Dziewosłąb (Zimorowic)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Szymon Zimorowic
Tytuł Dziewosłąb
Pochodzenie cykl Roksolanki
ze zbioru Sielanki Józefa Bartłomieja i Szymona Zimorowiczów
Wydawca Nakładem Michała Dzikowskiego
Data wyd. 1857
Miejsce wyd. Przemyśl
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Dziewosłąb.

Owoż ja Hymen do was wdzięczni oblubieńcy
Przychodzę na biesiadę, panny i młodzieńcy!
Nie rozrywajcie mojem dobrej myśli przyjściem,
Na tom skronie obtoczył wawrzynowem liściem,
Że nigdy krotochwili wesołej nie psuje,
Owszem w małżeńskich godach chętnie ulubuje.
Onci ja jest bożeczek młodziuchny, pieszczony,
Synek idalskiej matki, wnuk krasnej Diony,
Przyrodny Kupidynów, nie Kupido przecie.
Aby ludzie samopas nie żyli na świecie,
Żeby ziemskie nie stały pustyniami kraje,
Mężom nie unoszonym płodne żony raję,
Panienkom sromieźliwym panicze ochotne
Sposabiam w towarzystwo często dożywotne.
Ztąd mię starzy ojcowie nazywali sprawcą
Małżeńskiego przymierza, abo ślubodawcą.
Nie dziwujcie, że jestem na postaci młody,
Anim statkiem osypał młodziuchnej jagody;
Jeszczem ja świata tego dziecinne pieluchy
Z pierwocinami oddał matce złotoruchy,
Nadto, gdy pokolenia następne rozpładzam,
I sam coraz młodnieję, coraz się odradzam,
Jako winna macica płód swój wielomnogi
Przez każdorodczne zwykła rozkrzewiać połogi,
Z której na miejsce macior młódź wynika nowa.
Tak też nie naganione one boskie słowa:
Rozrastajcie się, ludzkie rozmnażajcie plemię,
Mieszkańcami żywemi napełniły ziemię,
Cokolwiek świat okrągły swem kołem zamyka,
I kędy słońce gaśnie i kędy wynika,
Wszystkim obywatelom daj pomnożenia,
I to do was przybyłem nago bez odzienia
Nie bojąc się sytońskich śniegów, ani osi
Arktowej, którą wodnik iliacki rosi —
Ogień mię przyrodzony i zewnątrz zagrzewa
I z wierzchu swym płomieniem ciało mi odziewa.
Jeźli mię też spytacie, na co łuk napięty
Z sercowładnemi noszę w mym kołczanie pręty?
Czemu mi w ręku ogniem pała lana świeca?
Temu, skoro krnąbrnego napadnę panicza,
A on wysoko a nad ziemskiemi stany,
Zaraz mu w serce sieję z tego łuku rany.
Także i was panienki, kiedy szyje wasze
Ukrywacie przed jarzmem, tą pochodnią straszę.

Bo niesłusznie do spółku ludzkiego przychodzą
Ci którzy, mogąc, sobie podobnych nie rodzą —
Owszem, światłości dziennej zażywać niegodni,
Że drugim nie podają żywotniej pochodni.
Przetoż niechaj przede mną, kędy chce, kto stroni,
Ujrzy, jeśli hardego pióra nie uroni.
Doznał mię Polifemus, niegdy syn Neptunów,
Chociaż się bogów nie bał ani ich piorunów,
Skorom mu tylko gładką Galateę schwalił,
Wszytek się, jako Etna siarczysta rozpalił,
Że z jamy jego ciemnej gęsty dym wypadał,
Że też on krwawożerca, który ludzie jadał,
Galantować się umiał: w pojśród oceana
Ciało olbrzymskie kąpał stojąc po kolana,
Nauczył się grabiami poczesać czupryny,
Sierpem brody przystrugać, dla młodej dziewczyny,
Często z stodziurnej surmy piszczek jednooki
Ogromne głosy na wiatr wypuszczał szeroki,
Nie jednego nieźwiedzia dla kożucha zabił,
Żeby tylko do siebie Galateą zwabił.
