Gösta Berling (Lagerlöf, 1929)/Stare pieśni

<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Gösta Berling
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegnera
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


STARE PIEŚNI.

Marianna Sinclaire siedziała pewnego, cichego popołudnia przy końcu sierpnia w swym pokoju i porządkowała listy i papiery.
Wokoło niej było mnóstwo porozstawianych różności Wielkie, skórzane torby, kute żelazem walizy powozowe, a na krzesłach i kanapach leżały części jej ubrania. Wydobyła przeróżne rzeczy ze skrzyń na strychu, z szaf i kufrów. Wszędzie lśnił jedwab, płótno, klejnoty i cacka, które czyścić zamierzała, oraz szale i futra dla wyboru i naprawy.
Marjanna wybierała się w długą podróż, a nawet nie wiedziała, czy kiedykolwiek wróci do kraju. Stanęła właśnie na rozdrożu życia i paliła mnóstwo starych listów i zapisków, nie chcąc ciężaru wspomnień.
Nagle wpadła jej w rękę paczka starych pieśni. Były to odpisy pieśni ludowych, które jej śpiewała matka w dziecięcych latach. Rozwiązała sznurek i zaczęła czytać.
Po chwili uśmiechnęła się smutnie do przedziwnej mądrości, jaką głosiły te stare pieśni.
— Nie dowierzaj szczęściu, ni oznakom szczęścia, ni różom, ni innym uroczym kwiatom.
— Nie dowierzaj śmiechowi! — powiadały. — Oto piękna Walborga jedzie w czerwonej, pozłocistej karecie, a jest tak smutna, jakgdyby podkowy i koła miażdżyły jej szczęście.
— Nie dowierzaj tańcowi! — mówiły. — Nogi mkną nieraz lekko po lśniącej podłodze, a serce cięży ołowiem. Jung Kirsten tańczyła wesoło, a młode życie uciekało z niej przytem.
Nie dowierzaj żartom! — mówiły. — Nie jeden zasiada do stołu w żarcikach, a radby umrzeć ze smutku. Oto tam siedzi piękna Adelina i zajada serce księcia Frydenborga, na dziewięć sposobów przyrządzone, w przekonaniu, że ten widok da jej siły potrzebne, by mogła i umiała umrzeć.
O, biedne, stare pieśni, komuż tedy wierzyć? Czy łzom i trosce?
Rzadko wzdycha serce radosne, często jednak śmieją się smutne usta. Stare pieśni wierzą w łzy, westchnienia — w smutek i oznaki smutku. Troska to rzeczywistość i pewność jedyna na tej łez dolinie. Można wierzyć trosce i oznakom jej.
Radość sama, to jeno smutek zamaskowany. Na świecie nie istnieje właściwie nic, prócz smutku.
— O, beznadziejne pieśni! — powiedziała sobie Marjanna. — Jakże nikłą jest mądrość wasza w porównaniu z pełnią życia!
Podeszła do okna i spojrzała na przechadzających się rodziców. Chodzili szeroką ścieżką ogrodową i rozmawiali o wszystkiem, co im wpadło w oczy, o trawie na polu, o ptakach na niebie.
— Oto tam wzdycha serce z umartwienia, chociaż nigdy przedtem szczęśliwe nie było.
Przyszło jej na myśl, że wszystko w gruncie rzeczy zależy od człowieka, a radość i smutek zawisły jeno od sposobu ujmowania rzeczy. Zadała sobie pytanie, czy jej przeżycia roku minionego były radością, czy smutkiem i nie wiedziała dobrze co odrzec.
Ciężkie przeszła rzeczy. Dusza jej była chora. Ugięła się przed strasznem poniżeniem. Wróciwszy do domu, powiedziała sobie:
— Zapomnę o wszystkiem złem, jakiego się dopuścił ojciec wobec mnie!
Ale serce mówiło co innego.
— Sprawił mi ból śmiertelny, odrywając mnie od ukochanego, a bijąc matkę, doprowadził mnie do rozpaczy. Nie życzę mu nic złego, ale napełnia mnie strachem.
