Dziennik Serafiny/Dnia 15. Kwietnia

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dziennik Serafiny
Rozdział Dnia 15. Kwietnia
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Dnia 15. Kwietnia.

Wcale niespodziewane odwiedziny... Wieczorem przyszedł list z miasteczka, po którego kopercie Mama rękę Ojca poznała... Byłam w pokoju, gdy się to stało... Po twarzy Mamy łatwo poznać było można, jak ją obeszło poselstwo... Dała mi list, rzuciwszy nań oczyma.
— Chce cię widzieć... rzekła...
Prawda, że od czasu, jak byłam na pensji, choć połowę za nią płacił, wcalem go nie widywała.
Mama się przeszła parę razy po salce zamyślona...
— Jestem w takim usposobieniu — odezwała się — nerwy mam tak podrażnione — choroba moja się tak wzmogła, iż bezkarnie nie mogłabym widzieć twego Ojca... którego bytność każda do żywego mnie porusza... Tyś go kochać i szanować powinna, mais il a des torts envers moi, których ja mu zapomnieć nie mogę... Miss Bomburry niech z tobą jedzie... po cóż ma tu do ciebie się fatygować, gdy ty możesz do niego...
Tak będzie najlepiej.
Ja się ani mogłam ani chciałam sprzeciwiać, posłano po Miss Jenny, a ja się poszłam pakować... ale naprzód do Pilskiej. Myślałam, że jej nowinę przyniosę, chociaż ona z posłańca i z listu już wszystko naprzód wiedziała, nawet Mamy odpowiedź...
— Wiem — wiem — zawołała, zobaczywszy mnie w progu — list od Papy, a panna pewnie do niego jedzie...
Zdumiałam się — ale z kądże wiesz?
— Oh! łatwo się tego było domyśleć...
Dopiero wystąpiła z radami życzliwemi, jak mam mówić i co, o czem zamilczeć... Przestrzegła mnie, abym nienawistnego ojcu Barona nie wspominała... i oznajmiła, że oprócz jakiejś drobnostki może, od ojca nic nie dostanę, bo sam resztkami goni...
— Odmaluj mu nieszczęśliwe położenie tej ofiary... dodała o Mamie...
W godzinę konie zaszły, Mama mnie uściskała milcząc i szepnęła: — wracaj jak najprędzej...
Miss Bomburry polecono także, abyśmy bawiły jak najkrócej. Ojca zastałam w zajezdnym domu, zdaje się że czekał na mnie i spodziewał się takiej odpowiedzi...
Znalazłam go zmienionym, utył jakoś, a mimo to, mizerny, osłabiony... i bardzo się postarzał. Przyjął mnie czule dosyć, ale z większą może ciekawością niż rozrzewnieniem... Począł mi się przypatrywać mocno... aż mnie to żenowało...
— Jesteś, jakem się spodziewał — rzekł, panienką już dorosłą, i chwała Bogu, wcale ładną. Cieszy mnie to... masz lat ośmnaście... Pensja i nauki skończone...
— Uczę się angielskiego...
— Bardzo dobrze...
Miss Bomburry wyjęła książkę z worka, a myśmy przeszli do drugiego pokoju. Zaczął dopytywać o Mamę, opowiedziałam, jak jest cierpiącą mocno, że musi jechać do Karlsbadu i t. p. Zmilczał na to.
— Jabym też pojechał do wód — rzekł — bo mnie podagra męczy, ale nie mam za co...
O wiele się szczegółów rozpytywał, na które ja mało mogłam odpowiedzieć. Długośmy tak o różnych rzeczach rozprawiali — badał mnie wyraźnie...
— Matka — rzekł w końcu — mogłaby już pomyśleć o wydaniu cię za mąż; ale wątpię, żeby jej dzisiejsze stosunki dozwoliły, dobrać partją właściwą... Masz młodość i piękne imię... ja ci się sam o męża postaram, tylko dziwaczyć nie trzeba...
Zamilczałam, nie wiedząc sama co mam odpowiedzieć... Spytałam po chwili czy mam o tem Matce oznajmić, i że bez jej woli ja — mając w niej zupełną ufność, nic nie uczynię...
