Garbus (Féval)/Część piąta/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Garbus
Podtytuł Romans historyczny
Data wyd. 1914
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Bossu
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
PUSTE MIEJSCE.

Pan Pejrol napróżno usiłował uspokoić rozhulanych gości. Uczuł się bezwładnym.
Aurora ledwie żywa z przerażenia, gorzko wyrzucała sobie swą ciekawość. Dona Kruz śmiała się, figlarna i nieustraszona. Takie historye nie przerażały jej wcale. Pogasiła światła w buduarze, przez wzgląd na przyjaciółkę, aby jej nikt nie mógł dojrzeć z salonu.
— Spojrzyj! — rzekła, wskazując na dziur kę od klucza we drzwiach.
Ale ciekawość Aurory całkiem minęła.
— Czy długo będziecie tak nas zaniedbywać dla tamtej panny? — wolała Cydalisa.
— Też warto! — burknęła z niezadowoleniem Fleury.
— Jakie one zazdrosne, te markizy — pomyślała głośno dona Kruz.
Aurora przyłożyło oko do dziurki w zamku.
— To markizy? — rzekła z powątpiewaniem.
Dona Kruz wzruszyła ramionami i odpowiedziała pobłażliwie.
— Nie znasz dworu.
— Dona Kruz! Dona Kruz! Chcemy Dony Kruz! — wrzeszczano w salonie.
Gitanita uśmiechnęła się z naiwną próżnością.
— Oni chcą mnie! — rzekła.
Walono we drzwi. Aurora szybko się usunęła. Wówczas dona Kruz przyłożyła oko do zamku.
— Cha! Cha! — wybuchnęła śmiechem. — Jaką paradną minę miał ten biedny Pejrol.
— Coś tam mówią za drzwiami — rzekł Noce.
— Ja też słyszałem.
— Dajcie młotka! Szczypce!
— Może armatkę? — wtrąciła Nivella, budząc się z drzemki.
Oriol skakał z zachwytu.
— Mam coś lepszego! — krzyknął Chaverny. — Serenada.
— Przy akompaniamencie noży, butelek, szklanek i talerzy — dowcipkował Oriol, patrząc na Nivellę.
Ale ta już drzemała.
— On jest zachwycający, ten markizek! — szepnęła dona Kruz.
— Który to? — zapytała Aurora, zbliżając się do drzwi.
— Dziwne, że nie widzę — wcale garbusa — zamiast odpowiedzieć, rzekła gitanita.
— Czyście gotowi? — zawołał w tej chwili Chaverny.
Tymczasem Aurora patrząc przez dziurkę od klucza, usiłowała dojrzeć swego wielbiciela z Madrytu.
Ale taki tumult był w salonie, że nikogo rozróżnić nie mogła.
— Który to? — powtórzyła.
Ten, co najbardziej pijany — odpowiedziała dona Kruz.
— Gotowi! Jesteśmy gotowi! — wrzeszczą no wciąż chórem.
Wszyscy stanęli pod drzwiami, nie wyłączając dam; każdy z jakimś improwizowanym instrumentem w ręku do akompaniowania śpiewającemu. Powstał hałas nie do opisania.
Pejrol jeszcze raz próbował zwrócić uwagę nieśmiałą, ale Navail i Gironne podnieśli go za kołnierz i powiesili na szaragach do ubrania.
— Kto będzie śpiewał?
— Chaverny! Naturalnie Chaverny!
I młody markiz popychany, przechodził z rąk do rąk, wkońcu oparł się całem ciałem o drzwi.
Aurora poznała go w jednej chwili i cofnęła się raptownie.
— No, cóż? — rzekła dona Kruz. — Dlatego, że jest trochę zamroczony? To, widzisz, kochanie, taka moda na dworze. Ale on jest zachwycający.
Chaverny ruchem ręki domagał się ciszy. Więc naraz wszystko się uspokoiło.
— Panienki i panowie — przemówił markiz. — przedewszystkiem obstaję, aby wam wyjaśnić moje położenie.
Podniosła się burza okrzyków.
— Żadnych przemówień! Śpiewaj albo milcz!
— Położenie moje takie proste, pomimo, że na razie wydaje się....
— Precz z Chaverny’m! Powiesić po obok Pejrola!
— A wiecie, dlaczego ja wam chcę wyjaśnić moje położenie? — powtarzał markiz z uporem pijanego. — Oto dlatego, że moralność.
— Precz z moralnością!
— Dlatego, że okoliczności..
— Precz z okolicznościami!
— Jeżeli nie chcesz śpiewać — zawołał Navail — zadeklamuj nam jakie wiersze z tragedyi.
Rozległy się gwałtowne protesty.
— Słuchaj — rzekł Noce — jak zaśpiewasz pozwolimy ci wyjaśnić swoje położenie.
— Przysięgacie? — zapytał seryo Chaverny.
Wówczas każdy, przyłożywszy rękę do piersi, wyrzekł uroczyście:
— Przysięgamy! Przysięgamy!
— A więc — rzekł Chaverny — dajcie mi naprzód wyjaśnić moje położenie.
Dona Kruz aż się zataczała od śmiechu. Ale goście w salonie naprawdę się rozgniewali. Radzili, aby powiesić Chaverny’ego za oknem głową na dół.
— To nie będzie długo — prosił markiz. — W gruncie położenie moje jest całkiem jasne. Nie znam mojej przyszłej żony, więc nie mogę jej nienawidzieć. Wogóle lubię kobiety, a więc będzie to małżeństwo z przekonania.
Dwadzieścia głosów zagrzmiało jak piorun i wyło:
— Śpiewaj! Śpiewaj! Śpiewaj!
Chaverny wziął od Taranna talerz i nóż
— To takie wierszyki — pewnego młodzieńca.
— Śpiewaj! Zaczynaj!
— To takie proste kuplety. Uwaga.
I, uderzając w takt nożem o talerz, zaczął śpiewać:

Jeśli kobietka
Dwóch mężów ma,
Mówią: kokietka,
A to śmiać się trza.
Ale dwużenny mężczyzna
Jest podły — każdy to przyzna.
Bo dzisiaj są bez ceny
Piękne Heleny!

— Nieźle! Wcale nieźle! — zawołali słuchacze.
— Powtórz zwrotkę!

Ale dwużenny mężczyzna
Jest podły — każdy to przyzna:
Bo dzisiaj są bez ceny
Piękne Heleny!

Jakże wam się podoba, moje panie? Ładne, co? — pytał Oriol.
— Głupie jak nie wiem co! — rzekła jedna.
— Brawo! Brawo!
— Ależ nie bój się tak, maleńka — mówiła pieszczotliwie dona Kruz do struchlałej Aurory..
— No, dalej, Chaverny! Jeszcze co innego! Odwagi!
Więc zaczął znowu:

W bogatej kasie
Regenta dobrego

Brakuje tyko
Pieniądza złotego.

Usłyszawszy ten wierszyk, nieszczęsny Pejrol wykonał tak desperacki ruch całem ciałem, że sam się odczepił i padł plackiem na ziemię.
— Panowie! — błagał szczekając zębami — Panowie! W imię księcia Gonzagi!....
Ale nikt go nie słyszał.
— To fałsz! — wołali jedni.
— To prawda! — utrzymywali drudzy.
— Pan Law ma w swojej piwnicy wszystkie skarby peruwiańskie.
— No, dajcie spokój z polityką!
— Niech żyje Chaverny!
— Precz z Chaverny’m.
— Zakneblować mu gębę!
— Wypchać go!
A te panie wciąż bębniły zapamiętale w talerze i szklanki.
Biedna Aurora z ukrytą w drżących rączkach twarzą, skarżyła się płaczącym głosem:
— Tak mi zimno! Tak mi zimno aż do głębi duszy. Pomyśleć, że mnie chcą oddać takiemu człowiekowi..
— Fee! — rzekła dona Kruz. — Już ja się obowiązuję uczynić go cichym i słodkim jak baranek. Czyż ty naprawdę nie uważasz, że on jest milutki?
— Chodź, Floro! Wyprowadź mnie stąd! Resztę nocy chcę spędzić na modlitwie!
Chwiała się z osłabienia. Dona Kruz podpierała ją ramieniem. Gitanita miała złote serduszko, ale pojąć nie mogła wstrętu swej towarzyszki. To przecie właśnie był Paryż, o którym tyle marzyła.
— Więc chodźmy! — rzekła, nie słysząc — już jak Chaverny korzystając z chwilowej ciszy zaczął ze łzami w głosie błagać, aby mu pozwolono wyjaśnić jego położenie.
— Siostrzyczko — mówiła dona Kruz, sprowadzając Aurorę ze schodów — zyskujmy tylko ile się da, na czasie, wierzaj mi. Wolę sama poślubić tego Chaverny, niż żebyś ty miała cierpieć.
— Tybyś to zrobiła dla mnie? — zawołała Aurora z objawem naiwnej wdzięczności.
— Ależ tak, mój Boże! A teraz pomódl się, jeżeli cię to ma pocieszyć, a ja, gdy tylko będę mogła się wymknąć, zaraz do ciebie zajrzę.
I dona Kruz wbiegła na schody lekka, wesoła, ze szklanką szampana w ręku.
— A coż? — myślała. — Dla niej.. Z tym Chaverny’m życie upływałoby wśród śmiechu.
Zbliżywszy się do drzwi buduaru, zatrzymała się i zaczęła podsłuchiwać.
Chaverny mówił oburzony:
— Czyście mi nie obiecali, że pozwolicie mi wyjaśnić moje położenie? Co?
— Przenigdy! Chaverny nadużywa naszej cierpliwości. Za drzwi Chaverny!
— Ale, panowie — odezwał się Navail — ta mała drwi sobie z nas. Wywalmy drzwi!
Dona Kruz ujęła za klamkę, otworzyła drzwi i ukazała się na progu uśmiechnięta, rozkoszna, podnosząc do góry szklankę.
