<<< Dane tekstu >>>
Autor Plaut
Tytuł Trojak
Pochodzenie Obraz literatury powszechnej
Redaktor Piotr Chmielowski,
Edward Grabowski
Wydawca Teodor Paprocki i S-ka
Data wyd. 1895
Druk Drukarnia Związkowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Wolfram
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

A) Trojak.
Ojciec marnotrawnego syna i dorosłej córki Charmides udał się z Aten w podróż dla poprawienia swoich handlowych interesów. Opiekę nad dziećmi zostawił przyjacielowi swemu Kalliklesowi, zwierzając mu się, że w domu są zakopane pieniądze, o których nikt wiedzieć nie powinien, a najmniej syn jego. Tymczasem syn ten Lesbonik straciwszy już wszystko, co posiadał, postanowił sprzedać dom ojcowski. Kallikles, nie chcąc puścić domu i zakopanych w nim pieniędzy w obce ręce, sam go kupuje. Siostrę Lesbonika chce wziąć za żonę syn jednego z przyjaciół ojca; ale ponieważ nieprzystojném-by było wychodzić za mąż bez posagu, opiekun Kallikles zamierza dostać zakopany w domu skarb, chcąc pieniądze te przedstawić jako przysłane przez Charmidesa z Seleucyi. Wtem sam Charmides wraca i komedya kończy się weselem i córki i syna. Podajemy najprzód scenę, w której Megaronides czyni wymówki Kalliklesowi za kupno domu Charmidesa.

Megaronides.  ... Zgnilizna zanadto zaraziła dobre
Nasze tu obyczaje; a tak w większej części
Jesteśmy w rękach śmierci. Kiedy dobre chore,

Wybujały obficie, jak skrapiane zielsko
Nasze złe obyczaje i nic nie jest tańsze
Już teraz między nami, jak złe obyczaje:
Z nich możesz najobfitsze już zbierać owoce...

(wchodzi Kallikles dający ostatnie rozporządzenia żonie co do przystrojenia świeżo kupionego domu uczczenia bóstwa domowego — Lara):

Kallikles.  Żono, Lara naszego przyozdób mi w wieńce,
A czcij go, aby dom nasz otoczył opieką,
Ażeby mu dał szczęście i błogosławieństwo —
(do siebie)  I abym jaknajprędzej widział cię na marach.
Megaron.  (do siebie). Oto ten, który wpośród starości zdziecinniał
I dopuścił się winy, godnej ukarania.
Przybliżę się do niego.
Kallikles.  Czyj głos ja tu słyszę?
Megaron.  Przyjaciela, jeżeli jesteś po mej woli,
Ale nieprzyjaciela i rozgniewanego,
Jeśli takim nie jesteś
Kallikles.  Witaj, przyjacielu
Drogi i rówienniku! Jak się masz,
Mój Megaronidesie?
Megaron.  Kalliklesie, witaj!
Jak się masz? jak się miałeś?
Kallikles.  Dobrze, bardzo dobrze.
Megaron.  A żoneczka co porabia? zdrowa?
Kallikles.  Nad życzenie.
Megaron.  Chwała Bogu, że zdrowa i że jest przy życiu.
Kallikles.  Widzę, że się ty cieszysz z mojego nieszczęścia.
Megaron.  Ja wszystkim przyjaciołom życzę tak jak sobie.
Kallikles.  Tak? — a twoja jak się ma?
Megaron.  Nieśmiertelna baba
Żyje mi i żyć będzie.
Kallikles.  Bardzo mnie to cieszy,
Niech bogowie ją dłużej na świecie trzymają,
Niż ciebie.
Megaron.  I ja tobie życzyłbym tak samo,
Gdyby twą była żoną.
Kallikles.  Więc się pomieniajmy;
Ja twoją żonę wezmę, a ty weźmiesz moją,
Ja bynajmniej doprawdy źle na tem nie wyjdę.
Megaron.  O, nie myśl, aby ci się udało mnie złapać.
Kallikles.  Zobaczyłbyś dopiero, jaki to jest handel!
Megaron.  No, zostańże przy swojem; najłatwiej się znosi
Nieszczęście już nam znane; bo gdybym ja teraz
Miał nieznane mi dostać, nie wiem, cobym zrobił.
Zaiste długo żyje ten, kto żyje dobrze.