Zauważyła, że musi panować nad sobą, by zostać spokojnie na miejscu, gdy obok niej siedział. Czuła w takich razach wielką chęć ucieczki. Próbowała pozbyć się tego, mówiła jak zazwyczaj i przebywała niemal wyłącznie w jego towarzystwie. Umiała panować nad sobą, ale cierpiała niewymownie. Doszło do tego, że znienawidziła w nim wszystko, donośny, szorstki głos, ociężały chód, wielkie ręce i całą postać potężnego olbrzyma. Nie życzyła mu nie złego, ani szkodzić nie chciała, ale za każdem zbliżeniem doznawała uczucia przestrachu i obrzydzenia. Pokonane serce mściło się.
— Nie dałaś mi kochać, — mówiło — a jednak mimoto jestem ci panem i dojdzie do tego, że mnie znienawidzisz.
Nawykła do obserwowania przeżyć własnych, czuła, że ta nienawiść wzrasta z dnia na dzień. Jednocześnie dom wydał jej się wieczystym więzieniem, to też chciała iść między ludzi, ale od czasu choroby nie mogła się na to zdobyć. Wydawało jej się, że nic nie przyniesie ulgi, co dnia będzie nieszczęśliwszą, aż wkońcu straci panowanie nad sobą i powie ojcu wszystko, z całą otwartością rozgoryczenia, poczem nastaną rozterki i niedola zupełna.
Na tem minęła wiosna i pierwsza połowa lata. W lipcu zaręczyła się z baronem Adrjanem, by mieć dom własny.
Pewnego dnia popołudniu wpadł baron w dziedziniec na przepysznym koniu. Piękny jego uniform huzarski błyszczał w słońcu, a bardziej jeszcze młoda twarz i oczy. Melchjor Sinclaire wyszedł sam na ganek, by go przyjąć. Marjanna szyła przy otwartym oknie i słyszała każde słowo ojca.
— Witam cię, rycerzu słońca! — zawołał Melchjor. — Wyglądasz przepysznie! Czyżbyś przybywał w zaloty?
— — Tak, wujaszku! — odparł baron ze śmiechem. — Trafiłeś w sedno!
— Jesteś bezwstydny, mój chłopcze! Bo i cóż dasz jeść żonie swojej?
— Jestem goły, wujaszku! Inaczej nie lazłbym w jarzmo małżeńskie.
— Tak? Ale musiałeś przecież zapłacić za ten szamerowany kubrak?
— Wziąłem na kredyt, wujaszku!
— A skądże masz konia? Warta bestja kupę pieniędzy!
— Pożyczony, wujaszku!
Melchjor nie mógł się oprzeć tej werwie i rzekł:
— Bóg z tobą, urwisie! Potrzeba ci żony z posagiem. Jeśli ci się uda nakłonić Marjannę, to bierz ją sobie!
W ten sposób wyklarowało się pomiędzy nimi wszystko, zanim jeszcze baron zsiadł z konia. Ale Melchjor Sinclaire wiedział co robi, gdyż baron Adrjan był dzielnym młodzieńcem.
Potem konkurent poszedł do Marjanny i odrazu wyjawił jej swe zamiary.
— Droga Marjanno! — powiedział. — Mówiłem już z ojcem twoim. Radbym cię poślubić! Zgódź się, Marjanno.
Dobyła zeń całą prawdę. Oto ojciec jego, stary baron, kupił znowu kilka pustych kopalń. Przez całe życie kupował ciągle takie kopalnie, bez wartości. Matka smuciła się, on sam popadł w długi i oto postanowił starać się o rękę Marjanny, by tem uratować ojcowski majątek i własny uniform. Posiadłość rodzinna, Hedeby-Alm, położona była po drugiej stronie jeziora, niemal naprzeciw Björne, znali się też dobrze, byli wszakże rówieśnikami i towarzyszami zabaw.
— Mogłabyś doprawdy wyjść za mnie! — powtórzył. — Marne moje życie. Muszę jeździć na pożyczanych koniach i nie mam na krawca. Tak dłużej być nie może. Wezmę chyba dymisję i palnę sobie w łeb.
— Ależ Adrjanie! — zawołała. — Cóż to będzie za małżeństwo? Wszakże nie jesteśmy w sobie ani trochę zakochani!
