Franuś nad Wisłą
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Franuś nad Wisłą |
Pochodzenie | Książka dla Tadzia i Zosi |
Data wyd. | 1892 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Franuś był spory chłopiec, siedm lat już miał, a jeszcze Wisły nie widział. Ale raz tak mówił ojciec do niego:
— Franuś! a chciałbyś ty widzieć Wisłę?
A mój Franuś jak nie skoczy ojcu na szyję, jak nie zacznie całować i ściskać — „a mój tatusiu! a mój złoty! a mój jedyny!“ — więc pojechali.
Jadą, jadą, jadą, jadą, już się Franusiowi i jeść zachciało. Kupił mu ojciec obwarzanków na Pradze. Zajadł się Franuś na swych obwarzankach i nie widział, że dojechali do długiego mostu. Naraz spojrzy przed siebie, aż tu w lewo i w prawo wielka, wielka woda. A było to w kwietniu, kiedy rzeki przybierają z wiosennych roztopów. Porwał się Franuś z bryczki i pyta:
— A co to za woda taka?
Na to ojciec:
— A to Wisła, największa nasza rzeka. Przypatrz się jej dobrze, chłopcze, żebyś ją zapamiętał.
Patrzy Franuś, wytrzeszczył oczy — piękna rzeka. Szeroko płynie od brzegu do brzegu, tylko się przelewa. Modre niebo przegląda się w jej białawej wodzie, słońce ją złoci jakby w drobną łuskę, gdzieniegdzie szmatek piany zakręci się i spłynie w wielkim pędzie.
— A gdzie ta Wisła tak idzie? — pyta Franuś ojca.
A ojciec mu na to:
— Do morza idzie, mój chłopcze, do Bałtyku; daleko ztąd, daleko!
— A zkąd ona tak idzie?
— Z gór wielkich idzie, co się nazywają Karpaty, z tej ich części, która się nazywa Beskidem zachodnim. Tam się ona urodziła w źródełku leśnem, tam odchowała i ztamtąd idzie. Póki tam jest niedużą, to ją Wisełką zowią; a tu, gdy już urosła, nazywa się Wisłą.
— Jakże to ona urosła? — zapytał ciekawie Franuś.
— A tak urosła — odpowiedział ojciec — że się do niej zbiegają po drodze różne rzeki i rzeczki, to z prawej to z lewej strony i wlewają do niej wody swoje, więc tej Wisły coraz to przybywa, aż się z niej robi taka duża!
— A po cóż te rzeki i rzeczki tak się do niej zbiegają?
— Widzisz, mój chłopcze — odpowiedział ojciec — jak chłop ma liche szkapy a chce do miasteczka jechać, to się przysiada do takiego gospodarza, co ma tęgie konie i z nim do miasteczka jedzie. Tak też i te rzeki, one też chcą iść do morza, ale nie mają mocy do takiej podróży; więc się zabierają po drodze z tą największą i najmocniejszą rzeką: coraz to z prawej, to z lewej strony która się nawinie i dalej razem jazda.
— A to mądre rzeczki! — zauważył Franuś.
— Pewno, że nie głupie! — rzekł ojciec.
— To jabym chciał wiedzieć, jak się one nazywają. Może mi tatuś powie?
— Wszystkich ci nie powiem, bobyś nie spamiętał, ale tylko co większe. Widzisz, ta, co się najpierw pośpieszyła i od prawej strony z Wisłą się do morza zabrała, nazywa się Dunajec. To bardzo bystra rzeka. Druga, z tej samej strony, nazywa się San; trzecia, także z prawej strony, zowie się Wieprz...
— Wieprz! — zawołał Franuś. — A to dopiero!
— Czwarta rzeka — mówił dalej ojciec nazywa się Bug; ten Bug razem z Narwią, swoją przyjaciółką, zabiera się także z Wisłą do morza.
— I to wszystko z prawej strony? — zapytał Franuś.
— A wszystko — odrzekł ojciec.
— Ej bo się Wisła przechyli! — rozśmiał się Franuś — i te rzeki się z niej wyleją.
— Nie bój się! — rzekł ojciec — nie przechyli, bo i z lewej strony jest tego dosyć. Jest widzisz: Nida, jest Pilica, jest Bzura i jeszcze dużo różnych mniejszych rzeczek. Wszystkie się one do Wisły śpieszą, żeby je tylko zabrała ze sobą do morza.
— A cóż Wisła na to? Czy jej nie ciężko?
— Ej nie! Zawszeć to milsza droga w kompanii. Wisła te wszystkie rzeczki przygarnia do siebie, jak matka i tak płyną do samego morza.
— I nie nudzi się Wiśle po drodze? — pytał jeszcze Franuś.
— Cóż znowu! Widzi ona przecież góry, lasy, wsie i ogromny kawał kraju. Widzi także mniejsze i większe miasta. Najpierw Kraków, potem Sandomierz, potem Kaźmierz, Warszawę, Włocławek, Wyszogród, Płock, Toruń i nareszcie Gdańsk, już nad morzem, gdzie jej się trzeba rozstać z tą ziemią, przez którą tak długo płynęła.
— To jej smutno musi być...
— Czasem smutno, a czasem wesoło. Jak idzie przez takie miejsca, gdzie dzieci wcale jej nie znają i nic o niej nie wiedzą, ani zkąd się wzięła, ani dokąd płynie, to jej zapewne wcale nie wesoło! A coż? To jakby między obcymi wędrować sierocie. Dopieroż kiedy natrafi na takie miejsca, gdzie dziatki, jak tylko ją zdaleka zobaczą, to zaraz wykrzykną: „A witajże Wisełko! A co tam w Karpatach słychać? A dawno od Krakowa? A pozdrów tam od nas Bałtyk, sine morze!“ no to i jej raźno i wesoło a szumi i huczy, właśnie jakby mówiła: zdrowe mi bądźcie dzieci! zdaleka ja płynę i daleko idę, ale zawsze ja wasza i wy moje!
A kiedy ojciec to mówił, wysunęły się tratwy jedna za drugą, a na tratwach rozległa się piosenka:
A dalejże, dalej,
Płyń do Gdańska z tratwą,
Po szumiącej fali.
Płyńże młoda wiaro,
Z bukiem, z dębem, z sosną,
I z Wisełką szarą
Zasłuchał się Franuś, a śpiew brzmiał daleko, daleko!...