Eneida (Wergiliusz, tłum. Wężyk, 1882)/Księga IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wergiliusz
Tytuł Wergilego Eneida
Wydawca Nakładem rodziny tłómacza
Data wyd. 1882
Druk Wł. L. Anczyca i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Franciszek Wężyk
Tytuł orygin. Aeneis
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Księga IV.

Królowa, trosk droczących ugięta ciężarem,
Jątrzy ranę i gore tajemnym pożarem.
Obraz wielkich cnót męża i dzielność i sława
Zawdy w żywych zarysach przed jej myślą stawa;
Tkwi w sercu z dźwiękiem głosu postać urodziwa
I próżno snu pomocy w troskach swoich wzywa.
Gdy więc zorza wilgotne spłoszyła ciemnoty,
I gdy słońce na ziemią blask rozlało złoty,
Do jednomyślnej siostry tak mówi stroskana:
Anno! jak mię bezsenną sroga dręczy zmiana!
Jakiż w nasze siedliska gość zawitał nowy?
Jak w nim silna potęga męztwa i wymowy!
Że on z bogów pochodzi, snadno wierzyć muszę,
Bo wyrodne w śmiertelnych zdradza trwoga duszę.
Jak okropne przygody ciągle nim miotały!
Jak nam walk swych wystawiał obraz doskonały!
Gdyby mię nie związało to postanowienie,
Ze stanu w którym żyję, nigdy nie odmienię,
Gdyby mi śmierć małżeńskie nie zmierziła łoże;

Tej jednej ułomności uległabym może.
Tobie samej to wyznam. Odtąd, gdy brat srogi
Przez mord wydarł mi męża i domowe bogi,
Pierwszy on mię porusza, pierwszy serce skłania;
Poznaję w sobie ślady dawnego kochania.
Lecz, niech się ziemia raczej rozstąpi podemną,
Niech mię Jowisz swym gromem w noc pogrąży ciemną
I strąci między blade mar piekielnych tłuszcze
Wprzód, nim się praw twych, wstydzie, zgwałcenia dopuszczę.
Ten co pierwszy me serce zniewolił ku sobie,
Jaką miał w życiu miłość, niechaj ma i w grobie.
To rzekłszy, łzy na łono wylała obficie.
Anna na to: o siostro! droższa mi nad życie!
Samaż w kwiecie lat twoich masz wolę niezłomną
Zostać darom Wenery obcą, bezpotomną?
Mogąż tego po tobie żądać zmarłych kości?
W Tyrze tyluś zraziła skutkiem twej żałości,
W Libii wraz z Hiarbą twa wzgarda dotyka
Wodzów, których zwyciężka wyżywia Afryka.
Czyż cię i luba miłość do walk nowych skłania?
Zważ, jakich są narodów wkoło nas mieszkania?
Tam z grodami Getulów ludy w bojach dzielne,
Ztąd Syrty, ztamtąd grożą Numidy piekielne;
Tu pustynie, tam Barków hordy niespokojne.
Wspomnęż ci groźby brata i tyryjską wojnę?
Mniemam, że z woli bogów i z rządów Junony
Wiatr trojańskie okręty w te przypędził strony.
Do jakiejże przewagi dojdzie twa osada!
Jakąż świetność twym państwom to zamężcie nada!
Gdy nas dzielni Trojanie wesprą swym orężem,
Jakiegoż blasku sławy z niemi nie dosiężem?
Proś tylko wsparcia bogów, a chwilę gościny

Przewlekaj ile możesz różnemi przyczyny,
Póki dżdżysty Orion w twardej zimy porze
Skołatanym okrętom wzbroni wyjść na morze.
Tak w tlejące już serce zgubny płomień leje,
Rozwalnia prawa wstydu i krzepi nadzieją.
Najprzód idą do świątyń i w zwykłej ofierze
Święcą prawodawczyni owieczki Cererze,
Bachowi i Febowi. Szczególniej się wzywa
Juno, która ma w straży małżeńskie ogniwa.
Najpowabniejsza Dydo z puharem w prawicy
Pokrapia winem rogi śnieżnej jałowicy,
Lub przed obliczem bogów swe ofiary składa
I roztrząsa jelita i o losy bada.
O jak wieszczków nauka próżne ściga mary!
Cóż wszelkie rozkochanej nadadzą ofiary?
Modli się, słodkim ogniem ginąc pożerana,
W rozbolałem jej sercu tkwi tajemna rana;
Gore wewnątrz nieszczęsnej płomień rozżarzony
I zbiega w obłąkaniu wszystkie miasta strony.
Tak gdy w lasach kreteńskich goniąc pasterz łanię
Postrzeli i zostawi lotny pocisk w ranie;
Ta ostępy i knieje w szybkim zwiedza kroku,
Lecz śmiertelne żelazo tkwi w przeszytym boku.
Już Eneja wraz z sobą zwiedzać miasto skłania,
Już skarby, już gotowe wskazuje mieszkania.
Już chce mówić do niego i miesza się z mową,
Już po uczcie w dzień danej, daje w wieczór nową.
Znajomych przygód Trojan znowu słuchać rada,
I przy uściech Eneja losy swoje składa.
Po rozejściu, gdy w nocy znikły gwiazd promienie
I księżyc przygaszony wzywał na spocznienie.
Sama, wsparta o łoże, boleje w zaciszy,
Widzi go, choć go nie ma; choć nie mówi, słyszy.

