Garbus (Féval)/Część pierwsza/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Garbus
Podtytuł Romans historyczny
Data wyd. 1914
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Bossu
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


CZĘŚĆ PIERWSZA.
Mistrzowie sztuki szermierskiej.
I.
DOLINA LOURON.

W pustynnej obecnie dolinie Louron wznosił się niegdyś starożytny gród Lorre.
Dokoła góry. Wysokie szczyty Pirenejów, przedarte w tem miejscu, ukazują błękitne niebo Hiszpanii.
Ze stoków gór można jednym rzutem oka objąć cały krajobraz.
Widok wspaniały!
Liczne wąwozy i jary, porośnięte gęsto jodłami, rzeźbią skaliste wzgórza; a hen, tam, poza niemi widnieją szmaragdowe kobierce dolin Francyi. Bogaty las Ens jest jakby, przedłużeniem jednego ze wzgórz, przeoranego nagle jasną wstęgą rzeki Klarybidy. Wschodni stok wzgórza, spadzisty i poszarpany, jest całkiem niedostępny i dziki, i tym sposobem zamyka dolinę.
Nad rzeką, u stóp wzgórza rozciągał się gród Lorre i tam do dziś dnia zachowały się ruiny zamku Kajlusa-Tarridesa. Zdaleka ruiny te wyglądają wspaniale, zblizka podobne są raczej do warownego miasteczka.
Ród Kajlusów-Tarridesów zaginął w początkach XVIII-go wieku wraz ze śmiercią Franciszka Kajlusa-Tarridesa, markiza, jednej z postaci, wchodzących do naszej powieści.
W r. 1699 markiz Franciszek Kajlus miał około lat sześćdziesięciu. W początkach panowania Ludwika XIV-go zajmował stanowisko na dworze królewskim, lecz nie doczekawszy się tam powodzenia, prędko się usunął do swych dóbr, gdzie żył samotnie z jedyną córką, Aurorą.
W całej okolicy przezywano go Kajlus-Klucznik. Oto dlaczego: Po śmierci pierwszej żony markiz, mający już przeszło lat czterdzieści, zakochał się w córce hrabiego Soto-Mayora, wielkorządcy Pampeluny.
Inez Soto-Mayor miała wówczas zaledwie lat siedemnaście. Oczy tej pięknej córki Madrytu pałały ogniem, a serce jeszcze bardziej było płomienne, niż oczy.
Mówiono, że pierwsza żona markiza nie była szczęśliwą i spędziwszy samotnie młodość w zamku męża, umarła, mając lat dwadzieścia pięć.
Inez oświadczyła ojcu, że nigdy nie zgodzi się zostać towarzyszką tego człowieka. Lecz czyż nie znane są hiszpańskie dramaty i komedye, opowiadające o gwałceniu woli młodych dziewcząt!
Pewnego pięknego wieczora, smutna Inez ukryta po za storami swego okna, słuchała po raz ostatni serenady pięknego Hiszpana. Na drugi dzień wyjechała z markizem do Francyi.
Kajlus nietylko nie wziął żadnego posagu, ale ofiarował hrabiemu Soto-Mayor kilkanaście tysięcy pistolów (pistol równa się dwom dolarom).
Hiszpan, szlachetniejszy od króla, ale hardziej goły, niż szlachetny, nie mógł oprzeć się takiej wspaniałomyślności.
Gdy markiz Kajlus przywiózł do swego zamku piękną Hiszpankę osłonioną welonem, prawdziwy szał ogarnął młodych szlachciców doliny Louron. Ale markiz miał się dobrze na baczności i dzielnie przyjął wypowiedzianą mu wojnę. Zalotnik, któryby chciał zdobyć piękną Inez, musiałby chyba sprowadzić armaty. Nie chodziło tylko o serce: serce to ukrywało się bezpiecznie za grubemi murami fortecy. Czułe bilety nic tu nie mogły poradzić, słodkie spojrzenia traciły napróżno swe płomienie i nawet gitara okazała się bezsilną. Piękna Inez była niezdobyta. Ani jeden z zalotników, myśliwy, czy żołnierz, szlachcic czy zbir, nie mógł się tem pochlubić, że widział chociaż kawałek jej źrenicy. Markiz Kajlus dobrze pilnował.
