Ewa (Wassermann)/Zanim pęknie srebrna nić/17

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jakób Wassermann
Tytuł Ewa
Podtytuł „Człowiek złudzeń“: powieść druga
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
17.

Powolny wezwaniu ojca, udał się Krystjan do Wurzburga.
Powitanie było ze stron obu bardzo uprzejme.
— Spodziewam się, że ci nie przeszkodziłem w czemś? — rzekł Albrecht Wahnschaffe.
— Jestem do twej dyspozycji, ojcze! — odparł Krystjan chłodno.
Odbyli przechadzkę po wałach miejskich, mówiąc atoli nie wiele ze sobą. Freja, piękna dobermanka, nieodstępna towarzyszka Albrechta, drepciła pomiędzy nimi. Ojciec zauważył ze zdziwieniem wnętrzną zmianę w rysach syna.
Wieczór, przy herbacie, uczynił Albrecht gest rycerski i rzekł:
— Muszę ci powinszować niezwykłego nabytku. Cały wieniec legend owiewa ten klejnot. Sprawa narobiła rozgłosu, wszyscy się dziwią i to słusznie, nie jesteś bowiem chyba angielskim książęciom, ni też hinduskim następcą tronu. Czy djament len jest istotnie tak godnym pożądania?
— Niezrównany to okaz! — zaręczył Krystjan i nagle przyszły mu na myśl słowa Vossa: — Trzeba od czasu do czasu rozgrzeszyć oczy.
Albrecht Wahnschaffe skinął głową.
— To dobrze, — powiedział — rozumiem tego rodzaju pasje, chociaż, jako kupiec pochwalać nie mogę unieruchomienia tak znacznego kapitału. To ekscentryczność, a nam, ludziom sianu średniego nie wolno być ekscentrycznymi, bez zachwiania porządku świata. Chcę ci poddać do rozwagi rzecz pewną. Wszystkie twe przywileje, a są niemałe, sądzę, wszystkie ułatwienia życia, możność zaspokajania zachcianek, czy namiętności, oraz szczytowe stanowisko społeczne, jakie zajmujesz, wszystko to jest owocem pracy... nie potrzebuję, chyba dodawać... owocem pracy ojca twego.
Leżąca w kącie pokoju suka Freja wsiała, podeszła do Krystjana i położyła mu przymilnie łeb na kolanie. Pod wrażeniem lekkiej zazdrości, dał jej Albrecht klapsa w bok, potem zaś ciągnął dalej:
— Taka miara pracy oznacza naturalnie wyrzeczenie się wszystkiego innego. Jest się pługiem, który kraje ziemię, a nie rdzewieje. Jest się drzewem, które daje płomień i zostaje strawione. Małżeństwo, rodzina, przyjaźń, sztuka, natura, nie istnieją dla mnie niemal. Spędziłem życie, jak górnik w swym szybie. I cóżem zyskał? Oszuści ludowi karmią masy bajką bezczelną, że my to właśnie jesteśmy wampirami, pijącymi krew uciskanych. Ci zatruwacze studzien nie znają, lub znać nie chcą wstrząśnień, cierpień i braków naszych, o których spokojny niewolnik zarobku nie ma pojęcia.
Freja przytuliła się bardziej jeszcze do Krystjana, polizała mu rękę i wzniosła oczy, błagając kornie o spojrzenie. Ta milcząca tkliwość zwierzęcia była mu miłą. Zmarszczył czoło i rzekł lakonicznie:
— Jeśli tak jest i tak czujesz, ojcze, pocóż pracować masz dalej?
— Istnieje, o ty leżący na puchu, istnieje przywiązanie do rzeczy i wierność! — powiedział Albrecht Wahnschaffe, a jego blado niebieskie oczy zabłysły gniewnie. — Byle chłop przywiązany jest do zagona, który uprawia w pocie czoła. Gdym rozpoczynał, kraj nasz był biedny, teraz jest bogaty. Nie powiem, że osobista działalność moja stanowi dużą wartość w stosunku do całości, w każdym jednak razie musi być objęta rachunkiem. Jest ona przejawem naszego rozwoju, młodocianej siły i powodzenia gospodarczego. Teraz zaliczamy się do narodów wielkich i mamy własną postać, oraz wyraz twarzy.
— Słuszne jest wszystko, coś powiedział, ojcze, — odparł Krystjan — ja jednak nie rozumiem tego. Pod tym względem jestem wybitnie źle zorganizowany.
— Przed dwudziestu pięciu laty — ciągnął dalej Albrecht, nie zważając na uwagę syna — przypadłby ci był los zarabiania na życie. Dziś jesteś potomkiem i dziedzicem moim. Pokolenie twe ma przed sobą świat i czas odmienny. Przypięliśmy wam skrzydła do ramion, wy zaś zapomnieliście, jak ciężko jest pełzać po ziemi.
Czując, instynktowną potrzebę czegoś ciepłego, ujął Krystjan w dłonie głowę suki, która mruknęła z zadowolenia i sparła mu łapy o ramię. Z uśmiechem, jakby szło o zabawę z Freją, rzekł Krystjan:
— Nikt nie gardzi tem, co mu spadnie w darze. Nie pytałem, coprawda nigdy, skąd się to bierze i jaki ma cel. Oczywiście można także inaczej żyć. Może i ja będę kiedyś żył inaczej. Pokazałoby się wówczas, czy człowiek zmienia swą istotę, gdy mu zbraknie środków pomocniczych, owych skrzydeł, o których mówiłeś ojcze! — w tej chwili miał poważny wyraz twarzy.