— Kpię z miłości, — oświadczył — to czysta głupota. Lubię dobrego konia i polowanie, ale nie jestem kawalerem od parady, tylko człowiekiem pracy. Gdy jeno zdobędę tyle, by ocalić majątek rodzinny zaopatrzyć matkę, będę zadowolony. Orać i siać, w to mi graj! Lubię pracować.
Popatrzył na nią dobremi oczyma, a Marjanna czuła, że mówi prawdę i że można mu zaufać. Toteż zaręczyła się z nim, głównie dlatego, by opuścić dom, ale także z powodu, że jej był zdawna miły.
Potem nastąpił miesiąc, będący okresem, który graniczył z obłędem wprost.
Z dniem każdym baron Adrjan stawał się bardziej milczącym i melancholijnym. Przyjeżdżał do Björne często, czasem dwa razy na dzień, ale zmiana jego usposobienia była zbyt wyraźna. Gdy zastał gości, zdobywał się jeszcze na żarty wobec narzeczonej, ale gdy byli sami, milczenie i nuda opanowywała oboje. Marjanna znała powód. Nie łatwa to rzecz poślubić szpetną dziewczynę. Ogarniał go coraz większy wstręt, a Marjanna wiedziała, jak jest brzydką. Adrjan wiedział, że narzeczona nie pragnęła pieszczot, ni przysiąg miłosnych, ale mimoto trudno mu było przedstawić ją sobie jako małżonkę. Sprawa pogarszała się z dnia na dzień. Dręczył się sam nadaremnie, a nie zrywał zaręczyn. Ona dawała mu wyraźnie do poznania, że zerwać powinien, sama jednak nie mogła nic poradzić, gdyż ojciec powiedział otwarcie, że dalsze ekstrawagancje narzeczeńskie nie dałyby się pogodzić z jej dobrą sławą. Toteż znienawidziła obu mężczyzn jednakowo i uznała za dobry każdy sposób, któryby ją od nich oddalił.
Nagle, w parę dni po uroczystości zaręczyn zmiana dziwna i cudowna.
Tuż pod gankiem leżał w piasku ścieżki wielki kamień, który był powodem rozlicznych utrapień i przykrości. Utykały na nim powozy, przewracały się konie i ludzie, a dziewczęta służebne rozlewały mleko, niesione w wielkich stągwiach. Mimo wszystko kamień leżał dalej. Leżał on tu jeszcze za życia rodziców Melchjora, zanim wystawiono dwór björneński. Właściciel nie uznał jednak, by należało usunąć zawadę.
Pewnego dnia przy końcu sierpnia potknęły się na kamieniu dziewczęta z mlekiem, potłukły się dotkliwie i wszystkich ogarnął gniew.
Była właśnie pora śniadania. Pan domu odbywał zwyczajną poranną inspekcję gospodarstwa, że zaś ludzie byli w podwórzu, pani Gustawa poleciła dwu parobkom wykopać kamień. Wzięli łopaty, drągi i po długiej pracy udało im się dźwignąć z miejsca sprawcę złego. Potem, w sześciu zanieśli go w kąt podwórza.
Zaledwo to skończono, wraca gospodarz i odrazu spostrzega brak. Wpadł w gniew i oświadczył, że to już nie tosamo Björne. Kto się ośmielił usunąć kamień? Tak... więc to pani Gustawa poleciła uczynić? Te kobiety nie mają serca. Przecież wiedziała dobrze, jak on jest przywiązany do tego kamienia.
Potem poszedł, objął głaz ramionami, przyniósł na dawne miejsce i rzucił w piasek. Dokonał tedy tego, co sześciu ludzi, a czyn ów podziwiano swego czasu w Wermlandji.
Marjanna patrzyła z okna jadalni na ojca z kamieniem w rękach i nigdy jej jeszcze nie wydał się tak straszliwym. Ten mocarz był jej panem i to panem pełnym zachcianek, uznającym jeno własną wolę.
Jadła właśnie śniadanie i miała nóż w ręce. Podniosła go mimowoli.
Pani Gustawa chwyciła ją za ramię i zawołała:
— Marjanno!
— Cóż mamo?
— Marjanno! Wyglądałaś tak strasznie, żem się przelękła.
