Dziwne losy Jane Eyre/Rozdział XXXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziwne losy Jane Eyre |
Wydawca | Księgarnia Św. Wojciecha |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Św. Wojciecha |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Teresa Świderska |
Tytuł orygin. | Jane Eyre |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Po odejściu Januarego śnieg zaczął padać; zamieć trwała całą noc. Nazajutrz ostry wiatr sprowadził nowe opady, o zmroku dolina była zawiana i prawie niemożliwa do przebycia. Zamknęłam okiennicę, założyłam chodniczek przed drzwiami, by śnieg nie mógł się pod niemi wciskać, poprawiłam ogień i, posłuchawszy z godzinę zduszonej furji wichru, zapaliłam świecę, wyciągnęłam Marmiona i zaczęłam czytać:
Dzień oświecił Norhamu wzgórek z zamkiem na szczycie,
Rzekę Tweed, co głęboki nurt swój toczy obficie
I gór Cheviot wyżynę skalistą.
Grube mury zamkowe i wieżyca obronna
I dokoła zamczyska wstęga wałów ochronna
Zajaśniały poświatą złocistą.
Tonąc w muzyce wiersza, zapomniałam wkrótce o burzy.
Usłyszałam jakiś hałas: to wiatr, pomyślałam, tak szarpie drzwiami. Ale nie; to January Rivers, nacisnąwszy klamkę, wyłaniał się z mroźnego huraganu, z wyjącej ciemnicy — i stał przede mną, wysoki, w zaśnieżonym płaszczu, biały jak góra lodowa. Zatrwożyłam się nieco, tak mało spodziewałam się tego wieczora jakiegoś gościa z zawianej doliny.
— Czy może jakie złe wiadomości? — zapytałam. — Czy się co stało?
— Nie. Jak bardzo łatwo pani się przestrasza — odpowiedział, zdejmując płaszcz i wieszając go przy drzwiach, ku którym zpowrotem nogą podsunął chodniczek. Tupiąc otrząsał śnieg z butów.
— Zabrudzę pani czystą podłogę — rzekł — lecz tym razem musi mi pani wybaczyć. — Przysunął się do ognia. — Ciężką miałem przeprawę, aby się tu dostać, mogę panią zapewnić — mówił, grzejąc ręce nad płomieniem. — W jednem miejscu zapadłem do pasa; na szczęście śnieg jest jeszcze całkiem miękki.
— Ale dlaczego pan przyszedł? — nie mogłam powstrzymać pytania.
— Niebardzo gościnne pytanie zadaje pani gościowi. Ale skoro pani pyta, odpowiem poprostu, że chciałem trochę z panią porozmawiać; zmęczyły mnie nieme książki i puste pokoje. Przytem od wczoraj doświadczam zaciekawienia osoby, która wysłuchawszy opowieści do połowy, niecierpliwie czeka dalszego ciągu.
Usiadł. Przypomniałam sobie dziwne jego zachowanie się wczorajsze i naprawdę zaczęłam się lękać, czy może umysł jego nie jest w zupełnym porządku. Jeżeli jednak był obłąkany, to był to obłęd wielce chłodny i spokojny. Nigdy nie widziałam takiego podobieństwa jego pięknej twarzy do rzeźby z marmuru, jak właśnie w tej chwili, gdy odgarniał zwilżone włosy, a blask płomienia igrał swobodnie po bladem jego czole i równie bladem i stroskanem obliczu. Czekałam, spodziewając się, że powie coś, cobym mogła zrozumieć; on tymczasem podparł brodę ręką, a palcami zakrył usta: namyślał się. Uderzyło mnie to, że ręka jego była równie wychudzona jak twarz. Fala litości może nieproszona napłynęła mi do serca; pod jej wpływem powiedziałam:
— Chciałabym, ażeby Diana albo Marja mogła przyjechać i zamieszkać z panem. To źle, że pan jest tak zupełnie sam, a przytem pan się tak naraża i nie dba o swoje zdrowie.
— Wcale nie — odpowiedział. — Dbam o siebie w miarę. Jestem zdrów teraz. Co się pani we mnie nie podoba?
