Ewa (Wassermann)/Zanim pęknie srebrna nić/18

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jakób Wassermann
Tytuł Ewa
Podtytuł „Człowiek złudzeń“: powieść druga
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
18.

W bocznej ulicy, najbardziej ożywionej części Buenos Aires stał dom rodziny Gunderamów. Kupili go rodzice Gotfryda Gunderama, przybywszy do Argentyny w połowie XIX wieku. Kosztował nie wiele, ale rozwój miasta zwiększył ogromnie wartość jego. Gotfryd Gunderam otrzymywał ponętne propozycje, nietylko od osób prywatnych, ale także od gminy, która chciała rozlatujący się dom zburzyć i wystawić olbrzymi, nowożytny hotel.
Ale Gotfryd Gunderam opierał się wszelakim pokusom, powtarzając:
— Nie wypuszczę z rąk domu, w którym zakończyła życia matka moja! Nie oddam go obcym, aż do ostatniego tchu.
Upór ten nie był przejawem miłości synowskiej, ale zabobonu, głuszącego samą nawet żądzę pieniędzy. Obawiał się, że matka wstanie z grobu i weźmie straszliwą pomstę za to, że sprzedał osiedle rodzinne i dał je zburzyć. Był przekonany, że od tego zawisło bogactwo, pomyślne zbiory i długie życie. Do domu tego nie wpuszczano niepowołanych, a synowie i krewni zwali go szyderczo Eskurialem. Gotfryd nie zważał na te kpiny i nawykł z czasem zwać zupełnie serjo swój dom Eskurialem.
Niedługo przed wyjazdem do Niemiec, wydarł Stefan podpitemu ojcu przyrzeczenie, iż dostanie Eskurial, gdy się ożeni. Wróciwszy z Letycją, był pewny swego. Chciał osiąść w Buenos Aires jako adwokat i zmurszała ruinę, przemienić w wygodną siedzibę.
Przypomniał ojcu obietnicę, ale Gotfryd zaprzeczył wręcz.
— Czy możesz mi to pokazać czarne na białem, czy nie? — powiedział, mrużąc oczy. — Czegóż tedy chcesz? Ładny z ciebie prawnik, skoro zamierzasz realizować pretensje nie pisane!
Stefan zmilczał, poprzestając na przypominaniu się ojcu od czasu do czasu, w sposób chłodny, melodyczny i spokojny.
Gotfryd mawiał: — Nie podoba mi się żona twoja. Jest nie na miejscu w naszem środowisku. Do djaska! Ciągle czyta książki! To delikatna laleczka bez rasy. Niech na tem poprzestanie co ma. Nie głupim sobie robić koszta z jej powodu. Drogi to żarcik przemienić Eskurial w eleganckie mieszkanie, a ja nie mam pieniędzy, nie mam wcale pieniędzy.
Stefan oceniał samą gotówkę ojca na cztery, do pięciu miljonów franków, toteż odpowiedział raz:
— Winien mi jesteś ojcze mą część dziedzictwa.
— Winienem ci cios pięścią w zęby! — odkrzyknął ze złością.
— Czy to ostatnie słowo twoje, ojcze?
— Nie prędko jeszcze wyrzeknę ostatnie słowo moje! — sierdził się starzec.— Zaczekasz na to jeszcze z dwanaście lat. Ale zawrzyjmy ugodę, gdyż lubię żyć w dobrych stosunkach z rodziną. Słuchaj tedy. Jeśli żona twa powije syna, dostaniesz Eskurial i ponadto pięćdziesiąt tysięcy pesos.
— Napisz mi to ojcze, bym miał czarne na białem.
Starzec zaśmiał się.
— Brawo! — wykrzyknął, mrużąc oczy. — Teraz jesteś mądry prawnik. Nie nadaremnie, widzę, przestudjowałeś tysiące.
Z przedziwną gotowością usiadł do biurka i napisał żądane oświadczenie.