Wtąż mężnemu Pelidzie Pryjamowa córa
Podobała się, chociaż brata jej Hektora
Na placu położywszy, trupokupcą został,
Starał się, aby grzecznej Polikseny dostał;
Ojciec był nie od tego, dlategoż pan młody
Bezbronny do Cyntego kościoła na gody
Przyszedł, ale niż wiarę Pryjamównie ślubił,
Przy ołtarzu go Parys niemęski zagubił.
Nie wspominam dziewoi twojej Enomanie
Uchodzącej zalotów na prędkim rydwanie;
Wszak jej nie ratowały woźniki obrotne?
Ani poszosne, ani wozy bystrolotne?
Kiedy własny forytarz wydał ją na jatki,
Skoro do niej wyjechał Tantalowic gładki.
Wszak i ty Rozymundzie zaledwieś wyczytał
Imię półbrata mego, kiedyś się go chwytał;
Jeszcześ go z twarzy nie znał, aniś jego krzywych
Słuchał obietnic, ani fortelów zdradliwych —
A już w niewinnych latach zamysłami twemi
Bujałeś równo z jego pióry pierzchliwymi.
On się nad tobą pastwił za twą ludzkość srodze,
Oczy twoje dał ślepej chciwości za wodze;
Ilekroć się do serca wemknął on gość chytry,
Wznieciwszy gorzki ogień z smrodliwej saletry,
Kuźnie swoje założył, tam swe strzały kował,
Tam je ostrzył, tam twoją krwią one hartował.
Ty zasię swej krewkości zostawszy rozrutnym,
Obrałeś z towarzyszem przestawać okrutnym,
Wolałeś swe zabawy mieć z niemiłosiernym
Zabójcą, niźli ze mną, przyjaciel wiernym.

Jam tobie kwiatki zbierał po świętym Syonie,
Jam na Libanie wieniec składał na twe skronie;
Jam dostawał balsamu z raju twej młodości,
Jam owoc z palmy zrywał do twej wieczności —
A ty odemnie spieszno na atyckie góry
Uchodziłeś do mądrej rzkomo Terpsichory,
Przecie jednak musiałeś minąć Terpsichorę,
A otrzymać tysiąckroć wdzięczną Lilidorę.
Prawda, mało pomogą Muzy miękkoliczne,
Kiedy moje dochodzą strzały sercotyczne.
Niewiedział przedtem Febus syn wielkiej Latony,
Coby za władzę miała królowa z Ankony;
Wszystkie lata młodości swojej i godziny
Poświęcił wiecznośpiewnym pannom Mnemozyny,
Z niemi usiadłszy blisko askrejskiej fontany,
Na głośnotwornej arfie waleczne hetmany,
Nieużyte bojary, hardomyślne grofy
Wychwalał zawięzując gładkim rymem strofy.
Milej mu było, siedząc u aońskiej studnie,
Płaskim głosem wykwintnie zaśpiewać w południe,
Abo trąbę i stalną wziąwszy rohatynę,
Bieżeć z myśliwą siostrą w moskiewską krainę
I tam zabijać żubry, tury i niedźwiedzie,
Niżeli przy podwice siadać na biesiedzie.
Do tegoż się mojemi uciechami brzydził,
Kędy mię kolwiek zoczył, wszędy ze mnie szydził:
Naco, prawi, ten sajdak nosisz na twych karkach,
Ponieważ do strzelania nie masz siły w barkach?
Mnie to raczej Marsowe oręże przystoi,
Którego się wieprz groźny i mściwy lew boi.
A ty licha dziecino, zaniechawszy łuku
Głównią podkurzaj gachów przemierzłych na bruku,
Mnie strzały daruj. - Prawda Febie! z twojej kusze
Nieme bestye martwej pozbywają dusze —
Mój zasię bełt z pieszczonych wypuszczony rogów
Przejmie ciebie i twoich przechwalonych bogów.
To rzekłszy z lampsackiego pałacu cięciwą
Wrzuciłem mu do piersi strzałę zapalczywą,
A drugą, która niechęć i nienawiść czyni,
Utopiłem w penejskiej młodziuchnej kniehyni.
Pierwsza była arabskiem powleczona złotem,
Ta zasię przytępiona ołowianym grotem;
Przetoż Apollo całem sercem ku niej pała,
Nimta zaś, obowiązków małżeńskich niedbała,
Woli jelenie, śledzić po kniejach nieludnych
Zaniechawszy urody i zalotów trudnych.