Powiedział to niedbale, z roztargnieniem i obojętnie, co mi dowiodło, że troskliwość moja, przynajmniej jego zdaniem, jest zbyteczna. Zamknęło mi to usta.
On tymczasem wciąż przesuwał palcem po górnej wardze, a wzrok jego sennie spoczywał na rozpalonem ognisku. Uważając, że należy coś powiedzieć, zapytałam, czy nie wieje na niego od drzwi za jego plecami.
— Nie, nie! — odpowiedział krótko i nieco sucho.
„Dobrze — pomyślałam — jeżeli nie chcesz mówić, to możesz milczeć; zostawię cię w spokoju, wrócę do swej lektury.“
Niebawem January poruszył się; śledziłam jego ruchy. On jednak wyciągnął tylko portfel, dobył list jakiś, odczytał go w milczeniu, złożył, schował zpowrotem, i znowu popadł w zadumę. Niepodobna mi było czytać, mając taki żywy mebel przed sobą. Zniecierpliwiona nie mogłam usiedzieć spokojnie; choćbym się miała narazić na szorstką odprawę, muszę mówić.
— Czy Diana albo Marja pisały w ostatnich czasach?
— Nie, nie pisały od czasu tego listu, który pani pokazywałem tydzień temu.
— A czy nie zaszły jakie zmiany w zamiarach pańskich? Czy nie dostanie pan wezwania do opuszczenia Anglji wcześniej, niż się pan spodziewał?
— Niestety nie; taki szczęśliwy los nie stanie się moim udziałem.
Nic nie wskórawszy, zmieniłam temat. Postanowiłam mówić o szkole i o uczennicach.
— Matka Marysi Garret jest zdrowsza, Marysia przyszła do szkoły dziś rano; będę też miała od przyszłego tygodnia cztery nowe uczennice z odlewni, byłyby przyszły dzisiaj, gdyby nie ta śnieżyca.
— Doprawdy!
— Pan Oliver płaci za dwie.
— Płaci?
— Pan Oliver zamierza na Boże Narodzenie wyprawić dla całej szkoły poczęstunek.
— Wiem o tem.
— Czy to pan mu tę myśl podsunął?
— Nie.
— A więc kto?
— Przypuszczam, że jego córka.
— To na nią patrzy, ona taka poczciwa.
— To prawda.
Znowu nastąpiła pauza; zegar wybił ósmą. To jakby go obudziło; siadł prosto i zwrócił się do mnie.
— Niech pani odłoży na chwilę książkę, niech się pani przysunie trochę bliżej do ognia — rzekł.
Niezmiernie zdziwiona usłuchałam.
— Pół godziny temu — ciągnął dalej — mówiłem, że niecierpliwie czekam dalszego ciągu pewnej opowieści; po namyśle doszedłem do wniosku, że lepiej będzie, jeżeli ja będę opowiadał, a pani będzie słuchaczką. Zanim zacznę, muszę panią uprzedzić, że opowieść ta wyda się pani może potrosze znajomą; ale mniejsza z tem, znajoma czy nowa dla pani, w każdym razie jest krótka.
Dwadzieścia lat temu ubogi wikary, nie chodzi w tej chwili o jego nazwisko, zakochał się w córce bogacza. Ona, rozmiłowana w nim, poślubiła go wbrew woli rodziny, która skutkiem tego wyrzekła jej się natychmiast po ślubie. Zanim minęły dwa lata, młodzi małżonkowie zmarli oboje. Pochowano ich razem pod jednym grobowym kamieniem. (Widziałem ten grób na wielkim cmentarzu, okalającym ponurą, czarną od sadzy, starą katedrę przeludnionego przemysłowego miasta w hrabstwie X.) Pozostawili córkę. Dziecko to, zaraz po urodzeniu, Dobroczynność przygarnęła do swojego łona — zimnego, jak te zaspy śnieżne, w których omal że nie zagrzązłem dziś wieczór. Dobroczynność zaniosła sierotę do domu jej bogatych krewnych ze strony matki; wychowywała ją wujenka, nazwiskiem (przechodzę teraz do nazwisk) Reed z Gateshead. Pani drgnęła, czy pani usłyszała jaki hałas? To może tylko szczur skrobie pod podłogą w sąsiedniej szkole: była to stodoła, zanim ją kazałem przerobić na szkołę, a w stodołach szczury lubią się trzymać... Pani Reed przez lat dziesięć chowała sierotę u siebie. Czy dziecku było tam dobrze czy źle, nie wiem, bo mi tego nie powiedziano, ale po upływie tego czasu przeniosła ją wujenka do miejscowości, dobrze pani znanej, gdyż mówię tu o szkole w Lowood, gdzie pani sama przebywała tak długo. Zdaje się, że tam sprawowała się bardzo chwalebnie; z uczennicy została nauczycielką, tak samo zresztą, jak pani... istotnie, uderza mnie to, że tyle jest podobieństwa w jej dziejach z dziejami pani... Opuściła Lowood, żeby przyjąć miejsce nauczycielki; otóż tu znowu podobne wasze losy: podjęła się wychowania pupilki niejakiego pana Rochestera.