Albrecht Wahnschaffe czuł się mocno zakłopotany wobec tego pięknego, dumnego, a zgoła obcego człowieka, który był synem jego. Chcąc to ukryć odparł szorstko:
— Żyć inaczej! Otóż to właśnie mam na myśli. W przekonaniu, że znużysz się rychło temi wszystkiemi nicościami, postanowiłem zaproponować ci karjerę, odpowiadającą godnie siłom twym i zaletom. Cóż sądzisz o dyplomacji? Wolfgang czuje się bardzo zadowolony z możliwości jakie ona otwiera. I dla ciebie nie zapóźno jeszcze. Czas stracony powetować można. Nazwisko twe dorównuje tytułowi arystokraty. Pozostaniesz w odpowiedniej sferze, reszty zaś dokonają automatycznie wielkie środki twoje, uzdolnienie osobiste i niesłychane stosunki.
Krystjan potrząsnął głową.
— Mylisz się, ojcze! — rzekł zcicha, ale stanowczo.— Nie mam w tym kierunku żadnych zdolności, ani leż najmniejszej ochoty.
— Przypuszczałem to! — powiedział Albrecht żywo. — Dajmy tedy pokój. Drugim projektem, dla mnie sympatyczniejszym zresztą, jest byś się jął pracy we firmie. Chcę stworzyć dla ciebie stanowisko reprezentatywne w służbie wewnętrznej, lub zewnętrznej. Jeśli obierzesz to ostatnie, możesz zamieszkać za granicą n. p. w Japonji, albo Ameryce. Rozległe pełnomocnictwa pozwolą ci na niezawisłość. Weźmiesz odpowiedzialność zgoła nie ciążącą, a będą ci przysługiwać przywileje posła. Zgódź się tylko, a resztę sam załatwię.
Krystjan wstał.
— Ojcze, proszę cię serdecznie, porzuć len lemat! — powiedział chłodno, spuszczając oczy.
Albrecht Wahnschaffe wstał także.
— Nie czyń zbyt porywczych postanowień! — napomniał syna. — Nie taję wcale, że dotknęłaby mnie twoja stanowcza odmowa. Liczyłem na ciebie! — spojrzał z mocą na milczącego syna.
Po chwili spytał:
— Kiedyżto byłeś we fabrycznych zakładach naszych?
— Zdaje się, przed trzema, czy czterema laty! — odrzekł Krystjan.
— Było to w czasie Zielonych Świąt, przed trzema laty, o ile się nie mylę! — oświadczył Albrecht Wahnschaffe, dumny potrosze ze swej, nieomylnej pamięci.— Wybraliście się, wraz z kuzynem Theo Friesenem na wycieczkę do Harzu, a Theo chciał zboczyć, by obejrzeć nasze instytucje humanitarne, które go zainteresowały. Ale niedługo popasaliście tam, pono.
— Nie. Przekonałem Thea, że droga przed nami daleka, ja zaś chciałem się dostać pod dach.
Przypomniał sobie wszystko dokładnie. Auto jechało zwolna w porze wieczornej, ulicami ogromnego miasta maszyn. Uległ życzeniu kuzyna, ale nagle ogarnął go wstręt do tego świata utworzonego z dymu, kurzu, potu i żelaza. Nie chciał wysiąść i kazał szoferowi przyspieszyć tempo.
Usłyszał teraz ów śpiew piekielny, towarzyszący hukowi młotów i tętnieniu kół. Słyszał wyraźnie grzmoty, gwizdy, syki, krakanie i pukanie. Ujrzał mijające ich w przelocie kuźnie, walcownie, pompy, stalownie, miechy, piece topne, odlewarnie i kotłownie. Wszędzie tysiące uczernionych twarzy, ród podobny do ludzkiego, uczyniony z węgla, owiany białymi, lub czerwonymi błyskami. Księżyce elektryczne wisiały w powietrzu, wozy, podobne do karawanów wsiąkały w fioletowy mrok. Mieszkania, z pozoru dostatnie, a beznadziejnie smutne, łaźnie, czytelnie, domy zebrań, żłóbki, szpitale, przytułki dla niemowląt, sklepy, kościoły i kina. A wszystko miało cechę przymusu, niewolnictwa, tandety strojnej, szkaradnej, najszkaradniejszej pod słońcem, czegoś co groźne, a spętane i uszminkowane.
Kuzyn Friesen wydawał okrzyki podziwu, ale Krystjan odetchnął swobodnie dopiero na pustym gościńcu, gdy auto uciekało w panicznym strachu przed płomiennem widziadłem.
— Nie byłeś już lam polem? — spytał Albrecht Wahnschaffe.
— Nie byłem.
Milcząc, stali naprzeciwko siebie. Albrecht chwycił Freję za obrożę i powiedział z wyraźnym wysiłkiem:
— Namyśl się dobrze. Masz czas. Nie nalegam, mogę zaczekać. Zważ okoliczności i wniknij w siebie, a dojdziesz do wniosku, że pragnę szczęścia twego. Nie odpowiadaj teraz, a zawiadom mnie o postanowieniu swem dopiero po wszechstronnem rozważeniu sprawy.
— Czy mogę już odejść, ojcze? — spytał Krystjan.
Albrecht Wahnschaffe skinął głową, a Krystjan
skłonił się i wyszedł.
Na drugi dzień wyjechał do Christiansruh.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jakob Wassermann i tłumacza: Franciszek Mirandola.