Dziennik Serafiny/Dnia 24. Marca

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dziennik Serafiny
Rozdział Dnia 24. Marca
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Dnia 24. Marca.

Cały dzień struty! wszystkie moje plany i rachuby rozbite, zniweczone. Nigdy tego Wujcia nie kochałam bardzo, ale od dnia dzisiejszego, to go nienawidzę...
Mama spała dosyć długo, bo ją ta konferencja z Szambelanem jakoś zmęczyła... Ja, przywykłam do rannego wstawania, zerwałam się wcześniej i poszłam do Pilskiej, pour lui faire ma cour... Piłyśmy kawę razem... szepcąc po cichu, aby nie obudzić biednej Mamy... Wtem do naszego pokoju wchodzi nieoznajmiony... kto... Wujcio... po swojemu... z hałasem, ze stukaniem, bez ceremonji. Szczęściem wpadła na niego Pilska i jakoś zmitygowała... że się przynajmniej dał upamiętać i ciszej mówić począł...
Zawsze ten sam... W Ulicy możnaby go wziąć za niezamożnego ekonoma, murgrabiego, nie wiem tam za kogo, dość powiadają, że ma pieniądze ogromne i ma być niezmiernie bogaty. Twarz ogorzała, nos jak kartofel, wąsy podstrzyżone, buty juchtowe... rękawiczki skórzane źle uprane, chustka do nosa szara... Ale któż odmaluje wyraz twarzy, niby poważny, niby szyderski, pół kwaśny, pół wesoły i tę nieznośną jego rubaszność, która Mamę czasem do rozpaczy przyprowadza... Sto razy słyszałam ją mówiącą, że gdyby nie ta fortuna, nie te na nim jakieś nadzieje, nigdy by u niej na progu nie postał... Przy ludziach, gdy jest towarzystwo, ciągle się za niego rumienić potrzeba... bo zdaje się, że na złość dziwactwa wygaduje i wyrabia, aby salon skompromitować... a cierpieć go musimy... Zobaczywszy mnie wpadł jak jastrząb na mnie... i zaraz do pocałowania... a jak zaczął mi się przypatrywać, oglądać, pytać... poty na mnie uderzyły... Z nim niewiedzieć co mówić, do czego się przyznać, wszystko wyśmiewa. A gbur, a wyrażenia jakieś, jakby naumyślnie gdzieś z szynkowni powyciągane.
— Otóż widzicie, nie uszłyście mnie, zawołał, prychając... Matki twej trochę dawno nie widziałem... Spędzimy dzień razem... Cóż to jest? jeszcze nie wstała? Spi! Po dziewiątej godzinie?
Pilska wtrąciła, że Mama była zmęczona i chora na głowę, i że nawet gdy się przebudzi, nie rychło będzie mogła go przyjąć...
— A tak, rzekł — toć się wie, asindzka ją musisz wprzódy wysztafirować do ludzi i odmłodzić... A no dla mnie mogła by się od tego dyspensować... metrykę jej znam i smarowidło żadne mnie nie oszuka...
Mnie się aż gorąco zrobiło...
Znowu mnie pocałował i pokłuł wąsami, uszczypnął za twarz i wyszedł przecie, obiecując się na ranny obiad... Pilska aż ręce załamała, bo ona to wie najlepiej, jakie z tym człowiekiem utrapienie... Ledwie się drzwi za nim zamknęły, gdy Mamcia zadzwoniła... Wbiegłyśmy. Poznała go z drugiego pokoju po głosie...
— A! ja nieszczęśliwa! Pilsiu! pewnie Porucznik...
— Niestety! — zaprosił się na obiad!
Załamała ręce Mama... Przeznaczenie moje spotykać się z nim, gdy potrzebuję odetchnąć... Cały dzień męczyć mnie będzie, i szczęście jeszcze, jeżeli się na dniu skończy...
Spojrzała na mnie, ocierałam się po pocałunku...