— Panie Rivers!...
— Mogę odgadnąć pani uczucia — rzekł — ale niech je pani na chwilę opanuje; zaraz skończę; niech pani cierpliwie posłucha do końca. O charakterze pana Rochestera nic nie wiem, wiem tylko ten jeden fakt: udał, iż ofiaruje uczciwe małżeństwo tej młodej dziewczynie, a ona dopiero przy ołtarzu odkryła, że on ma żonę żyjącą, chociaż warjatkę. Jak się następnie zachował, co mógł proponować, tu już tylko można snuć domysły. Gdy jednakże zaszedł wypadek, który z konieczności wywołał poszukiwanie nauczycielki, okazało się, że uciekła, a nikt nie umiał powiedzieć, kiedy, dokąd i jak. Opuściła Thornfield Hall nocą; wszelkie poszukiwania jej były nadaremne; okolicę przetrząśnięto na szerokiej przestrzeni; na żaden ślad wiadomości o niej nie można było natrafić. Tymczasem odnalezienie jej stało się ważnem i pilnem: podano ogłoszenia w pismach; ja sam otrzymałem list od niejakiego pana Briggsa, notarjusza, list, podający mi te szczegóły, które właśnie opowiedziałem. Czy to nie dziwna opowieść?
— Jedno tylko niech mi pan powie — rzekłam — a skoro pan wie tyle, będzie pan z pewnością mógł mi to powiedzieć... co wiadomo o panu Rochesterze? Gdzie on jest? Co robi? Czy zdrów?
— Nie wiem nic o panu Rochesterze; w liście tyle tylko o nim wspomniano, że opowiada o swym oszukańczym i bezprawnym zamiarze ożenku. Niech pani raczej zapyta, jak się nazywa ta nauczycielka i jaki to ważny wypadek wymaga jej odszukania.
— Więc nikt się nie udawał do Thornfield Hall? Nikt się nie widział z panem Rochesterem?
— Przypuszczam, że nikt.
— Ale pisano do niego?
— Naturalnie.
— I co on odpisał? Kto ma jego listy?
— Pan Briggs mi donosi, że odpowiedź na swoje zapytania otrzymał nie od pana Rochestera, ale od pewnej pani; list był podpisany: Alicja Fairfax.
Przejął mnie chłód, żal serce ścisnął; najgorsze moje obawy widocznie się sprawdzały: pan Rochester najprawdopodobniej opuścił Anglję i w rozpaczy przeniósł się gdzieś na kontynent. I czem zagłusza ciężkie cierpienia, jakiegoż upustu szuka tam dla silnych namiętności? Na to pytanie nie śmiałam sobie odpowiedzieć. O, mój biedny pan, niegdyś już prawie mój mąż, mój drogi Edward, tak go przecież często nazywałam!
— To musiał być niedobry człowiek — zauważył pan Rivers.
— Nie zna go pan, niech pan nie wypowiada sądu o nim — uniosłam się gorąco.
— Zgoda — odpowiedział spokojnie. — Coprawda, co innego mnie obchodzi, a nie ten pan; muszę opowieść dokończyć. Skoro pani nie chce zapytać, jak się ta nauczycielka nazywa, muszę to pani sam powiedzieć. Niech pani zaczeka! mam tutaj to imię — zawsze najlepiej mieć ważne rzeczy wypisane czarno na białem.
