Eneida (Wergiliusz, tłum. Wężyk, 1882)/Księga V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wergiliusz
Tytuł Wergilego Eneida
Wydawca Nakładem rodziny tłómacza
Data wyd. 1882
Druk Wł. L. Anczyca i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Franciszek Wężyk
Tytuł orygin. Aeneis
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Księga V.

Już Enej na głębokie wypłynąwszy morze,
Pewny drogi, wiatrami ciemne wały porze,
Wzrok swój na opuszczone zwracając siedliska,
Z których płomień Dydony nieszczęśliwej błyska.
Ognia tego przyczyną kryją niepewności.
Lecz boleść po zgwałceniu tak silnej miłości
I myśl, czego jest zdolną zaciekłość kobieca,
Najsmutniejsze przeczucia w sercach Trojan wznieca.
Gdy więc łodzie zabrnęły na słone przestworza,
Że już nic nie widziano prócz nieba i morza,
Spadły na głowy Trojan płowe nawałnice
I wszystkie wody straszne pokryły ciemnice.
Sam Palinur u steru siedząc woła z góry:
Przebóg! jak czarne zewsząd mroczą nieba chmury!
Jakiż nas cios z twej ręki Neptunie dosięże?
To rzekłszy, kazał wszystkie zgromadzić oręże,
Wszystkie żagle obraca na ukos wiatrowi,
Z całych sił przeć wiosłami zaleca, i mówi:

Choćby mi Jowisz ręczył słowy wszechmocnemi,
Przez tę burzę italskiej nie dosięgniem ziemi.
Patrz Eneju wspaniały, jak zachód ponury,
Dmą wiatry z stron przeciwnych, zgęszczają się chmury.
Nie możemy pójść naprzód, ni oprzeć się fali;
Trzeba byśmy w żegludze losom zaufali.
Jeźli dobrze gwiazd znaki pamięć mi podaje,
Tuż są brata Eryka sycylijskie kraje.
Wtem Enej: widzę zdawna, jak nas wiatr obraca;
Zwróć żagle, walczyć z burzą nadaremna praca.
Któreż mi kraje bardziej nad ten pożądane,
Gdzież mam chętniej przytulić nawy skołatane,
Jak tam gdzie włada Acest, ziomek ukochany,
I gdzie ojciec mój Anchyz leży pogrzebany!
To gdy rzekł ku portowi zwracając okręty,
Razem z wiatrem przychylnym pcha je żagiel wzdęty.
Brzeg znajomy wesołych ku sobie zniewala;
Acest na szczycie góry poznawszy ich zdala,
Wybiega przeciw ziomkom, strasznymi dziryty
I libskiej niedźwiedzicy skórą znakomity.
Z bóstwa rzeki Krymizu Trojanka go rodzi.
On, pomny wielkich przodków, z których sam pochodzi,
Cieszy się ich powrotem, a w sposób wieśniaczy
Przyjąwszy, unużonych dostatkami raczy.
Nazajutrz, gdy dzień jasny przyćmił gwiazd promienie,
Enej powszechne Teukrów zwołał zgromadzenie,
I w tej z szczytu grobowca przemówił osnowie:
Ludu wielki, Trojanie, bogów potomkowie!
Rok mija, jak w tych miejscach obrzędy smutnymi
Zwłoki ojca boskiego oddaliśmy ziemi.
Przyszedł dzień, bo tak chcecie bóstwa niezbłagane,
Którego płakać wiecznie i czcić nie przestanę;

Czylibym go przepędzał na argiwskiej wodzie,
Czy w pustyniach Getulów lub w myceńskim grodzie,
Sprawiałbym uroczyście doroczne ofiary
I w hojne ołtarz ojca obciążałbym dary.
Dziś tuż jesteś przed nami, Anchiza mogiło!
Ani bez woli bogów tak się przydarzyło,
Że w port ten przyjacielski wiatry nas zagnały.
Pocznijmyż więc z radością obrzęd okazały,
Prośmy o wiatr, bym cześć tę w dorocznym obchodzie
Spełniał wśród jego świątyń w założonym grodzie.
Zacny Acest, potomek krwi trojańskiej prawy,
Po dwa byki dla każdej rozdać kazał nawy;
Niech więc bogi ojczyste przyzwie ta biesiada,
I te, którym gościnny Acest cześć swą składa.
Gdy więc zorze dziewiąte dzień nam zwieszczać pocznie,
Walkę floty trojańskiej otworzę niezwłocznie;
A kto szybszy, kto bardziej w siłach zadufały,
Kto lepszy na pociski i na lekkie strzały,
Kto na twarde zapasy pragnie iść w zawody,
Niech wyjdzie i niech czeka zwycięzkiej nagrody.
Teraz módlcie się myślą i uwieńczcie głowy.
Rzekł, i dar boskiej matki wdział, wieniec mirtowy;
Za nim Acest poważny laty sędziwemi,
Toż Elim, toż Jul czyni i młódź cała z nimi.
Wśród licznie zebranego ludu i żołnierza
Enej z wielkim orszakiem do grobowca zmierza
I tam, jak zwyczaj każe, rozlewać poczyna
Dwie krwi czary, dwie mleka i dwie czary wina;
A kwiat hojną prawicą sypiąc purpurowy,
Witaj mi święty ojcze! temi rzecze słowy;
Odzyskane powtórnie, bierzcie pozdrowienie
Wy popioły i ducha ojcowskiego cienie!

Byś w italską krainę poniósł za mną kroki,
Byś Tybr ujrzał, zawistne wzbroniły wyroki.
Ledwie skończył, wtem węża ogromnego zoczy,
Co się z głębi mogiły w siedmiu kłębach toczy;
Zlekka grób okrążywszy wśród ołtarzy stawa,
Blask świetny szyja jego rozwodzi jaskrawa,
Łuska złotem jaśniała. Tak na mglistem niebie
Błyska tęcza, farb tysiąc ciągnąc z słońca w siebie.
Zdumiał się na to Enej; gdy wąż bez odwłoki
Między rzędem czar świetnych wiodąc czołg szeroki,
Wszystkich straw i napojów skosztowawszy wprzódy,
W głąb obszernej mogiły spuścił się bez szkody.
Więc obrzęd w niepewności przyspiesza pogrzebny,
Czyli to był duch miejsca, czy ojca służebny —
I zabija zwyczajem świętym ofiarników
Pięć owiec i pięć wieprzów i pięć czarnych byków;
Leje wina, a z miejsc tych, gdzie zmarłych spocznienie,
Ducha i wielkie ojca przywołuje cienie.
I Teukrzy według sił swych sprawują ofiary:
Biją cielce, składają na ołtarzach dary;
Ci rozlani po smugach kotły ustawiają,
Ci piekąc trzewia, rożnom żaru dostarczają.
Nadszedł dzień pożądany. Już z świetną pogodą
Dziewiątą zorzę konie Faetona wiodą.
Przyciąga ludy imię Acesta i sława,
Ze wszech stron rzesza brzegi zajmuje ciekawa.
Ci pragną widzieć Trojan, ci chcą biedz w zawody.
W środku koła stawiono na widok nagrody:
Jawi się zbiór trójnogów święconych bogaty,
Palmy, wieńce zielone i szkarłatne szaty,
I z bronią ilość złota i srebra niemała.
Wtem trąba na znak igrzysk ze wzgórka zabrzmiała.

