Flirt z Melpomeną/Perzyński, Polityka
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Flirt z Melpomeną |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Biblioteka Polska“ |
Data wyd. | 1920 |
Druk | Drukarnia Ludowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Perzyńskiego znaliśmy w ostatnich latach jako najdobrotliwszego z satyryków. Jest on niby św. Franciszek z Assyżu ludzkiej głupoty. Pędzi ewangeliczny żywot na łamach Tygodnika ilustrowanego wśród stadka swoich „Bidulskich“ i „Smucińskich“, karmi je niby ptaszki cukrem i bułeczką, słucha ich jednostajnego ćwierkania, i byłby niepocieszony gdyby którego z tych okazów miało mu zabraknąć. Rozumie, że głupota ludzka jest wdziękiem życia i jego rozgrzeszeniem, że bez niej byłoby ono nieraz czemś nie do usprawiedliwienia. Wskutek tej dobrotliwości Perzyński dopuszczał swą skrzydlatą gromadkę aż do zbytnich spoufaleń, dopuszczał do tego, iż zatracał się poniekąd dystans między malarzem a modelem i że obaj stanowili nieraz jakgdyby cząstkę jednej i tej samej specyficznej „Warszawki“.
Naraz, ostatnia jego komedya rozległa się niby świst bata i wywołała w rodzinnem mieście autora gwałtowne poruszenie. Miałżeby w istocie Perzyński, zrywając ze swem pogodnem na ułomności tego świata spojrzeniem, podnieść głos aż do krwawej, ze świętego oburzenia zrodzonej satyry? Sądzę, że nie: Perzyński pozostał sobą, tylko pewne tematy, pewne kwestye, poruszone ze sceny, nabrały, siłą rzeczy, akcentów ostrej satyrycznej inwektywy. Stąd nieporozumienia, jakie, po warszawskiem przedstawieniu Polityki, wynikły między autorem a częścią prasy. Zarzucono mu, iż napisał paszkwil partyjny, wymierzony w jedno stronnictwo; podczas gdy, poprostu, wrażliwy na śmieszność artysta brał ją tam, gdzie ją najobficiej i najłatwiej znajdował. Zarzucano mu z innej strony, że ten czarny, niczem nie rozjaśniony obraz bezmyślności i korupcyi, mający reprezentować nasze sfery rządzące, jest — w zestawieniu z pobłażliwem do zbytku zakończeniem komedyi — czemś głęboko okrutnem. Nie sądzę, aby i to również było słuszne. Jest coś, co rozgrzesza żartobliwe ujęcie przez Perzyńskiego tych bolesnych spraw z zarzutów cynizmu, pesymizmu lub okrucieństwa: a mianowicie decydujący fakt, iż państwowość nasza znajduje się w zaraniu kilkumiesięcznego ledwie niemowlęctwa. Robienie nieporządku stanowi najbardziej bezsporny przywilej wieku niemowlęcego i spotyka się z pobłażliwym uśmiechem otoczenia; ta sama przywara, gdy towarzyszy latom młodzieńczym lub zgoła męskiej dojrzałości, budzi poważną troskę rodziny i każe szukać porady lekarza. To właśnie poczucie, z którego może nie zdajemy sobie sprawy, ale które niewątpliwie tkwi w nas na dnie, pozwala nam, nie uderzając w ton Skargów i Modrzewskich, spędzić pogodny wieczór w atmosferze zakulisowych szacherek ministra Kręciołka, więcej niż wątpliwych operacyj p. szefa sekcyi Kiełbik de Kiełbikowskiego, oraz politycznego tanga rozwydrzonych zapaszkiem władzy kobiet; dzięki temu poczuciu mogła publiczność przyjmować oklaskiem przy otwartej scenie pewne jaskrawe uogólnienia, do jakich nie posunął się nawet Gogol wobec Rosyi w swoim Rewizorze z Petersburga, i które, już za lat kilkanaście, odczulibyśmy niewątpliwie jako policzek wymierzony godności narodowej.
Jedynie również dzięki tej instynktownej pobłażliwości możliwym do wytłómaczenia jest fakt, iż tę właśnie sztukę wybrano na hołd „odradzającej się Polski odrodzonym Włochom“, których reprezentantów uraczono w sobotę, obok hymnów narodowych, taką owego „odradzania się“ ilustracyą. Owacya była śliczna, i miała, dla smakoszów, swój pieprzyk. Kwiecista dwujęzyczna wymowa dyrektora teatru, którego wyfraczony tors rysował się posągowo na draperyi rozedrganej jeszcze inteligentnym śmiechem Perzyńskiego, znakomicie ilustrowała polską odświętność, wyciągającą swoje trele na tle ironicznego akompaniamentu polskiej codzienności... Powinnoby się już stale grywać Politykę z tą wkładką: kilku artystów naszego teatru mogłoby, w odpowiednich kostyumach, odtwarzać misyę zagraniczną w loży p. prezydenta.
Wraz z komedyą Perzyńskiego witamy może nowy etap polskiej twórczości scenicznej. W ostatnich czasach, życie nasze, skneblowane, pozbawione swego rdzenia, rozbite na partykularne ośrodki, wyrzucone częściowo poza granice kraju, kryjące się pod ziemią, umykało się poniekąd pendzlowi komedyopisarza; komedya nasza „chodziła bokami“, zużywając talenty lub nie dając się im rozwinąć, dla braku związku z pulsem prawdziwego życia. Rzeczywistość, Granith et Hymen, Wygnany Eros, oto — każdy w innym rodzaju i nierównomiernej wartości — uszczknięte z ostatniego sezonu przykłady tej postroności naszej scenicznej literatury współczesnej. Obecnie, życie wali niby ropa z ziemi, niosąc z sobą przebogaty materyał; wszystko tam jest: komedya, dramat, melodramat, farsa... Tylko brać; to na co się patrzy, to co się czuje, szczerze i prosto. Paszkwil? niech będzie i paszkwil; zazwyczaj, przyszłość dopiero rozstrzyga o tem, czy ulotny paszkwil nie krył w sobie trwałego arcydzieła.