Po trzech, czy czterech latach biedna Inez przestąpiła nareszcie próg swego strasznego więzienia. Opuściła je, aby spocząć na cmentarzu. Umarła z nudów i samotności, zostawiając małą córeczkę.
Zwyciężeni zalotnicy nadali markizowi przezwisko Klucznika.
Po śmierci drugiej żony markiz chciał raz jeszcze się ożenić, miał bowiem tę dobrą naturę Sinobrodego, która się nigdy nie zraża, ale wielkorządca Pampeluny nie miał drugiej córrki, a opinia markiza Kajlusa była już tak ustalona, że najodważniejsze nawet panny na wydaniu odtrącały jego zabiegi.
Pozostał więc wdowcem, czekając z niecierpliwością chwili, gdy będzie musiał zamykać na kłódkę córkę.
Okoliczna szlachta nie lubiła markiza, więc pomimo bogactwa i potęgi często brakło mu towarzystwa i nudy wypędzały go z potężnego zamku. Jeździł więc co roku do Paryża, gdzie młodzi dworacy pożyczali od niego pieniądze i wyśmiewali, ile tylko mogli.
W czasie nieobecności ojca mała Aurora zostawała pod opieką dwóch lub trzech ochmistrzyń i starego kapelana.
Aurora piękną była, jak matka. W żyłach jej płynęła krew hiszpańska.
Gdy miała lat szesnaście, wieśniacy ze Wzgórz Tarrides słyszeli często w ciemne noce głośne ujadanie psów na podwórcach markiza Kajlusa.
W tym czasie Filip de Nevers, książę lotaryński, jeden z najświetniejszych panów na dworze króla Francyi zamieszkał w swym pałacu Buch, w Jurancon. Miody książę, kończył zaledwie lat dwadzieścia, ale zawcześnie używszy życia, umierał już podobno na wycieńczenie sił. Górskie jednak powietrze znakomicie wpłynęło na jego zdrowie.
Fo kilku tygodniach jego łowiecka drużyna dotarła, aż do doliny Louron.
Psy markiza Kajlusa zawyły po raz pierwszy tej nocy, gdy książę Nevers, śmiertelnie znużony, prosił o przytułek jednego z drwalów z lasu Ens.
Nevers przemieszkał cały rok w zamku Buch. Pastuszkowie z Tarridesu opowiadali, że był to pan bardzo szczodry.
Pastuszkowie opowiadali także o nocnych przygodach, których było wiele podczas jego pobytu w okolicy.
Pewnego razu, koło północy, widziano światło w starej kaplicy Kajlusa. Psy nie szczekały, ale jakaś ciemna postać, nieraz już widywana przez wieśniaków, prześlizgnęła się koło murów te stare zamki tak pełne są duchów[1]
Innym razem, nocą, jejmość Marta najmłodsza z ochmistrzyń u Kajlusa, wyszła z zamku wielkiemi drzwiami i pobiegła do chaty drwala, gdzie kiedyś młody książę Nevers doznał gościnnego przyjęcia. W kilka chwil potem niesiono przez las lektykę, która się zatrzymała przed chatą owego drwala. A jeszcze potem słyszano wychodzące z tejże chaty jęki kobiece...
Na drugi dzień drwal zaginął bez śladu. Jejmość Marta, opuściła również zamek Kajlusa.
Od tego czasu upłynęły dwa lala. Nikt nie słyszał więcej, ani o drwalu, ani o jejmości Marcie.
Filip Nevers opuścił już zamek Buch, ale za to inny Filip, niemniej świetny, niemniej wielki pan, zaszczycił swą obecnością dolinę Louron.
Był to Filip Gonzaga, książę Mautui, któremu markiz Kajlus zamierzał oddać za żonę swą córkę Aurorę.
