Flamarande/XXXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Flamarande |
Data wyd. | 1875 |
Druk | A. J. O. Rogosz |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Flamarande |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Mężczyzna słusznego wzrostu szedł wprost naprzeciw mnie. Byłto wieśniak niosący jakiś kosz, którego ubranie nie miało w sobie nic uderzającego; ale w miarę jak się do mnie przybliżał, chód jego elegancki zwrócił całą moją uwagę, a imię p. Salcéde wyryło się ognistemi zgłoskami w moim umyśle. Zciemniało się, nie mogłem więc rozróżnić rysów jego twarzy. Podwoiłem kroku w zamiarze przypatrzenia mu się bliżej, chcąc go zmusić moim ukłonem do zdjęcia kapelusza, który ogromnemi kresami zakrywał mu całą twarz, gdy wtem przy zakręcie skały straciłem go w jednej chwili z oczu i już nikogo więcej nie zobaczyłem na ścieżce. Zniknął jak mara, bo z jednej strony cypel zjeżonej skały nie odkrywał żadnej szczeliny, gdzieby się mógł wśliznąć; z drugiej zaś ta sama prostopadła skała była pogrążona w bezdennej przepaści, w której szumiał bystry potok. Przystanąłem zdumiony, przepatrzyłem wszystkie kąty i na koniec zniknięcie tego człowieka w tem miejscu, zostało nadal dla mnie zagadką. Pytałem się sam siebie, czy nie byłem na chwilę igraszką jakiego przywidzenia. Hrabiego Flamarande zacząłem już uważać jako szaleńca i przypuszczałem ze strachem, że stan jego moralny mógł być dla otaczających go bliżej zaraźliwym.
Puściłem się po chwili dalej, drogą ku zamczysku i spotkałem się z Ambrożym idącym tą samą ścieżką i niosącym na barkach małego Esperance’a.
— Nie idziemy prędko, czekamy na pana, rzekł do mnie. Jaką to zwierzynę tropiłeś pan tam na dole, żeś się pan tak wszędzie rozglądał i szukał czegoś.
— Chciałem znaleźć drogę, odpowiedziałem, którą mógłby przejść jakiś człowiek idący naprzeciw mnie, a którego i wy musieliście spotkać.
— Szymon, młynarz z Saint-Julien? Nikogo innego nie spotkaliśmy.
— Gdzież mógł się podziać z miejsca, gdzie go straciłem z oczu?
— Czyż chciałeś pan mówić z nim?
— Nie, przypuszczałem że wpadł do przepaści, zkąd szum potoku zagłuszył jego krzyki.
— Jeżeliby kiedy Szymon z Saint-Julien upadł, odpowiedział ze śmiechem Ambroży, to chyba wtedy, gdyby mu kto obie nogi potrącił.
— Więc zniknięcie jego nie zaniepokoiło was?
— Mnie? uchowaj Boże! ja o niego nigdy nie będę zaniepokojonym — a zwracając się do dziecka zapytał: Cóż malcze — czy chcesz już iść piechotą? Uściskaj mnie więc, a postawię cię na nogi.
Esperance nie dał się prosić i uściskał go, a była to łaska którą mnie z własnej woli nigdy nie obdarzał. Powiedziałem to Ambrożemu. — A przecież — odparł starzec — dopiero co bez prośby uściskał Szymona. Zdaje się, że nie wszystkie fizjognomje mu się podobają, a pańska widocznie nie przypada mu do gustu.
Czy w istocie istniał jaki Szymon z Saint-Julien? Czy nie było to imię zaimprowizowane naprędce przez Ambrożego, mającego zawsze odpowiedź na zawołanie?
Przy kolacji, sprowadziłem umyślnie rozmowę na wzrost tutejszych mieszkańców i utrzymywałem, że tutaj powszechnie nie przewyższa on zwykłej średniej miary. — Mimo to, dodałem podnosząc głos, widziałem dziś w okolicy bardzo słusznego mężczyznę. Jak on się nazywa — panie Ambroży?
— Szymon młynarz, odpowiedział szybko i podniesionym głosem.
Widzieliście dziś Szymona? zapytał Michelin. To prawdziwie piękny i dobrze zbudowany mężczyzna. Ciekawym, dla czego nie wstąpił dziś do nas, by nam powiedzieć dzień dobry.
— Spieszył się z powrotem do domu — odpowiedział Ambroży; chodził aż pod Mandaille po należącą mu się zapłatę.
Rozmowa ta uspokoiła mnie chwilowo — ale następnych dni dręczyłem się znowu dla bardziej jeszcze błahych pobudek. Zdawało mi się koniecznie, że Ambroży Ivoine igra ze mną jak kot z myszą. Miał dziwny sposób postępowania, który wzbudzał we mnie podejrzenie. Umieścił się na wieży, gdzie kazał przenieść kilka starych mebli, umiejętnie i żwawo kierował robotą najemników; ale często znikał tak, że nikt nie umiał powiedzieć, kiedy i gdzie zniknął. Prawdę powiedziawszy, nikogo to tyle nie obchodziło co mnie, a gdym mu zadawał w tej mierze pytania, odpowiedział mi śmiejąc się:
— Oho, chciałbyś pan o umie więcej wiedzieć niż ja sam. Jestem jak ptak przelatujący z miejsca na miejsce. Żyję — aby żyć. Pytaj się pan jaskółki, ile kamieni na wieży przeskoczyła, nim wzbiła się w górę. Tak samo jak ja, zdać sobie z tego sprawy nie może, a mimo to ma swoje zamiary, tak jak ja mam moje. Ona myśli nad prędkiem uchwyceniem muszki, a ja nad tem, aby jej tylko nie połknąć.