Polityka Perzyńskiego nie rości sobie zapewne tak daleko sięgających pretensyj. Ale, wobec rozbieżnych sądów warszawskiej prasy o jej wartości, stwierdzić należy, iż niema w tej sztuce sprzeczności między zamiarem a wykonaniem, niema wewnętrznego dyssonansu. Jest tem, czem być miała, stanowi zatem problem artystyczny rozwiązany zwycięsko. A problem to ani tak łatwy, ani też godzien lekceważenia: chwytać współczesne życie na gorącym uczynku, oraz przetwarzać na wesołość rzeczy dość smutne...
Fabuła Polityki jest tak nikła i autor tak widocznie nie przywiązuje do niej wagi, iż przypomina ona niemal ową luźną kanwę paryskich revues służącą do powiązania galeryi figur, konceptów i piosenek. Ani w głowie Perzyńskiemu brać seryo osoby dwojga posłów do sejmu, „prawicowca“ Burskiego i pepeeski Jadwigi Łazańskiej, których losy zagnały do dwóch przeciwnych obozów, a którzy, pojednani miłością, postanawiają, z końcem sztuki, wystąpić ze swych stronnictw, aby utworzyć własną partyę polityczną złożoną tylko — z ich dwojga. „Ależ taka partya nie będzie miała żadnego znaczenia!“, kwestyonuje Jadwiga. „W sejmie, w którym najważniejsze uchwały przechodzą jednym głosem, odpowiada z przekonaniem Burski, dwa głosy to potęga. Będziemy języczkiem u wagi“. Zabiegi trzech kobiet, poruszanych miłością, próżnością i nienawiścią, około nominacyi p. Kiełbik de Kiełbikowskiego stanowią „węzeł dramatyczny“ sztuki, będącej w tej części wiernym, a podobno zgoła nie wyczerpującym odbiciem obecnej warszawskiej babokracyi; dopełnia zaś tła szereg karykaturalnych, ale zręcznie i z podkładem rzeczywistości pochwyconych typów. A więc minister zapracowany organizowaniem strajków; sekretarka jego, ex kucharka, czuwająca nad towarzyskiemi formami dygnitarza; szlachcic-paskarz sypiący w ministerstwach dziesiątkami tysięcy w zamian za certyfikaty wywozu; światowa dama, znajdująca w sobie równe skarby lirycznego entuzyazmu dla Bergsona, tanga i dla „odradzającej się ojczyzny“, jako ostatniej nowalii sezonu, etc.
Galerya ta przesuwa się nam przed oczyma w lekkich i zabawnych dyalogach, czerpiących, w razie potrzeby, swoje upierzone pociski bodaj z utartych dowcipów ulicy lub kawiarni. Ale — jak słusznie podnosi stary Sarcey, mówiąc o... Weselu Figara — te właśnie są na scenie najbardziej niezawodne, zwłaszcza w komedyi politycznej. Bądźmy przekonani, iż z tego fajerwerku konceptów jakimi Figaro Beaumarschais’go zasypuje współczesny porządek rzeczy, wszystkie niemal — w mniej może lapidarnej formie — obiegały od lat kilkunastu salony i kawiarnie Paryża. Nie bierzmy przeto za złe i Perzyńskiemu, qu’il prend son bien où il le trouve, zwłaszcza że czyni to zawsze z wdziękiem i ze smakiem; od czasu do czasu zaś, sięgnąwszy głębiej w samego siebie, potrafi zamigotać iskierkami dowcipu najczystszej wody.
Politykę wystawiono naogół bardzo dobrze. Mam jednak wrażenie, że rola panny Łazańskiej nie była trafnie obsadzona. Historya miłości dwojga posłów, Burskiego i Jadwigi, to nie komedya charakterów, nie satyra nawet, ale prosty żart, pustota: postać Jadwigi powinna jak najbardziej podkreślać zasadniczą kobiecość typu tej dziewczyny, która odnajduje prawdziwą swą istotę w atmosferze miłości i pocałunków, a której „polityka“ jest jedynie sztuczną i komiczną naroślą. P. Łuszczkiewicz-Gallowa oddała — idąc w tem za naturą swoich warunków i talentu — rolę tę może zbyt seryo; a starając się uprawdopodobnić „poselstwo“ Jadwigi, pozbawiła ją wielu zabawnych kontrastów. Nie potrzebuję dodawać, iż, w swojem ujęciu, zagrała ją wybornie, z werwą i życiem. Poprawnym jej partnerem w dość bladej figurze Burskiego był p. Ziembiński. W państwu Dobrzańskich mieliśmy sposobność powitać parę wytrawnych komedyowych artystów, którzy niewątpliwie będą wielką pomocą w lawirowaniu wśród szkopułów obecnego sezonu. Wczorajszy pierwszy występ wypadł dobrze. P. Rotterowa ma, w tego rodzaju typach, swoje niezawodne efekty; p. Nowakowski, jako jej protegowany Kiełbik, bardzo inteligentnie odtworzył poszczególne elementy tej ciemnej figury, ale nie potrafił się w nią wżyć całkowicie, co zresztą przynosi zaszczyt jego charakterowi. P. Guttner, jako minister Kręciołek, stworzył sylwetę wręcz znakomitą, tem bardziej więc raziło nadużywanie pewnej zbyt łatwej i nieestetycznej sztuczki. Co na to reżyserya?