Ale rzućmy już żarty, a uważaj sobie,
Gdyż ja po interesie do ciebie przychodzę.
Kallikles.  Po jakim?
Megaron.  Ażeby ci dobrze natrzeć uszu.
Kallikles.  Komu? mnie?
Megaron.  Czyż jest tutaj kto prócz mnie i ciebie?
Kallikles.  A niemasz.
Megaron.  Cóż więc pytasz, czy chcę skarcić ciebie?
Chyba myślisz, że siebie samego chcę karcić.
Bo jeśli w tobie chora dawna dobra dusza,
Jeśli złym obyczajem chcesz zmienić charakter,
Lub jeśli obyczaje charakter twój psują,
Że rzucasz cnotę dawną, za niecnotą gonisz,
Zadajesz wielką ranę twoim przyjaciołom;
Ciebie widząc i słysząc, oni sami chorzy.
Kallikles.  Skąd ci przyszło do głowy takie gadać rzeczy?
Megaron.  Bo jest mężczyzn i kobiet dobrych obowiązkiem
Strzedz się nietylko winy, lecz i podejrzenia.
Kallikles.  Ale obie te rzeczy nie są w naszej mocy.
Megaron.  Dlaczego?
Kallikles.  Pytasz o to? By winy uniknąć,
To w naszem leży sercu, ale podejrzenie
Spoczywa w piersi obcej. Bo gdybym ja teraz
Chciał ciebie podejrzewać, że z głowy Jowisza
Ty ukradłeś koronę, — z Kapitolu, który
Jest na najwyższym szczycie; choćbym tak nie zrobił,
Lecz mnieby się widziało ciebie podejrzewać,
Jakżebyś mógł zabronić tak o tobie sądzić?
Ale powiedz, interes jaki do mnie miałeś?
Megaron.  Czy znasz ty przyjaciela, albo też krewnego,
Któremubyś zaufał?
Kallikles.  Wypowiem ci szczerze.
Jedni są prawdziwi — a tamtych tak sądzę,
A innych trudno pojąć umysły i serca,
Czy mi są przyjaciołmi, czy nieprzyjaciołmi.
Lecz ty między pewnymi jesteś najpewniejszym.
Jeśli wiesz, żem uczynił co błędnie, przewrotnie,
A o to mnie nie winisz, sam godnyś skarcenia.
Megaron.  Tak jest; a jeślim przyszedł tu z innej przyczyny,
Masz słuszność.
Kallikles.  Cóż mi powiesz?
Megaron.  Oto przedewszystkiem
Powiem ci, że tu ludzie źle o tobie mówią,
Nazywają cię chciwym haniebnego zysku;
Inni zowią cię sępem, któremu zajedno,
Czy szarpie przyjaciela, czy nieprzyjaciela.
To gdy słyszę o tobie, trapię się tem biedny.

Kallikles.  W mej to i nie w mej mocy, Megaronidesie;
Nie w mej mocy, że mówią; lecz aby mówili
Nieprawdę, jest w mej mocy.
Megaron  (wskazując na dom).Czy ten tu Charmides
Był twoim przyjacielem?
Kallikles.  Jest nim i był dawniej;
A ażebyś mi wierzył, że tak jest, dowiodę,
Bo kiedy mu syn jego zaszargał majątek,
A on widział, że bieda już go się czepiała,
I córka jego była już dorosłą panną,
Gdy jej matka, a żona jego mu umarła,
Wtenczas on chcąc pojechać tu stąd do Seleucyi,
Oddał mi swoją córkę w opiekę i syna
Owego zepsutego i cały majątek.
Będąc nieprzyjacielem, nie byłby tak zrobił.
Megaron.  Dlaczego się nie starasz naprawić młokosa,
Którego tak złym widzisz, który jest powierzon
Twej opiece przyjaźni? Czemuż go na dobrą
Nie naprowadzasz drogę? O to się ubiegać,
Abyś go mógł poprawić, więcej ci przystało,
Niż abyś na się ściągał tę samą niesławę,
I swoją własną winę z jego winą złączył.
Kallikles.  A cóż ja uczyniłem?
Megaron.  Co czyni człek podły.
Kallikles.  Nigdy w świecie.
Megaron.  Czyż domu tego nie kupiłeś
Od młodzieńca. Cóż? milczysz? — w którym teraz mieszkasz?
Kallikles.  Kupiłem i czterdzieści min[1] mu zapłaciłem
Megaron.  Dałeś mu zań pieniądze.
Kallikles.  Tak — i nie żałuję.
Megaron.  A to dobra zaiste była twa opieka!
Miecz mu więc dałeś w rękę, ażeby się zabił.
Bo czyż to co innego dać do rąk pieniądze
Młokosowi głupiemu i zakochanemu,
Ażeby swej rozpusty już dopełnił miarę?
Kallikles.  Czyż mu nie miałem płacić?
Megaron.  Tak, ani kupować
Nie miałeś nic od niego, ani mu sprzedawać,
Ani mu do zgorszenia nastręczać sposobność.
Który ci był powierzon, tego ty zgubiłeś,
A który ci powierzył, tegoś wypchnął z domu.
Piękne bo to zlecenie! a spełnione ślicznie!
Temu się oddaj w ręce — a będzie ci dobrze.
Kallikles.  Zmuszasz mnie obelgami, Megaronidesie —
Dla mnie rzecz niesłychana, iż co powierzone
Jest mojemu milczeniu, wierze, uczciwości,