I znowu zwolna wyciągnął portfel, otworzył go, przeszukał; z jednej przedziałki wyciągnął skrawek papieru, pośpiesznie oddarty: poznałam po plamach ultramaryny i karminu brzeżek arkusika, nakrywającego portret. Pan Rivers wstał, podsunął mi skrawek papieru przed oczy i wtedy wyczytałam, wypisane widocznie w jakiejś chwili roztargnienia mojem własnem pismem słowa „Joanna Eyre“.
— Briggs pisał do mnie o Joannie Eyre, ogłoszenia poszukują Joanny Eyre; ja znałem Joannę Elliott. Przyznaję, że miałem podejrzenia, ale dopiero wczoraj po obiedzie zamieniły się one w pewność. Pani przyznaje się do tego nazwiska i porzuca pani przybrane?
— Tak... tak; ale gdzie jest pan Briggs? Może on o panu Rochesterze wie coś więcej od pana!
— Briggs jest w Londynie. Wątpię, czy on wogóle wie cośkolwiek o panu Rochesterze; on się panem Rochesterem nie interesuje. A pani tymczasem zapomina o punktach ważnych, uganiając się za drobiazgami: pani nie pyta, dlaczego pan Briggs pani poszukuje, jaki mieć może interes do pani.
— No dobrze, czegóż on chce ode mnie?
— Chce panią tylko uwiadomić, że umarł stryj pani, pan Eyre z Madery; zostawił pani cały majątek i że pani jest teraz bogata; tylko tyle — nic więcej.
— Ja!... bogata?
— Tak jest... pani, bogata — prawdziwa dziedziczka.
Nastąpiło milczenie.
— Musi pani, oczywiście, dowieść swojej tożsamości — mówił po chwili dalej January. — Jest to krok, który nie przedstawia trudności, poczem może pani wejść w natychmiastowe posiadanie. Majątek pani umieszczony jest w papierach angielskich; Briggs ma testament i potrzebne dokumenty.
Otóż odwracała się nowa karta! Piękna to rzecz być przeniesioną jednym rzutem z nizin biedy na wyżyny bogactwa — ale nie odrazu człowiek to pojmuje i nie odrazu z tego korzysta.
A przytem słowa „zapis“, „spadek“ idą zawsze w parze ze słowami „śmierć“, „pogrzeb“... Stryj mój umarł, usłyszałam — jedyny mój krewny. Od chwili, gdy dowiedziałam się o jego istnieniu, stale cieszyłam się nadzieją, że kiedyś go zobaczę; teraz ta nadzieja rozwiała się zupełnie. A pieniądze jego mnie się tylko dostawały; nie mnie i jakiejś radującej się rodzinie, lecz tylko mnie samej. Niewątpliwie był to hojny dar losu, a niezależność będzie rzeczą cudowną. Tak, to czułam, na tę myśl rosło mi serce.
— No, nareszcie rozchmurza się pani — powiedział pan Rivers. — Myślałem, że Meduza spojrzała na panią i zamieniła ją w kamień. A może teraz zapyta mnie pani, ile pani właściwie posiada?
— No, ileż właściwie posiadam?
— Ach, bagatelkę! Nie warto o tem wspominać...
piszą, zdaje mi się, że dwadzieścia tysięcy funtów... ale cóż to jest?
— Dwadzieścia tysięcy funtów?
Oto nowy fakt zdumiewający, rachowałam na jakieś cztery, pięć tysięcy... Ta wiadomość, dosłownie, zatamowała mi oddech na chwilę: pan January (a nigdy nie słyszałam go śmiejącego się) śmiał się teraz.
— Doprawdy — rzekł — gdyby pani popełniła morderstwo, a jabym pani powiedział, że zbrodnia jej została odkryta, nie mogłaby pani mieć bardziej przerażonej miny.
— To wielka suma; czy pan nie sądzi, że zaszła tam jaka pomyłka?
— Niema żadnej pomyłki.
— Może pan źle cyfrę odczytał?
— Napisane jest literami, nie cyframi — dwadzieścia tysięcy.