— Ale czegoż się nie robi dla miłości dziecka! dodała... Moja Serafinko... widziałaś go... zlituj się, bądź dla niego jak najczulszą, przymuś się... Ty nie wiesz... nasza... twoja przyszłość zależeć może od niego... Te skórzane buty zabłocone chodzą po złocie... to Krezus...
— Dwa razy panienkę pocałował! śmiejąc się wtrąciła Pilska... Mama z politowaniem spojrzała na mnie...
Potem zaczęło się ubieranie. Uważałam, że Mama jak najskromniej kazała się ustroić... Wyszła cała czarno... i ta poczciwa Pilska twarz nawet jakoś umiała zastosować do stroju... Wyglądała blado... ledwie nie powiem starszą...
I co za kłopot — bo Mama musiała Szambelana i innych dobrych przyjaciół, którzyby ją byli zabawili, rozerwali — odprosić listami, wiedząc, że Wujcio by się z nimi niezgodził, i że ich nie lubi... Przytem z góry wiedziałyśmy już, że jak przyjdzie, do wieczora nas nie puści, tchnąć nie da... a cygarem brzydkiem pokój nam zakopci...
Mama chodziła do południa jak zwarzona, i wygadała się z tego złego humoru przedemną, więcej niż zwykle...
— Mało znasz Wujcia — rzekła — a potrzeba ażebyś go znała... zależy na tem wiele, bardzo wiele... Chociaż krwią do nas należy i jest nam bardzo bliskim, ale zawczasu wyrwał się do wojska, wpadł w złe towarzystwo i zrobiło to z niego cudaka, du plus mauvais genre... Gra jakiegoś filozofa grubianina rolę... i est secourant... Ale jest człowiek bogaty... jest milionowy i trzeba się starać o pozyskanie jego łaski, coute, que coute, bo my... bardzo, bardzo jej potrzebujemy...
Pocałowała mnie...
— Moja Serafinko — dodała — dasz dowód taktu i talentu jeśli mi go zawojujesz... Trzeba być naiwną, śmiałą,... i afiszować wielkie sentymenta... spróbuj...
Tak wyzwana, powiedziałam sobie, że choćby mnie to najwięcej kosztować miało, popiszę się przed Mamą... Widziałam z jej nalegań, instrukcji... nauk, że mi nie bardzo ufała... Spytałam raz jeszcze, co Wujcio lubi... Ruszyła ramionami... wszystko ordynaryjne.. nudne i niedorzeczne... zły ton i grubiaństwo...
Jeszcześmy rozmawiały, gdy w przedpokoju dał się słyszeć głos Wujcia, a Mama się wzdrygnęła... Żartował sobie i baraszkował ze służącym... to jego genre... W momencie Mama z tym nieporównanym talentem jaki ona ma tylko, ułożyła twarz wesołą, uśmiech wzięła na usta — i — jakby jej najpilniej było — rzuciła się na spotkanie...
Wujcio wszedł tak ubrany, jakem go widziała zrana, w tej samej nawet grubej, szarej koszuli, czystej wprawdzie, ale ohydnie... zgrzebnej, z wyciętemi kołnierzykami, jakby dla popisu...
— Jak mi się jejmość masz! co tu porabiasz? Skorciało do miasteczka!
— Interesa... mój drogi poruczniku... wdowie kłopoty...
— No i nudy na wsi — tu się asindzka odświeżysz... uprowidujesz w sukienki i gałganki...
— Gdzie mnie tam o tem myśleć...
Tak się zaczęła rozmowa... O nudy!
Niecierpliwił mnie, ale pamiętałam słowa Mamy.. Mówiąc językiem tego Wujcia, wzięłam na kieł, żeby go skokietować... Przybrałam minkę rezolutną i nuż paplać...
Po twarzy Mamy widziałam, jak strach na przemiany i radość przelatywała...
