Flamarande/LVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Flamarande |
Data wyd. | 1875 |
Druk | A. J. O. Rogosz |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Flamarande |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Te zwierzenia pani Flamarande zrodziły w mojej głowie myśli jak mi się zdawało wyborne. Widziałem ją prawie zdecydowaną na adoptowanie Gastona przez Salcéde’a i utajenie przed nim jego praw do majątku i imienia Flamarande. Uczucie macierzyńskie wahało się w niej jeszcze i chwytało się jeszcze ułudnej myśli spodziewanego przebaczenia męża.
Nadzieje jej i obawy uważałem za równie płonne. Pan Flamarande nigdy nie odmieni swego postanowienia, a moje przekonanie sprzeciwiało się wszelkim z mojej strony naleganiom. Pani Flamarande do niczego się nie przyznawała ukrywając swoją tajemnicę, i wszystko złożyło się dobrze. Roger zostawał na zawsze jedynakiem, co było jedynym celem mojego działania w sprawach tej rodziny.
Ale dawszy się raz poznać swemu starszemu synowi pani Flamarande sprowadziłaby straszliwe następstwa. Czyż podobną jest rzeczą, żeby Gaston wziął ją za wieśniaczkę, kiedy strój ten nie odpowiadał wcale całemu jej ułożeniu i piękności? Wprawdzie mówiła mi, że jak syn jej zaczął dorastać i pojmować życie, nic nigdy nie chciał wiedzieć o sobie. Szczęśliwym był widząc swoją matkę, ubóstwiał ją; nie przypuszczał nic w jej życiu zdrożnego wypływającego z jej własnej winy, a miłość jego synowska opierała się na pełnej uszanowania czci religijnej, przewyższającej wszelkie względy i uprzedzenia towarzyskie.
Pomimo tych ostrożności pierwszy lepszy przypadek mógł mu nastręczyć sposobność zejścia się z hrabiną Flamarande już nie przebraną i ułatwić poznanie w niej matki.
To odkrycie obudziłoby w nim ambicję i podkopałoby bezpieczeństwo bytu materjalnego jego brata. Kto wie, czy wtedy, aby uniknąć skandalicznego rozgłosu, nie kazałby pan Flamarande ogłosić powierzonego mi zeznania?
Gaston ożeniony pod jakimkolwiek nazwiskiem z Karoliną Michelin i osiedlony w okręgu merostwa Flamarande, wydałby mi się najmniej niebezpieczny.
Trudniej by było dowieść, że on właśnie jest tem dziecięciem urodzonym w Sévines a chowanym w Nicei. Wiedziałem od pani Flamarande, że Michelin ze względu na dochodzącą regularnie znaczną pensję Esperance’a, uważał ten związek za korzystny dla swojej córki, tylko brak imienia i rodziny narzeczonego sprawiał mu niejaki wstręt i wahanie się w ostatecznem postanowieniu. Michelin był też arystokratą w swoim rodzaju. Wynalazł w starych dokumentach, że przodkowie jego od wieków tu mieszkali i zarządzali folwarkiem Flamarande; uważał się prawie za szlachcica, a niepewne pochodzenie Esperance’a zaćmiewało by świetność rodu Michelinów. Dwie rzeczy tylko mogłyby tu usunąć wszelkie przeszkody: adoptowanie Esperance’a przez pana Salcéde, albo przekazanie zaszczytnego nazwiska Michelinów na dziecię przez nich wychowane. Pana Flamarande skłoniłbym wtedy do uczynienia małej ofiary z 40 tysięcy franków na korzyść Gastona, a ja podjąłbym się tej tajemniczej przesyłki. Wtedy może dopiero pan Salcéde ogłosiłby się za prawdziwego albo adoptującego ojca, chcąc albo się sprzeciwić temu związkowi, albo go pobłogosławić.
Ułożywszy ten plan wziąłem się z dawną żywością do dzieła. Być może, że jak mi to później wyrzucano, robiłem to już z przyzwyczajenia, czując konieczną potrzebę do prowadzenia jakiejś intrygi, ale zdawało mi się, że służyłem tylko wiernie sprawie Rogera i czuwałem niby opatrzność nad losami tej rodziny.
Trzeba mi było na to przyzwolenia pana Flamarande a nie miałem czasu do stracenia, bo hrabina korzystając z nieobecności Rogera przygotowywała się do odjazdu do Montesparre. Prosiłem ją, żeby się zatrzymała jeszcze kilka dni a ja tymczasem pokuszę się jeszcze ostatni raz przemówić do jej męża.
Tak mi była wdzięczną za moją uczynność, że przyspieszała sama mój wyjazd do Londynu. Tam czekała mnie nowa niespodzianka, która wszystkie kwestje zostawiła nierozwiązane. Hrabiego Flamarande zastałem ciężko chorym. Dostał zapalenia wątroby. Leżał w okropnych bólach a twarz jego była czarna jak ziemia. Postarzał się o jakie dwadzieścia lat. Na pierwszy rzut oka wiedziałem, że więcej nie wstanie.