Lub Jula, w którym obraz ojca doskonały,
Pieszcząc, chce wzbronne sobie ułudzie zapały.
Już nie przyspiesza portu, ni zamków, ni wieży,
Ćwiczącej się do boju nie widać młodzieży.
Mury przerażające ogromnością swoją
I podobłoczne silnie bez użycia stoją.
Ten ogień, co wbrew sławie wkradł się do jej łona,
Poznawszy, do Wenery przychodzi Junona.
Jakąż chwałę masz, rzekła, i jakie zaszczyty,
Jak twój i twego chłopca tryumf znamienity!
Jak się chełpić będziecie sławą niepośledną,
Gdy dwa bóstwa kobietę pokonają jedną!
Wiedziałam, że to miasto, trosk mych cel jedyny,
Żeś miała w podejrzeniu mury Kartaginy.
Lecz do jakiego celu walka nasza zmierza?
Skojarzmy raczej śluby i wieczne przymierza.
Masz to, czegoś żądała po biednej Dydonie:
Już gore i tchem pełnym jad miłości chłonie.
Niech ta w jedno z dwóch ludów sklei się osada,
Niechaj nią w równej mierze ramie nasze włada;
Niech Dydo jak małżonka służy mu poddana,
A Tyryjcy w twe ręce przejdą zamiast wiana.
Lecz zdradliwe w tej mowie poczuwszy zabiegi,
By potęgę italską zwrócić w Libów brzegi,
Wenus na to odpowie: i któż się nie nagnie
Ku twym chęciom, kto raczej walk z tobą zapragnie?
Byle zamysł ten losy wsparły bez odwłoki!
Mnie dotąd w niepewności trzymają wyroki,
Czy na to, by Tyryjcy razem i Trojanie
W jednym mieście osiedli, wszechmocny przystanie?
Czy te związki dwóch ludów swem zatwierdzi zdaniem?
Tyś żona, tobie snadniej ująć go błaganiem.
Poczynaj; ja za tobą. Juno na to rzecze:

Całą pracę i trudy oddaj w moją pieczę;
W krótkich ci słowach zamiar wyłuszczę gotowy.
Jutro, skoro dzień błyśnie, z Enejem na łowy
Dydo wybrać się pragnie. Gdy las zamkną w sieci,
Wnet z mej woli grad z deszczem na myśliwce zleci;
Runą nagle z chmur czarnych pioruny i grzmoty,
Rozpierzchnie się drużyna przez nocne ciemnoty.
Dydo w jednej z Enejem znajdzie się jaskini.
Ja tam będę; a jeźli Wenus się przyczyni,
Połączę ich na zawdy władzą nierozdzielną;
Przyspieszy tam i Hymen z pochodnią weselną.
Przyjmując bez oporu zamiar ułożony,
Uśmiechnęła się Wenus z podstępu Junony.
Już na świat z łona morza wyszła zorza złota.
Wraz ze dniem młódź dobrana wyciąga za wrota,
Znoszą włócznie i sieci i parkany silne,
Biegnie hufiec Masylów i psy nieomylne.
Na królowę, co dotąd wyjście swe odwleka,
U drzwi przedniejszych panów świetne grono czeka.
Rumak pod nią szkarłatem i złotem potrząsa,
Rży czekając na jeźdźca i wędzidło kąsa.
Wyszła i za nią spieszy całe zgromadzenie.
Piękny haft zdobi na niej sydońskie odzienie;
Złoty ma kołczan, włos jej pod złotem się zgina
I szatę purpurową złota sprzączka spina.
Już dąży otoczona mężami frygskimi,
Już i Julus wesoły puszcza się wraz z niemi:
Doradniejszy od wszystkich Enej w spiesznym kroku
Wraz z hufcami swoimi stawa u jej boku.
Takim był jak Apollo, gdy w matki dziedziny,
Do Delu z zimnej Lików przechodzi krainy;
Gdy przy swoich ołtarzach widzi jak wokoło
Scyta, Dryop, Kreteńczyk pląsają wesoło.

Dąży przez wzgórza Cyntu; a włos rozpuszczony
Powściąga na nim złoto i wieniec zielony;
Strzały mu na ramionach brzmią rozgłośnym dźwiękiem:
Podobnym był mu Enej i kształtem i wdziękiem.
Gdy już do gór wysokich przyciągnęli zbliska
I w niedostępne zwierząt zajrzeli łożyska,
Wnet ze szczytu skał stromych wypłoszone zgrają
Po wzgórzach i wąwozach kozy uciekają.
Dalej w stadach zebranych ruszone jelenie
Pędzą z wrzaskiem i kurzem w czystych pól przestrzenie;
A Jul na dzielnym koniu bujając w dolinie,
Już tych, już znowu innych w gonitwach ominie.
Pogrom zwierza drobnego wzgardą go przenika,
Lub lwa pragnie, lub w biegu spienionego dzika.
Wtem niebo chmur szumiących pokryły bałwany;
W mgnieniu oka deszcz lunął z gradem pomieszany.
Chroni się młódź trojańska z łowcy tyryjskimi,
W też ślady wnuk Wenery chroni się za nimi.
Z gór deszczem zatopionych mnóstwo rzek wytryska.
Tu przypadkiem jaskinia zjawiła się bliska;
Do niej Dydo z Enejem wchodzi zapędzona.
Wnet znak Ziemia wydała i swatka Junona;
Błysnęło zmowne niebo, a z wierzchołka skały
Nimfy zdjęte żałością rzewnie zapłakały.
Dzień ten zguby Dydony pierwszą był przyczyną;
Wstyd i sława na zawdy z przed jej oczu giną;
W tajeniu swych zapałów odtąd mniej troskliwa,
Ślubnych związków imieniem winę swą pokrywa.
Wnet sława w miasta Libów tysiąc niesie wieści,
Nad którą nic szybszego w święcie się nie mieści;
Buch jej życia przysparza, siły i postawy.
Zrazu licha i drobna, kryje się z obawy;
Lecz wzrósłszy do potęgi przeloty szybkimi,