Rozległy się długie, huczne oklaski.
— No, panowie — zawołała — więcej życia! Czy myślicie, że hałasujecie?
— Staramy się — rzekł Oriol.
— Jesteście wszyscy niedołężni krzykacze — mówiła dona Kruz, wychyliwszy do dna swą szklankę. — Zaledwie słychać was poza temi drzwiami.
— Naprawdę? — zawołali upokorzeni.
Zdawało się im, że przeszkadzają spać całemu Paryżowi.
Chaverny patrzył z zachwytem na piękną gitanitę.
— Rozkoszna! — mruczał. — Czarująca!
Oriol chciał już powtórzyć te słowa, bo mu się wydały piękne, ale Nivella, budząc się, uszczypnęła go do krwi.
— Czy nie będziesz cicho! — krzyknęła.
— Będę, boginko — powiedział słodko Oriol.
Tymczasem gitanita biegała oczami po sali szukając garbusa. Przeczucie mówiło jej, że ma w nim tajemniczego sprzymierzeńca Trudno jej było zapytać o niego, więc usiłowała dowiedzieć się, czy garbus pojechał razem z Gonzagą.
— Gdzie jest jego ekscelencya?
— Właśnie wróciła jego kareta — odpowiedział Pejrol, wchodząc do salonu. — Jego książęca mość wydaje rozkazy.
— Żeby sprowadzić skrzypków? — spytała Cydalisa.
— Jakto? Czyż naprawdę będziemy tańczyć? — zawołała zarumieniona z radości gitanita.
Kilka dam rzuciło na nią pogardliwe spojrzenia.
— Były takie czasy — rzekła sennym głosem Nivella, — żeśmy zawsze coś znajdywały pod talerzami, kiedyśmy tu przychodziły.
— Regencya bankrutuje — skrzywiła się Cydalisa. — Gdybyśmy tak dostawały na deser po dwie lub trzy niebieskie, Gonzaga nie byłby przez to biedniejszy.
— Co to jest niebieskie? — zapytała dona Kruz.
Jakież było ogólne zdziwienie! Naiwność czy nieświadomość gitanity przechodziła wszelkie granice. Chaverny wsunął rękę do kieszeni, gdzie spoczywał posag jego przyszłej żony, wyjął jakiś tuzin akcyi i podał dziewczynie.
— Dziękuję — rzekła uprzejmie dona Kruz. — Pan Gonzaga zwróci to panu.
A potem rozrzuciwszy akcye przed Nivellą i jej towarzyszkami, dodała z czarującym wdziękiem:
— Moje panie, to wasz deser. Te panie zabrały akcye i orzekły zgodnie, że ta mała jest nieznośną.
— Moi państwo! — zaczęła dona Kruz. Do czego podobne! Nie trzeba, aby jego ekscelencya zastał nas śpiących. Zdrowie pana markiza Chaverny! Proszą o pańską szklankę, markizie!
Ów podał jej szklankę, ciężko wzdychając.
— Gdyby pani wiedziała — bełkotał gdybym mógł pani powiedzieć...
Zaczął pić.
— Niech się pani strzeże! — zawołał Navail. — On zacznie pani wyjaśniać swoje położenie.
— Ale nie tobie, nie wara wszystkim — odpowiedział Chaverny. — Opowiem tylko donie Kruz. Wy nie jesteście godni, aby mnie zrozumieć.
— A jednak to takie proste, — wtrąciła Nivella, — jesteś pan w położeniu człowieka pijanego.
Powstał głośny śmiech, a mały gruby Oriol o mało się nie udusił.
— Do kroćset tysięcy! — krzyknął Chaverny, tłukąc swą szklankę. — Kto tutaj ośmiela się drwić ze mnie? Dono Kruz, ja nie żartuję, pani jesteś gwiazdą z nieba, zabłąkaną między lampiony!