Marjanna patrzyła na nią długo. Była to mała, zaschła osóbka, o szpakowatych włosach i licznych zmarszczkach, chociaż liczyła dopiero lat pięćdziesiąt. Miała zawsze dobry humor, a czyniła mimoto smutne wrażenie. Przypominała drzewo, sieczone wichrem na wybrzeżu, pozbawione spokoju, by wyrosnąć. Nauczyła się chodzić krętemi ścieżkami, kłamała w potrzebie i udawała głupszą niż była, aby uniknąć wyrzutów. Była w zupełności tworem męża swego.
— Czy smuciłabyś się mamo, gdyby ojciec zmarł? — spytała Marjanna.
— Marjanno! Gniewasz się na ojca jeszcze. Czemuż nie przestaniesz teraz, gdy masz innego narzeczonego?
— Nie mogę, mamo! Boję się go. Wszakże wiesz, jaki jest i kochać go nie mogę. Gwałtowny i ordynarny, dręczył cię tak, że postarzałaś przed czasem. Czemuż ma być naszym panem? Zachowuje się jak szaleniec, czemuż mam go tedy czcić i szanować? Niedobry, niemiłosierny, mocny i może tylko nas każdego dnia pozabijać, albo wyrzucić z domu. Czyż mam go kochać za to?
Pani Gustawa zmieniła się nagle, nabrała siły, odwagi i rzekła z wielką stanowczością:
— Opamiętaj się, Marjanno! Ojciec dobrze uczynił, widzę, wzbraniając ci w zimie wstępu do domu. Zobaczysz, że cię za to spotka kara! Ucz się cierpieć bez nienawiści i chęci zemsty, Marjanno!
— Ach, mamo, jaka ja nieszczęśliwa!
Zaraz potem dokonało się. Usłyszały, że w sieni coś padło ciężko na ziemię.
Nie dowiedziano się nigdy, czy Melchjor Sinclaire stał na schodach i pochwycił słowa córki przez otwarte okna jadalni, czy może porażenie wywołał ów wysiłek fizyczny? Znalazły go na ziemi, bez zmysłów. Ale nie śmiały nigdy pytać o powód, on zaś nie zdradził się z niczem. Marjanna nie miała odwagi uświadomić sobie, że się bezwiednie zemściła, ale na widok ojca, leżącego na tych samych schodach, gdzie go się dawniej nauczyła nienawidzić, uczuła, że z serca jej znikła cała gorycz.
Oprzytomniał niebawem i po kilku dniach wypoczynku wrócił do zdrowia. Był ten sam co przedtem, a całkiem inny.
Marjanna patrzyła na rodziców, chodzących ręka w rękę po ogrodzie. Czynili to teraz zawsze, bo ojciec unikał samotności, nie wyjeżdżał, a nawet nierad był gościom, gdyż go odciągali od żony. Nagle zestarzał się, nie mógł się zdecydować na list i żona zań pisywała. Pytał ją we wszystkiem o radę i postępował, jak chciała. Był stale łagodny i uprzejmy. Czuł sam, jak się odmienił i jak ta zmiana raduje żonę.
— Dobrze matce teraz! — rzekł pewnego dnia do córki, wskazując na żonę.
— Ach! drogi Melchjorze! — odparła Gustawa. — Wołalabym, byś całkiem przyszedł do zdrowia!
I tego pragnęła rzeczywiście. Sprawiało jej wielką radość, opowiadanie o dawnej sile męża, o tem, że nie szkodziło mu życie szalone, bardziej szalone, niż niejedno z kawalerów Ekeby; opowiadała jak załatwiał interesy i właśnie w chwili, gdy sądziła, że ją pozbawi dachu nad głową, zarobił mnóstwo pieniędzy. Ale Marjanna wiedziała, że mimo żalów czuje się szczęśliwą, gdyż może być teraz wszystkiem mężowi. Oboje postarzeli i byli złamani życiem. Marjanna wiedziała, co przyniosą lata najbliższe. Ojciec będzie coraz to słabszy, powtarzające się ataki udaru osłabią go do reszty, matka zaś będzie go pielęgnować do śmierci. Ale mogło to potrwać długo, a pani Gustawa żyć sobie będzie szczęśliwie. Tak sądziła Marjanna, pewna, że matce dużo się jeszcze od życia należy.
