Dziennik podróży do Tatrów/Świat duchowy Podhalan. Niektóre ich wyobrażenia i powieści w tym przedmiocie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Seweryn Goszczyński
Tytuł Dziennik podróży do Tatrów
Wydawca B. M. Wolff
Data wyd. 1853
Druk C. Wienhoeber
Miejsce wyd. Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały rozdział
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ŚWIAT DUCHOWY PODHALAN.
NIEKTÓRE ICH WYOBRAŻENIA I POWIEŚCI W TYM PRZEDMIOCIE.
27 Maja 1832.

Waham się, czy iść daléj światem tajemniczym, w który się zapuściłem, czy cofnąć się? Postanowienie nie łatwe. Opuścić go nie mogę; iść daléj a tém bardziéj prowadzić drugich dłużéj, może ich znudzę, może rozśmieszę? — Nie o mnie tu chodzi ale o drugich... Témczasem przewracam machinalnie Nowe Ateny, dzieło zeszło-wieczne, pełne erudycji i dobroduszności księdza Chmielewskiego, i przypadkiem natrafiam właśnie na miejsce gdzie mówi o górach Karpackich: oto dosłowny wypis:
«Karpat-góra a raczéj długo ciągnących gór kontynuacja, nazwana od słowa Carpo, że tam zbierają i zbierają różne profity obywatele i minerały, albo od miasta Carpis starożytnych Bastarnów. Niemcy ją zowią górą śniegową, Węgrzy Tarczacz, Polacy Tatrami, iż ku krajom Tatarskim nadała się; nazywają się i Beskidami. Widać z nich na mil 20 a czasem 30 gdy wypogodzona aerja. Kamień stamtąd rzucony, niżeli się stoczy na dół, wiele inszych ruszy z sobą w kompanji. Śniegi tu po całém leżą lecie, sensim czernieją, w jakieś obracają się robactwo. Dzikich kóz na nich mnóstwo, nie nogami chodzących, ale na rogach się od gałęzi i skał zawieszających. — Rodzą się w nich kryształ, djamenty, różne metale, według Szentywaniego. Na samym wierzchołku gór jest źródło a raczéj jezioro, Oculus maris zwane, gdzie sztuki statków morskich często wypływają, znać że z morzem ma komunikacją.»
No, pomyślałem sobie, dotąd nie powlokłem jeszcze Tatrów taką tajemniczością jak autor Nowych Aten, nie zaszedłem jeszcze tam, gdzie on dobiegł, mogę iść daléj; utwierdził mię w tém przedsięwzięciu drugi ustęp:
«W ziemi Sandeckiéj, wyższéj, jest między górami źródło, które ma tę własność, że jak kto z niego wody nabierze, to zaraz niebo się chmurzyć zaczyna.»
Tego nie dosyć. W towarzystwie podobnego pisarza mogę się na wszystko odważyć, a brak powagi z głębokiéj nauki i z cytacji znakomitych, zastąpię szczerą wiarą w niezaprzeczone dla mnie istnienie świata duchowego, najmocniejszém przekonaniem, że we wszelkiém wierzeniu ludu, we wszelkiéj baśni jego, skoro umiemy obejrzéć je z różnych stron, trafimy na prawdę bardzo głęboką i bardzo pożyteczną. Bez tego przekonania, do którego przyszedłem własném doświadczeniem, nie zapisywałbym jego powieści, nie słuchałbym ich nawet. Ale mój komentarz zachowuję na ten raz dla siebie samego, chcę być tylko prostym opowiadaczem rzeczy słyszanych; dosyć dla mnie, jeżeli będą przyjęte jako próbki poetyckiéj fantazji góralów.
Wielka część tych powieści ma za główny przedmiot ogromne bogactwa ukryte w górach. Niewiem czemu to przypisać: czy wyobraźni drażnionéj chciwością, czy przeczuciu bogatych kopalni w ziemi rodzinnéj? czy temu bogactwu wewnętrznemu, które Arabom wydało Tysiąc i jedna nocy?
W tym duchu są próbki następne.