Głowę kryje w obłokach a stąpa po ziemi.
Gniewna Ziemia na bogów, jak wieść opowiada,
Ostatnią w niej zrodziła siostrę Encelada.
Ten potwór ogromniejszy nad inne straszydła;
Ma w biegu rącze nogi, niezmierzone skrzydła;
Tyle oczu w niej czujnych, ile piór na ciele,
Równie ma bacznych uszu i ust brzmiących wiele.
Przez noc zbiega i ziemię i powietrzne kraje
I nigdy we śnie oczom odpocząć nie daje.
We dnie baczna zalega wieże albo dachy
I różne w wielkie miasta rozsiewa przestrachy;
A głoszeniem nowości zatrudniona zawdy,
I drobnostki roznosi, i fałsze i prawdy.
Ta wtedy szerząc wieści przez różne krainy,
Pletła wraz z istotnemi niestworzone czyny:
Że przybył Enej, który z Troi ród wywodzi,
I że z nim piękna Dydo w ślubne związki wchodzi;
Że gdy długa przemija na uciechach zima,
Niepomnych państw swych, miłość w hydnych pętach trzyma.
Te pogłoski zła jędza po ludziach rozplata;
Wtem chcąc wzburzyć umysły do Hiarby zlata.
Tego króla, Garmantu nimfa uwiedziona
Niegdyś na świat wydała z Jowisza Amona.
Ten w swych państwach sto świątyń i sto wzniósł ołtarzy
I roztlił świetny ogień, co się wiecznie żarzy.
Przezeń w hojnej krwi bydląt spływały podłogi,
I kwiatem świątyń ojca zdobiły się progi.
Ten z goryczy złych wieści uniesiony szałem,
Przed ołtarze, jak mówią, pospieszył z zapałem,
Wzniósł ręce do Jowisza, błagał w tej osnowie:
Ty, co ci święcą wina w biesiadach Maurowie,
Widziszli, o wszechmocny ojcze! te bezprawia?

Nadaremnież twój piorun trwogą nas nabawia?
Tożli gromy ogniste z twej ciśnięte ręki
Czczy blask i próżne na świat rozsiewają dźwięki?
Biedna i w brzegach naszych przyjęta niewiasta,
Wzniósłszy mury szczupłego za opłatą miasta,
Z kawałkiem wziętej roli prawom mym poddana,
Gardzi mną, a Eneja przyjmuje za pana?
Wiec ten Parys otoczon półmężów orszakiem,
Wonną głowę lidyjskim odziawszy kołpakiem,
Używa swego łupu; gdy my na twą chwałę
Znosim próżno do świątyń dary okazałe?
Rzekł, i w kornej postaci ołtarzy się dzierżył.
Wysłuchał go wszechmocny i tam wzrok wymierzył,
Gdzie pamięć własnej sławy w kochankach ustaje;
I takie Merkuremu rozkazy wydaje:
Synu! zwołaj zefiry, a skrzydły rączemi
Pospiesz do wodza Trojan, co dziś w Libów ziemi
Zapomniał jak są świetne jego przeznaczenia;
Więc mu nieś przez powietrze woli mej skinienia.
Nie takiego w nim matka przyrzekła nam męża,
Dwakroć go uchyliwszy z pod Greków oręża;
On w swe rządy italską miał ogarnąć ziemię,
A z nią wojen i władzy odziedziczyć brzemię,
Wskazać, że w nim krwi Teukra odmłodniała sława,
I wszystkie świata kraje podbić pod swe prawa.
Jeźli takich przeznaczeń świetność go nie łechce,
Jeźli dla własnej chwały trudów ponieść nie chce,
Czemuż rzymskich warowni synowi zazdrości?
Cóż zamierza, wśród wrogów w jakiej myśli gości?
Nie pomniż na potomność i auzońskie łany?
Niech płynie; spiesz i rozkaz odnieś mu wydany.
Rzekł; ten z woli ojcowskiej biorąc się do drogi,
Złotoskrzydłe obuwie przywdziewa na nogi,

Którem czyli się wzbije nad lady lub morze,
W równi z wiatry szybkimi lekką przestrzeń porze.
Wziął i laskę w swe ręce; jej moc zdziwiająca
Wywodzi dusze z piekieł, lub je w piekła strąca,
Włada snami i z oczu spędza śmierci cienie;
Nią wsparty, kraje chmury i przez wiatry żenie.
Już mijał twardy Atlas w locie rozpędzony,
Atlas, co niebo wspiera silnemi ramiony,
A skrytą w chmury głowę, obrosłą sosnami,
Tłuką mu zewsząd wiatry spiknięte z deszczami;
Śnieg kryje jego barki, z soplów lodu śliska
Sterczy broda, a z gęby mnóstwo rzek wytryska.
Tu równem skrzydłem z szybkim zatrzymał się lotem,
Zkąd nagle całym ciałem spadł ku morzu potem.
Jak ptak w locie poziomym nad morskiemi wały
I na brzegi pogląda, i na rybne skały,
Tak z niebios ponad Libów brzegi piaszczystymi
Krając wiatry, Merkury spuszczał się ku ziemi.
Gdy więc nogą skrzydlatą niskich dosiągł dachów,
Postrzegł najprzód Eneja wśród budowy gmachów.
Miecz u boku, w pokryciu z jaspisu bogatem,
Płaszcz z bark spadły tyryjskim połyskał szkarłatem,
Dar zamożnej Dydony, własnych rąk robota;
Wszystkie ściegi tej szaty jaśniały od złota.
 Wnet do niego w te słowa ozwie się Merkury:
Ty wzniosłej Kartaginy pyszne dźwigasz mury
I gród, służąc niewieście, podnosisz ogromny,
Własnych spraw, własnej chwały i państw swych niepomny.
Ten, przed którym drży wszystko na ziemi i niebie,
Władzca bogów z Olimpu przysłał mię do ciebie
I z temi przez powietrze spuścił rozkazami:
Cóż zamyślasz, gnuśniejąc pomiędzy Libami?