Wybrane z całej floty do wodnej rozprawy
Na wstęp gonitw wychodzą cztery równe nawy.
Pcha niezłomnemi wiosły rączego Prystyna
Menest, z którego płynie Memiów rodzina.
Gyas jakby gród wielki Chimerę wywodzi;
Trzy ją szyki trojańskiej napełniało młodzi,
Wiosła na niej w potrójnym jawiły się rzędzie.
Wtem Sergest, który ojcem Sergiusów będzie,
Na Centaurze pospiesza, Kloant zaś na Scylli,
Z którego ród Kluenci będą wywodzili.
Jest zaledwie dojrzana od ludzkiego oka
Wprost lądu szumliwego na morzu opoka.
Gdy już wiatry zimowe obłoki zachmurzą,
Tłucze ją wtedy morze rozhukane burzą.
W ciszy — jak ląd wśród wody wydaje się zdala
I suszącym się ptakom przytułku dozwala.
Tam więc Enej z jedliny znak utkwił zielony,
Gdzie kończyć i zkąd mieli powracać w przegony.
Losem miejsca zajęto; naw dowódzców szaty
Złotem i świecącymi jaśnieją szkarłaty,
A w gałązki z topoli młodzież uwieńczona
Wznosi połyskujące oliwą ramiona.
Zasiedli; dzierżą wiosła pełni natężenia,
Niecierpliwie pierwszego czekając skinienia.
Już sławy natężone w umysłach nadzieje,
Już kołaczącem sercem strach morderczy chwieje.
Gdy więc zagrzmiał dźwięk trąby, w jednej prawie chwili
Wszyscy ze swych stanowisk piorunem skoczyli.
Odgłos majtków uderza o niebieskie ściany,
Pienią się pod wiosłami zmącone bałwany,
Zewsząd się słona woda w równe brózdy porze,
Pod tysiącznymi ciosy roztwiera się morze.

Nie tak szybko na lekkiem pędzą wozy kole,
Gdy z swych więzień w obszerne wysypią się pole;
Nie tak rączo powoźnik, gdy do mety goni
I lejcami potrząsa i zacina koni.
Zewsząd wrzawa, krzyk, odgłos i poklask powstaje:
Brzmią niemi brzegi morza, pagórki i gaje.
Najpierwszy przed innymi Gyas się wypuszcza,
A gdy siekł morskie wały, wznosi okrzyk tłuszcza.
Za nim Kloant pospiesza, ale łódź leniwa
Mimo dzielniejszych wioseł w biegu się wstrzymywa.
Za nim Centaur z Prystynem pędzą bez odwłoki;
Równa w nich jest usilność, równe są ich kroki.
Już Pryst spieszy, już Centaur Prysta ma po sobie,
Już zrównawszy swe czoła biegną nawy obie
I długiemi wiosłami krają słone wały.
Już, już wreszcie do mety obie dobiegały;
Gdy Gyas, co przód zyskał w początku rozprawy,
Tak pogramia Meueta, sternika swej nawy:
Gdzież się tam bierzesz w prawo? skieruj okręt w biegu,
Niech inni płyną środkiem, ty się trzymaj brzegu.
Rzekł; lecz Menet ukrytej bojąc się opoki,
Zwraca przodek okrętu na przestwór głęboki.
Gdzież więc dążysz Monecie? płyń na ostre głazy,
Znowu Gyas głośnymi zawołał wyrazy.
Wtem patrzy i postrzega Kloanta na przodzie;
Po średniej skał i nawy wymknął się on wodzie.
W jednej tylko Gyasa zdołał ubiedz porze
I dosięgnąwszy mety wypłynął na morze.
Natychmiast żal bez granic młodzieńca zachwyca
I potok łez obfity wylewa źrenica;
Niepomny życia ziomka i swej własnej sławy
Leniwego Meneta strąca w morze z nawy;
Rwie za rudel, sam pełni powinność sternika

I zachęcając majtków ku brzegom umyka.
Menet w szacie przemokłej i razem niemłody,
Ledwie zdołał z głębokiej wynurzyć się wody.
Jednak płynie ku skałom i wdziera się na nie;
Gdy padł, gdy się z wód otrząsł, śmieli się Trojanie.
Że Menestej z Sergestem prześcignie Gyana,
Wraz obydwóm nadzieja błysła pożądana.
Wybiegł Sergest i częścią nawy dotknął skały;
Lecz również rudlem o nią Pryst się otarł śmiały.
Wzmaga się więc w Meneście myśl zwycięztwa chciwa,
Wpada pośród swych majtków i tak ich zagrzewa:
Towarzysze Hektora! gdy Troja runęła,
Jam was wybrał, ziomkowie, za mną więc do dzieła!
Teraz męztwa dowiedźcie, któreście wskazali,
W Getulach, w jońskiem morzu i wśród wirów Mali.
Nie o pierwsze zwycięztwo Menest się dobija,
Jednak Lecz ten niech wygra, komu Neptun sprzyja.
Niech tylko Menest z wstydem ostatni nie znijdzie,
Zapobieżeie ziomkowie najdroższej ochydzie.
Oni wszystkie do wioseł natężyli siły;
Warczy łódź w szybkim pędzie, wody ustąpiły.
Zieją spiekłe ich usta spiesznem ciała tchnieniem
I zewsząd pot rzęsisty leje się strumieniem.
Wtem sam los im posłużył ku żądanej chwale;
Bo gdy przód nawy przyparł ku skałom w zapale
I chciał rychlej przez ciasną przedrzeć się zatokę,
Wpadł Sergest na ukrytą pod wodą opokę.
Jękły głazy, skruszone wiosła się rozprysły,
I boki przodku łodzi na skałach zawisły;
Krzyczą majtki, w osęki, w koły uzbrojeni,
Zbierają szczątki wioseł po morskiej przestrzeni.
Wzrasta przez to w Meneście, radość i odwaga;
Dając szybszy ruch wiosłem, wsparcia wiatrów błaga