W jednéj ze skał nad Morskiém Okiem leży pieczara zaledwo dostępna, tak jest obwarowana zaroślami kozodrzewiny. Ktoby miał odwagę dostać się do jéj wnętrza, znalazłby tam ogromne skarby. Ale przystęp do niéj jest przez krużganki podziemne, bardzo ciasne i kręte. Na każdym zakręcie potrzeba zapalić i zostawić światło. W końcu dochodzi się do jaskini obszernéj, oświeconéj światłami wielkiéj jasności, które są właśnie skarbami tego miejsca; ale słyszysz głos zapowiadający: biada temu kto się ich dotknie. Na środku jaskini klęczą trzéj mnichy; ów głos tajemny każe pokłonić się każdemu z nich z osobna, potém wolno wziąść sobie z tych skarbów, wszakże nie więcéj tylko tyle, ile siekiera na raz urąbie. Zginąłby natychmiast, ktoby ten przepis przekroczył.
Podobna jaskinia znajduje się pod górą Gewontem. Na środku jéj stoi słup dyamentowy, pod nim siedzi mnich obsypany bogactwami wszelkiego rodzaju. Mnich-strażnik udziela ich bez trudności każdemu, kto dojdzie aż do niego; ale dojście jest bardzo trudne, bo przechód niezmiernie ciasny i wszelkie światło w nim gaśnie.
Łatwiejszy jest do zdobycia skarb zakopany w złobie na polach Łopusznéj, bo tylko na kurzą stopę ziemią przykryty; ale niewiadomo w którém miejscu jest zakopany.
Możnaby temu zaradzić za pomocą kwiatu zwanego florecyna, a który ma własność ukazywania swojemu posiadaczowi skarbów najgłębiéj zagrzebanych, ale czegoż to potrzeba aby dostać tego kwiatu? Florecyna, jak mi ją pokazywano, jest bardzo podobna do paproci, tylko mniejsze i drobniejsze ma listki. Kwitnie tylko raz na rok, w wilją Bożego narodzenia, o saméj północy. Żeby się posługiwać tym kwiatem, potrzeba go posiąść niewiedząc o tém.
Są jednak ludzie, którzy mają tajemniczą moc odkrywania skarbów górskich. Oto jeden z przykładów tego. Wyżéj jeszcze niż Pięciostawy, leży jezioro zwane Żabieniec, mało zwiedzane dla skał nadzwyczajnie przykrych do koła, dla ścieżek niebezpiecznych, także z powodu zimna, bo jezioro przez dziesięć miesięcy jest pod lodem. Owoż do tego jeziora przychodzi siedmiu Czechów, ścieżkami im tylko wiadomemi. Muszą oni wydobywać tam złoto, bo po ich odejściu znajdowano żużle z wytopionego kruszczu, a nawet piecyki. Ale nikt dotąd nie zeszedł ich śród téj roboty.
Ci Czesi mogą być bajeczni, ale podobni im a rzeczywiści znajdują się w każdém prawie biurze urzędowém w Galicji, także dla złota. Ścieżki ich przechodu są wiadome.
Górale wierzą mocno w istnienie ksiąg czarnoksięskich. Według ich zapewnienia, księgi takie znajdują się na dolinach, to jest w kraju niegóralskim, np. w Krakowskiém. Wielka potęga zamyka się w tych księgach. Górale pokazują w górach jedną skałę, z któréj na zaklęcie odczytane z takiéj księgi, wychodził smok, dawał się kulbaczyć i jeździć na sobie. Jakiś czas widywano jeżdżącego na nim Niemca, ale pewien Baca zabił smoka, a Niemiec zniknął. Baca był stąd w niemałym kłopocie, bo wkrótce przyszedł jakiś człowiek z dolin bardzo dalekich, i ostro upominał się o zabitego smoka, jak o swoją własność. Niewiem jak się ta sprawa skończyła.
W innym wcale rodzaju jest powieść o błąkającéj się głowie. Miejscem tego zjawiska, jest polana zwana Jaworzyna Kamienicka, od wsi Kamienicy; a początek taki. Naczelnik jednéj bandy zbójeckiéj, miał podwładnego, który był od niego urodziwszy, celniéj strzelał, lepiéj skakał, szybciéj biegał, zgoła przechodził go we wszystkiém; stąd zapalił się taką nienawiścią ku niemu, że go zabił, po zabiciu odciął mu głowę i zarzucił w pobliski parów. Ale ta głowa pokazała się w krótce na polanie gdzie było spełnione zabójstwo, i odtąd nie chce jéj opuścić. Ile razy ją znajdą, odniosą w dalsze miejsca i zarzucą gdzieś w przepaść, tyle razy ona znowu powraca na swoją polanę. Odznacza się tém szczególniéj, że ma włos niezmiernie długi.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Seweryn Goszczyński.