Ewa (Wassermann)/Nocne rozmowy/23
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ewa |
Podtytuł | „Człowiek złudzeń“: powieść druga |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance“ |
Data wyd. | 1920 |
Druk | Drukarnia Ludowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Izolda Schirmeier wychodząc nie zamknęła widocznie przedpokoju. Zapadał właśnie zmierch[1], gdy otwarto drzwi izby i wszedł Niels Henryk.
Karen siedziała, patrząc nań, ale słowa utknęły jej w gardle.
Wyglądał, jak zawsze bezczelnie, a płaski, węszący nos pożółkł mu potrosze. Miał niebieską czapkę, szerokie spodnie i żółty szalik na szyi.
Rozejrzał się, przymknął lewe oko i splunął.
— Czego chcesz? — mruknęła wreszcie.
Wzruszył ramionami i pokazał spruchniałe zęby. W jednym tkwiła wielka, złota, widocznie nowa plomba.
— Cóż to ma znaczyć? — spytała Karen z trwogą, co ją teraz często napastowało.
Pokazał znowu zęby, co miało oznaczać uśmiech. Podszedł do komody, wysunął szufladę i jął bez pośpiechu grzebać w bieliźnie, wyrzucając na podłogę koszule, fryzki, pończochy i opaski. Tosamo uczynił z drugą i trzecią. Potem wziął się do szafy. Była zamknięta.
Wyciągnął rękę po klucz, czego Karen odrazu nie zrozumiała. Głucho w świadomości miała poczucie nowego ubóstwa, a Niels Henryk był tylko jego zwiastunem. Próbowała krzyknąć, gdyż budził w niej strach. Skrzywił się i uczynił gest otwierania. Podziałało to na nią, jak rozkaz i sięgnąwszy w kieszeń podała mu klucz.
Zbadał zawartość szafy, przewracał pudełka, rzucał na podłogę suknie, w końcu znalazł w zakątku drewnianą szkatułkę, wyłamał scyzorykiem wieko i wziął złotą broszkę, drugą, z napisem: Riccordo i Venezia, oraz srebrny łańcuszek. Wszystko to schował w kieszeń.
Polem poszedł do izby przyległej i hałasował tam znowu, a Karen siedziała bez ruchu, zapatrzona w powietrze. Po chwili wrócił, zostawiając zapaloną świecę na stoliczku nocnym. Przechodząc mimo, rzucił wzgardliwe spojrzenie na kołyskę i wyszedł, nie zamykając drzwi.
W świetle padającem z przyległej izby, patrzyła Karen na nieład swych ruchomości, potem sięgnęła za bluzkę i zatopiła się w ponurej kontemplacji fotografji pani Richberty Wahnschaffe.
Widziała same tylko perły.