— Ale ja jestem Ojcem i mam moje prawa — odparł sucho... Ona ci lepszej nie znajdzie partji nademnie.
I dodał znowu: — Tylko dziwaczyć nie trzeba.
To mi dało do myślenia, że marjaż nie musiał być bardzo świetny, i zebrałam się nareszcie na przypomnienie, że jestem jeszcze zbyt młodą.
Ośmnaście lat — zawołał — nim do ołtarza przyjdzie, znajdzie się dziewiętnasty, sam czas. Gdy się co trafia, chwytać potrzeba...
Nie powiedział mi jednak nic, tylko, że do Mamy napisze. Wyszliśmy potem do pierwszego pokoju i Ojciec w najlepszym humorze, wesół, zapomniawszy o mnie prawie, bawił Angielkę, popisując się przed nią z dowcipem.
Ponieważ listu tego dnia nie mógł przygotować, musiałyśmy zanocować w miasteczku... Miałam głowę tak przewróconą, taki niepokój jakiś... żem dopiero nad rankiem usnęła...
Nazajutrz Ojciec był znowu inny. Obrócił w żart wczorajszą rozmowę o projektach dla mnie... uspokoił... i zaczął rozpytywać potem, czy Mama istotnie do Karlsbadu jedzie. Zapewniłam go, że jej zdrowie wymaga koniecznie podróży i choć nam bardzo trudno, choć Wujcio pomocy odmówił, musimy się wybrać. Dodałam, że Mama zapewne o pożyczonych pieniądzach pojedzie. Uśmiechnął się — dodając cicho: — ma dobrego plenipotenta.
Na wyjezdnem bardzo był czuły dla mnie.
— Wierz mi Serafinko, rzekł, że nikt lepiej ci nie życzy jak ja i więcej nie kocha... chociaż tak rzadko się widujemy. Miej ufność we mnie... Chciał bym ci się czemś przysłużyć, ale sam w bardzo złych jestem interesach... mało ci dać mogę... Nie zaręczam za to, ale w Karlsbadzie zobaczyć się możemy... bo i ja się niby wybieram...
Gdyśmy powróciły, Mama mnie wzięła zaraz na konfesatę. — Pamięć masz młodą i dobrą, odezwała się, sadzając mnie przy sobie, opisz mi swoje widzenie się z Ojcem, powtórz jego słowa, niezapomnij nic... bardzo cię proszę...
Naturalnie byłam Mamie posłuszną, i starałam się niemal wyrazy Ojca niezmieniając ich jak najwierniej powtórzyć. Gdy przyszło do owego niby żartem rzuconego projektu, wydania mnie za mąż, Mama się porwała oburzona i gniewna... Ledwie ją uspokoić mogłam.
— Znam Ojca — odezwała się jakby mimowoli — powinnaś go szanować, wierzę, że ci po swojemu dobrze życzy, ale jeźli co, to wydanie cię do mnie należy. Pewna jestem, że ma najniedorzeczniejsze projekta, że wybierze kogoś ze swojego towarzystwa, które choć świetne na oko, nie wiele jest warte...
Zaniepokoiło i to Mamę, że ojciec się obiecał być w Karlsbadzie.
Jak tylko wieczorem zjawił się Baron Herman, Mama aż do progu wyszła na jego spotkanie i słyszałam gdy mu żywo bardzo o Ojcu rozpowiadać zaczęła, a potem długo, długo się naradzano...
Mnie też daje to do myślenia...
Dla czegoż bym nie mogła wyjść za mąż? Babka przecie wydaną została w piętnastym roku? Czemu nie! Lecz niech papa sobie nie wyobraża, żebym za lada kogo dała się wyswatać... O! nie! Nie idzie mi ani o wiek, ani o piękność, ani o nadzwyczajne przymioty — ale majątek mieć musi i żeby nie był tyranem... Nie mogę tego ścierpieć, żebym nie ja była panią w domu, i potem takiego losu doznała, jak Mama.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.