Dziennik podróży do Tatrów/Leśniczowstwo Bukowińskie
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziennik podróży do Tatrów |
Wydawca | B. M. Wolff |
Data wyd. | 1853 |
Druk | C. Wienhoeber |
Miejsce wyd. | Petersburg |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały rozdział Cały tekst |
Indeks stron |
Właśnie w tych dniach doniesiono nam, że śniegi od dwóch tygodni zginęły, ma się rozumieć w miejscach dostępniejszych, bliższych doliny. Postanowiliśmy nie zwlekać dłużéj i wyprawić się w głąb Tatrów; czekaliśmy tylko ustalenia się pogody, która przez te ostatnich dni kilka często się zmieniała. Dziś ją znajdujemy pewną. Niebo wprawdzie chmurzy się, ale barometr idzie w górę; nadto gorale miejscowi zaręczają, a na tém więcéj można polegać jak na skazówkach barometru.
Wyruszamy z Łopusznéj o czwartéj po południu. Towarzystwo z samych mężczyzn; jest nas pięć osób oprócz służącego. Odbywamy tę wędrówkę konno. Opatrzeni jesteśmy dobrze w perspektywy, w strzelby, a co najważniejsza w żywność i wino. Każdy, obyczajem wojskowym Rzymskim, dźwiga część tego zapasu w swojéj torbie podróżnéj. Zasób ten jest konieczny dla puszczającego się w góry. Prędzéj puszczaj się bez broni jak bez żywności. Napad zbójców rzecz nadzwyczajna, ale głód bardzo rychło zajdzie drogę i schwyci cię za wnętrzności, w skutek ruchu, powietrza i wody górskiéj. Na karczmy nie rachuj, nie znajdziesz ich tak jak w górach innych krajów; po części przez niedbalstwo krajowców, a w wielu miejscach dla niepokonanych przeszkód miejscowych; latem drogi niepodobne do utrzymania, a zimą i to ośmio lub dziewięciomiesięczną śniegi i mrozy o jakich niémamy wyobrażenia, skazują te miejsca na wieczną bezludność.
Mieliśmy przed sobą dwie drogi, jedna dalsza przez Nowytarg; jest ona bardzo wygodna dla powozów nawet, ale znacznie dalsza, a dla nas wierzchowych niekonieczna; wzięliśmy więc drugą, mniejszą ale najprostszą przez wsie Nową Białę, Białkę i Bukowinę.
Około ósméj wieczorem stanęliśmy w Leśniczostwie Bukowińskiém, zrobiwszy dwie mile drogi. Miejsca które zamierzyliśmy widziéć, były przed nami jeszcze o mil trzy i więcéj. Musielibyśmy nocować w górach, pod gołém niebem, na jakiéj polanie. Jakkolwiek nie mieliśmy wstrętu od podobnego noclegu, rozważyliśmy jednak, że polany jeszcze niepokoszone, konie nasze niemiałyby żywności, a przytém nie byliśmy zabespieczeni przeciwko nocnemu chłodowi, przeto woleliśmy przepędzie noc w leśniczostwie.
Leśniczy, znany moim towarzyszom, uprzejmy, ludzki, nietylko że piérwszy podał nam tę myśl, ale ofiarował się być naszym przewodnikiem, jako najświadomszy tych miejsc przez swój urząd i kilkoletni tu pobyt.
Wszakże i tak dzisiejszy wieczór nie był dla mnie stracony. Leśniczowstwo leży na samym już wchodzie do Tatrów najwyższych, na miejscu bardzo wyniosłém, wesołém i piękném. Pogoda ustalająca się spędziła z niebios i gór do najmniejszéj chmurki; pełny księżyc świecił całym blaskiem; Tatry stały tuż przedemną, w takiéj bliskości, w jakiéj nie widziałem ich jeszcze dotąd. Niedaleko szumiała Białka w głębokiéj dolinie: jedném słowem wieczór ten przeszedł mi jak najmiléj, dopóki sen nie nadszedł.