Znowu uczułam się, jak ta osoba o przeciętnym apetycie, siadająca sama do uczty przy stole, zastawionym potrawami na sto osób. Pan Rivers wstał i włożył płaszcz.
— Gdyby nie taka okropna noc, przysłałbym tu Hannę, by pani dotrzymała towarzystwa. Wygląda pani tak nieszczęśliwie, że aż żal zostawiać panią samą. Ale Hanna, biedaczka! nie dałaby rady zaspom, tak jak ja: za krótkie ma nogi. A ja już muszę panią opuścić wraz z jej smutkami. Dobranoc!
Nacisnął klamkę: nagła myśl mnie uderzyła.
— Proszę, niech się pan jeszcze zatrzyma! — zawołałam.
— Bo co?
— Chciałabym wiedzieć, dlaczego pan Briggs pisał o mnie do pana właśnie. Chciałabym wiedzieć, skąd on pana zna i skąd mógł przypuścić, że pan, mieszkając w tak ustronnej miejscowości, może dopomóc w odszukaniu mnie?
— Ach, jestem duchownym — odpowiedział — a duchowni często bywają pytani o takie rzeczy.
Znowu brał za klamkę.
— Nie; to mnie nie przekonywa! — zawołałam; i rzeczywiście, w pośpiesznej i niczego nie wyjaśniającej odpowiedzi było coś, co zamiast zaspokoić moją ciekawość, jeszcze ją bardziej podniecało.
— To jakaś bardzo dziwna sprawa — dodałam — muszę się o tem czegoś więcej dowiedzieć.
— Kiedy indziej.
— Nie — dziś!... dziś!...
I gdy odwrócił się do drzwi, zagrodziłam mu drogę. Wydawał się trochę zakłopotany.
— Ja pana stąd nie wypuszczę, dopóki mi pan wszystkiego nie powie — rzekłam.
— Wołałbym nie mówić o tem narazie.
— Powie pan wszystko! Musi pan mówić!
— Wołałbym, żeby to powiedziały pani Diana i Marja.
Oczywiście to wymawianie się doprowadziło zaciekawienie moje do szczytu. Musiałam usłyszeć całą prawdę i to niezwłocznie; powiedziałam mu to.
— Ależ ja pani mówiłem, że jestem człowiekiem twardym — wymawiał się. — Mnie niełatwo przekonać.
— A ja jestem twardą kobietą, mnie się niepodobna oprzeć.
— A przytem jestem zimny; żaden zapał mnie się nie ima.
— Zato ja jestem gorąca, a ogień rozpuszcza lód. Ten oto płomień stopił śnieg na pańskim płaszczu, tem samem woda spłynęta na podłogę, tak że ta podłoga wygląda teraz jak zadeptana ulica. Jeżeli pan chce, żebym panu wybaczyła zbrodnię zabrudzenia czystej podłogi mojej kuchenki, niech mi pan powie to, co pragnę wiedzieć.
— No, dobrze więc, ulegam — powiedział — ulegam pani wytrwałości: tak jak kamień ulega ciężarowi kropel wciąż kapiącej wody. Zresztą i tak kiedyś się pani dowie — więc ostatecznie wszystko jedno, teraz czy później. Pani imię i nazwisko jest Joanna Eyre?
— Oczywiście; to jest ustalone.
— Może pani nie wie, że ja jestem pani imiennikiem?... że przy chrzcie otrzymałem imiona January Eyre Rivers?
— Nie, w istocie! Teraz sobie przypominam, że widziałam literę E przy pana nazwisku na książkach, mi pożyczonych, ale nigdy nie pytałam, jakie imię ona oznacza. Cóż stąd? Przecież...
