Fin-de-siècle’istka/Przeobrażenie drugie/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Fin-de-siècle’istka |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Księgarnia Polska W. Połonieckiego |
Data wyd. | 1904 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Nie widziałam cię już dwa tygodnie. Zastawiasz się nawałem pracy, krytyką teatralną, którą ci powierzono, dramatem, który piszesz que sais-je moi!... Jednak ja widzę w tem co innego, zobojętnienie twoje względem mnie, którą, wyrwawszy z przepaści moralnej, w jaką się staczałam, pozostawiasz teraz samą, chorą i prawie bezprzytomną z tęsknoty za tobą. Zbudziłeś mnie podwójnie, bo ocknęłeś mnie z letargu duszy i ciała, nauczyłeś myśleć, zastanawiać się nad sobą i omdlewać z rozkoszy. Co chcesz, abym teraz poczęła? Oddałam ci mą duszę i ciało. Nic już nie mam swego. Lecz, jeśli nie chciałeś zatrzymać mnie tak całą na wieki, po cóż było przemawiać do mnie tak, jak to uczyniłeś i zwłaszcza po co było mi wlewać w żyły żar, od którego teraz cała płonę. Trzeba było mnie zostawić memu przeznaczeniu, byłabym skończyła, jak nowa pani Bovary lub ta Małgorzata Gauthier, do której mnie tak często lubiłeś przyrównywać. Mąż mój mówił mi, iż widział cię znów wczoraj z tą aktorką. Myślałam, że umrę z żalu, słysząc te słowa. Jakkolwiek wiem ile pogardy masz dla takich kobiet, to przecież nie mogę oprzeć się uczuciu zazdrości. Kocham cię tak bardzo!... Wczoraj wieczorem, och, nie gniewaj się, byłam pod oknami twego mieszkania. Ciemno w nich było. Gdzie byłeś w tej chwili? Odpowiedz mi natychmiast przez tegoż samego posłańca, proszę cię!... Kiedy mogę cię zobaczyć, dziś, jutro, nie, lepiej dziś za godzinę, och, tylko na chwilkę. Błagam cię! Wiecznie twoja
Jakto nic? Posłaniec powrócił, mówiąc, że pan bardzo zajęty i odpowie później. Wiem co to „później“ znaczy — nie odpowiesz wcale. Zaczynam przeczuwać straszną katastrofę. Chcesz mnie zabić! Czuję, że życie mi z piersi ulata, pluję krwią, nie chodzę, ale słaniam się, jak cień... Jeżeli mnie już nie kochasz, miej mi to odwagę powiedzieć, albo, nie, nie mów mi nic, lecz pozwól mi dalej widywać się ze sobą... Czekam na twą zapowiedzianą odpowiedź. Czekam do wieczora... Tyle mi zawsze mówiłeś o Bogu, o swej wierze, o miłości bliźniego, uważaj mnie poprostu za istotę nieszczęśliwą i daj mi jałmużnę swej miłości. Przyjmę ją z wdzięcznością. Kobieta, która kocha, nie ma dumy, ani miłości własnej... Czekam.
Czekałam śmiertelne dni trzy. Wydały mi się wiekami, dziś już nie czekam. Po co, na co! Zabiłeś pan w mem sercu tę resztę miłości, jaką miałam dla ciebie. Duma moja tak długo upokorzona, podnosi nareszcie głowę. Poznaję, kim pan byłeś w istocie i wstydzę się, iż mogłam mieć trochę uczucia dla takiej, jak pan istoty. Bądź pan zdrów!
Przed chwilą posłałam ci kartkę, w której być może, iż nadto gwałtownie pozwoliłam sobie przemówić do ciebie. Daruj mi, nie pamiętaj słów moich!... Pisałam, szalona z żalu i tęsknoty. Błagam cię jedynie o jedną ostatnią rozmowę! Nie chcę nic więcej od ciebie! Nic więcej, słyszysz!!! Podpisuję ten list krwią, która z piersi mej płynie...
Helena wzięła z tualetki cienką igłę i ukłuła się w dziąsło. Ręka jej drżała, oczy zalane łzami nie widziały nawet odbicia jej twarzy w zwierciadle.
Kilka kropel krwi pokazało się na wargach. Umaczała w nich czyste pióro i podpisała blado czerwonemi literkami:
Oddawszy kartkę posłańcowi, zaczęła krzątać się po pokoju, obmywać twarz nabrzękłą od płaczu, czyścić flakony, szczotki i puszki, zdobiące tualetę. Chciała zabić czas jakkolwiek. Całe już tygodnie żyła tak w szalonem udręczeniu. Hohe nagle zaczął wysuwać się jej z rąk, przychodził na schadzki późno (dwa razy znów zastała Helena drzwi zamknięte) aż wreszcie teraz, nie dawał już o sobie znaku życia, nie pisząc ani literki, ostrożny, jak zawsze, obłudny, starając się widocznie wycofać bez skandalu i hałasu. Lecz ona, rzuciwszy nagle słowo — zrozumiałam, zaczęła zwykły manewr kobiet w rozpacz wtrąconych, całą seryę listów żebrzących, w których dobrowolnie kopała swą własną dumę, to znów prostując się, rzucała mu w twarz obelgi, lub płaszczyła się pokorną prośbą cierpiącej istoty.