I jej było teraz lepiej. Nie żyła pod przymusem małżeństwa, w oczekiwaniu innego pana, a skaleczone serce zaznało pokoju. Nienawiść przewiała przez nie, podobnie jak miłość, ale nie myślała już teraz o cierpieniu doznanem. Uświadomiła sobie, że stała się człowiekiem prawdziwszym, większym i bogatszym, niż była poprzód. Nie żałowała tego co było, bo może każde cierpienie jest owocne, a więc wszystko może się jeszcze zakończyć szczęśliwie. Zaczęła teraz zaliczać do dobrego to wszystko, co ją podnosiło na wyższy stopień ludzkości. Stare pieśni nie miały racji, nie sam jeno smutek był na świecie rzeczą trwałą. Postanowiła wyjechać i znaleźć pole wydatnej pracy. Dawniejszy ojciec nie zezwoliłby za nic na zerwanie zaręczyn, teraz jednak matka przeprowadziła wszystko w sposób łagodny. Marjanna była wolna. Pozwolono jej nawet dać Adrjanowi pieniędzy, których potrzebował.
Odzyskawszy swobodę i o nim myślała z radością. Przypomniał jej Göstę, przez raźność swą i odwagę, chciała go tedy widzieć szczęśliwym. Musiał zostać z powrotem rycerzem słońca, jakim był, wpadając konno na dwór jej ojca. Chciała mu dać ziemi, by ją do woli uprawiał i obsiewał, a także ujrzeć go kiedyś przy ołtarzu, z piękną narzeczoną.
W tej myśli napisała doń, że mu zwraca wolność, używając słów dosadnych, osłanianych rozumem i żartem, ale dostatecznie poważnych, by wiedział że bierze rzecz serjo.
Nie skończyła jeszcze, gdy zatętniło przed domem.
— Ostatni raz przybywasz, mój rycerzu słońca! — pomyślała.
Za chwilę stanął przed nią.
— Jakto, Adrjanie, aż tu przychodzisz? — zawołała, patrząc z trwogą na nieład w pokoju.
Zmieszał się i wybąknął kilka słów usprawiedliwienia.
— Właśnie piszę do ciebie! — rzekła. — Masz, czytaj!
Wziął list, ona zaś czekała, wpatrzona weń i pewna, że twarz mu rozbłyśnie radością. Ale Adrjan po pierwszych zaraz wierszach poczerwieniał, cisną list na ziemię, zaczął go deptać i kląć straszliwie
Marjanna zadrżała. Znała się na miłości, ale dotąd nie zrozumiała tego niedoświadczonego dzieciaka.
— Drogi Adrjanie! — rzekła. — Cóż to za komedja? Siądźno i powiedz prawdę!
Przystąpił, objął ją i omal nie zadusił pieszczotami. Biedny chłopak! Tęsknił i cierpiał dotąd.
Po chwili spojrzała przez okno. Pani Gustawa chodziła dalej i rozmawiała z olbrzymim Melchjorem o kwiatach i ptakach, oni zaś rozmawiali o miłości.
— Życie dało nam obojgu po palcach! — pomyślała uśmiechnięta smutnie. — Ale pocieszy nas i będzie każde miało własne, duże dziecko dla zabawy.
Dobrze się stało, że mógł ją kochać. Słuchała z lubością, jak szeptał o sile czarownej, którą promieniuje i o tem, jak wstydzi się pierwszej z nią rozmowy. Nie wiedział wówczas, jaką posiada władzę. Każdy mężczyzna musiałby ją pokochać, ale go tak onieśmieliła, że czuł się niegodnym.
Nie było to szczęście, ni nieszczęście, ale postanowiła spróbować życia z tym człowiekiem.
Zaczęła rozumieć samą siebie i wspomniała o turkawce ze starej pieśni, która nie pije nigdy czystej wody, ale ją zawsze przedtem zmąci nogą, by lepiej odpowiadała jej smutnemu nastrojowi. Marjanna także pić nie miała z czystej krynicy szczęścia. Musiała je zamącić troska, tak było najlepiej.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Franciszek Mirandola.