Jeźli cię więc tak świetne nie wzruszają sprawy,
Jeźli nie chcesz znieść trudów dla twej własnej sławy,
Niechaj słabość twa Jula nadziei nie zdradza;
Jemu z Rzymem Italów należy się władza.
Tak rzekłszy, pośród mowy z oczu śmiertelnika
W lekkiej mgle poseł bogów ulata i znika.
Zaniemiał na ten widok Enej osłupiały,
Włos powstał, a wśród piersi słowa mu skonały.
Już pragnie, by co prędzej z lubej uciec ziemi,
Groźbą i rozkazami strwożony boskimi.
Cóż ma czynić, niestety! zkąd rozpocząć mowę,
Jak zdoła rozkochaną ułudzie królowę?
Już w tę, już znowu w inną zwraca baczność stronę
I przez wszystko przewodzi zdania rozdwojone.
Gdy więc myśl niewątpliwą powziąść w sobie zdołał,
Z Menestem i Kloantem Sergesta przywołał,
Dał rozkaz do zebrania floty i drużyny
I zlecił tych poruszeń utaić przyczyny.
A gdy dobrej Dydonie w myśli nie postanie,
By się kiedyś tak mocne rozchwiało kochanie,
Sam przed nią do zwalczenia czucia którem gore
Chce wynaleść pobudki i sposób i porę.
Już się Teukrzy z radością zabrali do dzieła.
Lecz królowa natychmiast zdradę przeniknęła;
Bezpieczeństwo ją samo przeraża głęboko,
(Bo któż baczne kochanki zwieść potrafi oko).
Pierwsza widzi ruch Trojan; wtem ją wieść dochodzi,
Że w zamyśle podróży zbiegli się do łodzi.
Traci zmysły, jej boleść w szaleństwo się zmienia
I wnet po całem mieście biega z uniesienia
Podobna do Tyjady, gdy ją szał uniesie
Na głos wszczętych obrzędów w cyterońskim lesie,
Gdy wrzask nocny i Bachus wezwie ją do dzieła.

Wtem pierwsza do Eneja tak mówić poczęła:
Chciałżeś skryć taką zbrodnię, o zdrajco! przedemną?
Chciałżeś z państw mych ucieczką wynieść się tajemną?
Ani dana prawica, ani miłość tkliwa,
Ani cię Dydo zginąć mająca wstrzymywa?
Nawet w takiej twą flotę przysposabiasz porze,
Gdy wzburzone wiatrami przegraża ci morze.
Gdybyś nie w obce ziemie zwracał kroki twoje,
Gdybyś nawet za cel twój miał istnącą Troję,
Byłażby ci dziś do niej żegluga przyjemną?
Tożli wiec okrutniku uciekasz przedemną?
O! przez twoją prawicę, przez łzy które leję,
(Bo w nich tylko tkwią wszystkie nieszczęsnej nadzieje),
Przez poczęty hymenu związek tajemniczy,
Jeźliś mógł doznać ze mną najmniejszej słodyczy,
Jeźli jeszcze twe kroki od próśb mych zawisły;
Zlituj się nad ginącą i zmień twe zamysły.
Dla ciebie zwaśniłam się z Numidów książęty,
Dla ciebie Tyryjczyków znosić muszę wstręty,
Dla ciebie święte wstydu zgwałciłam ustawy
I do gwiazd sięgającej wyrzekłam się sławy.
Komuż mię rzucasz gościu tak bliską zniszczenia,
Gościu, bo już nie wspomnę małżonka imienia!
Mam-li bratnich gróźb skutku czekać wraz z stolicą,
Lub by mię z niej Hiarbas wywlókł niewolnicą?
Ach! dla czegóż, nim zgubną przedsięweźmiesz drogę,
Lubym z krwi twej potomkiem cieszyć się nie mogę?
Gdyby przy mnie twój obraz, Enej igrał mały,
Znikłaby myśl twej zdrady, więzyby zelżały.
Rzekła; lecz on przed okiem mając rozkaz boski,
Cisnące się do serca tłumi w sobie troski —
I w końcu z taką do niej odzywa się mową:
Wielkich przysług twych dla mnie nie zaprę królowo,

Wieczną chlubą mi będzie Elizy wspomnienie,
Dopóki mię ostatnie nie opuści tchnienie.
W krótkich słowach rzecz zawrę. By ztąd ujść tajemnie,
Nigdy żądza okrutna nie postała we mnie;
Lecz anim ślubnych przysiąg zaniósł przed ołtarze,
Anim wstąpił w te kraje w małżeństwa zamiarze.
Gdybym mógł wieść swobodnie zawód rozpoczęty,
Najprzód uczciłbym z Troją drogie ziomków szczęty,
Wzniósłbym z gruzów Priama zamek okazały
I pokonanych grody znowuby powstały.
Lecz mię z grynejskim Febem licyjskie wyrocznie
Każą w brzegi italskie płynąć nieodwłocznie:
Tam jest moja ojczyzna, tam miłość prawdziwa.
Ach! jeźli cię rosnąca Kartago wstrzymywa,
Czemuż zawiść twa Teukrom Auzonii wzbrania?
I my w obcych krainach pragniem panowania.
Ilekroć noc na niebie gwiazdy porozwiesza,
Codzień we śnie cień ojca grozić mi pospiesza.
Mnie i syn winą moją trapi pokrzywdzony,
Którego z hesperyjskiej odzieram korony.
Dziś mi rozkaz Jowisza w zbyt jasnej osnowie
Zniósł Merkury, jak oba zaświadczą bogowie.
Widziałem, gdy tu wchodził w całym blasku boga,
Doszła mię przez te uszy z ust jego przestroga.
Przestań moją i własną dręczyć żalem duszę;
Niechętny, przecież spieszyć w kraj italski muszę.
To gdy mówił, od niego w gniewie odwrócona
Już tu, już tam swem okiem powodzi Dydona,
Mierzy go skrytym wzrokiem od stóp aż do głowy,
Nareszcie w uniesieniu temi rzecze słowy:
Aniś ty miał, nikczemny, za matkę boginię,
Ani krew twa, o zdrajco! z krwi Dardana płynie;
Lecz cię Kaukaz okropny z twardej wydał skały,