Była to litania zmysłowej kobiety, pozbawionej nagle tego, co było dla niej pożądaniem i rozkoszą najwyższą. Jedynie pasya, namiętność niezadowolona wyciskała jej łzy z oczów a ona chwilami łzy te pod kategoryę łez serdecznych podciągała. Serce jej przecież nie brało udziału w tej rozpaczy. Cała jej istota drżała, zbolała, rwąc się ku niewiernemu, lecz dokoła serca Helena czuła, jakby grubą, kamienną osłonę. Nie był to ból, który ściskał nią wtedy, gdy Heglowa wymówiła: „kocham Borna“. Wtedy targnęło się w niej literalnie serce, uczuła ból fizyczny, pchnięcie sztyletu, lecz dziś szalało w niej całe ciało, płonęło, drżało, pragnęło...
Odezwał się dzwonek w przedpokoju.
Helena wybiegła otworzyć drzwi.
— Pan powiedział — mówił posłaniec — żeby pani dziś uważnie czytała „Kuryera“!
Zapłaciła mu, zamknęła drzwi i powróciła do swego pokoju.
Spojrzała na zegar.
Wybiła zaledwie jedenasta.
— Tyle godzin, co począć?
Przypominała sobie, że babcia Bednawska ma w swoim pokoju trochę chloralu, który dawano jej na bezsenność.
Cicho, na palcach weszła do pokoju staruszki.
Babka drzemała, oparłszy głowę o stół, na którym leżały porozrzucane karteluszki pana Strumbskiego.
Helena znalazła flaszeczkę z lekarstwem, odetkała i wypiła trochę.
Nie powinnam pić dużo — myślała — mogę przespać godzinę pojawienia „Kuryera“. Kto wie, może Hohe naznacza mi schadzkę na dziś wieczór...
Powróciła do swego pokoju. W kilkanaście minut myśli jej plątać się zaczęły. Usiadła na łóżku owinięta szalem i patrzyła na rozpalony ogień w piecu. Zimno jej było. Przypomniała sobie, iż będąc dzieckiem, lubiła piec sobie jabłka na patyczku. Zdawało się jej to bardzo daleko i nie była pewną, czy to ona była. Nagle ogarnęła ją wielka błogość, zdawało się jej, że na skrzydłach unosi się w powietrze, równocześnie zaś jakaś zmora za gardło ją dusi.
Chciała odepchnąć ją od siebie, usiłowała podnieść rękę, lecz ramię odmówiło posłuszeństwa.
Jęknęła przeciągle.
Zasnęła.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Obudziła się późnym wieczorem.
Otworzywszy oczy, ujrzała w tumanie mgły stojącego przy tualecie Świeżawskiego, w którego rękach błyszczało jakieś stalowe narzędzie. Lampa paliła się na stoliku. Helena przyglądając się baczniej, dostrzegła, iż Świeżawski wycinał coś z zadrukowanego arkusza papieru. Natychmiast umysł jej z szaloną szybkością zaczął przychodzić do przytomności. Przypomniała sobie całą sytuacyę, opuszczenie Hohego, jego odpowiedź, polecenie czytania „Kuryera“. Szybko dźwignęła się z łóżka. Świeżawski, przerażony, wypuścił z ręki nożyczki.
— Cóż to, zwaryowałaś zupełnie? Śpisz cały dzień, niema sposobu się ciebie dobudzić a teraz zrywasz się nagle na równe nogi. Trzeba cię będzie do czubków oddać, czy co...
Lecz ona szła ku niemu prosto, mając twarz nabrzękłą i całą siną od snu i łez w obramowaniu rozrzuconej masy włosów.
— Czy to „Kuryer“ — spytała — pokaż!
On podał jej dziennik i zaczął, pochyliwszy się pod lampą, czytać wycięty kawałek gazety, który leżał na stole.
— Wyciąłem tylko te wiersze — wyrzekł — dla ciebie nie mają żadnego znaczenia a mnie mogą się kiedy przydać...
Helena oparła się o stół. Zaczęła znów drżeć jak w febrze.
— Wiersze? — spytała — jakie wiersze, czyje?
— Nie wiem, to w korespondencyach prywatnych o... zatytułowane „Do Prawdy!“
I czytać zaczął:
Krótka sierocych dwojga serc rozmowa,
Co tęskniąc, kochać mogą tylko zdala!
Gdzie tylko losu zaniesie cię fala.
O Prawdo moja, niech cię Bóg zachowa!
O jedno błagam — niechaj choćby echo
O tobie, w smutku będzie mi pociechą!
Położył nożyczki na stole i wyszedł, unosząc świstek ze sobą.
Helena została samą i stała teraz nieruchoma, wpatrzona w płomień lampy, tak blada w tej chwili, iż zdawała się być blokiem marmuru.
Za oknami łopotała jesienna zawierucha, jak zbłąkany nietoperz, któremu nagle w ciemni listopadowej skrzydła wypowiadają posłuszeństwo.