Bym nikomu nie mówił, ni uczynił jawnem —
Iż koniecznie powierzyć już ci teraz muszę.
Megaron.  Wiedz, że co mnie powierzysz, jakbyś rzucił w wodę.
Kallikles.  Obejrzyj się dokoła, ażeby nas jaki
Świadek tu nie podsłuchał — a obejrzyj dobrze.
Megaron.  Słucham cię, co mi powiesz.
Kallikles.  Milczysz, to więc powiem.
Kiedy stąd za granicę wyjeżdżał Charmides,
Skarb mi wskazał w tym domu — tu w jednym pokoju —
Lecz oglądaj się dobrze.
Megaron.  Tu niemasz nikogo.
Kallikles.  Około trzech tysięcy Filipów[2], a płacząc
Zaklinał mnie na przyjaźń, na uczciwość moją,
Abym jego synowi tego nie powiedział...
A teraz gdy powróci, oddam mu w całości;
Jeśli go zaś co spotka, znajdzie córka jego,
Którą on mi powierzył, taki przecież posag,
Iż ją jakoś uczciwie będę mógł dać za mąż.
Megaron.  Bogowie nieśmiertelni! Jakże kilku słowy
Prędko mię przerobiłeś! Inny tu przyszedłem...
Kallikles.  .....Mów, co miałem robić?
Czy miałem mu skarb wskazać przeciw woli ojca
I mimo jego prośby? Czy miałem dozwolić,
Ażeby domu tego został inny panem,
Któryby razem z domem kupił skarb ukryty?
Ja raczej dom kupiłem i dałem pieniądze
Z przyczyny tego skarbu, bym go cały oddał
Przyjacielowi memu. Lecz go nie kupiłem
Dla siebie i dla zysku — tak, tylko dla niego
Za me własne pieniądze...
Taka więc moja zbrodnia, taka moja chciwość!
Czy dla tych moich czynów tak źle o mnie mówią?
Megaron.  Dosyć już pokonałeś swego gromiciela,
I usta mu zamknąłeś, nie mam co powiedzieć...

(zostawszy sam)

.....Nie masz zaiste nic ani głupszego,
Nic więcej błazeńskiego, ani kłamliwszego,
Ani gadatliwszego, ani zuchwalszego,
Nic coby skorszem było do krzywoprzysięstwa,
Jak owo zbijobruki, których plotkarzami
Nazywają; a jednak i ja do ich cechu
Należę, iż dawałem ucho ich szalbierstwom.
Wszystko oni chcą wiedzieć, chociaż nic nie wiedzą;
Co kto ma w głębi duszy, lub mieć ma — już wiedzą.

Wiedzą to, co królowej król mówił na ucho,
Wiedzą, o czem mówiła Junona z Jowiszem,
Co się ani nie stanie, ani się nie stało,
To oni jednak wiedzą. Za nic sobie mają,
Czy słusznie, czy niesłusznie, chwalą albo ganią
Byle tylko wiedzieli, co im się podoba.
Cały świat już tu mówił o tym Kalliklesie,
Że to człowiek niegodny i siebie i państwa,
Ponieważ wyzuł tego młodzieńca z majątku.
Ja tedy, oszukany plotkarzy słowami,
Skoczyłem przyjaciela najniewinniej karcić.
Gdybyśmy dochodzili plotki aż do źródła,
A pogardą i słowy karali plotkarza,
Któryby nazwać nie mógł źródła swoich wieści,
Byłoby państwu dobrze. Bo gdyby tak było,
Niewielu-by wiedziało to, czego nie wiedzą,
I trzymali-by język za zębami.