Titan co na nią wejźry, z miłości umiera,
Jako ogień chrost suchy i plewy pożera,
Tak płomień jego serce gorące otacza,
Czasem bierze otuchę, a czasem rozpacza.

Widzi warkocz po szyi białej rozpuszczony,
Piękny, choć superfinem w kółko nie spleciony,
Patrzy na oczy równe gwiazdom wyiskrzonym,
Dziwuje się paluszkom z kryształu toczonym,
To wargi, to ramiona okrągłe przechwala
I to, czego nie dojźrał; on tak się rozpala,
Panna od niego oczy odwraca wstydliwa,
Cyntius krzyknie: Postój panienko poczciwa!
Nie uciekaj przedemną służebnikiem wiernym,
Tylko owcy lękliwej przed wilkiem obżernym,
Lub garlicy przed orłem, który ją chce szkodzić,
Abo łani przede lwem przysłusza uchodzić.
Ale ja nie umysłem wilczycy drapieżnej
Spieszę do twych różanych ust i szyi śnieżnej.
Pohamuj bieg niebogo, żebyś bieżąc marnie
Nie ugodziła nóżką na ościste tarnie.
Uchodź lekko, za tobą i ja pójdę miernie,
Waruj upaść na skałę, abo ostre ciernie.
Przytem rzuć na mię by raz okiem przyjacielskiem,
Patrz, kto goni? nie jestem skotopasem sielskim
Nie zrodziłem się kmieciem, ani prostym gburem,
Żebym chodził za bydłem gromadzkiem z kosturem —
W delfickiej ziemi, w księstwie patarejskiem ślicznem
I na Tenedzie jestem dzierżawcą dziedzicznym,
Umiem do kupy sprzęgać wietrzyki podwójne
I na lutni przebierać trafię strony strojne,
Nie nowina mi śpiewać przy szemrzącym flecie,
Nie nowina kanzony grawać na kornecie,
Mogę galardy z włoską pergameszką skoczyć,
Plęsy ruskie wyprawiać, polskim tańcem toczyć;
Chociażem z padewskiemi nie siadał doktory,
Przecie lekarzem każdy przyznawa mię chory:
Znam ja, której chorobie przygodzi się ziele,
Niestetyż, choćże ludzi uzdrowiłem wiele,
Niemogę sobie pomódz mym własnym ratunkiem
O zła miłości, żadnym nie zleczona trunkiem! —
Tą mową gdy jej nie mógł ucieczki zatrzymać,
Umyślił jej dogonić i gwałtem poimać,
Lecz temu nie podołał, bo penejska córa
Wziąwszy do nóg dziewiczych lekkowietrzne pióra,
Jęła uchodzić przed nim ukwapliwym skokiem;
Cyntius popędliwym tuż tuż za nią krokiem
Nacierać nie przestawał, a jej przybywało
Ozdoby w biegu onym, bowiem białe ciało
Z trudu otoczyło się szkarłatnym rumieńcem;
Choćże z głowy zaplotki upadły jej z wieńcem,
Pięknie z wiatrem się wiła kosa rozpostarta.
Tak kiedy więc ochota myśliwego charta
Za leśnym kotem w polu przeźroczystem ciska,
A ten z nieznajomego poszczwany siedliska

Wichrom bystrym wprzód nieda, ile tchu w nim staje,
Pędzi, ów odpoczynku także mu nie daje,
Ale tuż nad nim wisi, już już myśli nogą
Dostać go, już mu w sercu śmierć gotuje srogą,
Już chce pysk w szyi jego utopić za uchem,
A źwierz kusy umyka do łasa z kożuchem
Nieinaczej ci gońcy zawodem się drażnią,
Ten prędki dla nadziei, ta chybka bojażnią.
Skorom Latończykowi przypiął do nóg skrzydła,
Uchwycił ją, a Dafne w ręku mu ostydła,
Duch się w niej zahamował od ciężkiego tchnienia;
Przetoż widząc się bliską pewnego zginieuia
Prosiła bogów, żeby natychmiast umarła,
Abo żeby ją ziemia rozstępna pożarła.