Wszystkie damy głośno zaprotestowały.
— Tego już zawiele! Za wiele! — krzyknął Oriol.
— Milcz — zawołał Chaverny. — Porównanie moje może obrazić jedynie lampiony. A zresztą, nie mówię z wami. Wzywam pana Pejrola, aby uciszył wasze wrzaski, i dodam, że nigdy mi się on tak nie podobał, jak wtedy, gdy wisiał na szaragach. Bardzo mu było z tem do twarzy!
Mówiąc to, markiz wprost rozczulił się i kończył ze łzami w oczach:
— Ach, jak mu było do twarzy! Ale, wracając do mego położenia... — zaczął, ująwszy obie ręce dony Kruz.
— Panie markizie, znam je doskonale: dzisiejszej nocy poślubiasz pan zachwycającą kobietę.
— Zachwycającą? — zapytano chórem.
— Zachwycającą — powtórzyła dona Kruz. — młodą, rozumną, dobrą, nie mającą najmniejszego pojęcia o niebieskich.
— Wsiądzie pani do karetki pocztowej — dodała po chwilowej przerwie, zwracając się do markiza — powiezie swą żonę...
— Och! — przerwał jej Chaverny. — Gdybyś to ty była, śliczne dziecko!
Dona Kruz nalała mu wina do szklanki.
— Panowie — rzekł Chaverny, zanim zaczął pić — dona Kruz wyjaśniła moje położenie lepiej, niż ja mógłbym to zrobić. Położenie to jest romantyczne.
— Pij pan! — rzekła gitanita ze śmiechem.
— Niech pani pozwoli. Oddawna już żywię pewną myśl....
— Słuchajmy! Myśl Chaverny’ego.
Markiz wstał, przybrawszy minę mówcy.
— Panowie, — zaczął — oto kilka miejsc pustych. To tutaj należy do mego kuzyna Gonzagi, tamto do garbusa. Oba te miejsca były już zajęte tego wieczoru. Ale tamto?
Wskazał na fotel, stojący naprzeciw siedzenia Gonzagi, na którym w rzeczy samej nikt od początku uczty nie siedział.
— Oto moja myśl — ciągnął Chaverny. Chcę, żeby to miejsce było natychmiast zajęte; chcę, żeby tam. usiadła panna młoda.
— Słusznie! Słusznie! zawołano ze wszystkich stron. — Myśl Chaverny’ego jest rozsądną. Panna młoda! Panna młoda!
Dona Kruz usiłowała ująć za rękę markiza, ale już nic nie mogło go uspokoić.
— Co u dyabła! — wołał, trzymając się stołu. — Przecież nie jestem pijany!
— Pij pan, ale milcz! — szepnęła mu do ucha dona Kruz.
— Ja też chcę pić, gwiazdo poranna! Owszem, Bóg mi świadkiem, że chcę pić, ale nie chcę milczeć. Myśl moja jest słuszną i wypływa z mojego położenia. Chcę panny młodej, bo, słuchajcie tylko....
— Słuchajcie! — rzekła Nivella. — On jest piękny jak bożek wymowy.
Chaverny trzasnął pięścią w stół, i zaczął krzyczeć z całych sił:
— To niedorzeczność! Głupstwo..
— Brawo Chaverny! Wspaniale!
— Niedorzeczność, mówię, zostawiać puste miejsce....
— Wspaniale, Chaverny! Brawo!
Wszyscy klaskali w dłonie. Młody markiz robił nadzwyczajne wysiłki, aby iść za tokiem swej myśli.
— Zostawiać puste miejsce — powtórzył, czepiając się palcami obrusa — jeżeli się nie czeka na nikogo.
W chwili, gdy zabrzmiała nowa burza oklasków, na progu salonu ukazał się Gonzaga.
— Owszem, kuzynie, czeka się na kogoś — rzekł.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: anonimowy.