Przypatrzmy się teraz rozmowie marnotrawcy z przebiegłym służącym, który wyrachowuje dziwiącemu się panu, na co poszły tak prędko pieniądze:

Lezbonik.  Jeszcze nie dwa tygodnie, jak od Kalliklesa
Odebrałeś czterdzieści min za dom sprzedany;
Wszakże tak, Stazymosie?
Stazymos.  Jak się zdaje, prawda.
Lezbonik.  Cóż się stało z pieniędzmi?
Stazymos.  Zjedzone, przepite,
Wydane na olejki, utopione w łaźni;
Mają je teraz: rybak, piekarz, rzeźnik, kucharz,
Ogrodnicy, olejkarz, ptasznik — prędko po nich!
Jakgdybyś na mrowisko porzucił garść maku.
Lezbonik.  Lecz na to nie wydano z pewnością min sześciu!
Stazymos.  A to, co ja ukradłem?
Lezbonik.  Tak, to najważniejsze.
Stazymos.  Jeśli dobrze policzym, to się nie pokaże,
Chyba, że ci się zdaje, iż twoje pieniądze
Są skarbem nieprzebranym. (do siebie) Zapóźno i głupio!
Co dawniej był powinien robić, robi teraz;
Zmarnowawszy majątek, bierze się do kredki.
Lezbonik.  (rachując). Jednakże w żaden sposób liczba się nie zgadza.
Stazymos.  O, liczba już się zgadza — pieniądz się rozhuknął.
Odebrałeś czterdzieści min od Kalliklesa,
A on za to od ciebie dom nabył przez kupno.
Lezbonik.  Prawda.
Stazymos.  Tysiąc drachm olimpijskich[3], któreś został winien
Z rachunku, zapłaciłeś przecież bankierowi

Lezbonik.  Które mu obiecałem —
Stazymos.  Które zapłaciłem —
Które za poręczeniem przymuszony byłeś
Zapłacić za owego młodzieńca, co ci się
Bogatym być wydawał.
Lezbonik.  A tak, tak się stało.
Stazymos.  Tak, straciłeś pieniądze.
Lezbonik.  Tak — i to się stało,
Bo go w biedzie widziałem i żal mi go było.
Stazymos.  Innych bo ty żałujesz, siebie nie żałujesz,
Ani się też nie wstydzisz.

Przytaczamy wreszcie scenę, w której występuje przyjaciel lekkomyślnego, ale w gruncie dobrego Lezbonika, poważny i rozumny Lizyteles, który chce zaślubić siostrę marnotrawcy, nie żądając posagu; a Lezbonik się na to nie zgadza.

Lizyteles.  Idzie mi o twe dobro.
Lezbonik.  Może nawet więcej
Niżeli mnie samemu? Dosyć mam rozumu,
I dosyć sam pojmuję, czego mi potrzeba.
Lizyteles.  Ale czyż to jest rozum — gardzić dobrodziejstwem
Przyjaciela?
Lezbonik.  Ja tego nie zwę dobrodziejstwem,
Co się temu, któremu czynisz, nie podoba.
Wiem ja i sam to czuję, com czynić powinien,
I znam me obowiązki, a twojemi słowy
Nie skłonisz mnie do tego, bym głosem ogółu
Pogardzał.
Lizyteles.  Co ty mówisz? Dłużej już nie mogę
Wstrzymać się, bym nie skarcił ciebie, jak należy.
Czyż na to ci przodkowie zostawili sławę,
Ażebyś to, co oni przez cnotę nabyli,
Najhaniebniej zmarnował? Czy, abyś potomkom
W ich imieniu zostawił niezatartą skazę?
Twój ojciec i dziadowie uczynili tobie
Drogę łatwą i gładką do czci i znaczenia,
A ty ją uczyniłeś trudną — własną winą,
Lenistwem i tak głupim twym sposobem życia.
Tak, ty dałeś pierwszeństwo rozkoszy przed cnotą,
I myślisz, że twe błędy teraz tem pokryjesz?
Wcale nie! Lecz zagarnij do twojego serca
Cnotę, a wygnaj z duszy twojej precz lenistwo,
Służ twoim przyjaciołom na rynku, przed sądem...
Dlatego to ja pragnę i usilnie żądam
Grunt ten tobie zostawić, byś miał jaki środek
Do poprawienia siebie, a obywatele,
Twoi nieprzyjaciele, ażeby nie mogli
Obrażać cię i gardzić tobą dla ubóstwa.