I przez otwarte morze bez przeszkody płynie.
Jak gołąb, co ma gniazdko w skały rozpadlinie,
Gdy z niego wypłoszony lecieć w pola zmierza,
Naprzód o skały domku skrzydłami uderza;
Lecz skoro w spokojniejsze wzbije się przestrzenie,
Leci wszelkie swych skrzydeł hamując wzruszenie:
Tak nawa Menesteja słone wały porze,
Tak ją sam pęd unosi spieszącą przez morze.
Najprzód mija Sergesta, co walcząc z opoką
Chciał koniecznie na wodę wypłynąć głęboką;
Próżno on wsparcia wołał i w próżnym zabiegu
Łódź strzaskanemi wiosły przynaglał do biegu.
Potem się przed Gyasa Chimerą wymyka;
Ustępuje mu przodu, bo nie ma sternika.
Już sam Kloant zostaje pośród morskich toni;
Wezwał wszystkich sił Menest i tuż za nim goni.
Wrzask się wzmaga, powstają głosy wzbudzające,
Rozlega się w powietrzu okrzyków tysiące.
Ci chcą się przy zyskanym utrzymać zaszczycie,
Ci z ochotą za sławę oddaliby życie;
Tamci krzepią swe serca pomyślnością błogą,
Zda im się że zwyciężą, bo zda się że mogą.
Jużby im równy tryumf ich walki przywiodły,
Gdyby Kloant nie wezwał bogów temi modły:
Władzcy morza! tak wołał do wód wznosząc ręce,
Wam ja byka śnieżnego na brzegach poświęcę,
Morska woda jelita z moich rąk odbierze,
I czyste wino w hojnej rozleję ofierze.
Rzekł, i i głębi odmętów próśb tych wysłuchały
Panopa, Nereidy i gmin Forka cały.
Sam go Portun popędza: tak że jego nawa
Szybcej niż wiatr lub strzała w głębi portu stawa.

Enej koło zwoławszy jak zwyczaj stanowi,
Przez woźnego zwycięztwo przyznał Kloantowi
I zielonym wawrzynem skronie mu otacza.
Wnet trzy byki na wybór dla nawy przeznacza
I wino i wraz srebra kazał nieść ciężary.
Samym wodzom szczególne sam oznacza dary;
Zwycięzcy płaszcz złocisty w szkarłat obwiedziony,
Na nim w hafcie Ganimed, kiedy zapalony
Ściga jelenie z Idy leśnego zacisza,
I gdy go w niebo giermek zachwyca Jowisza;
Do gwiazd starzy myśliwce wznoszą ręce marnie,
Daremnie wyją na wiatr tęskne jego psiarnie.
Menestejowi, który drugim byt przy kresie,
Z trzech łańcuchów spojonych złoty pancerz niesie;
Sam z tej Demoleonta odarł niegdyś zbroi
Nad wartkim Symoentem, przy wyniosłej Troi.
Dwaj służebni Eneja, Fegiej wraz z Sagarem,
Ledwie idą pod strasznym zbroi tej ciężarem;
Przecież ów Demoleon tą zbroją odziany,
Ścigał niegdyś w ucieczce rozpierzchłe Trojany.
Dwa statki z litej miedzi dał w trzeciej nagrodzie
I czary z srebra dęte z rzeźbą na obwodzie.
Już pyszni dostatkami i wynagrodzeni,
Szkarłatnemi wstęgami idą uwieńczeni,
Gdy Sergest z skał zstąpiwszy przez trudną przeprawę
Oszydzoną bez wioseł uprowadzał nawę.
Jak wąż kołem miedzianem na sypanej drodze
Lub głazem od wędrowca rozpłatany srodze
Próżno w słabym odwrocie długie kłęby toczy,
Wzdyma szyje i syczy i naiskrza oczy;
Część ta w okrąg zwinięta, w którą cios zadany,
Wstrzymuje zwątlonego przez boleśne rany:
Tak leniwo Sergesta porusza się nawa,

Jednak żagle rozpina i w zatoce stawa.
Lecz go za to nagrodą Enej udarował,
Że mu okręt i ludzi od zguby zachował.
Wziął w darze brankę z Krety, nazwiskiem Foloję:
Biegła w tkaniu, u piersi miała dziatek dwoje.
Po tych walkach na błonia Enej się udaje;
Zewsząd je otaczały pagórki i gaje,
Wśród doliny, do gonitw koło uczyniono.
Tam siadł Enej, a za nim całe widzów grono,
Gdzie tym, co rączym biegiem puszczą się w zawody,
Dodaje serca, świetne wskazując nagrody.
Już Trojanie z młodzieńcy biegną sykulskimi,
A Nizus z Euryalem byli najpierwszymi;
Tego młodość i piękność szczyci niezrównana,
Tamtego wsławia czysta miłość dla młodziana.
W podobnej chęci Dior za niemi wychodzi,
Dior, co z krwi królewskiej Priama pochodzi.
Dalej Patron i Salij biegną do zawodu:
Ten Akarńczyk, ów Arkad z tegiejskiego rodu.
Dalej Elim z Panopem młodzieńcy krajowi,
Letniemu towarzyszyć zwykli Acestowi,
Ich noga w leśnych łowach dzielnie wyćwiczona;
Reszty sława mniej głośne ukryła imiona.
Stanąwszy w środku Enej, rzecz w ten sposób zacznie:
Znakomici młodzieńcy! słuchajcie mię bacznie.
Żaden z was bez nagrody ztąd się nie oddali;
Dwa Kreteńskie oszczepy dam z gładzonej stali
I srebrem nabijaną siekierę hartowną,
A te dary walczącym cześć przyniosą równą.
Wieniec z bladej oliwy zdobić wszystkich będzie.
Nadto, pierwszy otrzyma konia w pysznym rzędzie,
Drugiemu amazoński kołczan się dostanie
Pełny strzał i w złociste ozdobiony tkanie,

