[246]
B) Garnek złota (Aulularia).
Euklio niezamożny znalazł w domu swym zakopany garnek ze złotem; opanowuje go troska, żeby nikt o tym skarbie się nie dowiedział; posądza wszystkich, że domyślają się, co posiada, i czyhają, by mu złoto wydrzeć. Niewolnicę Stafilę wypędza, aby go nie podglądała, gdy on do garnka, dla nacieszenia się widokiem złota, śpieszyć będzie.
Euklio. Precz! mówię ci, precz zaraz, dalej precz mi z domu!
Cóż się wkoło oglądasz tem świdrzącem okiem (bije ją).
Stafila. Czemuż mnie nędzną bijesz?
Euklio. Abyś nędzną była
I nędzne wiodła życie, godne twojej złości.
Stafila. Dla jakiejże przyczyny wypychasz mię z domu?
Euklio. Tobie się mam tłómaczyć, ty stary tłomoku?
Precz mi zaraz ode drzwi! Tam! Patrz, jak to lezie!
Czy ty wiesz, co cię spotka? Doprawdy, jak schwycę
Kij lub kolec do ręki, to ja cię nauczę
Większymi postępować od żółwich krokami.
Stafila. Niech raczej z woli bogów na stryczku zawisnę,
Bylem ci w taki sposób dłużej nie służyła.
Euklio. O, jak pod nosem mruczy niegodziwa jędza!
Zobaczysz, ja ci ślepia wyżgam, czarownico,
Ażebyś mnie nie mogła szpiegować, co robię.
Precz! Dalej! Jeszcze dalej! Jeszcze dalej! Stójże!
W tem miejscu! a pamiętaj, jeśli się stąd ruszysz,
Choćby na jeden palec, albo i na włosek,
Lub jeśli się obejrzysz, zanim ci rozkażę,
Zaraz na szubienicy nauczysz się słuchać...
Obejrzawszy skarb każe Stafili wracać do domu, i pilnować go, gdyż sam wyjść musi
Stafila. Czy domu mam pilnować, by go kto nie ukradł?
U nas złodziej nie bardzo pewnie się obłowi:
W czterech kątach piec piąty, pył i pajęczyna.
Euklio. Więc pająków, mówię ci, żebyś pilnowała.
Jestem biedny, wiem o tem; znoszę, co Bóg zsyła.
Idź do dom! zawrzyj wrota! ja niedługo wrócę;
A pamiętaj, obcego do domu nie wpuszczać!
Ogień zgaś, by się komu poń przyjść nie zachciało,
I nie było powodu, aby kto przychodził.
Bo jeśli ogień znajdę, ja ci go wygaszę.
Gdyby kto wody żądał, powiedz, że wyciekła;
[247]
Nóż kuchenny, siekierę, moździerz albo tłuczek
I sprzęty, jakich lubią pożyczać sąsiedzi,
Powiedz, że nam niedawno ukradli złodzieje.
Krótko mówiąc, niech w dom nasz, dopóki mnie niemasz,
Nikt nie wchodzi! To tobie zapowiadam głośno:
Choć Fortuna wejść zechce, ty jej nie masz wpuszczać.
Powracając do domu, Euklio spotyka sąsiada swego Megadora, który oświadcza mu się o rękę córki. Zrazu przestraszają go te oświadczyny, gdyż przypuszcza, że Megador dowiedział się o jego skarbie, ale nabrawszy przekonania, że tak nie jest, zgadza się na jego prośbę. Megador posyła podczas nieobecności Eukliona, który poszedł kupować zapasy na wesele, niewolników do jego domu, ażeby przygotowali ucztę. Skąpiec nie wiedząc o tem, mówi za powrotem do siebie:
Chciałem dzisiaj koniecznie być hojnym, rozrzutnym,
By przecież na weselu córki sobie użyć.
Idę przeto na rynek i pytam o ryby;
Powiadają, że drogie; baranina droga,
Wołowina też droga, droga cielęcina,
Ryba morska, świnina — słowem drogie wszystko;
Dla mnie tem bardziej drogie, bom nie miał pieniędzy.
Odchodzę rozgniewany, nie mogąc nic kupić.
A tak tedy oszukałem tych wszystkich plugawców[1],
A potem idąc drogą, mówiłem do siebie:
„Jeśli się w uroczysty dzień puścisz na zbytki,
To możesz w dzień roboczy łapy lizać z biedy“.
Wpoiwszy tę zasadę sercu i brzuchowi,
Kazałem chęci mojej zgodzić się z tem zdaniem,
By z kosztem jaknajmniejszym wydać córkę za mąż.
Kupiłem więc kadzidło, te kwieciste wieńce,
Złożę je na ognisku dla naszego Lara,
By dał szczęście mej córce w małżeńskiem pożyciu.
Lecz co widzę? Drzwi mego domu są otwarte!
A jaki hałas wewnątrz! Czy mnie okradają?
Kongryo. (kucharz przysłany przez Megadora, mówi z domu):
Pożycz garnka większego tu zaraz w sąsiedztwie,
Jeżeli dostać możesz, bo ten jest za mały,
Nie chce się wszystko zmieścić.
Euklio. O, ja nieszczęśliwy!
Już po mnie! kradną złoto i szukają garnka!
Zginę, jeżeli zaraz nie wpadnę do domu.
Przyjdź w pomoc, Apollinie! ratuj, błagam ciebie!
Przeszyj twemi strzałami tych rabusiów skarbu!
Wszak już i w innych razach byłeś mi pomocnym.