Urwałam; nie śmiałam dać wiary, a tem mniej wypowiedzieć myśli, która mi się nagle zjawiła, ucieleśniła — iw jednej sekundzie stanęła, jako silne prawdopodobieństwo. Okoliczności się zbiegały, składały i porządkowały; łańcuch dotychczas nagromadzonych luźnych ogniw teraz wiązał się i prostował, każde ogniwo doskonałe, związek zupełny. Wiedziałam instynktowo, jak sprawa stoi, zanim January przemówił:
— Moja matka była z domu Eyre; miała dwóch braci; jednego duchownego, który ożenił się z panną Joanną Reed z Gateshead, a drugiego Jana Eyre, kupca, zamieszkałego w Funchal na Maderze. Pan Briggs, notarjusz pana Eyre, napisał do nas w sierpniu, donosząc nam o śmierci wuja i o tem, że wuj pozostawił swój majątek córce po bracie z pominięciem nas, z powodu nigdy niewybaczonego sporu pomiędzy nim a moim ojcem. A parę tygodni temu, donosząc, że sukcesorka zaginęła, zapytywał, czy czego o niej nie wiemy. Imię, napisane przypadkowo na skrawku papieru, dało mi możność odnalezienia jej. Resztę pani wie.
Znowu zabierał się do odejścia, ale ja plecami zastawiłam drzwi.
— Niech mi pan pozwoli mówić — rzekłam. — Niech przez chwilę odetchnę i zastanowię się.
Przerwałam — on stał przede mną z kapeluszem w ręku, dosyć spokojny. Zaczęłam znowu:
— Więc matka pańska była siostrą mojego ojca?
— Tak jest.
— Była zatem moją ciotką?
Skłonił się.
— Mój stryj Jan był pańskim wujem Janem? Pan, Diana i Marja jesteście dziećmi jego siostry, tak jak ja jestem dzieckiem jego brata?
— Niezaprzeczenie.
— Wy troje zatem jesteście mojem ciotecznem rodzeństwem; połowa krwi naszej płynie z jednego źródła?
— Jesteśmy krewni; tak jest.
Przypatrzyłam mu się. Tak więc, zdawało się, odnalazłam brata; brata, z którego mogłam być dumna, brata, którego mogłam kochać; i dwie siostry, których zalety były takie, że nawet, gdy poznałam je jako zupełnie obce, powzięłam dla nich szczere przywiązanie i podziw. O, jakież cudowne odkrycie dla biednej samotnicy! To naprawdę było bogactwo, bogactwo dla serca, kopalnia szczerych, czystych uczuć! To był błogosławiony dar niebios, jasny, żywy, uszczęśliwiający; niepodobny do ciężkiego daru złota — obfitego i pożądanego w swoim rodzaju, ale trzeźwiącego samym ciężarem. Klasnęłam w ręce z nagłej radości, pulsa we mnie zabiły silnie, drżałam cała.
— O, jakże się cieszę!... jak się cieszę! — zawołałam.
January uśmiechnął się.
— Czy nie mówiłem, że pani zaniedbuje rzeczy ważne, by uganiać się za drobnostkami? — zapytał. — Była pani spokojna, gdy pani oznajmiałem, że otrzymała pani majątek; a teraz rzecz bez znaczenia tak panią podnieca.
— Co też pan mówi! Może to nie mieć żadnego znaczenia dla pana. Pan ma siostry i nie dba o kuzynkę; ale ja nie miałam nikogo; a teraz troje krewnych, albo dwie kuzynki, jeśli pan nie chce dać się zaliczyć, przyszły mi nagle na świat, dorosłe. Jeszcze raz powtarzam: jak ja się cieszę!
Chodziłam szybko po pokoju. Nagle przystanęłam; tłoczyły się w mej głowie myśli, nabiegające prędzej, niż mogłam je objąć, zrozumieć i uładzić: myśli o tem, co może, co powinno być i będzie — i to niezadługo. Tym, którzy mi ocalili życie, których dotychczas tylko kochałam, mogłam teraz wyświadczyć dobrodziejstwo. Dźwigali jarzmo, mogłam ich uwolnić; byli rozłączeni, mogłam ich połączyć: niezależność, dostatek, który mnie przypadł w udziale, mógł się stać także ich niezależnością, ich dostatkiem. Czyż nie było nas czworo? Dwadzieścia tysięcy funtów równo podzielonych, dawało po pięć tysięcy aż nadto dla każdego; sprawiedliwości stałoby się zadość, wzajemne szczęście byłoby zapewnione. Teraz mi to bogactwo przestawało ciężyć; teraz nie był to już spadek pieniężny jedynie — ale legat życia, nadziei, radości.