Gonzaga był człowiekiem już trzydziestoletnim, o twarzy trochę zniewieściałej, ale niezwykle pięknej. Trudno było wyobrazić sobie szlachetniejszą niż jego postawę. Czarne włosy, miękkie i lśniące, wiły się nad czołem, bielszem od czoła kobiety, tworząc naturalnie ten wspaniały strój głowy, który dworzanie Ludwika XV-go sztucznie utrzymywali, nakładając sute peruki. Czarne oczy miały wyraz jasny i dumny. Był wysokiego wzrostu, cudownie zbudowany; przybierał zwykle pozy i ruchy majestatyczne, choć może nieco teatralne.
Nie będziemy się rozwodzić tutaj nad rodem Gonzagów, wiemy, jaką rolę odegrał w historyi. Stosunki księcia Filipa równały się jego rodowi. Miał dwóch przyjaciół, dwóch braci: jeden to książę Lotaryński, drugi Burbon. Książę Filip de Chartres, siostrzeniec Ludwika XIV-go, późniejszy książę Orleański i regent Francyi, książę Filip de Nevers i książę Filip Gonzaga byli nierozłączni. Na dworze zwano ich trzema Filipami i ich wzajemna miłość przypominała wzniosłe przykłady starożytnej przyjaźni.
Filip Gonzaga był najstarszy, przyszły regent liczył lat dwadzieścia cztery, a Nevers o rok młodszy.
Można sobie wyobrazić, jak bardzo pochlebiała staremu Kajlusowi myśl o takim zięciu.
Opowiadano sobie o ogromnych dobrach Gonzagi we Włoszech, a co więcej był ciotecznym bratem i jedynym spadkobiercą Neversa, którego wszyscy uważali za skazanego na przedwczesną śmierć. A Filip de Nevers, jedyny potomek tej rodziny, posiadał najpiękniejsze dobra we Francyi.
Naturalnie nikt nie podejrzywał księcia Gonzagi, aby życzył śmierci swemu przyjacielowi ani nie było w jego mocy przeszkodzić jej, ale to było pewnem, że śmierć ta czyniła go milionerem.
Przyszły teść i zięć już się porozumieli byli między sobą, a co do Aurory, to jej nawet nie pytano. System Klucznika. Był to piękny dzień jesienny, roku 1699, Ludwik XIV-ty zestarzał się i zmęczył wojną. Pokój w Riswyck już podpisany, ale między partyzantami na granicy trwały jeszcze ciągła utarczki i w dolinie Louron, między innemi przebywali ciągle niewygodni goście.
W stołowej sali zamku Kajlusa, kilku biesiadników siedziało dokoła suto zastawionego stołu. Markiz mógł mieć wiele wad, ale przyjmował gościnnie.
Oprócz markiza, Gonzagi i Aurory Kajlus, którzy zajmowali górny koniec stołu, inni goście byli niższego stanu. Między nimi znajdował się don Bernard, kapelan Kajlusa, pasterz dusz w Taridesie; jejmość Izydora, zastępczyni jejmość Marty w służbie u Aurory i pan. Pejrol, szlachcic na usługach księcia Gonzagi.
Pejrol, który odegra ważną rolę w tej historyi, był człowiekiem w średnim wieku, z twarzą bladą i chudą, z włosami rzadkimi, postacią wysoką i trochę schyloną. W naszych czasach trudnoby sobie wyobrazić podobną figurę bez okularów, ale wtedy nie przyszła jeszcze na to moda. Rysy jego twarzy były, jakby zatarte, a oczy miały wyraz impertynencki.
Gonzaga zapewniał, że Pejrol dobrze władał szablą i wogóle bardzo go chwalił; potrzebował go bowiem.
Panna Aurora Kajlus czyniła honory domu z godnością zimną i ponurą.
— 13 Powszechnie wiadomo, iż uroda kobiety, z wyjątkiem bardzo pięknych, zależy od ich uczuć. Ta sama kobieta, śliczna w otoczeniu tych, których kocha, jest niemal brzydka z innemi. Aurora należała zaś do tych kobiet, które się podobają nawet mimo własnej woli i które zawsze trzeba uwielbiać.