A sprzączka na nim droga wielką perłą świeci;
Na tym greckim szyszaku przestać może trzeci.
Ledwie skończył te słowa, na miejsca wrócili,
A gdy znak dał się słyszeć do szrank przyskoczyli.
Wnet się ztamtąd ku mecie wszyscy wysypali;
Biegną razem, podobni do szumiącej fali.
Pędzi pierwszy, i ubiedz nie da się nikomu
Nizus szybszy od wiatrów i od skrzydeł gromu;
Za nim, lecz znacznie za nim szybki Salij leci,
A w rzędzie ścigających Euryal jest trzeci.
Dalej Elim; z tym Dior równą dzierżąc drogę
Grozi barkom, a nogą trze o jego nogę;
I gdyby większy przestwór dano na przegony,
Ubiegłby, lub zostawił spór nierozstrzygniony.
Już dosięgali mety w przyspieszonym kroku:
Gdy wtem Nizus nieszczelny pada w krwi potoku,
Którą z byków porzniętych hojnie roztoczoną
Spłynęła wkoło ziemia z murawą zieloną.
Tam z radości zwycięztwa w biegu nad innymi,
Gdy się młodzian na śliskiej nie utwierdził ziemi,
Padł w krwi ofiar i runął w steku nieczystości.
Lecz nie tu Euryala przepomniał miłości,
Bo wstając Saliowi pod nogi się rzucił
I zdradą zwalonego na piasek wywrócił.
Już Euryal zwycięzca z przyjaciela łaski
Pędzi naprzód, a za nim wznoszą się oklaski;
Dalej Elim, a dalej Dior biegnie trzeci.
Wtem Salij strasznym jękiem litość w sercach nieci,
Błaga ojców i błaga całe widzów grono,
By mu zdradą odjętą chwalę przywrócono.
Chęć widzów z łzą przy prawie Euryala stała;
I cnota powabniejsza w pięknym kształcie ciała.
Dior, co był ostatnim w z wy ciężkim przegonie,

Wznosi głos swój ogromny ku jego obronie;
Próżną trzeciej nagrody pałałby on żądzą,
Jeżeli Saliowi pierwszeństwo przysądzą.
Wtem do nich ojciec Enej temi rzecze słowy:
Każdego z was, młodzieńcy, czeka dar gotowy,
Lecz się nagród porządek zmienić nie dozwoli;
Ja mogę przyjaciela użalić się doli.
Wnet z lwa, co go getulskie wypłodziły kraje,
Skórę z szpony złotemi Saliowi daje.
Jeźli tak pokonanych wynagradzasz panie,
Nad upadłym, rzekł Nizus, miej politowanie.
Cóż mi dasz, com już słusznie z pierwszeństwa się chlubił,
Gdyby mię, jak Salia, srogi los nie zgubił?
Rzekł, i okazał ciało splugawione w kale.
Na to Enej uśmiechem kojąc jego żale,
Dzieło Dydymaonta kazał przynieść, zbroję,
Z której Grecy Neptuna odarli podwoje,
I tę w darze zawiesił na zacnym młodzianie.
Gdy nagród za gonitwy ukończył rozdanie,
Teraz, rzekł, w kim jest serce i chęć niezmyślona
W rzemienne rękawice uzbroić ramiona,
Niech wyjdzie; wnet dwie nagród tej walki wytyka:
Zwycięzca zdobionego w wstęgi z złotem byka,
A dla ulgi za trudy i bolesne rany
Miecz z przepysznym szyszakiem weźmie pokonany.
Wnet Dares znakomity ogromną postawą,
Wstał z miejsca, wraz z powszechną wszystkich widzów wrzawą.
Sam on niegdyś z Parysem toczył walki w sile;
On to przy potężnego Hektora mogile
Niezmierzonego ciała Buta zapaśnika,
Co się chełpił, że z rodu pochodzi Amyka,
Ciął na śmierć i o piaski powalił jałowe.

On więc spiesząc w zapasy, dumną wznosi głowę,
Odsłania wielkie barki, a obu rękami
Szermując, tłukł powietrze strasznymi ciosami.
W całem gronie bacznemi szukają oczyma,
Ktoby drugi z nim walczył; lecz nikt serca nie ma.
Tak więc sądząc, że nabył do zwycięztwa prawa,
Pełen dumy, natychmiast przed Enejem stawa,
I rwąc wołu za rogi, w te słowa rzecz czyni:
Jeźli nikt nie chce walczyć, o synu bogini,
Pocóż więc dłuższa zwłoka i oczekiwanie?
Rozkaż przywieść nagrody. Natychmiast Trojanie
Zewsząd za nim podnoszą sprzyjające gwary,
Żądając by otrzymał przeznaczone dary.
Wtem wspartego przy sobie na łożu z trawnika
Acest tymi wyrzuty Entela spotyka:
Ty, co cię próżno z mężów najmężniejszym zwano,
Zniesiesz-li, by te dary bez walki zabrano?
Gdzież Eryx, ów mistrz wielki i bóg twój jedyny?
Gdzież sława przez sykulskie rozgłośna krainy?
Gdzież ściany obwieszone liczbą łupów mnogą? —
Jeszcze, rzekł, żądza sławy nie spełzła przed trwogą,
Lecz czuję w krwi stygnącej ciężką wieku zmianę,
I krzepną w całem ciele siły potargane.
O gdybym był, jak niegdyś, w pierwszych lat mych sile,
Co dziś wzbudza w tym śmiałku zadufania tyle!
Nie dla cielca gładkiego spieszyłbym na boje,
Nie dla nagródbym walczył, bo o nie nie stoję.
Te słowa wymówiwszy, pośród widzów grona
Dwa strasznego ciężaru wyrzucił rzemiona,
Któremi niegdyś Eryx ręce swe obwodził,
Gdy w zwykłem uzbrojeniu na walki wychodził.
Struchleli, skór wołowych siedm ujrzawszy razem,
A każdą z nich obciążał ołów wraz z żelazem.

Zrzeka się walk zdumiały Dares przed innymi.
Wielki ogrom rękawic Enej zdjąwszy z ziemi,
Wzrusza tu i ówdzie i waży ciężary.
Wtedy Entel w te słowa odezwał się stary:
Cóż, gdybyście widzieli Herkulesa zbroję
I smutne które stoczył na tych miejscach boje?
To niegdyś brat twój Eryx nosił uzbrojenie,
Jeszcze znać mózg rozprysły, znać i krwi strumienie;
W niem śmiał z wielkim Alcydem wystąpić w zapasy.
I ja taż samą bronią walczyłem przed czasy,
Póki żywsza krew lepszej dostarczała siły,
Póki lata tych skroni szronem nie pokryły.
Lecz gdy Dares od naszej uchyla się broni,
I gdy Enej z Acestem do tego się skłoni,
Złóż trwogę: równą bronią walczmy w tej potrzebie,
Ja Eryxa, trojańskie zrzuć rzemiona z siebie.
Rzeki, i kościste barki ogromnej budowy
Obnażywszy, wystąpił do boju gotowy.
Natychmiast ojciec Enej równe wyniósł bronie
I w równe rękawice uzbroił ich dłonie.
Wnet obadwa stanęli na palcach wzniesieni
I w powietrze ramiona wznieśli niestrwożeni.
Razem głowy od ciosów uchylili swoje,
Spletli ręce o ręce i poczęli boje.
W tym zwinność lekkiej nogi i wiek młody działa,
Tamten czerpa przewagę z ogromnego ciała;
Lecz osłabłe kolana grożą mu zachwianiem,
Wątleją wielkie członki ciężkiem oddychaniem.
Wiele ciosów ich dłonie nawzajem zadały,
Od wielu zbite piersi i żebra zabrzmiały.
Błądzą gęste zamachy po uszach lub skroni,
Pod twardym razem szczęka skołatana dzwoni.
Stanął Entel jak wryty i tylko unika