Jak wyglądałam, podczas gdy mnie te myśli brały szturmem w posiadanie, sama nie wiem. Zauważyłam jednak, że pan Rivers postawił za mną krzesełko i starał się delikatnie nakłonić mnie, bym usiadła. Prosił mnie także, bym się uspokoiła; odsunęłam jego rękę i chodziłam dalej.
— Niech pan napisze jutro do sióstr — rzekłam — i niech pan im powie, żeby natychmiast wracały do domu. Diana mówiła, że obie uważałyby się za bogate, mając każda po tysiąc funtów, to też mając po pięć tysięcy każda, będą doprawdy miały się dobrze.
— Niech mi pani powie, gdzie mogę dla pani zdobyć szklankę wody — powiedział January. — Pani musi doprawdy opanować się i uspokoić.
— Co tam! a jaki skutek wywrze ten spadek na panu? Czy zatrzyma to pana w Anglji i skłoni pana do ożenienia się z panną Oliver i czy osiądzie pan na miejscu, jak zwykły śmiertelnik?
— Pani mówi od rzeczy; w głowie się pani miesza. Ja zbyt nagle powiedziałem pani to wszystko; to panią wzruszyło i podnieciło ponad siły.
— Panie Rivers! ja już tracę cierpliwość. Mówię zupełnie rozumnie, to pan mnie nie rozumie, albo raczej udaje, że mnie nie rozumie!
— Może gdyby pani jaśniej rzecz wytłumaczyła, i ja lepiejbym zrozumiał.
— Wytłumaczyła! Co tu jest do tłumaczenia? Przecież pan musi rozumieć, że dwadzieścia tysięcy funtów, podzielonych równo pomiędzy siostrzeńca i trzy siostrzenice waszego wuja a mojego stryja, daje po pięć tysięcy każdemu? Czego ja zaś chcę, to żeby pan napisał do sióstr i doniósł im, jaki na nie spadł majątek.
— Na panią, chce pani powiedzieć.
— Ja już swój pogląd na rzecz wyjawiłam; nie potrafię go zmienić. Nie jestem brutalnie samolubna, ślepo niesprawiedliwa, ani szatańsko niewdzięczna. Przytem chcę mieć dom rodzinny i rodzinne związki. Lubię Moor House i będę mieszkała w Moor House; kocham Dianę i Marję i chcę się z niemi połączyć na życie. Uśmiecha mi się posiadanie pięciu tysięcy funtów, będzie dla mnie dobrodziejstwem mieć taką sumę. Natomiast dręczyłoby mnie i ciężyłoby mi posiadanie dwudziestu tysięcy, które zresztą nigdy nie byłyby mojemi po sprawiedliwości, chociaż mogłyby być prawnie. Oddaję wam tedy to, co dla mnie jest absolutnie zbyteczne. Proszę mi się nie sprzeciwiać, proszę już o tem nie dyskutować; zgódźmy się pomiędzy sobą i zdecydujmy tę sprawę odrazu.
— Byłoby to działaniem pod pierwszem wrażeniem; pani potrzebuje dni całych, żeby rozważyć taką sprawę, zanim słowo pani będzie można uważać za wiążące.
— Ach! jeżeli pan tylko powątpiewa o mojej szczerości, to nie boli mnie o to głowa, ale pan uznaje słuszność mojego zapatrywania?
— Pewną słuszność uznaję; ale jest to przeciwne wszelkim zwyczajom. Zresztą cała ta fortuna jest prawnie pani własnością: wuj mój zdobył ją własną pracą, wolno mu było pozostawić ją, komu chciał; pozostawił ją pani. Ostatecznie słuszność pozwala pani ją zatrzymać; może pani z czystem sumieniem uważać ją za bezspornie swoją.
— Dla mnie — odpowiedziałam — jest to sprawa zarówno uczucia, jak sumienia: ja muszę zaspokoić swoje uczucia; tak rzadko miałam po temu sposobność! Gdyby pan dowodził, sprzeciwiał się, męczył mnie przez rok, nie mogłabym wyrzec się cudownej przyjemności, która mi się uśmiechnęła, przyjemności odpłacenia wielkiego długu i pozyskania sobie przyjaciół na całe życie.