Miała na sobie kostyum Hiszpanki; trzy rzędy koronek spadały między czarnemi splotami włosów.
Jakkolwiek nie skończyła jeszcze lat dwudziestu, czyste i dumne linie jej ust wyrażały już smutek i przygnębienie. Jakże jasnym musiał być uśmiech tych młodych usteczek! leż światła w czarnych oczach, ocienionych jedwabiem długich rzęs!
Ale dawno już nie widziano uśmiechu na ustach Aurory.
Ojciec jej mawiał:
— Wszystko się zmieni, gdy zostanie księżną.
Pod koniec obiadu Aurora powstała i prosiła o pozwolenie opuszczenia jadalni. Jejmość Izydora rzuciła wymowne spojrzenie pełne żalu na ciastka i konfitury, które właśnie wnoszono. Cóż kiedy obowiązek nakazywał iść za młodą panią.
Gdy tylko Aurora oddaliła się, markiz przybrał swobodny wyraz twarzy.
— Książę — rzekł — winien mi jesteś rewanż w szachy... Czy książę jest gotów?
— Zawsze na pańskie rozkazy, drogi markizie, — odrzekł Gonzaga.
Na rozkaz Kajlusa wniesiono stolik i szachy.
W ciągu dwóch tygodni, które Gonzaga spędził w zaniku, przegrano już sto pięćdziesiąt partyi szachów.
Dziwną była ta namiętność do szachów u trzydziestoletniego młodzieńca z nazwiskiem i postawą Gonzagi. Jedno z dwojga, albo był śmiertelnie zakochanym w Aurorze, albo bardzo pragnął jej posagu.
Codziennie po obiedzie i kolacyi przynoszono szachy i chociaż poczciwy Klucznik był słabym graczem, Gonzaga pozwalał mu wygrywać kilkanaście partyj, po których Kajlus tryumfalnie zasypiał w fotelu, nie opuszczając poła bitwy i spał snem sprawiedliwego.
W ten sposób Gonzaga starał się o rękę panny Aurory de Kajlus.
— Książę panie — mówił markiz ustawiając szachowe figury — chcę ci dziś pokazać nową kombinacyę, którą wyczytałem w książce Cessolisa. Ja nie gram w szachy tak, jak wszyscy, ale się staram sięgać do dobrych źródeł. Pierwszy lepszy nie umiałby panu powiedzieć, że szachy zostały wynalezione przez Attalusa, króla Pergamy, aby zabawiać Greków podczas długiego oblężenia Troi. To tylko nieświadomi, lub ludzie złej woli przypisują ten honor Palamedowi... Ale, proszę, niech książę uważa na grę.
— Nie mogę ci wyrazić, markizie — odrzekł Gonzaga — całej przyjemności, jakiej doznaję, grając z nim.
Zaczęli grę; inni biesiadnicy otoczyli ich stolik.
Po pierwszej przegranej partyi, Gonzaga dał jakiś znak Pejrolowi, który natychmiast odrzucił serwetkę i wyszedł. Powoli za jego przykładem poszedł kapelan i inni goście. Klucznik i Gonzaga zostali sami.
— Latynowie — ciągnął dalej markiz — nazywali tę grę “latrunculi” czyli “złodziejaszkami,” Grecy — “latrikion.” Sarrazin zauważył w swej doskonałej książce...
— Panie markizie — przerwał Filip Gonzaga — przepraszam za roztargnienie. Czy pozwoli mi pan cofnąć tę figurę?
Przez nieuwagę posunął tak pionka, że wygrywał partyę. Klucznik uczuł się tem dotknięty, ale uniósł się wspaniałomyślnością.
— Cofnij, panie książę — rzekł. — Lecz niech się już to nigdy nie powtórzy, proszę bardzo. Szachy nie są grą dziecinną.
Gonzaga westchnął głęboko.
— Wiem, wiem — dodał Kajlus gderliwym, tonem — jesteśmy zakochani.
— Aż do utraty zmysłów panie markizie!
