[244]II.
FRYTJOF U KRÓLA RYNGA.
Za stołem Ryng zsiwiały, miód pije w święty Jul,
A przy nim śliczna pani jak róża z kwietnich pól;
Ujrzano jesień z zimą pod sferą jednych tchnień,
On smętną był jesienią — a ona, maju dzień.
Wtem jakiś starzec wchodzi i w tłumie ginie sług,
Niedźwiedzie kudły tulą go z głowy do nóg;
Zgarbiony, gdy o kiju podróżnym nogi wlókł,
Nikt z gości wzrostem jeszcze dorównać mu nie mógł.
I usiadł w szarym końcu, za stołem, podle drzwi,
Gdzie ława dla ubogich i w nasze stoi dni;
W tem słudzy urągają mu szeptem płochych słów
I palcem wytykają kudłacza z stóp do głów.
Skry z oczu mu się sypły, nabiegła żyłą skroń,
Pochwycił starzec nagle wyrostka w jedną dłoń,
Przekręcił, w kącie stawił rycerza zucha wspak,
I wszyscy zmilkli w sali jak gdyby siano mak.
— „Co tam za hałas? kto śmie zmącać pokój nasz?
Włóczęgo, pójdź no bliżej, co każę, mówić masz:
Jak się zwiesz, czego żądasz i zkąd przybywasz tu?“ —
Tak fuknął król na starca. On z kąta rzecze mu:
[245]
— „Za wiele królu, pytań, odpowiedź jednak dam:
Me imię?... Co ci z niego?... Jam jego panem sam,
Me dobra zwą się nędzą, a ucisk krajem mym,
Od wilka tu powracam — bo wczora spałem z nim.
Na smokum dzielnym jeździł za młodych, hożych lat,
Krzepkiemi mię on skrzydły unosił hyżo w świat;
Dziś leży ochromiony, a pierś mu gniecie lód;
I ja już tylko warzę sól po nad brzegiem wód.[1]
Przybyłem tu oglądać rozgłośną mądrość twą;
Wtem śmiechy płochych dworzan wstrząsnęły duszą mą
Schwyciłem za łeb głupca i język w kluby wbił,
Lecz daruj, królu Ryngu! nie stracił on nic z sił.“ —
— „Niezgorzej, Ryng mu na to, wywodzisz słowa swe;
Cześć starcom się należy, toż siadaj obok mnie,
Lecz pokaż własną postać, ten przybór dziwny zrzuć,
Twarz skryta gościa, może wesele drugich psuć.“
Tu spuścił przybysz skórę niedźwiedzią z wierzchnich szat,
I stanął w miejsce starca, młodzieniec, smukły kwiat,
Z wzniosłego czoła spływa kędziorów bujny zwój,
Na barach się szerokich faluje w złoty strój!
[246]
Płaszcz pyszny, aksamitny, błękitem kryje go,
Pas suty, srebnysrebrny. (W klamrze połyska leśne tło:
Dłoń biegła z rzadką rzeźbą wpędziła dzika w łan
Z nim, również świetnie ryty, boryka się sam pan.)
Wkrąg ramię mu opina kolc złoty w cudny wzór,
Z pod płaszcza miecz połyska jak piorun z głębi chmur;
Poważny wzrok bohater na grono gości słał,
Jak Balder piękny, dumny jak Azow rodzic stał.
Królowej białe czoło spłomienił nagły dziw,
Tak zorza się północna czerwieni w śniegu niw;
Jak wodne dwie lilije, gdy wicher w fale dmie,
Tak pierś jej raz się wznosi, znów w głębi fałdów tchnie.
W tém głośny róg zadźwięczał, — uciszył gości szyk,
Czas godów rozpoczyna wniesiony Freja dzik,[2]
Klęcząco ryj opiera o srebrnej kadzi zrąb,
Utkwione jabłka na kłach, wieńcami strojny kłąb.
Król powstał, sfalowany w srebrzysty, bujny włos,
Rozrąbał czoło dzika i ślubny podniósł głos,
— „Tak śmiałka nad śmiałkami, Frytjofa zgnębić chcę,
Niech Odin, Frej, Tor krzepki, w zamiarze wzmogą mnie!“
[247]
Z uśmiechem hardym przybysz z siedzeniu swego wstał,
Gniew srogi, bohaterski na licach, w oku grał,
Uderzył mieczem o stół, dźwięk jęknął w sklepach sal,
Z dębowych ław bojanie skoczyli wznosząc stal.
— „Teraz ty królu, panie! ślub wyrzec pozwól mi:
Ten Frytjof jest mym druhem, a nawet jednej krwi;
W obronie jego światu całemu wydam bój,
Tak Norno mi dopomóż i dzielny mieczu mój!“
Uśmiechnął się król na to: — „Dość ostry język masz.
Lecz mowa u mnie wolna, jak chce mieć zwyczaj nasz;
Królowo! z win najlepsze w ton puhar hojnie lej,
Śmiem wróżyć, że gość zimę w krainie spędzi mej.“
Królowa, róg ze stołu ujęła w śliczną dłoń,
(Przecudny był to klejnot, zerwany z turzych skroń,
Z toczonych nóg srebrzystych obręcze złote lśnią,
Z nich dziwy przedświatowe w runicznych znakach skrzą.)
Wręczając puhar z winem, schyliła wstydną skroń,
A puhar drżał jej w ręku i oblał nieco dłoń;
Jak łuna zórz wieczornych odbita z lilji tła,
Tak z śnieżnej ręki jej, purpura w kroplach drga.
Wesoło gość róg przyjął, dziękczynny czyniąc ruch,
Dziś róg ten byłby strasznym dla mężów nawet dwóch;
[248]
Lecz on go, na uciechę gosposi, jednym tchem
Wypróżnił — i na stole postawił z suchem dnem.
Skald siedząc podle króla, śród harfy dźwięcznych brzmień,
Pieśń zawiódł o miłości przesławnej po dziś dzień,
Jak Hagbart kochał Sygnę, cud dziewę śnieżnych stron:
Roztaił piersi bojan serdeczny jego ton.
Raj śpiewał zmarłym w boju, o bogach ciągnął rzecz
Na lądach i na morzach wysławiał ojców miecz;
Zabrzękły w krąg oręże, na lica wybiegł żar,
A puhar płynie kołom i mnoży szczęsny gwar.
Do późna ucztowali; ugościł wszystkich król,
Na długo szumiał w głowach bojanom święty Jul,
Aż w końcu trosk pozbyci sny błogie roić szli:
Cóż — kiedy Ryng zgrzybiały, przy młodym kwiatku śpi!...
Józef Grajnert.
|