Flirt z Melpomeną/Sardou i Barrière, Nerwowi

<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Flirt z Melpomeną
Wydawca Instytut Wydawniczy „Biblioteka Polska“
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Teatr miejski im. Słowackiego: Nerwowi, komedya w 3 aktach W. Sardou i T. Barrière.

Nie wiem dokładne, kiedy powstała ta sztuka (lata siedmdziesiąte?), ani ile w niej zawinił Barrière a ile Sardou; wiem tyle, iż należy chyba do najsłabszych utworów podpisanych nazwiskiem tego wytrawnego skądinąd majstra sceny. Nudząc się solennie przez trzy akty (szczęściem nie długie), starałem się dojść, drogą rozumowania, w jaki sposób komedya ta mogła się kiedyś wydać autorom i słuchaczom zabawną. Oto wynik moich dumań.
Rozkwit mieszczaństwa francuskiego w połowie XIX w. wydał typ bardzo specyalny, bardzo charakterystyczny, i stanowiący ulubiony cel pocisków komedyi i powieści w pewnym okresie, mianowicie typ rentjera. Całe życie takiego rentjera, najczęściej drobnego kupca wycofanego z handlu, było zbudowane z drobiazgowości, oszczędności, ograniczenia horyzontu. Z chwilą gdy szczęśliwe zlikwidowanie interesu uwieńczy to pasmo szarych dni, kramarskie te przymioty, funkcyonując nadal w próżni, zmieniają się w wady, kwaszą się jak cienkie wino w ocet. Powstaje typ zgryźliwego, małostkowego starca-egoisty, zatruwającego swemi manjami życie otoczeniu, będącego ciężarem dla siebie i drugich.
Ale od czego błogosławiona medycyna! jednem z jej wielu szacownych zadań jest uszczęśliwiać, raz po razu, ludzkość jakiemś nowem słówkiem, dzięki któremu to co było wprzód przedmiotem wzgardy i wstydu, staje się rzeczą niemal — interesującą. Niedołęga cierpi dziś na chorobę woli; szubrawiec na moral insanity; jędza stała się sadystką. Są to tytuły, którymi każdy sam może się legitymować, nawet z odcieniem pewnego zadowolenia. Takiem nowo ukutem pojęciem stało się, w owym czasie — epoce ważnych zdobyczy neurologii — słowo nerwy, nerwowość. I nagle wszystkie uprzykrzone baby, wszyscy ci nieznośni nudziarze którzy wprzód musieli się wstydzić potrosze swoich starczych wad, uczuli się — za skromną opłatą złożoną na ołtarzu medycyny — w sumieniu rozgrzeszeni; owszem, znaleźli nowy pretekst aby sobie dać tem większą folgę, kazać całemu domowi tańczyć koło siebie, aby się cackać z sobą a zamęczać drugich. Stare pierniki zrobiły się — „nerwowe“. Wogóle, nerwowość, jako choroba nadzwyczaj wygodna, stała się hasłem dnia, modą. Prasa i literatura podchwytują w lot każde takie nowe hasło, na wszystkie strony zaczynają tedy brzęczeć komunały o „wieku nerwowym“, o „chorobie wieku“ etc. Do jakiego zaś stopnia moda może wręcz wytwarzać choroby, dowodem staroświeckie wapory wraz z niezbędnymi flakonikami „trzeźwiących soli“, oraz owa klasyczna migrena, bez której, przez pół wieku, szanująca się kobieta — nawet zgoła nie kabotynka — nie mogła się obyć, a która (z wyjątkiem rzadkich wypadków prawdziwej hemicranii) przepadła kędyś wraz z krynolinami.
Jak każdy przejaw życia, bodaj ulotny, tak i to nowe hasło musiało znaleźć satyryczny wyraz na scenie francuskiej, i tak — przypuszczam — powstali Nerwowi; że jednak autorowie traktowali komedyę swą przedewszystkiem jako jednodniowy żart, zdolny zabawić „aktualnością“ przejawu czy terminu, dowodzi ich niedbałość o mocniejsze postawienie figur, o skomponowanie fabuły, sytuacyj, etc.
U nas, typ zamożnego rentjera, zwyrodniałego nadmiarem beztroski i dobrobytu, zawsze był dość egzotyczny; nerwowość zaś stała się już oddawna utartym, bezbarwnym terminem, zdystansowanym w medycynie przez mnóstwo innych słówek (w miejsce spospolitowanej nerwowości, mamy dziś conajmniej neurastenię, dla wredniejszych natur psychastenię, etc.). Podłoże zatem sztuki jest nam dziś, i w czasie i w przestrzeni, zupełnie obojętne: to zaś co na jego tle się rozgrywa również napróżno kołace do naszego zainteresowania.
Trzej starzy nudziarze (coś niby nikłe echo Safandułów, albo preludyum do nich), pod pozorem swej nerwowości, przez trzy akty wrzeszczą, podrygują, rzucają przedmiotami, miotają się po scenie, słowem znęcają się nad nami tak, iż wreszcie widz ma ochotę wykrzyknąć: „Ależ, na miłość boską, i ja także jestem nerwowy!“ Mimo że autorowie starannie zróżniczkowali charaktery na choleryka, flegmatyka i melancholika, wrażenie jakie się odnosi jest bardzo nużące i jednotonne. Nieodzowne dwie zakochane pary (blade z natury, a wypełzłe do reszty) wypełniają quasi-akcyę, której nitkami porusza siostrzeniec jednego ze samych nudziarzy, Cezar.
Komedya rozpada się tedy na dwa światy: safandulstwo z jednej strony, młodość i życie z drugiej. Jak można się domyślać, w teatrze naszym safandulstwo wypadło lepiej, życie gorzej. Brakło mu szczerości i wdzięku. Niemożliwe wręcz luki naszego zespołu wystąpiły w całej pełni. Wszyscy zresztą grali bez wielkiego przekonania; sama sztuka wydawała się jakby zdziwiona poco ją wywleczono z pyłów teatralnego archiwum. Mężnie walczyli w rolach starych rentierów pp. Dobrzański, Jednowski i Szymborski; wspierała ich z dużym nakładem pomysłowości pani Ordyńska. Mam wrażenie, że p. Nowakowski, jako młody urwis Cezar, nie czuł się w swojej skórze.

W końcu, jedna jeszcze uwaga co do obsady. Może to są stare przesądy, ale nie umiem sobie wyobrazić teatru bez kobiet, prawdziwych kobiet: jestto produkt, którego nie zastąpi żadna „namiastka”, nawet w szóstym roku wojny.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.