W kilka tygodni polem powiedział Stefan Letycji:
— Pojedziemy dziś do miasta, pokażę ci Eskurial.
Jedyną mieszkanką Eskurialu była dziewięćdziesięcioletnia mulatka i Trzeba było rzucać kamieniami w szyby, aby ją wywabić z nory. Była koślawa, napół ślepa, okryła łachmanami i miała wielki, żółty guz na czole.
Przed stu laty miała ulica poziom o metr niższy. Toteż do bramy przystawiono drabinę i po niej musieli wejść oboje. Wewnątrz wszystko było zgnite i zbutwiałe zarówno meble, jak podłogi. Tapety zwisały strzępami ze ścian, szyby były porozbijane, a kominki zawaliły się.
Ale w sypialni matki, gdzie zmarła, stal stół z piękną intursją, stary zabytek z sieneńskiego klasztoru. Widniały tam dwa aniołki z pochylonemi ku sobie gałęźmi palmowemi, a pomiędzy nimi siedział skulony orzeł. Na stole tym leżały wszystkie klejnoty zmarłej, broszki, łańcuszki, kolczyki, pierścienie i branzolety. Leżały tu od bardzo długich lat, pokryte grubą warstwą pyłu, a zła opinja domu chroniła je lepiej, niźli kraty.
Letycja myślała z przerażeniem, że ma zamieszkać tu, gdzie może przychodzą nocami duchy, by się stroić.
Poweselała jednak zaraz posłyszawszy o planach przebudowy i odświeżenia i oczom jej zjawiły się miast strupieszałych komnat, ponętne saloniki, buduary, jasne, chłodne sale o wysokich oknach, schody zaścielone dywanami i estrady.
— Od ciebie zależy wyłącznie, byśmy posiedli piękny, wygodny dom, — powiedział Stefan. — Ja pełnię swój obowiązek, o tobie jednak nie można powiedzieć tegosamego.
Letycja spuściła oczy, znany był jej bowiem warunek starego Gunderama.
Co kilka miesięcy musiała przyznawać, że nadzieje jej nie iszczą się wcale. Eskurial był dalej pogrążony w głębokim śnie, a oblicze Stefana stawało się coraz posępniejsze. Posyłał ją do kościoła, by się modliła, sypał mielone orzechy na łóżko, dawał do picia proszek kościany z winem. W końcu wezwał kobietę, znającą potężne zaklęcia. Letycja musiała się rozebrać, obstawiono ją siedmiu, płonącemi świecami i poddano jej ciało potędze czarodziejskich zaklęć. Chodziła po kościołach i modliła się, nie wierząc w modlitwę, nie czując nabożeństwa i nie wiedząc nic o Bogu. Podczas mruczenia włoskiej czarownicy ogarniało ją drżenie, ale gdy się ceremonja skończyła, podrwiwała sobie z jej bełkotania i sztuczek.
Wytworzyła sobie w duchu obraz dziecka, którego urodzić nie mogła. Nie miało płci wyraźnej, ale było doskonale piękne. Miało sarnie oczy, rysy aniołka rafaelowskiego, a duszę subtelną, jak oda Hólderlina. Przeznaczeniem jego było coś wielkiego, miało się wznieść wysoko. Myśl o wyśnionem dziecięciu przepełniła ją marzeniami, tak że dziwiła się, iż Stefan jest coraz to gniewniejszy i bardziej niespokojny. Nie czuła żadnej winy.
Donna Barbara, matka Stefana powiedziała pewnego dnia synowi:
— Dałam twemu ojcu ośmioro. Z tego troje zmarło, a czterej wyrośli na mężczyzn, nie liczę już nawet siostry twej Esmeraldy. Czemuż ona tedy ma być bezpłodna. Ukarz ją, obij ją, synu mój.
Stefan zgrzytnął zębami i chwycił harap.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jakob Wassermann i tłumacza: Franciszek Mirandola.