A hyrkańskie tygrzyce piersi ci podały.
Mamże milczeć? czy sroższe spotkają mię męki?
Wzruszyłyż serce jego moje łzy lub jęki?
Czy go stan mój do względów i litości skłonił?
Czy nad nędzą kochanki łzę nawet uronił?
Cóż mam przenieść?... Niezgięci krzywd moich widokiem
Juno na nie z Jowiszem krzywem patrzą okiem;
Nigdzie wiary nie widzę. Na ten brzeg rzucony
Przyszedł, dałam nędznemu połowę korony;
Dziś więc wieszczby licyjskie i wyrocznie Feba,
Sam Jowisz z sprzeczną wolą zesłał posła z nieba!
Miałyżby się spokojne tym zaprzątać bogi?
Nie chcę zbijać twej mowy, nie zwracam cię z drogi;
Idź! płyń w ziemię italską, szukaj państw za wodą,
Lecz, jeźli względne bóstwa władzy swej dowiodą,
Tusze, że w ciężkiej kaźni na skały rzucony,
Nie raz wezwiesz za późno imienia Dydony.
Nieobecna w zgryzotach będę cię ścigała;
A gdy blada śmierć duszę odłączy od ciała,
Jak cień do twych się kroków przywiążę zaciekle,
A wieść kar twych, niecnoto, pocieszy mię w piekle.
Na tych słowach okropnych gdy swój głos przerwała,
Wnet od światła i ludzi stroni rozbolała,
Rzuca w trwodze Eneja. Nadaremnie wołał
Całej siły umysłu; chciał mówić, nie zdołał.
Pada Dydo omdlała z żalu i boleści.
Chwyta ją wierna służba i na łożu mieści.
Lecz Enej, choć jej troska serce mu krajała,
Choć słowami pociechy zanieść ulgę pała,
Chociaż jęczy na miłość, złorzeczy niedoli,
Spieszy jednak do floty według bogów woli.
Teukrzy w brzegach spełniając zamiar przedsięwzięty,
Naglą wyjście; już płyną sprawione okręty,

A dla prędszej żeglugi, oszczędzając czasu,
Z nieciosanemi wiosły niosą dęby z lasu.
Tak biegnąc z miasta, podróż przyspieszają skoro;
Jak gdy mrówki stos zboża w swą zdobycz zabiorą,
Pomna karmy na zimą z łupem czarna rzesza
Przez pola i murawy w tajniki pospiesza.
Tych barki zgina ciężar, tamtych[1] gdy czas tracą
Karcą inne, a ścieżka roi się ich pracą.
Cóżeś czuła, to widząc, nieszczęsna Dydono?
Jakież jęki twe wtedy rozdzierały łono,
Gdy rzuciwszy wzrok z zaniku na brzegów przestworze,
Całeś wrzawą ujrzała zakłócone morze?
O miłości! do czegóż moc twoja nie nagnie?
Znowu miękczyć błaganiem, znów łzy toczyć pragnie,
Chce dać prośbą niepłonne uczuć swych dowody,
A nim zginie, wszystkiego chce doświadczyć wprzódy.
Anno! widziszli, rzecze, jak rzesza skwapliwa
Zewsząd spieszy i zewsząd brzegi te okrywa?
Już wiatr i żagiel wzdęty sprzyja im w zamiarze,
Stroją łodzie wieńcami weseli żeglarze.
Gdybym się spodziewała, że boleść tak sroga
Dotknie mię, zniosłabym ją. Teraz siostro droga
Ostatnią jeszcze łaskę wyświadcz mi w tej dobie,
Bo ciebie czcił ten zdrajca i zwierzał się tobie;
Tyś czas schadzek i rozmów chwytała wybornie,
Ty więc idź do dumnego i mów z nim pokornie.
Anim się sprzysięgała w Aulidzie na Troję,
Ani z łodźmi greckiemi widział Pergam moje,
Anim ojca Anchiza znieważyła kości;
Zacóż więc prośbom moim odmawia litości?
Gdzie dąży? czyż w nim nędzna i tego nie wzbudzę,
By na wiatr przychylniejszy poczekał w żegludze?