Obawiała się widać, abym się czem nie zdradziła... Wziął mnie na okrutny egzamin, wyszłam z niego zwycięzko... Udało mi się nawet, faire d’une pierre deux coups... bo odmalowałam pensję jak mi było potrzeba...
Nieznośny Wujcio w tem tylko okazał się na swem miejscu, że mój wstręt do pensji podzielał... i popierał mnie, nalegając, aby Mama od Fellerowej odebrała.
— Dla chłopca szkoła, konieczna rzecz, rzekł, dla dziewczyny domowe wychowanie najlepsze... a w dodatku, powiem asindzce — szepnął ciszej, że nie jednej matce córka u boku stanie za anioła stróża... Nie mówię to do asindzki, bo nie spodziewam się, żebyś go potrzebowała...
Zerknął na Mamę... Zaczerwieniła się — niewiem dla czego... pewnie z oburzenia, że zawsze nauki jakieś jak z katedry dawać musi...
To nieznośne...
Odcięła mu się zaraz Mamcia droga, utyskując, że na wsi dokończenie wychowania bardzo jest kosztowne... czasy ciężkie. Ale jeżeli myślała, że go to skłoni do jakiegoś... wujowskiego przyczynienia się — omyliła się mocno... Zaczął zaraz na zbytki narzekać...
— Mniej sukienek, mniej fatałaszków, skromniej żyć, dwór zmniejszyć... starczy na wszystko. Pewnie i tego roku do wód gdzie za granicę potrzeba.
Mama się aż porwała.
— Ależ kochany bracie — zawołała z takim tonem, że aż się we mnie wszystko poruszyło... dla córki jestem na świecie potrzebna... znasz moje zdrowie... bez Karlsbadu dawno bym nie żyła... Jakże chcesz... To ofiara z mojej strony...
Popatrzał i zamilkł... Mamcia usiadła, ale przez czas jakiś trzęsła się z tłumionego gniewu. Przyszłam jej w pomoc i uczepiłam się do Wujcia... Mogę sobie bez pochlebstwa powiedzieć, że dzień ten był tryumfem moim. Prawda żem się zmęczyła i ochrypła, ale w końcu obiadu... już tylko ze mną mówił, na mnie patrzał i... żebym się dała, byłby mnie co chwila całował temi kolącemi wąsami. Dławiłam się plotąc nie wiedzieć co... Mama była rozpromieniona...
Nie chcę opisywać tego dnia... Był na obiedzie, po obiedzie, na herbacie, siedział cały wieczór i dwieście reńskich dał mi na gałganki...
Sama niewiem com mówiła — całą sztuką było żem bezwstydnie w jego myśl i słowa wtórowała... a śmiało...
Gdy wyszedł nareszcie, Mamcia się zerwała z kanapy i rzuciła mi się na szyję...
— Aniele mój! zawołała w zachwyceniu — ale ty jesteś skończoną artystką... jenialną jesteś... nieporównaną... Ucieszyłaś mnie i przeraziłaś razem...
Łzy jej w oczach stały...
— Ja mając lat ośmnaście, nie byłabym nigdy potrafiła tak odegrać roli... tak przybrać fizjognomji...
Skromnie przyjęłam pochwały — ale mogę powiedzieć że byłam szczęśliwą. Pochwała Mamy... to dla mnie patent dojrzałości, jak mówią studenci...
Byłyśmy tego wieczora jak dwie przyjaciółki. Mama mi pozwoliła rozporządzić reńskiemi wedle upodobania... Sądzę że to próba... ale i z tej spodziewam się wyjść zwycięzko... Słyszałam jak potem z Pilską szeptały długo... Przysięgnę że o mnie... Czy Pilska tylko dotrzyma słowa?... Podsłuchać nie było sposobu... Zobaczymy jutro... Serce mi bije... A! gdyby się z tej pensji uwolnić... Mama mi się wygadała że babka nasza w piętnastym roku wyszła za mąż... za daleko starszego od siebie, z którym — robiła co chciała! Szczęśliwa!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.