— Tak pani teraz myśli — odparł January — ponieważ pani nie wie jeszcze, co to znaczy posiadać, a więc i korzystać z bogactwa. Pani sobie nie wyobraża, jakie znaczenie nada pani posiadanie dwudziestu tysięcy, jakie miejsce w towarzystwie pozwoli to pani zająć, jakie widoki to przed panią otworzy; pani nie może...
— A pan — przerwałam — pan nie może sobie wcale wyobrazić, jak ja tęskniłam za siostrzaną i braterską miłością. Ja nigdy nie miałam rodzinnego domu, nigdy nie miałam sióstr, ani braci. Muszę ich mieć, chcę ich mieć teraz: czy pan nie ma ochoty dopuścić ranie do tego, przyznać się do mnie?
— Joanno, będę twoim bratem, siostry moje będą ci siostrami, nie licząc na tę ofiarę z twych słusznych praw.
— Bratem? Tak; na odległość tysięcy mil! Siostrami? Tak; wysługującemi się obcym! Ja, bogata, dławiąca się złotem, na które nie zapracowałam, na które nie zasłużyłam! Wy, bez grosza! Znakomita równość i braterstwo! Ścisła łączność! Serdeczne przywiązanie!
— Ależ, Joanno, tęsknotę za węzłami rodzinnemi i szczęściem domowem możesz zaspokoić w inny sposób, niż w ten, który przewidujesz: możesz wyjść zamąż.
— To nonsens! Wyjść zamąż! Ja wcale nie pragnę wyjść zamąż! Ja nigdy nie wyjdę zamąż!
— Za wiele powiedziałaś; takie ryzykowne twierdzenie dowodzi, jak bardzo w tej chwili jestęś podniecona.
— Wcale za wiele nie powiedziałam; wiem, co czuję, i jak wstrętną jest dla mnie myśl o małżeństwie. Niktby się ze mną nie ożenił z miłości, a nie chcę być tylko przedmiotem pieniężnego targu. Zresztą nie nęcą mnie ludzie obcy, nie sympatyzujący ze mną, dalecy, różni mi naturą; potrzeba mi bliskich sobie i pokrewnych; takich, z którymi łączy mnie podobieństwo uczuć. Niech pan jeszcze raz powie, że chce mi być bratem. Gdy pan wymówił te słowa, czułam się zadowolona, szczęśliwa; niech pan je powtórzy, jeśli pan może, niech pan je powtórzy szczerze!
— Sądzę, że mogę. Wiem, że zawsze kochałem siostry, i wiem, na czem polega przywiązanie moje do nich — na uznaniu ich wartości i podziwie talentów. I ty masz zasady i duszę bogatą; w upodobaniach i przyzwyczajeniach podobna jesteś do Diany i do Marji; obecność twoja miła jest mi zawsze; w rozmowie z tobą już od pewnego czasu znalazłem zbawienną pociechę. Czuję, że łatwo i naturalnie mogę w sercu znaleźć miejsce dla ciebie, jako dla mojej trzeciej i najmłodszej siostry.
— Dziękuję: to mnie na dziś zadowala. A teraz lepiej, żebyś już poszedł, gdyż pozostając dłużej, możebyś mnie na nowo rozdrażnił nieufnym skrupułem.
— A szkoła, panno Eyre? Zapewne teraz trzeba będzie ją zamknąć?
— Nie. Zostanę tutaj, dopóki nie znajdzie się następczyni.
Uśmiechnął się z uznaniem: podaliśmy sobie ręce i pożegnał się.
Nie potrzebuję szczegółowo opowiadać, jakie jeszcze walki przyszło mi stoczyć, jakich argumentów musiałam używać, by sprawę spadku przeprowadzić tak, jak chciałam. Zadanie moje było bardzo trudne; ponieważ jednak postanowienie moje było niewzruszone, i krewni moi zrozumieli wkońcu, że ja nieodwołalnie chcę równego podziału, przeto wkońcu ustąpili o tyle, że zgodzili się całą sprawę poddać arbitrażowi. Na sędziów obraliśmy pana Olivera i zdolnego prawnika; obaj zgodzili się na moje zdanie: wykonałam swoje plany, akta przewłaszczenia zostały spisane: January, Diana, Marja i ja, każde z nas posiadało teraz własność.