dzieciątku i na wiatr leci,
Przenajśliczniejszy. —
Czołem do ziemi,
My najbiedniejsi między biednemi
Prośmy pokornie świętą Dziecinę,
Przez Przenajświętszéj Matki przyczynę,
O długie zdrowie, o miłą zgodę,
O deszcz na wiosnę, w żniwa pogodę.
O szczęście w Kraju
O pobyt w raju,
O królowanie
Wraz z tobą, Panie,
Na wieki.
Fontainebleas, 8. Września 1855. r.