Ciałem lub wzrokiem bacznym ciosów przeciwnika;
Tamten, jakby do twierdzy wymierzał tarany,
Lub oblegał na górach zamek opasany,
Szuka zewsząd podejścia, wszędy oczy zwraca
I do nowych zamachów bez skutku powraca.
Wzniósł się Entel i dźwignął prawicę zdaleka.
Spostrzegł Dares natychmiast, jaki cios go czeka,
I lekkim zwrotem ciała uskoczył na stronę.
Wylał Entel w powietrze siły zawiedzione;
Własny ciężar ku ziemi ogrom jego niesie,
Runął jak świerk spruchniały w erymanckim lesie.
Zerwali się Sykulcy razem i Trojanie;
Wzbija się aż do niebios z różnych stron wołanie.
Pierwszy Acest przypada i wsparcia udziela,
Równego sobie w latach wznosząc przyjaciela.
Nie przeto się odwaga w Entelu zwątliła,
Wraca w bój zapaleńszy, rośnie z gniewem siła.
Własnej mocy uczucie i wstyd go rumieni;
Już ściga za Daresem po całej przestrzeni,
Straszne z prawej i lewej sypie ciosy dłoni,
Naciera bez odwłoki, bez odetchu goni.
Jak z gradem zlatująca na dachy ulewa,
Tak mu ciosy gęstymi z obu rąk dogrzewa,
Wtem Enej, widząc zbytnie Entela zapały,
Nie mógł znieść, by w nim dłużej gniewy takie wrzały;
Koniec walce okropnej założyć pospieszył,
I wyrwawszy od zguby, tak Daresa cieszył:
Biedny! jakież złe żądze ciebie zaślepiły!
Bóstw przeciwnych i wyższej nie czujesz-li siły?
Ustąp bogu. To rzekłszy, wstrzymał bój zacięty.
Daresa towarzysze wiodą na okręty;
Chwieje się jego głowa, drżą pod nim kolana,
Leje się z ust krew gęsta z zębami zmieszana.

Hełm z mieczem na ich ręce Enej mu wydziela,
A byk z palmą w nagrodzie został dla Entela.
Tego gdy pysznym tryumf pozyskany czyni,
Zważcie, rzecze, Trojanie! zważ synu bogini,
Z jakiej siły w młodości szukać mogłem chluby,
I od jakiej Daresa wyrwaliście zguby.
Rzekł, i naprzeciw głowie wołu tego stawa,
Co mu w nagrodę walki należał się z prawa;
Wzniósł rzemień, między rogi cios wymierzył śmiały,
Uderza, mózg się rozprysł, kości się strzaskały.
Mdleje wół i bez życia na ziemię upada;
On zaś nad nim stanąwszy w te słowa powiada:
Za Daresa Eryxie przyjm ten hołd z mej dłoni;
Zwycięzca, tu się zrzekam i kunsztu i broni.
Dalej Enej tych wzywa, co strzały szybkiemi
Pragną walczyć, stawiając nagrody przed niemi.
Maszt z Sergesta okrętu w silną dłoń pochwycą;
Już na sznurze u szczytu wisi gołębica,
Do niej cel naznaczony w igrzysk zapowiedzi.
Zbiegli się; wnet ich losy przyjął szyszak z miedzi.
Naprzód traf Hipokonta do strzału przypuszcza,
Co słysząc, wrzask ogromny wznosi zewsząd tłuszcza.
Po nim w pływie zwycięzcę los Menesta wzywa,
Menesta co go wieńczy zielona oliwa.
Trzecie miejsce ma z losu Eurycyon w darze;
Twój to brat jest rodzony, o zacny Pandarze!
Co gdy ci zerwać rozejm kazano niezwłocznie,
Pierwszyś śmiał pośród Greków twoją cisnąć włócznię
Ostatni i w szyszaku został Acest na dnie,
Jeszcze nim walk z młodzieżą chęć gorąca władnie.
Zgina się w rękach mężów i łuk i cięciwa,
I wnet każdy z sajdaków lotnych strzał dobywa.

Pierwszy z rąk Hipokonta pocisk się wymyka,
Leci, kraje powietrze i w drzewie utyka.
Zadrżał maszt, skrzydełkami wstrząsł gołąb struchlały,
A wszystkie miejsca hucznym oklaskiem zabrzmiały.
Potem Menest wystąpił; łuk napięty trzyma,
I strzałę równo w górę wyciąga z oczyma.
Lecz nieszczęsnym pociskiem nie tknięta ptaszyna,
Sznur tylko wraz z węzłami strzał jego przecina,
Na których ją za nogę trzymał maszt wysoki;
Między czarne gołąbek uleciał obłoki.
Wtem dzierżąc cios gotowy z napiętej cięciwy,
Westchnął o pomoc brata Eurycyon żywy,
A zoczywszy gdzie gołąb wzbija się do góry,
Przeszył go w samym locie pośród czarnej chmury.
Zbywa życia pomiędzy gwiazdy niebieskiemi.
Pada i cios śmiertelny wraca z sobą ziemi.
Sam Acest bez nagrody i chwały zostaje,
Puszcza jednak swą strzałę w napowietrzne kraje,
Sztuką i brzękiem łuka dziwiąc zgromadzenie.
Wtem cudowne przed nami jawi się zdarzenie;
Co nam chcieli przez dziw ten oznaczyć bogowie,
Odkrył to smutny skutek, a później wieszczowie;
Bo strzała z trzciny w locie ogniem się zajęła,
A poznaczywszy ścieżki, zgasła i zniknęła.
Tak nikną świetne gwiazdy z niebios nocną dobą
Długie z włosów ogony rozwodząc za sobą.
Zdziwieni tym Sykulcy, zdziwieni Trojanie,
Wznoszą razem pokorne do bogów błaganie.
Enej mieniąc to wieszczbą, zaraz Acestowi
Składa dary i ściska i w te słowa mówi:
Przyjm je ojcze, bo Jowisz przez to objawienie
Najwyższe ci, krom walki, przyrządza uczczenie;
Niech więc dary Anchiza tobie się dostaną.

