Dzieje wypraw krzyżowych/Siódma i ósma wyprawa krzyżowa/Ludwik Święty król francuski

<<< Dane tekstu >>>
Autor Antoni Lange
Tytuł Dzieje wypraw krzyżowych
Wydawca M. Arct
Data wyd. 1905
Druk M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Ludwik święty król francuski. Gotowych do ruszenia na nową wyprawę było nie wielu — i możeby już nikt w drogę się nie udał, gdyby nie król francuski, waleczny, prawy i pobożny, miłujący do głębi ducha wiarę Chrystusową — Ludwik IX, który później został uznany za świętego, i jako święty stał się obok świętego Dyonizego drugim patronem Francyi. — Tak więc jak Francuzi zaczęli, podobnież Francuzi zakończyli wojny krzyżowe, gdyż dwie wyprawy Ludwika Świętego były ostatnie i po nich nikt już nie szedł wojować o Ziemię Świętą. — To też dawnemi czasy król francuski nazywał się christianissimus t. j. najbardziej chrześcijański, a wojny francuskie określono jako Gesta Dei per Francos (Dzieła Boga przez Francuzów).
W r. 1247 w miesiącu czerwcu Ludwik IX postanowił udać się w drogę. Rządy kraju pozostawił w rękach swej matki, królowej Blanki, niewiasty pełnej cnót i świętości, z którą też żegnał się tkliwie i gorąco, albowiem kochał ją nad wszystkie ziemskie istoty (jak sam to powiadał). Niebo błogosławiło przedsięwzięciom świętego monarchy i kiedy cała Europa była w wojnach domowych, trwodze i krwi rozlewach, Francya jedynie kwitnęła pokojem wewnętrznym.
Środki na wyprawę znalazły się bez trudu; zamożni panowie sami wielkie sumy złożyli, a mniej zamożni płacili podatek „krzyżowy“, który pokrywał koszty.
D. 22 października flota Ludwika IX, pożyczona od włoskiej rzeczypospolitej kupieckiej Genui — stanęła u brzegów wyspy Cypru, w porcie Limisso. Stąd Ludwik IX z armią swoją ruszył do stolicy wyspy Nikozyi. Było to miasto bogate i w zbytkach opływające; sama też wyspa Cypr jest jednym z najrozkoszniejszych krajów ziemi: powietrze tam łagodne, ciepłe lecz niezbyt gorące; gaje oliwne cieniste i gęste, kwiaty cudowne, owoce południowe rosną bujnie jabłka rajskie, pomarańcze, figi, winogrona, wino też smakowite, słodkie a mocne. Lud zaś miejscowy wyrabia śliczne, miękkie tkaniny jedwabne.
Na Cyprze są piękne kobiety. U dawnych Greków za czasów pogańskich była osobna bogini miłości, zwana Afrodytą (albo Wenerą; w Piśmie Świętem zowie się Astarte): o tej bogini mówili Grecy, że się urodziła na Cyprze i że tam było jej królestwo, dlatego zwała się Cyprydą. Otóż każda dziewczyna była tam Cyprydą. Naumyślnie wszystko to opowiadam, bo tu się okaże, jak to źle bywa, gdy kto się nadmiernie pogrąży w rozkoszy.
Ludwik IX chciał co rychlej w drogę wyruszyć do Egiptu, gdyż zawsze jeszcze krzyżowcy tego planu się trzymali, aby naprzód złamać siłę sułtana egipskiego. Ale rycerze prosili, aby im pozwolił przezimować, że to już październik, na wiosnę chcieli odpłynąć. Zgodził się na to Ludwik, i wnet się okazało, że pomiędzy rycerstwem zapanowała rozkosz, miękkość, rozpusta i zniewieściałość, a co za tem idzie, nieposłuszeństwo i bezład; niektórzy nawet zaczęli krzywdzić spokojnych mieszkańców Cypru: zwykły to wynik rozpróżniaczenia wojska.