Jakoż na temże miejscu żywo zatrętwiała,
Twarz się jej śliczna skórą chropawą odziała,
Z włosów listy, a z ramion gałęzie wyrosły,
Nogi obie, które ją ukwapliwic niosły,
W ziemię, na której stały, puściły korzenie,
Tylko jeszcze serca jej nie ustało drżenie.
Smutny Pean, że żywej nie mógł dostać żony,
Zmarłą obrał za wawrzyn sobie poświęcony.
Ja z tobą Rozymundzie łaskawiej postąpił,
Bo jakom tobie czystych zapałów nie skąpił,
Tak wzajem gładkowłosej twojej Lilidorze
Ogniów nieugaszonych udzieliłem sporze.
Równym sposobem matka prędkiego Menmona
Miłowała przedziwnej urody Tytona,
Tyton też, ulubiwszy nadobną Aurorę,
Płomienie brał do ciała z jej gładkości spore;
Takiej i ja ku tobie życzliwości zażył.
Tyś mnie u siebie bardzo ladajako ważył,
Tyś najmniejszą podnietę Kupidowej strzały
Dwakroć drożej szacował nad moje zapały;
Jam ciebie odrzucony na strony żałował,
Ja, żeby twą dzielnością marnie nie szafował
Wróg żywota ludzkiego, miasto srogiej kaźni
Przybrałem towarzysza do twojej przyjaźni,
Nie prostej krwie, lecz zacnych rodzicielów córę,
Najpiękniejszą w rosiejskim kraju Lilidorę.
Ta zaledwie z jutrzenką na Olimpie raną
Pokazała niskiemu światu twarz różaną,
Zaraz z Septemtryonu śniegi z zimą sprosną
Uciekły, na ich miejsce młody Zefir z wiosną
Nastąpiwszy kwiatami pola uhaftował,
Tej róże sromieżliwe wstydu udzieliły,
Tej fiołki barwiste i pachniące zioła
Koronę dla świetnego zgotowały czoła,
Tę nabatejskie kołem otoczyły wonie;
Tę Gracye na wdzięcznem piastowały łonie,

Tę Kameny na wierzchu libetryjskiej skały
Przy muzyce niebieską rosą wykąpały,
Ta w jednej konsze z matką moją pianorodną
Na oceanie wielkim pływać była godną,
Tę ja, gdy zamyślała boskiemu imieniu
Służby oddać u Weaty w niedostępnym cieniu,
Namówiłem w małżeństwo, że też ani zgadła,
Jako u boku twego za stołem usiadła.
Tak niegdy Persefona, Cerery kochanie,
Umyśliwszy w świebodnym lata trawić stanie,
Po łąkach i dąbrowach kwiatki wielorodne
Zbierając przesadzała na grzędy ogrodne,
Z nich to rózczki równała, to wieńce okrągłe
Rozmaicie zwijała na czoło wyciągłe —
Skoro ją stary Pluton w wirydarzu zoczył,
Pierwej porwał do siebie, niźli jej doskoczył;
Chociaż szyję okopcił w awernowych hutach,
Choć do niej w smarowanych dziegciem wyszedł butach,
Chociażże dymem śmierdział i obrzydłą siarką,
Wolała Plutonową bydź, niżli wieńczarką.
Któż nie wiadom uporu krnąbrnej Atalanty,
Jako brzydko gubiła miłosne galanty;
Żeby myliła biednym zalotnikom szyki,
Na wyścigi wypadać śmiała z zawodniki.
Ten jej miał bydź do śmierci przyjacielem całym,
Któryby z nią porównał jednostajnym czwałem;
A który pole w onej gonitwie utracił,
Gardłem lenistwo ciężkie i zaloty płacił.
Wiele się porywało wydołać jej w biegu,
Ale każdy ustawszy przy piekle noclegu
Miasto łożnice dostał, przecie do zawodu
Obrał się Megarejczyk z mojego powodu;
Temu ja w sercu nową wznieciwszy ochotę,
Dałem rozrywkę, dałem i dwa jabłka złote
I trzecie, które pasterz trojański na Idzie
Rodzicielce z piękności przysądził Cyprydzie.
A w tem, gdy znamię dała biegu trąba sroga,
Natychmiast przodek wzięła panna wiatronoga
I pierwej by onego dokończyła tańca,
By ją nie hamowała trzecia pomarańcza.