Nie o ślub zawiedziony wnoszę me błagania,
Nie chcę, by lackiej ziemi zrzekł się panowania;
O czas żebrzę, o zwłokę; niech dotąd zabawi,
Póki mię do boleści srogi los nie wprawi.
O to ja dobrodziejstwo błagać chcę jedyne,
To gdy dla mnie wyjednasz, puszczę go i zginę.
Tak żebrząc, nieszczęśliwa łzami lica rosi,
Te jęki czuła siostra niesie i odnosi.
Lecz go żadne błaganie, żaden płacz nie skruszy:
I bóg sprzeczny i wyrok zawarł jego uszy.
Tak, gdy wichrów alpejskich walczy z sobą plemię,
By dęba odwiecznego obalić na ziemię;
Słychać łomy okropne, drży wyniosłe czoło,
Pień wzruszony liściami zasłał ziemię wkoło;
Przecież dąb tkwi wśród skały, a ile go w niebie,
Tyle korzeni w piekła zatapia pod siebie.
Tak bohater ciężkiemi miotany troskami
Trwa stale w swym zamiarze, nie wzrusza się łzami.
Strwożona srogim losem, Dydo nieszczęśliwa
Spojrzeć w niebo nie może i śmierci przyzywa.
A na skorszą zagładę myślącej o zgonie,
Kładąc dary na ołtarz, gdzie żar trawi wonie,
Postrzega (zgroza wspomnieć) okropne zjawienia:
Jak się mleko w czernidło, wino w krew zamienia.
Dziw ten tajnym każdemu, nawet siostrze czyni.
Był w zaniku gmach z marmuru Sycheja świątyni;
Te czcząc wielce, zdobiła rękami własnemi
Świątecznymi wieńcami i wstęgi śnieżnemi.
Ztamtąd, gdy noc ponura nad ziemią przecięża,
Zdało się, że ją wzywał głos zgasłego męża.
Często z dachów słyszała straszne sowy dźwięki
Szerzącej krzywe wróżby płaczliwemi jęki.
Nadto, wielkiej ją zawdy nabawiały trwogi

Wróżb dawniejszych i wieszczków okropne przestrogi.
We śnie, Enej przez dzikie ścigał ją marzenia;
Mniema, że wśród wiecznego żyje opuszczenia,
Że sama spieszy w drogi do przebycia trudne,
Że swych Tyryjców szuka przez stepy bezludne.
Tak Pantej, jedz ściganiem dręczony bez końca,
I Teb dwoje przed sobą i dwa widział słońca;
Tak Orest na okropne stawion widowiska,
Gdy za nim zbrojna matka pochodniami błyska,
Chce ujść czarnych padalców na skrzydlatych nogach;
Lecz mściwe piekieł jędze siedzą wszędy w progach.
Gdy wiec żałość Dydone nagli do bezprawia,
Czas i sposób obrawszy, zginąć postanawia.
Tęsknej siostrze myśl kryjąc przemawia wesoło
I zmyśloną otuchą wypogadza czoło.
Siostro! winszuj mi, rzekła, już znalazłam drogę,
Którą siebie wyzwolić lub zyskać go mogę.
Gdzie morze ma granice i słońce zapada,
Jest czarnych Etiopów ostatnia posada:
Tam gwiazdami przykute silnemi ramiony
Całe niebo obraca Atlas niewzruszony.
Ztąd do mnie masylijska przyszła prorokini,
Co była Hesperydów kapłanką świątyni;
Ona złotych drzew strzegła, a stróża nad niemi
Smoka miodem karmiła i maki sennymi.
Ta przyrzeka przez rymy, których dzielna siła
Jednych z trosk oswabadza, a drugim nasyła,
Cofać wstecz z niebios gwiazdy, wściągać rzek płynienie
I nocne z czarnych piekieł wywoływać cienie.
Ziemia się pod twą stopą odezwie rycząca;
Jej moc z gór niebotycznych jasiony postrąca.
Lecz od ciebie i bogów przyświadczenia czekam,
Że się do czarnoksięstwa niechętnie uciekam.

Ty tajemnie w podwórzu, które gmach zamyka,
Wznieś stos; tam zostawioną broń przez okrutnika
I co tylko się po nim znaleść jeszcze może
I to, przez które giną, złóż małżeńskie łoże;
Zniszczyć wszystko po zdrajcy wróżka rozkazała. —
To kończąc, martwa bladość lica jej odziała.
Złudzona tym pozorem Anna nie przenika,
Że pod nim żądza śmierci ukrywa się dzika.
Pomniąc, jakie jej zadał zgon Sycheja razy,
Bez obawy straszliwszych pełni jej rozkazy.
Lecz Dydo wśród wewnątrznej spostrzegłszy budowy,
Że z ciosanej jedliny stanął stos gotowy;
Wnet sama całe miejsce stroi uroczyście
I w wianki z wonnych kwiatów i w żałobne liście.
Obraz zdrajcy, miecz, łupy, własnemi rękoma
Kładzie na stos, okropnej przyszłości świadoma.
Stawa ołtarz; tuż przy nim z rozpuszczonym włosem
Ksieni wzywa bóstw trzechset i piekieł z Chaosem
I Dianę przez postać Hekaty troistą,
I za wodą z Awernu, leje wodą czystą;
Szuka ziół po książycu sierpem z miedzi ciętych,
Czarnym sokiem trucizny obficie przejątych,
I płynu z czoła, którym rodzące się źrebią
Przywiązuje schwytanym matką swą do siebie.
Sama, dzierżąc sól z mąką, w swych reku zawartą,
Z jedną nogą rozzutą i z suknią rozdartą
Stoi zginąć gotowa Dydo nieszczęśliwa;
Gwiazdy i wszystkie bogi na świadectwo wzywa
I wzywa w równym bóstwo, jeźli jest, sposobie,
Co ma w pieczy kochanków niewzajemnych sobie.
Noc była, a świat cały zajęły wywczasy,
Spali ludzie, ucichły i morza i lasy;
Już gwiazdy z środka biegu szły odwrotnym tokiem,