Odbierz przeto z rąk moich czarę wyrabianą,
Którą ojca król Traków Cysej obdarował,
Chcąc by ją na pamiątkę przyjaźni zachował.
To rzekłszy, skronie laury wieńczy zielonymi
I Acesta zwycięzcą głosi nad wszystkimi.
Ani Eurycyona cześć udręcza taka,
Choć sam pośród obłoków strzałą przeszył ptaka.
Po nim ów, co sznur przeciął drugą zyskał chwałę;
Ostatni ten, co w maszcie lekką utkwił strzałę.
Enej przed rozpuszczeniem świetnych igrzysk koła
Julowego dozorcę Epityda woła,
I do ucha wiernego temi słowy mówi:
Idź i spiesz się i powiedz mojemu synowi,
Jeźli jest gotów z końmi w drobnej chłopiąt rzeszy,
Niechaj tu ku czci dziada uzbrojony spieszy.
Tak rzekł i lud rozlany po szerokiem kole
Cofa, chcąc mieć do gonitw obszerniejsze pole.
Ciągną w oczach rodziców pacholąt orszaki,
Zauzdane pod niemi brykają rumaki;
Klaszczą im z Trojanami sykulscy młodzieńce;
Wszystkich włosy obcięte, przykrywają wieńce.
Po dwie zbrojne w żelazo dereniowe strzały
Niosą, z bark zaś im lekkie sajdaki spływały,
A od szyi ku piersiom cała chłopiąt rota
Giętkie miała obręcze z plecionego złota.
Trzy hufce i trzech wodzów stoi na ich czele,
Dwunastu chłopców w każdym liczono podziele;
Równe hufy przed sobą równych wodzów miały.
Pierwszą rotę wesołą Priam wiedzie mały,
Imie on dziada wznawia, twój to syn Policie;
Jego ród Italią zaludni obficie.
Tracki rumak srokaty rży pod nim wesoło,
Białe stopy nóg przednich, białe wznosząc czoło.

Drugi ten, ród Acyów z którego wypłynie,
Atys, dziecko najmilsze Julowi dziecinie.
Ostatni, gasząc wszystkich blaskiem swej urody
Na sydońskim rumaku spieszy Julus młody:
Ten pomnik uczuć pięknej winien jest Dydonie.
Resztę chłopiąt Acesta unosiły konie.
Na ich widok z rąk Teukrów poklask nie ustaje,
W ich twarzach ojców twarze widzieć im się zdaje,
Gdy więc wkoło przed całem obeszli zebraniem,
Wydał hasło Epityd biczem i wołaniem.
Natychmiast na trzy równe rozbiegli się roty;
Zawołani wracają i składają groty.
Rozbiegli się powtórnie i zeszli się razem,
Miotają obręczami walczących obrazem.
Już uchodzą, już zbrojną zmierzają się dzidą,
Już, jakby mir zawarli, w zgodzie z sobą idą.
Tak niegdyś ów Labirynt w Krecie zbudowany,
Co miał ścieżki ciemnemi przegrodzone ściany,
A tysiącem dróg zdradą otoczonych wszędy
W niepozbędne ciekawych wprowadzał obłędy:
Tak młódź Teukrów w gonitwach miesza kroki swoje,
Odwrotem udawane przegradzając boje;
Podobni do delfinów, gdy czystą głębiną
Wód libskich lub karpackich igrający płyną.
Te walki naprzód wznowił Julus znakomity,
Gdy murem długiej Alby opasywał szczyty,
I tak dawne do igrzysk zaprawiał Latyny,
Jak z nim dzieckiem trojańskie igrały dzieciny.
Te obchody następcom podały Albany,
Od nich zaś je przyswoił Rzym nieporównany.
Ztąd hufiec chłopców zbrojnych na takie igrzyska,
Hufca Trojan i Troi używa nazwiska.

Tam w gonitwach czci ludów Anchiz był przedmiotem;
Wtem los wydał swą zmienność srogim szczęścia zwrotem.
Gdy się cześć uroczysta przy grobie pełniła,
W łodzie Trojan, Irydę Juno z niebios zsyła;
Pcha ją wiatrem, by spełnić zamiar uknowany,
Tkwią w niej żalu dawnego niezgojone rany.
Na złożonym z tysiąca kolorów obłoku
Złota Irys ludzkiemu niewidzialna oku
Baczy wielki zbiór ludu razem zgromadzony,
Przegląda brzegi, flotę i port opuszczony.
W ustroniu nad Anchizem Trojanki płakały
I na morskie głębiny z łzami poglądały;
Jakież jeszcze przed nami, rzekły, wód przestworza!
Chcą miasta, wstręt w nich budzą niewygody morza.
Zatem w sztuce szkodzenia Irys wyćwiczona
Wchodzi pośród nich, bóstwa złożywszy znamiona;
Bierze letniej małżonki Dorykla postawę,
Który miał niegdyś z rodu i z potomstwa sławę.
Biedne! głosem Beroi do Trojanek rzecze,
Wy, które krwawych Greków oszczędziły miecze
W bojach pod ojczystemi stoczonych murami;
Jak srogie przeznaczenie cięży dziś nad wami!
Już lat siedm upłynęło od Troi zagłady,
Jak przez okropne skały, przez różne osady,
Przez niegościnne morza i straszne głębiny
Szukamy znikającej Italów krainy.
Tu ląd bratni Eryxa, tu Acesta władza;
Cóż więc ziomków murami obdarzyć przeszkadza?
Ocaleni napróżno bogowie domowi!
O Trojo! toż twe imie nigdy się nie wznowi?
Nie ujrzęż Symoentu z Ksantem, rzek Hektora?
Spalmy obmierzle nawy, spieszmy, oto pora.
Widziałam twarz Kassandry we śnie objawioną,

Sama mi podawała głownią rozżarzoną.
Ogniem Troi szukajcie, tu wasz dom, zawoła.
Czas nadszedł, któż tym dziwom oprzeć się wydoła?
Oto cztery ołtarze dla Neptuna stoi;
Sam Bóg serca dodaje, sam nas ogniem zbroi.
Rzekłszy, roztlone głownie porywa z ogniska,
Wstrząsa je własną ręką i ku nawom ciska.
Osłupiały Trojanki z trwogi i zdumienia;
Wtem najstarsza w ich gronie a Pyrgo z imienia,
Licznych synów Priama mamka doświadczona,
Nie jest to, rzecze, matki! Dorykleja żona;
Nieochybne znamiona bóstwo w niej wydały,
Wzrok ognisty, twarz, mowa i chód okazały.
Jam odeszła Beroję złożoną chorobą;
W niemocy z ciężkim żalem płakała nad sobą,
Że od niej jednej Anchiz nie będzie uczczony
Rzekła, wtem zmierzłą flotę trojańskie matrony
Niepewne przebiegały złośliwem wejrzeniem,
Czy tu osiąść, czy płynąć za bogów skinieniem;
Aż Irys równem skrzydłem biorąc lot wysoki
W ucieczce, wielką tęczą przecina obłoki.
Zdumiałe tem zjawiskiem i szałem poddęte,
Wrzeszcząc, ognie z ołtarzów porywają święte,
Miecą głownie i chrósty i gałęzie w nawy.
Wre pożar przez barwione wiosła, stery, ławy.
Do grobowca Anchiza, który lud obsiada, —
Z wieścią łodzi zgorzałych Eumel przypada.
Ujrzeli dym z popiołem w obłoki wzniesiony.
Pierwszy Jul, jak dowodził konnemi przegony,
Tak natychmiast na koniu w obóz zdjęty trwogą
Pędzi, a zbledli mistrze wstrzymać go nie mogą. —
Co za nowe szaleństwo wzburza was niestety!
Co czynicie, zawoła, nieszczęsne kobiety?

