Ewa (Wassermann)/Karen Engelschall/5

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jakób Wassermann
Tytuł Ewa
Podtytuł „Człowiek złudzeń“: powieść druga
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
5.

W Rio de ta Plata zaczęły się w październiku upały, tak że nie można było wychodzić z domu, a przez otwierane okna buchał do wnętrza żar. Pewnego dnia, chcąc wpuścić trochę powietrza, otwarła Letycja okiennicę i zaraz padła zemdlona.
Tylko w aleji palmowej, nad rzeką, panował wieczorem chłód. Tam też wymykała się o zmierzchu w towarzystwie młodej swej szwagierki Esmeraldy. Przy drodze było kilka ranczów, to znaczy nędznych dziur w ziemi, gdzie mieszkali krajowcy.
Letycja widziała raz tych ludzi, przybranych odświętnie i popijających wesoło. Na pytanie o przyczynę, powiedziano jej, że zmarło dziecko.
— Zawsze biesiadują wesoło, gdy ktoś umrze! — rzekła Esmeralda.
— Jakże smutnem musi być ich życie, skoro tak kochają śmierć! — odparła Letycja.
Aleja palmowa była terenem zabronionym. Grasowali tam ludzie podejrzani, a z nasłaniem ciemności krzaki nabierały życia. Niedawno przychwyciła tam konna policja hiszpańskiego marynarza, który popełnił mord w Galwestown. Letycja marzyła teraz o nim. Popełnił zbrodnię z zazdrości i był tragicznie piękny.
Pewnego wieczoru napotkała w aleji młodego oficera marynarki, przebywającego w gościnie w sąsiedniej estancji. Zamienili spojrzenia, on zaś starał się od tej pory zbliżyć do niej. Pilnowana, niby Turczynka w haremie, postanowiła wywieść w pole stróżów swoich, zakochała się w oficerze, nadała mu postać bohatera i ogarnęła ją tęsknota.
Było coraz goręcej, Letycja nie mogła sypiać, moskity brzęczały, ona zaś kwiliła, niby małe dziecko. W dzień zamknięta w swym pokoju, rozbierała się do naga i legała na kamiennej posadzce.
Raz leżała tak na brzuchu, z rozpostartemi ramionami i dumała nad tem, że jest przeklętą królewną w przeklętym zamku.
Nagle zastukano do drzwi i Stefan zawołał na nią. Podniosła leniwo głowę, spozierając z pod opadających ciężko powiek po swem nagiem ciele.
— O jakże nudno żyć z jednym! — pomyślała. — Muszę mieć innych jeszcze.
Nie odpowiedziała na wołania i opuściła głowę, tuląc gorący policzek do gorącej skóry przedramienia.
Strażnik haremu jął prosić o wpuszczenie, ale nie otwarła mu.
Po chwili usłyszała[1] w podwórzu hałas, śmiech, strzelanie z bata, wystrzały, oraz straszny wrzask zwierząt. Zerwała się przerażona i zarzuciwszy jedwabny szlafroczek, wyjrzała drzwiami werandy. Stefan związał za ogony dwa koty zapomocą lontu, u którego zawiesił łatwo zapalne ognie sztuczne. Gdy wybuchające rakiety zaczęły palić sierść, a tlejący lont wżarł się w ciało, oszalałe z bólu zwierzęta przewracały kozły i piszczały z bólu. Stefan pilnował widowiska, bracia jego, sparci o poręcz werandy, rżeli z upojenia, a pod brama stali dwaj Indjanie w roli milczących, poważnych widzów.
Stefan liczył na to z góry, że ciekawa Letycja drzwi otworzy. Kilku skokami był na górze, a stojąca po jego stronie Esmeralda zastąpiła drogę i nie pozwoliła zamknąć drzwi.
Pobladły z gniewu przekroczył próg, podniósłszy zaciśniętą pięść, ona zaś padła na kolana, zakrywając twarz rękami.
— Dlaczego mnie bijesz? — kwiliła przerażona i zdumiona, że nie bije.
— By cię nauczyć posłuszeństwa! — zgrzytnął rozjuszony.
Załkała:
— Dwom istotom czynisz krzywdę.
— Kroćset tysięcy, co mówisz? — wrzasnął, spoglądając tępo na skuloną kobietę.
— Dwom istotom czynisz krzywdę! — powtórzyła, radując się, że go okpiła.
— Kobieto, czy to prawda? — zapytał.
Spojrzała poprzez palce i powiedziała sobie:
— Wielka opera, ostatni akt, zaraz zjawi się gubernator.
Skinęła boleśnie głową, postanawiając, że go zdradzi z oficerem marynarki.
Stefan wydał ryk triumfu, zatańczył wokoło niej, padł na posadzkę i jął całować jej ramiona, plecy oraz kark. W oknach i drzwiach ukazała się donna Barbara, Esmeralda, bracia i domownicy. Stefan wziął ją w mocarne ramiona i obniósł wokoło werandy, wołając, by zarżnięto wołu i wstawiono szampan w lód.
Letycja nie doznawała wcale wyrzutów sumienia. Cieszyło ją to, że okpiła męża.
Gdy powiedziano staremu Guderamowi o przyczynie owego rozradowania, zaśmiał się i rzekł do siebie:
— Brednie, szanowny mój i uczony prawniku. Nie dostaniesz Eskurialu, mimo swego cyrografu i choćby ci rzuciła trojaki.
Potem jął wyczesywać szpakowata brodę, nieapetycznym grzebykiem pozbawionym połowy zębów i dla ochłody wylał sobie na bujne jeszcze włosy tyle wody kolońskiej, że aż kapało.
I o dziwo, kłamstwo Letycji okazało się prawdą. Poczuła to w kilka dni później ździwiona tajemnie. Każdego dnia badała się w zwierciadle z szacunkiem i lekkim strachem. Nic się w niej na pozór nie zmieniło. Zadumana elegijnie posyłała sobie całusy.
Ponieważ nie miano teraz odwagi odmawiać jej czegokolwiek, przeto poszła na bal sennorstwa Küchelbäckerów i poznała tam podporucznika marynarki, Fryderyka Pestela.





  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – usłyszała.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jakob Wassermann i tłumacza: Franciszek Mirandola.