Już i role leżały w milczeniu głębokiem,
Już i bydło i ptaki w różnobarwnych piórach,
I zwierzęta żyjące po wsiach i jeziorach,
Wszystko, gdy noc swe kiry rozciągnie milcząca,
Ugłaskane snem troski z pamięci wytrąca.
Lecz w jak różnym jest stanie Dydo nieszczęśliwa!
Napróżno snu jej oko, próżno serce wzywa;
Już się miłość w niej sroży, wzmaga się tęsknota,
Już nią gniewnych żałości sroga burza miota,
Tak więc z sobą rozważa. Cóż mi począć przyjdzie?
Czy dawnych zalotników szukać mam w ohydzie?
Czy się wpraszać w małżeństwa z pany numidzkimi,
Tylekroć od niedawna pogardziwszy nimi?
Pójdęż na flotą Teukrów pod ich dumne prawa;
Pomnąż-li, że ich niegdyś wspierałam łaskawa?
Ach, choćby i pomnieli, czyż w spiesznym uchodzie
Wyszydzoną na dumne przyjąć zechcą łodzie?
Nieznasz-li jeszcze, nieznasz, srodze uwiedziona,
Ile zdrad karmi w sobie ród Laomedona?
W ślad płynących z tryumfem samaż-li pospieszą?
Mamże, całą Tyryjców zgromadziwszy rzeszę,
Ścigać za okrutnemi i zapamiętała
Tych, których ledwiem z Tyru pociągnąć zdołała,
Pędzić znowu na morze okrutnym rozkazem?
Zgiń raczej jak przystoi i skróć ból żelazem!
Przez ciebie, którą płacz mój zmiękczył, siostro droga,
Giną najprzód, tyś w ręce oddała mię wroga,
Czyż zwierząt obyczajem ślubów nieznających
Żyć nie mogłam bez zbrodni i bez trosk dręczących?
O popioły Sycheja! (tak kończy swe żale)
Zaręczoną wam wiarę zgwałciłam zuchwale.
Gdy Enej przysposobił wszystko ku wyprawie,
Zasnął pewny żeglugi na wyniosłej nawie;

Wtem postrzega powtórnie we śnie postać boga,
I znów groźna z ust jego wychodzi przestroga.
Podobny Merkuremu głosem i odzieżą
I złocistemi włosy i młodością świeżą,
— Ty spisz, synu bogini, tak na niego woła,
Gdy cię niebezpieczeństwo otacza dokoła?
Nie czujesz-li pomyślnych wiatrów, zaślepiony?
Knowa zdrady i zbrodnie zawziętość Dydony,
I już na śmierć gotowa srogim ogniem gore;
Czemuż więc przez sposobną nie uchodzisz porę?
Wkrótce wzburzą łodziami morskich wód przestrzenie,
Błysną ogniem i brzegi okryją w płomienie;
Jeźli jutro w tych miejscach ujrzysz zorzę złotą,
Uchodź więc, bo kobieta zmienną jest istotą.
Rzekł, i znikł w cieniach nocy. Ledwie to usłyszy,
Zrywa się ze snu Enej, wzywa towarzyszy:
Rzućcie bracia spoczynek, uchodźcie ztąd nagle,
Zasiądźcie wasze ławy i rozpuśćcie żagle.
Oto znowu zesłany z górnych niebios poseł
Każe w rychłej ucieczce zabrać się do wioseł. —
Gdziekolwiek nas twój święty rozkaz zaprowadzi,
Ktośtykolwiek, za tobą wszędy pójdziem radzi;
Niech nam tylko moc twoja wsparcia nie zaprzecza.
Rzekł, i wydobył z pochew ognistego miecza
I odciął liny ostrem od brzegów żelazem.
Wszyscy wrą jednem czuciem, wszyscy biegną razem.
Już brzeg pusty, już morze pokryły okręty,
Wiosła pianą i płowe siekają odmęty.
Już Aurora rzuciła łoże tytanowe,
Światło po całej ziemi rozsiewając nowe,
Gdy wraz z świtem królowa z okien swych ujrzała,
Jak polnymi żaglami flota odpływała;
Widząc port opuszczony i puste nadbrzeża,

Rwie włosy i w pierś kształtną czterykroć uderza.
Daszli mu wyjść Jowiszu z moich, rzecze, granic?
Będzież miał ten przybysz państwo moje za nic?
Nie powstanąż żeglarze z ludem całym w mieście?
Idźcie, rwijcie okręty, spieszcie, ogień nieście,
Do żagli i do wioseł biegnijcie majtkowie!
Lecz jakiż szał mię uniósł? gdzie jestem, co mówią?
Dziś cię pchają nieszczęsna wyroki surowe;
Toć przystało, nim z rąk twych wziął berła połowę.
Otóż jest wiara tego, co z swymi Penaty
Uniósł ojca na barkach znękanego laty!
Nie mogłamże na sztuki rozszarpać go wprzódy,
Wraz z wyrżniętymi ziomki w morskie cisnąć wody?
I Jula zrąbanego podać do zjedzenia?
Był-li w tem los niepewny?... nie był bez wątpienia.
Jakież mię wstrzymywały przed zgonem obawy?
Niosłabym ogień zgubny i w obóz i w nawy,
Polegliby odrazu pod ciosy mojemi
Ojciec, syn i lud cały i ja razem z niemi.
Słońce! co ci na świecie wszystko jest świadomem!
Junono! co masz pieczę nad trosk mych ogromem,
Ty Hekate, wyjąca przez rozstajne drogi,
Wy mściwe piekieł jędze i wy moje bogi!
Wysłuchajcie próśb gorzkich ginącej Dydony,
I grom wasz na zbrodnie spadnie zasłużony.
Jeźliście rozrządzili losy niecofnymi,
By ten zdrajca do jakiej przybił jeszcze ziemi:
Niech go wojną lud dzielny i ściga i nęka,
Niech go nigdy synowska nie popieści ręka,
Niech do żebrania wsparcia kieskami znaglony,
Niech patrzy na okropne ziomków swoich zgony,
Niechaj pod mir haniebny, hardą ugnie szyje,
Niech władzy pożądanej i dnia nie użyje,