Chciał zaraz mówić ze mną i pomimo swych cierpień żądał, żeby wszyscy wyszli z pokoju. — Nie mam czasu do stracenia, rzekł do mnie. Wiem że jestem skazany na śmierć. Nie pisz do mojej żony — nie mogę jej tu przyjąć. Mówisz, że syn mój jest obecnie w Moskwie albo Odessie. Nie zdąży na czas, żeby się jeszcze widzieć ze mną. Pisze do mnie mało i nie okazuje mi wiele przywiązania. Martwi mnie to bardzo, że nie mogłem go mieć takim, jakim chciałem. Fatalność prześladowała mnie Karolu, chciałem Rogera tylko ukochać wyłącznie a nic w jego usposobieniu nie przemawiało do mego przekonania. Rzucam to życie bez żalu. Od kilku lat angielski spleen mnie opanował. Gdyby ta choroba nie była się podjęła wyprawić mnie na tamten świat, byłbym sobie z przyjemnością kulką łeb roztrzaskał. Chciałem cię koniecznie widzieć przed śmiercią. Przyjechałeś w sam czas. Czy masz zawsze przy sobie zeznanie odnoszące się do Gastona, któreś mi kazał podpisać?
Bałem się, żeby go nie potwierdził. Zdawało mi się, że był uprzedzony do Rogera, powiedziałem mu więc, że objeżdżając raz Menouville koń uniósł mnie do rzeki i zamoczyłem wszystkie papiery, jakie tylko miałem przy sobie.
Niepotrzebnie zaniepokoiłem się. Hrabia bardzo się ucieszył tym wypadkiem.
— Spodziewam się, że mnie nie okłamujesz, rzekł do mnie, ale bądź co bądź przysięgnij mi na Boga i na wieczne zbawienie, że nigdy nie obrócisz tego dokumentu na korzyść obcego dziecka.
Przysiągłem mu nawet na miłość dla Rogera.
— Nie zawahałeś się więc. Widzę, że nie łudzi cię już pozorna cnota... — chciał powiedzieć „mojej żony,“ ale wstrzymał się i dodał: — kobiet.
Nic mu nie odpowiedziałem; byłem nadto dobrze świadomy przewinienia hrabiny, żeby zaprzeczyć, a nadto byłem do niej przywiązany, żeby ją oskarżyć.
— Teraz uregulujmy przyszłość syna pana Salcéde. Przyznał się do niego, więc jam mu niepotrzebny i spodziewam się, że i ty już nic dla niego nie robisz.
— Przeciwnie, odparłem, chcę prosić pana hrabiego, żebyś wiele jeszcze zrobił dla niego.
Tu wyłożyłem mu mój plan. Słuchał mnie uważnie, pochwalił i kazał mi wyjąć z biurka 40 tysięcy franków.
Po tej rozmowie uczuł się słabszym i zażądał księdza. Kiedy znowu znalazł się sam ze mną rzekł do mnie:
— Nie mogę nic już pisać, ale polecam ci powiedzieć mojej żonie, że wobec śmierci wszystko jej przebaczam. Być może że wzgardzi mojem przebaczeniem, bo sądzi się być obrażoną. Ale cóż, spełniam tylko mój obowiązek!
— Ale pan hrabia nie chce w żaden sposób uznać Gastona?
— Nie zaiste! Bóg nie pozwala mi kłamać! Były to ostatnie jego słowa; wpadł w otrętwienie, a w nocy skonał. Pod poduszką znalazłem dla siebie przekaz na sto tysięcy franków i polecenie, żebym zwłoki jego przewiózł do kraju i złożył obok rodziców w grobie familijnym w Flamarande.
Zatelegrafowałem do pani Flamarande i do Rogera, że jak tylko pokończę smutne moje zajęcia około przewiezienia zwłok, wyjeżdżam natychmiast z Londynu. Metresa hrabiego opuściła natychmiast hotel bez wielkiego żalu, ale nic z sobą nie zabrała. Była ona doskonale zaopatrzona, jak się później dowiedziano.
Przybyłem do Calais 1. czerwca 1862. Koleją żelazną dostałem się prędko do Clairmontu, zkąd już łatwo mi było kruszcową trumnę przewieźć do Flamarande.
Zastałem tu panią Flamarande, która uważała za swój obowiązek przyjąć zwłoki swojego męża. Była poważna i smutna, ale nie udawała rozpaczy.
Przeniesiono tu ciało do kościoła, gdzie odprawiono mszę żałobną, poczem kazałem je przenieść do osobnego wagonu i zawiozłem osobiście do Paryża, gdzie krewni i znajomi oddali tu znowu ostatnią usługę zmarłemu. Z Paryża miałem smutny obowiązek dalszego przewozu kołami, a pani Flamarande oświadczyła gotowość towarzyszenia mi aż na miejsce. Roger zatelegrafował, że natychmiast wyjeżdża do Francji i stanie w Flamarande na czas pogrzebu. Wszystko to odbyło się bez zamięszania i nawet bez poprzedniego wzajemnego porozumienia. Styl telegramu był zwięzły i wolny od wszelkich form oklepanych, ale też nie widać w nim było uczucia, ani rozpaczy synowskiej.