Wpada do domu, a po chwili wybiega stamtąd Kongryo wraz z kilku kuchcikami.
Kongryo. Przyjaciele, ziomkowie, krajowcy, przybysze,
Koloniści, sąsiedzi, precz z drogi, bym uciekł!
[248]
Ustępujcie mi z ulic, bom wpadł wśród szalonych,
By dla szalonych warzyć! Tak wysmarowali
Mnie biednemu kijami plecy i czeladzi!
Wszystko boli — umieram! Tak mnie dziad ten ćwiczył!
Nigdy mi w mojem życiu lepiej drew nie dano!
Mnie i tych tu kijami obdarzonych wygnał.
Lecz, na bogi, zginąłem! drzwi otwiera! idzie,
Ściga mię!
Podejrzenia względem Megadora wraca Euklionowi, więc gdy mu proponuje wypicie kieliszka, odmawia, mówiąc, że zawsze wodę tylko pija.
Megador. Jednakże, jakom żywy, dzisiaj cię upoję.
Euklio (do siebie).
Już wiem, co on zamyśla — chce mnie pod stół dostać,
Ażeby moje złoto zmieniło mieszkanie.
Lecz ja temu przeszkodzę — zakopię je bowiem
Gdziekolwiek po za domem, a tak będzie szkoda
Jego czasu, zachodów i starego wina.
Jakoż zakopuje garnek w świątyni Wierności (Fides), lecz źle na tem wychodzi, gdyż jeden z niewolników podpatrzył Eukliona i zakradł się do świątyni. Skąpiec przeczuciem tknięty wraca pomieszany:
Euklio. Nie bez ale zawrzeszczał kruk po mojej lewej,
Pogrzebał ziemię nogą, a potem zakrakał.
Serce moje wyprawia dziwne jakieś skoki
I wali jakby młotem! I ja się nie śpieszę!
(Spostrzegłszy niewolnika Strobila, chwyta go i bije).
Precz, glizdo, coś dopiero z pod ziemi wylazła,
Że cię tu nie widziałem; więc zginiesz wylazłszy!
Ja ciebie, czarowniku, na sucho nie puszczę!
Strobil. Jaka cię zła myśl trapi? Czego chcesz ty, dziadu!
Czemuż mnie ty wywracasz, czemu szarpiesz, bijesz!
Euklio. Jeszcze pytasz? smagańcze, złodzieju, rabusiu!
Strobil. A ja co ci ukradłem?
Euklio. Oddaj!
Strobil. Co?
Euklio. Ty pytasz?
Strobil. Ja ci nic nie ukradłem.
Euklio. Lecz oddaj, co wziąłeś.
Strobil. Co ty chcesz?
Euklio. Boś mi ukradł.
Strobil. Co chcesz? nie rozumiem.
Euklio. Dawaj!
Strobil. To ty, stary, lepiej znasz ode mniemnie.
Euklio. Dawaj zaraz! bez żartów! Żartów tutaj nie masz!
Strobil. Co mam dać? powiedz przecież, nazwij po imieniu!
Na bogi! nic nie wziąłem, ani nie ruszyłem.
[249]
Euklio. Pokaż ręce.
Strobil. Tobie?
Euklio. Tak!
Strobil. To je masz!
Euklio. A trzecia?
Strobil. Widma, wściekłość, szaleństwo trapią ciebie, starcze,
Robisz mi krzywdę; czy nie?
Euklio. Wielką, że nie wisisz!
To przyjdzie, jeśli skłamiesz.
Strobil. Czego nie mam kłamać?
Euklio. Co stąd wziąłeś?
Strobil. Bóg mię skarz, jeślim wziął co twego...
Euklio. Albo nawet wziąć chciałeś? To mi płaszcz swój rozwiń!
Strobil. I owszem.
Euklio. Lecz pod suknią?
Strobil. Patrz, gdzie się podoba.
Euklio. A to złodziej! przez grzeczność chce kradzież zataić...
Powiedz mi, kto był drugi tam z tobą w świątyni.
Bogowie! ten tam szpera! Puszczę tego — drapnie.
Ależ go przeszukałem, nic nie ma. Idź, gdzie chcesz,
Idź na złamanie karku.
Strobil się ukrywa i podsłuchawszy, jak Euklio mówi, iż skarb swój w gaju Sylwana ukryje, zakrada się tam i zabiera garnek. Euklio w rozpaczy:
Już po mnie! już zginąłem! przepadłem na wieki!
Gdzież mam biedz? gdzie biedz nie mam? Łapaj! chwytaj! Kogo?
Kto? nie wiem; jestem ślepy, niczego nie widzę,
Gdzie jestem, lub czem jestem, gdzie mam iść, nic nie wiem.
(do widzów) Was błagam i zaklinam, proszę, pomagajcie,
Pokażcie mi człowieka, który garnek ukradł.
Co mówisz? Tobie ufam, z oczu dobrze-ć patrzy.
Dlaczego się śmiejecie? Znam was! Tu złodziei
Dużo jest między wami, którzy szatą białą[2]
Brudy swe pokrywając, siedzicie jak zacni.
Hem! więc żaden z tych nie ma? Zginąłem! Przepadłem!
Cóż po życiu, gdy tyle utraciłem złota,
Które-m pieścił starannie. Ja sam się okradłem
Z chęci życia i szczęścia! Inni się niem cieszą —
Z mem nieszczęściem i szkodą. Tego znieść nie mogę.
(Jan Wolfram).
Pan Strobila, Likonid, kochający córkę Eukliona, zwraca mu garnek i pozyskuje przez to rękę panny, która wolała jego, niż Megadora.