W greckież-li to obozy ogień zgubę sieje?
Nie wrogów ale własne niszczycie nadzieje!
Jam wasz Julus. To mówiąc szyszak z głowy ciska,
W którym na wzór bitw krwawych wyprawiał igrzyska;
Wnet Enej z Trojanami ku brzegom pospiesza.
Z trwogi w lasy i skały pierzchła kobiet rzesza,
Czyn ich obmierzł im z życiem, ziomków swych poznały,
Stygną w nich przez Junonę wzniecone zapały.
Nie przeto trwogą wszystkich zwraca pożar z siebie,
Tli się pod mokrem drzewem w wolnym dymie zgrzebie,
Szerzy płomień okropne wśród okrętów szkody;
Daremnym jest trud mężów, próżnym zalew wody.
Wtedy Enej z żałości zdarł szaty na sobie,
I wznosząc ręce, bogów błagał w tym sposobie:
Jeźlić jeszcze nie wszyscy obmierzli Trojanie,
Jeźli w tobie los nędznych budzi zlitowanie,
Jowiszu! niech od ognia twa moc flotę broni,
Ty sam smutny los Trojan wyrwij z zgubnej toni.
Lub jeźli we mnie jaką upatrujesz winę,
Spuść gromy, niech w tem miejscu z twojej ręki zginę.
Ledwie rzekł, deszcz nawalny lunął z czarnej chmury,
Drżą od grzmotu strasznego i niwy i góry;
Zewsząd wiatrem zgęszczona runęła ulewa,
Woda łodzie przepełnia; wilgną pod nią drzewa.
Lał deszcz aż póki pożar nie ugasł rozdęty,
I wszystkie ocalały prócz czterech okręty.
Lecz Enej takim ciosem do gruntu wzruszony,
Zwraca troski w swej myśli w te i owo strony:
Czy niepomny wyroków w sykulskiej krainie
Osiędzie, czyli w ziemię Italów popłynie?
Wtem Naut letni, któremu Pallada łaskawa
W mnogich kunsztach naukę i biegłość nadawa,
Objawia, czem się ściągnie bogów rozjątrzenie

I czego żądać może wyroków spełnienie.
On więc troski Eneja tą pociechą skraca:
Idźmy, panie, gdzie los nas wiedzie lub odwraca,
Cierpliwością zła dola spełznie pokonana.
Masz tu z boskiego szczepu Acesta Trojana;
Ten chętnie swoje zdania niech z twojemi zgodzi,
Jemu porucz tych, którym nie wystarczy łodzi
I tych, co twych zamiarów wypełnić nie mogą.
Wybierz starce i matki unękane drogą,
Wyłącz słabych i drżących przed trudy wszelkiemi;
Dozwól by mury miasta na tej wznieśli ziemi
I niech imię Acesta gród otrzyma nowy.
Wzrusza się Enej temi przyjaciela słowy;
Lecz znów obarcza serce trosk niezbędnych siła.
Już niebo z wozu swego czarna noc pokryła.
Znagła ojca Anchiza cień mu się objawia
I takim głosem z niebios zstąpiwszy przemawia:
Synu, nad własne życie milszy za żywota!
Ty, którym nędznej Troi los okrutny miota;
Przychodzę z woli boga, co twe zbawił nawy
I z niebios na twe troski rzucił wzrok łaskawy.
Słuchaj rad, któreć mądrze letni Nautes daje:
Młódź wybraną i dzielną wiedź w italskie kraje,
Bo na niwach latyńskich z twymi wojowniki
Musisz bojem poskramiać lud twardy i dziki.
Lecz wprzód w przybytki piekła śmiałe niosąc kroki
Pójdziesz szukać rad moich przez Awern głęboki;
Bo nie Tartar mię więzi ciemnicami swemi,
Lecz na polach Elizu mieszkam z cnotliwemi.
Z czarnych bydląt ofiarę dopełniwszy krwistą,
Pójdziesz tam przez Sybillę prowadzony czystą.
Tam poznasz przyszłe miasta i twe pokolenie;
Lecz już połowę biegu doszły nocne cienie,

Już mię tchem swych rumaków wschód słońca dotyka,
Bądź zdrów. Rzekł i w powietrzu jak dym lekki znika.
Dokąd zbiegasz? te Enej podnosi wołania,
Gdzie dążysz?... któż mi ojca uściskać zabrania?
To mówiąc wznieca ogień przysuty popiołem,
A sypiąc na żar zboże z wonnościami społem;
Cześć jego wraz z Penaty czysta bierze Westa.
Wnet przyzwał towarzysze, a naprzód Acesta.
Ojca swego przestrogi, Jowisza skinienia
I wraz wszystkim odkrywa swe postanowienia.
Zgodzono się bez zwłoki, ani Acest przeczy.
Zostawują matrony w mieście jego pieczy
I tych, co nie łaknęli świetnej nabyć sławy.
Narządzają Trojanie wpół zgorzałe nawy,
Ten wziął ławki, ten liny, ten wiosła w podziele,
Wszyscy razem nie liczni, lecz w nich męztwa wiele.
Pługiem Enej oznaczył miasto ręką swoją,
Gród nazwał Ilionem, a osadę Troją.
Z przybytku państwa swego Acest się raduje,
Wyznacza rynek, ojcom prawa przepisuje.
Na górze erykowej, co w obłokach ginie,
Zakładają idalskiej Wenerze świątynię.
Do grobowca Anchiza z ustawą kapłana
Obszerna przestrzeń gaju została przydana.
Już dni dziewięć lud cały na biesiadach spędził;
Nikt czci swej dla ołtarzy, nikt ofiar nie szczędził.
Ciche wiatry spłaszczyły słonych wód przestworze.
I Auster silniej wiejąc wzywał już na morze.
Wtem powstaje na brzegach płacz i narzekanie.
Dnie i nocy w uściskach spędzają Trojanie.
Już i same matrony i ci, których wprzódy
Wstrętem i trwogą morskie przerażały wody,
Chcą płynąć i z ziomkami znosić trudy razem;