Bo gdy on jabłka rzucał, ona je zbierała,
Przez omieszkanie w drodze przejąć mu się dała.
Tym fortelem młodzieniec lotnej skoczce sprostał,
Swoje zdrowie zachował, a z niej żony dostał.
Ale ty przyjacielu za moim wyrokiem
Otrzymałeś nie gwałtem, nie szalonym krokiem,
Lecz miluchno i snadno; ktoż to inszy sprawił,
Kto imię Lilidory naprzód tego zjawił,
Kto ją oczom pokazał, kto w sercu osłodził
Oprócz mnie, którym do niej w dziewosłąby chodził?

Jam pierwszy oczy wasze do siebie nakłonił,
Jam pilnował, aby wzrok gdzieindziej nie stronił,
Jam usta wasze poił obfitą wdzięcznością,
Jam zaloty cukrował wasze przyjemnością,
Oświeciłem miłością w sercach drogi skryte,
Skruszyłem trwałym statkiem zamki niedobytc,
Dwie dusze w jedno ciało takem mocno spoił,
Żeby ich wróg zawistny żaden nie rozdwoił.
Chociaż mokre obłoki powodzią rozpłyną,
Chociaż morze i rzeki wody z brzegów liną,
Choć Eolus powietrze wzburzy wszystko właśnie,
Ten ogień w sercach waszych nigdy nie zagaśnic.
Darmo tedy Kupido o was się pokusi,
Bowiem pochodnia jego tu szwankować musi;
Zechceli wam z daleka szkodzić z swej łuczyny,
Prędko z swych strzał miłosnych będzie miał perzyny;
Przystąpili też blisko, nacierając śmiele,
Zapewne buczne skrzydła zostawi w popiele.
Niechajże was jako chce ten bożyczek drażni,
Wy bespiecznie w tym stanie krom płochej bojażni
Żyjcie, który bóg w raju roskosznym sporządził,
Kiedy samemu źle bydź człekowi osądził.
Więc nie mędrca, ni brata, ani też drugiego
Adama utworzył mu do życia spólnego,
Lecz żonę ślubną z jegoż uformował ziobra —
Zła rzecz była jednemu mieszkać, dwojgom dobra.
Odtąd z tej pary jako z źródła woda żywa
Tem więcej wynikając sowicie wypływa
Na wszystkie ziemskie kraje, i gdzie Tytan młody
Umywa raną rosą różane jagody
I gdzie późno oświeca hesperyjskie knieje,
Zkąd Auster południowem skrzydłem ciepło wieje,
Zkąd Boreas na wichrach nieścignionych leci,
Wszędy mnóstwo panuje Adamowych dzieci:
Te zasiadają pańskie i cesarskie krzesła,
Te wymyślają coraz subtelne rzemiesła,
Te budują pałace, miasta, zamki, dwory,
Te napełniają wojska, niebiosa, klasztory,
Te regiment nad wszystkiem stworzeniem trzymają,
Te przez ozdobne wnuki i śmierci znikają;
A chociaż im do czasu te lepianki z gliny
W proch nieznaczny rozdrobi śmiertelna łotryui,
Przecie dnia ostatniego, w świetniejsze odziani
Członki, do chwały będą niebieskiej wybrani.
Tym kształtem pomarańcze dwie w żyznym Kanopie,
Gdy słońce przemieszkiwa w złotorunym skopie,
Listami się okrywszy coraz rozrastają
W latorośle, a jabłka po kwietniu wydają;
Nie inaczej początek małżeńskiej przyjaźni
W zalotach się zieleni zrazu dla bojaźni

I nadziei; a skoro gruntowną umowę
Uczyni, bierze wieńce rozkwitłe na głowę;
Gdy zaś stanie przymierze ślubne, po nicm gody,
Na końca wyrastają małżeńskie jagody,
Z nich plemienia ludzkiego nieprzebrana tłuszcza
Rojąc się światu temu zgrzybieć nie dopuszcza,
Coraz pod stare strychy młodż nową podsadza,
Którą śmierć zatrzymywa, czas łakomy zdradza.