Przytem na wyspie były rozmaite spory: Joanici toczyli walkę z Templaryuszami o różne ziemie, jakoby tym lub owym przynależne; zaś kupcy włoscy Genueńczycy i Pizanie spierali się o przywileje handlowe: wszystkie te spory musiał sądzić i łagodzić król francuski. Mnóstwo też chrześcijan z Syryi, z Egiptu, z Małej Azyi przybywało na Cypr dla oddania czci królowi.
Wtedy to również chan tatarski przysłał do króla francuskiego posłów, mówiąc, że się nawrócił na wiarę chrześcijańską i że razem z wojownikami Chrystusa pójdzie walczyć przeciw muzułmanom. Ludwik Święty, który wciąż do matki swojej Blanki listy posyłał, teraz z radością pisał do niej o zwycięstwie wiary nad dziką duszą chana tatarskiego.
Wszyscy też byli pełni nadziei i, gdy nadeszła wiosna, koło Zielonych Świątek, z weselną odwagą siadali na okręty.
Sułtan egipski, syn Malek-Kamela, imieniem Nedżim-Eddyn z trwogą czekał krzyżowców, bo mówiono, że ich armia liczną jest jak piasek na pustyni. Było ich 1800 okrętów. Zdaleka już rycerze widzieli wieże Damietty i stanęli na brzegu morza. Na czele szedł Ludwik IX ze swymi dwoma braćmi; obok nich rycerz niosący chorągiew, oraz legat papieski z krzyżem Zbawiciela.
— Święty Dyonizy! — wołali Francuzi, stanąwszy na brzegu.
Muzułmanie, choć przygotowali się do walki, tak byli przerażeni widokiem ogromnej liczby rycerzy chrześcijańskich, że ledwie jeden dzień wytrzymali oblężenie, i nazajutrz miasto i cały brzeg Nilu opuścili, zostawiając Frankom panowanie.
Wielki meczet Damietty zmieniono na kościół Panny Maryi — powtórnie, bo już pierwej, gdy król Jan jerozolimski zdobył to miasto — uczyniono tak samo. Król, legat papieski, biskupi, pielgrzymi, rycerze — zaśpiewali w nowym kościele Te Deum laudamus.
Niektórzy panowie widząc przestrach panujący śród Saracenów, chcieli iść odrazu na stolicę Egiptu — Kairo. Ale król Ludwik postanowił czekać na swego brata trzeciego, hr. Poitiers (Puatje), który miał z nową armią przybyć z ojczyzny.
Stało się wielkie nieszczęście, że król nie posłuchał swoich najlepszych rycerzy. Wojsko trwało w nieczynności, gdyż muzułmanie tak się ukryli, że przez parę miesięcy nie widziano ani jednego.
Już na wyspie Cyprze popsuli się żołnierze francuscy; ale tam żyli oni na ziemi przyjaznej, tu byli pośród wrogów. Ponieważ obiecano im wszystkie bogactwa Egiptu i całego Wschodu, więc też rozpoczęli łupież wszystkiego, co można było złupić. Panowie urządzali uczty i igrzyska, a przytem opanowało wszystkich szaleństwo gry w kości; rozpusta niesłychana, ciągłe spory, kłótnie, pojedynki, wreszcie nieposłuszeństwo władzy — oto co się działo w obozie. A najgorsze, że przykład szedł z góry, bo rodzeni bracia nie chcieli słuchać Ludwika i dobry ten święty, król stracił posłuch w narodzie. Żołnierze, którzy mieli czuwać nad obozem, spali w najlepsze, najczęściej pijani, nie dziw też, że się niewierni rozzuchwalili i nieraz wartowników brali do niewoli.
Tymczasem sułtan Nedżim-Eddyn, który dotąd leżał chory w mieście Mansurah, wyzdrowiał i jął gromadzić wojska; z całego Egiptu, z Syryi i z Małej Azyi zebrał armię nie mniejszą od armii francuskiej. We wszystkich meczetach dziękowano Bogu, że nie pozwolił chrześcijanom wyzyskać zwycięstwa — i cały naród z zapałem gotował się do walki.
