Ewa (Wassermann)/Karen Engelschall/23

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jakób Wassermann
Tytuł Ewa
Podtytuł „Człowiek złudzeń“: powieść druga
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
23.

Przechodząc przez halę hotelową, zobaczył Krystjan siedzącego smutnie w fotelu Crammona. Przystanął i podał mu rękę.
— Czyś dobrze spał, Bernardzie? — spytał.
— Ach, cóż znaczy sen? — odparł. — Sen mi dopisuje stale, ale gorzej znacznie z życiem na jawie. Starzeję się. Rozrywki przestają nęcić, uciechy poprzecierały się do cna, człowiek liczy na wdzięczność i miłość, a ma jeno troskę i rozczarowanie. Istotnie, klasztor to rzecz w sam raz dla mnie. Muszę ten projekt poddać głębszej rozwadze.
— Nie, Bernardzie! — zawołał ze śmiechem Krystjan. — Nie dla ciebie miejsce w klasztorze! Ale porzuć te czarne myśli i siądźmy lepiej do śniadania.
— All right! Siądźmy do śniadania! — Crammon wstał. — Czy może domyślasz się, z jakiego to powodu skrzacik nasz kochany umknął nagle nocą? Dostała podobno niemiłą wiadomość z domu. Ale to jeszcze nie powód, by znikać bez słowa. Postąpiła, w każdym razie niewdzięcznie. Za kilka godzin opuści nas także Ariel. Apartamenty jej zapchane kuframi i pudlami, a pan Chinnard pęka z pychy. Czarne jeno chmury wszędy, a barwna tęcza znikła bezpowrotnie.
Ten kawior jest zresztą wyśmienity. Cofnę się w zacisze domowe. Przyjmę, być może, sekretarza, albo dyskretną sekretarkę i zacznę dyktować pamiętniki swoje. Ale jesteś dziś w dobrym humorze, jak widzę, drogi Krystjanie. Dawno cię takim nie widziałem.
— O tak! — przyznał, pokazując w uśmiechu, wielkie, lśniące, białe zęby. — O tak! Powodzi mi się doskonale! — powtórzył i raz jeszcze podał rękę zdumionemu przyjacielowi.
— Pogodziłeś się tedy z tem, co nieuniknione? — badał dalej Crammon i wskazał palcem na sufit.
— Krystjan odgadł ten gest.
— Zupełnie! — odparł wesoło. — Choroba pokonana.
— Brawo, brawo! — uradował się i jął filozofować żartując ochoczo. — Powtarzam, com już raz mówił. Ariel to gwiazda i koniec. Istnieją gwiazdy błogosławione, zamieszkałe przez dobre duchy i złowrogie, gdzie żyją demony. Niechże sobie radzą same. Gdy się pobiją, lub zderzą, następuje katastrofa kosmiczna, ale nic nas ona nie obchodzi, jako śmiertelników. Jesteś śmiertelnikiem, coprawda uprzywilejowanym, gdyż danem ci było polować w boskim rewirze, ale co za dużo, to za wiele. Nie zdzierżysz autokracie moskiewskiemu. Zygfryd zdoła pokonać smoka, ale gdy Lucyper wpadnie na miotającym płomienie koniu, odbierze mu napewne piękną skórę i sprzeda na targu. Bardzo to mądre, żeś się wycofał. Za pomyślność twoją w przyszłości, drogi przyjacielu!
Krystjan podszedł do bufetu, gdzie rozłożono wspaniałe owoce na sprzedaż. Wiedząc jak dalece przepada za tem Crammon, wziął spory koszyczek, położył pośrodku piękny, na pół przekrojony ananas o wabnym, złotym miąższu, otoczył go czterema kalwilami wielkiej piękności, następnie zrobił wieniec z sześciu wielkich, francuskich brzoskwiń, a na zakończenie umieścił w koszyku, siedm ogromnych kiści winogron. Dokonawszy tego dzieła, podał owoce uszczęśliwionemu przyjacielowi z żartobliwem namaszczeniem.
Rozstali się zaraz, a gdy Crammon wrócił nad wieczorem do hotelu, powiedziano mu, że Krystjan wyjechał.
Osmuciło go to, tembardziej, że nie mógł odgadnąć powodu. Stał się, wyraźnie, ofiarą jakiejś niesamowitej intrygi.
— Wszyscy mnie opuszczają! — mruknął. — Kpią sobie ze mnie. To prawdziwa epidemja. Już po tobie, drogi Bernardzie Gerwazeńku. Zawadzasz wszystkim, idź tedy do klasztoru i opłakuj życie swoje.
Kazał służącemu pakować i kupić dwa bilety do Wiednia. Potem postawił koszyk z owocami na stole i smutnie zadumany skubał winogrona, smacznie zajadając.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jakob Wassermann i tłumacza: Franciszek Mirandola.