Cieszy ich dobry Enej łagodnym wyrazem,
I z płaczem pokrewnemu zleca Acestowi.
Burzom jagnię, trzy cielce zabić Erykowi
I wraz odciąć rozkazał liny okrętowe.
Sam gałązką oliwy uwieńczywszy głowę,
Stanął na przodku łodzi z pełną czarą w ręce,
Wino morzu i trzewia poświęcił bydlęce;
Już pomyślne płynących wiatry popychały;
Trojanie na wyścigi morskie krają wały.
Wtem Wenus do Neptuna przybiega troskliwa
I z samej głębi serca takich skarg dobywa:
Gniew Junony i srogiej zawziętości siła
Znagla mię, bym przed tobą do próśb się zniżyła.
Ani czas, ani cnota, ani losu władza,
Ni ją nawet Jowisza wyrok ułagadza!
Nie dość, że jej zawzięciem gród frygijski spłonął,
Że się na reszty nędznych ogrom kar wyzionął;
Jeszcze ściga trojańskie popioły i kości!
Znaż-li sroga pobudki takiej zawziętości?
Sam wiesz, jak wód libijskich skłóciwszy przestworze,
Zmieszała w srogiej burzy z niebiosami morze;
Gdy ją pomoc Eola płocho zaślepiła,
Na tyle się w twem państwie targnąć ośmieliła!
Dziś (o zbrodnio!) zażegłszy szał niepowściągnięty
W piersiach matron trojańskich, spaliła okręty!
I znagliła je w cudzej pozostać krainie.
Niech więc ta resztka Trojan pewnym żaglem płynie;
Niech przybiją do brzegów Tybru bez odwłoki,
Jeżli im miast laurenckich nie przeczą wyroki.
Na to mórz poskromiciel tak mówić poczyna:
Słuszna polegać na mnie każe ci przyczyna.
Z morza ród twój; mej władzy zaufać potrzeba,
Umiem ja gromić wściekłość i morza i nieba.

Enej trosk mych na ziemi dawno jest przedmiotem,
A Ksant wraz z Symoentem zaświadczą ci o tem.
Gdy Achil zbladłych Trojan gnał przed sobą chmury,
I wytapiał tysiące i ciskał o mury,
Jękły rzeki zatkane, nawet Ksantu łoże
Nie mogło z mnogich trupów wypróżnić się w morze;
Nękanego bóstw siłą i wrogów nawałem,
Z rąk Achila w obłoki Eneja porwałem.
Chociaż te, którą wzniosły własne ręce moje,
Pragnąłem z gruntu zburzyć przeniewierczą Troję,
Dotąd taż chęć ku niemu włada mną jedynie.
Złóż trwogę; w port Awernu bezpieczny zawinie;
Jeden tylko ze wszystkich w morskiej legnie toni,
I sam resztę swych ziomków od zguby ochroni.
Pocieszywszy Wenery serce w sposób taki,
Zaprzągł Neptun do woza bystre swe rumaki;
Spiął wędzidłem, a lejce puściwszy pospołem,
Po wierzchach modrych wałów lekkim bieży kołem.
Wnet pod grzmiącym rydwanem morza się ugięły,
Spłaszczyły się bałwany i chmury pierzchnęły;
Mnóstwo wodnych mieszkańców biedz za nim poczyna,
I straszne wieloryby i Glauka drużyna;
Syn Inusa Palemon połączą się z niemi
I cały zastęp Forka z Trytony szybkimi.
Z lewej spieszy Melite, Tetys, Panopeja,
Cymodoce, Talia, Spio i Neseja.
Enej w myśli wątpliwej nową radość czuje.
Wznieść maszty i rozwinąć żagle nakazuje.
Wszyscy razem do pracy chwycili się żwawo;
Zwracają lotne płótna to w lewo, to w prawo,
Wraz wszystkich rudlów rogi wznoszą i spuszczają.
Same wiatry swym pędem flotę popychają.

Przed wszystkimi Palinur wypuszcza się przodem;
Innym płynąć kazano za jego przewodem.
Już noc wilgotna bieg swój spełniła w połowie;
Usnęli pod wiosłami przy ławach majtkowie.
Wtem Sen lekki rzuciwszy sklepienia gwieździste,
Rozpłoszył ciemność nocną i powietrze mgliste;
Ku tobie, Palinurze, zwraca swe dążenia,
Niosąc ci niewinnemu okropne marzenia;
A zasiadłszy wyniosły pokład okrętowy,
Podobny do Forbanta, temi rzecze słowy:
Palinurze! dmie w żagle wiatr równy i błogi,
Samo morze pcha flotę, czas spocząć bez trwogi.
Złóż głowę, niech sen oczom znużenie odbierze;
Ja tymczasem twe miejsce zastąpię przy sterze.
On na to, ledwie oczy podnosząc z senności:
Mnieżli wód ugłaskanych uczysz znajomości?
Mnież to w twarzy spokojnej ukazujesz morze?
Mamże ślepo zaufać tak zmiennej potworze,
Tyle razy zdradziecką zwiedziony pogodą?
Mamże puścić Eneja, gdzie wiatry zawiodą?
Te słowa wymówiwszy steru się uczepił
I dzierżąc go oburącz w gwiazdy wzrok swój wlepił.
Wtem snu bóstwo, gałązkę spuszcza mu na skronie,
Którą Styxu i Lety napoiły tonie.
Wnet jej potęga senność w mdłe oczy przelała.
Ledwie pierwszy sen zmroczył członki jego ciała,
Gdy razem z rudlem w części tył nawy złamany
I sternik pchnięty w morskie upada bałwany.
Próżno wzywał on w pomoc ziomków swych drużyny;
A bóg snu, w napowietrzne uleciał krainy.
Płynie flota bezpieczna przez morskie przestrzenie;
Pewność jej neptunowe zrządza przyrzeczenie.
Już tykala skał Syren, okropnych topielą

Wielu tych, których kości zdaleka się bielą.
Brzmią z nich hukiem rozległym opoki chropawe;
Wtem Enej bez sternika pływającą nawę
Poczuł i sam po ciemnej kierował nią drodze,
A losem przyjaciela udręczony srodze,
Ty, rzecze, coś pozorom zaufał pogody,
W obcy brzeg bez pogrzebu uniosą cię wody.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Wergiliusz i tłumacza: Franciszek Wężyk.