Samego tylko stanu małżeńskiego ksieni
Wszystkokrotna nie przetrwa, ani wykorzeni;
Insze stany prędkoby dawuością ustały,
Gdyby z małżeństwa świeżych posiłków nie brały.
Trzykroć szczęśliwa paro! z ciebie jako z płodnych
Dwu szczepów wiele wznidzie owoców dorodnych.
Bezpieczniej polatują dwie synogarlice,
Ochotniej pnie się w górę bluszcz wsparty na tyce,
Wdzięczniejszy odgłos bye z dwu szpinetów zgodnych,
Większy zapach z dwu lilij wypada ogrodnych,
Bystrzej płyną dwie rzece do kupy spuszczone,
Trwalsze w ciągnieniu konie do pary sprzężone,
We dwa rzędy sadzony ogród kształtniej stoi,
Dyament w kaście złotym jaśniej światłość dwoi,
Głośniej dwa słowikowie śpiewają świebodni,
Weselej zapalonych gore dwie pochodni:
Tak i wy w jedno życie z obojga wcieleni
Z obudwu stron będziecie żyć błogosławieni.
Tego wam niebo życzy, które swe pałace
Wyprzątnione przez wasze chce osadzić prace;
Tego wam świat uprzejmie winszuje wesoły,
Na uczestnictwo wasze gotując żywioły;
Tego ojczyzna, tego i ja sam bogato
Użyczyć chcę waszemu spółkowaniu za to,
Że wy wziąwszy przed oczy zacny wyrok boski,
W tył rzuciwszy frasunki, trudy, koszty, troski,
Nie ścieszkami ciasnemi, nie manowcem skrytym,
Aleścic się puścili w zawód torem bitym.
Bieżcież, nie ustawając w chwalebnym zakonie,
Do kresu, gdzie macie wziąć dwie złote koronie;
Oto za was Kupido (nie ów co się lągnie
W Pafie) lecz Amor boży to jarzmo pociągnie,
On sam wasze ciężary na swą wziąwszy szyję
Ulży wam i w cieniu was swych skrzydeł zakryje,
Żeby wam nie zaszkodził ogniem dziennym ani
Febus jasnogorący, ani nocna pani.
On otoczywszy piórtui lotnemi ramiona,
Wyniesie was z niskości tych nad Oriona.
Onoż i siostra jego Zgoda, duszę z duchem
Lutując, przepasuje was wiecznym łańcuchem;
Ta skroniom waszym roże gotuje wyborne,
Ta słodkobrzmiąwy lutni ćwiczy strony sforne,

Za nią w tropy wesoła poskakuje rota:
Powolność, wiara, pokój, dobra myśl, ochota —
I fortuna życzliwa na takie igrzysko
Nie omieszkała, owszem przystąpiwszy blisko,
Bindę z oczu zdejmuje, a z szczęśliwej czary
Na głowę wasz wlewa niepojęte dary.
Bóg też, dawca wszelkiego dobra, swą osobą
Że tam przybywa, gdzie dwaj zgodnie żyją z sobą,
Byście w zaczętej drodze nie upadli marnie,
Zewsząd was nieomylną dobrocią ogarnie,
Oczy łaskawe ku wam nakłoni z wysoka,
Pilnując ścia waszego, jak źrenice oka,
Da miejsce prośbom waszym pokornym u siebie,
Pospieszy na ratunek wam w każdej potrzebie,
Skarby łask nieprzebranych nad wami otworzy,
Pociech, zdrowia, radości i lat wam przysporzy,
Wasze dolegliwości, uciski, kłopoty
Przemieni w nieodmienną roskosz i w czas złoty,
Aż wy nacieszywszy się z wnuczęty swojemi,
Otrzymacie dziedzictwo obiecanej ziemi. —
Tymczasem, wdzięcznie proszę, przyjmicie tych gości,
Których do was przywodzę z roksolańskich włości:
Dwa chóry panien, trzeci z młodzieńców zebrany,
Idą spieszno z muzyką, z tańcami, z padwany.
Ale dawno dziewiczy pierwszy poczet teśni,
Ze jeszcze nie zaczyna różnogłośnych pieśni;
Więcże im puszczę plac dla lepszej krotochwilej,
Wy uznawajcie, która zaśpiewa z nich milej.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Szymon Zimorowic.