Kiedy przybył hr. Poitiers z licznem wojskiem, głównie z południowej Francyi pochodzącem, Ludwik Święty z całym swym narodem skierował się na stolicę Egiptu — Kairo. Szli oni tą samą drogą, którą trzydzieści lat temu szedł Jan de Brienne. Kilka tygodni stali nad kanałem Aszmon, nie mogąc zbudować mostu. Przypadkiem arab jakiś pokazał im bród i przeszli na drugi brzeg, ale że utracili karność dobrego wojska, więc jedni na drugich czekać nie chcieli. Owóż jedna część, stanąwszy na drugim brzegu, odrazu się znalazła w obliczu Saracenów, a brat królewski Robert Artois lekkomyślnie napadł na nich.
Muzułmanie tak się przerazili, że obóz opuścili równie jak i miasto Mansurah. Krzyżowcy, nie czekając posiłków, zaczęli grabić obóz i miasto — i oczywiście rozproszyli się po ulicach, tak, że w jednej chwili nie było już armii.
Saraceni wnet też zauważyli, że mają do czynienia z małą tylko cząstką wojska chrześcijańskiego — i że pozostali z trudem się przeprawiają przez kanał Aszmon, nabrali wnet odwagi i powtórnie na chrześcijan się rzucili. Walka trwała dwa dni; chrześcijanie zwyciężyli, ale było to ciężkie zwycięstwo. Utracili masę rycerzy, którzy się potopili lub zginęli od miecza niewiernych i ognia greckiego, a nadto byli tak osłabieni, że nie mogli iść dalej na stolicę Egipską.
Na dobitkę, miejscowość ta nad kanałem była bardzo niezdrowa: gorączki i zimnice zaczęły dręczyć wojsko, a i brak żywności wielce im doskwierał. Głód i zaraza pochłonęły tysiące ofiar i sam król Ludwik Święty chory leżał w namiocie.
D. 5 kwietnia armia ruszyła drogą powrotną do Damietty. Muzułmanie tymczasem przedostali się na drugą stronę kanału i cały ten powrót był jednym szeregiem nieustannych potyczek z nieprzyjacielem, którzy nacierali z przodu i z tyłu. Armia chrześcijańska walecznie się im opierała, lecz naraz niejaki Marcel krzyknął, że trzeba się poddać — i strach paniczny ogarnął zdziesiątkowane wojsko.
Muzułmanie ze wszech stron ich otoczyli i oto — nieszczęście stało się okropne — krzyżowcy złożyli broń i tysiące znakomitych chrześcijan poszło do niewoli. Do niewoli też dostał się i król Ludwik Święty. Z nim razem jego bracia, książęta, biskupi, panowie — wszyscy co znaczniejsi rycerze i duchowni pomieszczeni zostali w turmach, w mieście Mansurah. (W tym czasie umarł Nedżim, a sułtanem został syn jego Almoadam).
Król Ludwik ze wszystkich bogactw zachował tylko jeden psałterz — i pocieszał się czytaniem pieśni pobożnych. Ten święty mąż spokojnie znosił niewolę. Almoadam zgadzał się go wypuścić za okupem, oraz za zwróceniem Damietty, która wciąż pozostawała w rękach chrześcijan. Ludwik zgodził się pod warunkiem, że za to i wszyscy jeńcy będą wypuszczeni.
Minęło parę miesięcy. Młody sułtan egipski uroczyście odprawiał zawarcie pokoju z Ludwikiem; książęta muzułmańscy zjechali się ze wszech stron lub przez posłów oświadczyli mu radość z powodu zwycięstwa nad Frankami. Tymczasem w jego wojsku powstał spisek przeciw niemu — i zanim otrzymał okup za Ludwika — został skrytobójczo zamordowany.
W Egipcie powstał wielki bezład z powodu śmierci sułtana. Emirowie znów chcieli dzielić państwo, a co do jeńców, to jedni pragnęli trzymać się umowy, inni zaś obmyślali nową, zyskowniejszą. Francuzi mieli zapłacić 200,000 liwrów oraz zwrócić Damiettę.
D. 14 maja 1249 r. Ludwik IX opuścił Egipt i odjechał do Ptolemaidy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Lange.