Niech zginie, trupa jego niech nikt nie pochowa;
Tak życzę, te ostatnie z krwią wylewam słowa.
Miejcie wiecznie Tyryjcy za nieprzyjacioły
Ród ten, i zemstą moje uczcijcie popioły.
Niech mir żaden w te ludy nie wpoi miłości,
Wreszcie srogi mścicielu powstań z naszych kości!
Niech miecz z ogniem z twych ręku biczem Trojan bodzie
Dziś i póki sił stanie i zawsze i wszędzie;
Niech brzeg z brzegiem, a woda sprzeczna bodzie z wodą
I niech wnuki z wnukami krwawe walki wiodą.
To rzekłszy, już nieszczęsną sroga żądza miota,
By rychlej obmierzłego pozbyć się żywota.
Wnet do mamki Sycheja temi rzecze słowy,
Bo już własną jej w Tyrze skrył kamień grobowy:
Annę siostrę w te miejsca sprowadź Barko miła,
I mów, by wodą rzeczną ciało me skropiła,
Niech wraz z sobą ofiary przywiedzie gotowe.
Ty w świąteczne opaski ustrój twoją głową;
Chcę poczęte obrzędy bogu piekielnemu
Spełnić i koniec zdziałać żalowi mojemu
I obraz wodza Troi zdać na łup płomienia.
Rzekła; ta letnim krokiem spieszy bez wytchnienia.
Dreszcz i trwoga złej żądzy przenika Dydonę,
Wzrok jej straszny, twarz w plamy okryta czerwono.
Śmiercią już już grożącą ogarnięta, blada,
Wewnętrznych części gmachu swojego dopada,
Wchodzi na stos, żelaza dobywa z pokrycia;
Nie do tego je Enej przeznaczył użycia!
Tam gdy szaty ujrzała i znajome łoże,
Krótko myśli swe zbiera, chce płakać, nie może;
Zwątlona straszną walką o łoże się wsparła
I te słowa ostatnie ze łkaniem wywarła:
Słodkie dla mnie pomniki póki wyrok boski

Nie wzbraniał was, zabierzcie duszę mą i troski!
Żyłam, według sił znosząc przeznaczenia brzemię;
Dziś cień mój z całym blaskiem zstąpić ma pod ziemię.
Wzniosłam miasto potężne na podziw dla świata,
Pomściłam się małżonka, ukarałam brata;
Jakżebym szczęsną była w całym mym zawodzie,
Gdyby brzegów tych Teukrów nie dotknęły łodzie!
A tuląc się do łoża: umręż niepomszczona?
Lecz i tak umrzeć trzeba, zawoła Dydona.
Bacząc ogień ten z morza, niech się, zdrajca cieszy,
I niech widmo mej śmierci ślad w ślad za nim spieszy.
Rzekła, i w oczach służby upadła przeszyta,
Ręce jej i żelazo broczy krew obfita.
Krzyk i odgłos okropny w gmachach zamku wzrasta;
Wieść ta do stroskanego przelatuje miasta.
Wstrzęsły się domy niewiast rozpaczą i łzami,
Brzmi powietrze strasznymi wzruszone jękami
Jakby wróg szturmem zdobył Tyr lub Kartaginę
I domy z świątyniami zamienił w perzynę.
Słysząc krzyki te siostra bieży przerażona,
Szarpie lica, rękami nie oszczędza łona
I zmarłej po nazwisku wołając przypada:
Taż to w tobie o siostro taiła się zdrada?
Toż mi stós ten gotował, ognie i ołtarze?
Na cóż wprzód mam się skarżyć? Toż w srogim zamiarze
Gardzisz mojem wspólnictwem? Za cóż tem żelazem
Jeden czas i żal jeden nie zgładził nas razem?
Jam stós wzniosła, i bogów tym wzywałam głosem,
A ty giniesz bezemnie pod śmiertelnym ciosem?
Zgubiłaś mię wraz z sobą, a w jednej ruinie
I miasto i starszyzna i lud cały ginie.
Ach podajcie mi wody do ran oczyszczenia,
Usta me pójdą szukać ostatniego tchnienia.

Rzekłszy, wbiega na stopnie najwyżej wzniesione
I tuli wpółumarłą do serca Dydonę,
I krew czarną z jej ciała własną szatą zmywa.
Ta chce podnieść wzrok ciężki i znowu omdlewa;
Zbyt głęboko jej rana pod sercem zasiadła:
Trzykroć podnieść się chciała, i trzykroć upadła.
Błędnym wzrokiem po niebach szuka światła chciwie,
A znalazłszy szukane, jękła przeraźliwie.
Gdy się tak w długich mękach ze zgonem dręczyła,
Juno do niej Irydą z górnych niebios zsyła,
Której rozkaz litością przęjęta wydała,
By walczącą w niej dusze odłączyć od ciała,
Bo nie kończyła życia zgonem przyrodzonym,
Lecz szał srogi ją zgubił przed dniem naznaczonym.
Ani włos jej był ściętym reką Prozerpiny,
Ani ją na stygijskie wskazała dziedziny.
Już z odbitych farb słońca Irydą różową
Wartkie skrzydła wstrzymały nad Dydony głową.
Z wiązów twoich cielesnych wyzwalam cię, mówi,
I dar według rozkazów niosą Plutonowi.
To rzekłszy, ścięła włosy. Zakrzepło się ciało
I natychmiast w powietrze życie uleciało.









  1. Oczywista pomyłka; powinno być: tamte.  P. W.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Wergiliusz i tłumacza: Franciszek Wężyk.