— Znam to, znam. Uwaga! Zabieram panu laufra.
— Nie dokończyliście wczoraj markizie — zaczął znów Gonzaga, jak gdyby pragnął się pozbyć przykrej myśli — historyi tego szlachcica, który chciał wtargnąć do waszego domu.
— A chytry figlarzu! — zawołał Klucznik — chcesz mnie zagadywać, ale ja jestem, jak Cezar, który równocześnie dyktował pięć listów. Czy wie książę, że on grywał w szachy?... A, więc ów szlachcic, dostał tu, w tej fosie, pół tuzina pchnięć szpadą. Podobne awantury zdarzały się kilka razy, dlatego nigdy nie puszczano plotek o moralności pani de Kajlus.
— I to, co czyniłeś kiedyś, jako mąż, — markizie — zapytał od niechcenia Gonzaga, — zrobiłbyś teraz, jako ojciec?
— Naturalnie — odparł poczciwiec, — nie znam innego sposobu strzeżenia od grzechu córki Ewy... Szach-mat, jak mówili Persowie. Znowu został książę pobity.
Wyciągnął się na fotelu.
— Wierzaj mi, książę, — dodał, szykując się do drzemki, — że dobre rapiry naokoło mocnego muru, są najlepszą cnotą kobiety!
Zamknął oczy i zasnął. Gonzaga pośpiesznie opuścił salę.
Była już druga po południu. P. Pejrol oczekiwał na swego pana krążąc po korytarzach.
— Cóż nasze zbiry? — zapytał Gonzaga, gdy go tylko spostrzegł.
— Już sześciu przyjechało — odparł Pejrol.
— Gdzie są teraz?
— W oberży pod “Jabłkiem Adama, ” z drugiej strony fosy.
— Których brakuje?
— Mistrza Kokardasa z Tarbes i braciszka Paspoala.
— Dwie dobre szpady! — mruknął książę. — A ta druga sprawa?
— Pani Marta była dziś u panny Kajlus.
— Z dzieckiem?
— Z dzieckiem.
— Którędy weszła?
— Przez nizkie okienko łaźni, wychodzące na fosę pod mostem.
Gonzaga zamyślił się na chwilę, potem zapytał:
— Czy badałeś kapelana, don-Bernarda?
— Jest niemy — odparł Pejro1.
— Ileś ofiarował?
— Pięćset pistolów.
— Ta Marta musi wiedzieć, gdzie jest rejestr... Nie trzeba, aby wyszła z zamku.
— Dobrze — odrzekł Pejrol.
Gonzaga chodził dużemi krokami.
— Chcę się z nią sam rozmówić — mruknął, — ale czy jesteś zupełnie pewny, że Nervers otrzymał list Aurory?
— Nasz Niemiec go odniósł.
— I Nevers musi przybyć?
— Dziś wieczorem.
Stanęli przed drzwiami pokojów Gonzagi.
W zamku Kajlusa trzy korytarze przecinały się pod kątem prostym.
Pokoje księcia znajdowały się we wschodniem skrzydle, zakończonem schodami, prowadzącemi do łaźni.
Na korytarzu środkowym dał się słyszeć jakiś hałas. To jejmość Marta wychodziła od panny Kajlus. Pejrol i Gonzaga weszli pośpiesznie do pokoju księcia, zostawiając drzwi uchylone.
W chwilę potem jejmość Marta przechodziła korytarz prędkim krokiem. Był to biały dzień, ale hiszpańska moda przekroczyła Pireneje i, w zamku Kajlusa sypiano zwykłe po obiedzie. Ochmistrzyni miała więc wszelką nadzieję, że nie spotka się z nikim na korytarzu.
Gdy przechodziła koło drzwi Gonzagi, Pejrol rzucił się na nią znienacka i zatknął jej chustką usta, dusząc w ten sposób pierwszy okrzyk przerażenia. Potem ujął ją wpół i na pół zemdloną wniósł do pokoju swego pana.




  1. Przestawione linie tekstu





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: anonimowy.