Lezbonik.  Wszystko to, co mówiłeś, wiem ja bardzo dobrze,
A nawet mógłbym dodać, że majątek ojca
I sławę moich przodków okryłem niesławą.
Com powinien był czynić, dobrze to wiedziałem,
Alem czynić nie umiał. Tak siłą rozpusty
Zwyciężony, lenistwem zdjęty, wpadłem w przepaść.
Tobie bardzo dziękuję według zasług twoich.
Lizyteles.  Lecz tego znieść nie mogę, że zabiegi próżne,
Że ty słowy mojemi w swem sercu pogardzasz;
Zarazem tem się martwię, że masz mało wstydu.
A nareszcie, jeżeli mnie nie zechcesz słuchać
I uczynić, co mówię, zostaniesz w ukryciu
Nazawsze, a honory szukać cię nie będą,
Ciągle będziesz w ciemnicy, chcąc być na widowni.
Znam ja, mój Lezboniku, dobrze twój charakter.
Wiem, że ty nie grzeszyłeś z własnej swojej woli,
Lecz że miłość twe serce uczyniła ślepem;
A miłości znam dobrze wszystkie kręte ścieżki.
Bo taka to jest miłość: trafia jako pocisk;
Nic nie jest takie prędkie, ni tak szybko leci,
W głowie ludziom przewraca, robi kapryśnymi;
To jej się niepodoba, co się więcej radzi,
A to, co się odradza, właśnie się podoba,
Kiedy się czego nie ma, pragnie się posiadać,
A kiedy się posiada, wtenczas mieć się nie chce;
Kto odradza, ten radzi; kto radzi — zabrania,
U Kupidyna goście wielkie to szaleństwo.
Lecz ja cię upominam, byś pilnie rozważał,
Co uczynić zamyślasz. Jeśli usiłujesz
Uczynić, co mi mówisz[4], w ród swój rzucasz ogień.
Aby płomień ugasić, będziesz szukać wody,
A jeśli jej dostaniesz — jako zakochani
Są w swem sercu przebiegli — nie zostawisz pewnie
Ani jednej iskierki, by twój ród zaiskrzał.
Lezbonik.  Ale ją łatwo znaleść, bo ognia dostaniesz
Choć od nieprzyjaciela. Jednak ty mnie karcąc
Za moje przewinienia, na gorszą pchasz drogę.
Radzisz, bym bez posagu dał ci moją siostrę.
To przecież nie przystoi, bym ja zmarnowawszy
Tak wielką ojcowiznę, miał jeszcze majątek
I posiadał folwarki — a ona by w biedzie
Słusznie mną pogardzała. Kto nie ma znaczenia
U swoich, nigdy mieć go u obcych nie będzie.
Zrobię, jak powiedziałem, dłużej się nie mozól.
Lizyteles.  To więc ma być lepsze, być z przyczyny siostry
Biedę znosił i abym ja raczej posiadał
Grunt, niż ty, na którymbyś obowiązki pełnił?

Lezbonik.  Nie chcę, byś o tem myślał, jak ulżyć mej biedzie,
Lecz myśl, ażebym w biedzie nie był bez honoru,
Ażeby nie mówiono, że ci siostrę moją
Oddałem ot tak sobie, całkiem bez posagu...
.......Któż za podlejszego
Mógłby być uważanym? Takiej wieści rozgłos
Przyniósłby tobie zaszczyt, a mnie pohańbienie,
Lizyteles  (ironicznie). Myślisz być dyktatorem, jeśli grunt ten przyjmę?
Lezbonik.  Ani chcę, ani pragnę, ani myślę o tem;
Lecz dla męża honoru to jest celem życia,
Aby o obowiązkach swych zawsze pamiętał.
Lizyteles.  Co ty myślisz, przeczuwam, widzę, wiem, zgaduję:
Tego pragniesz, ażebyś po zawarciu związku
Przekazawszy mi folwark, nie mając żyć z czego,
Goły z miasta się wyniósł, opuścił ojczyznę,
Krewnych, blizkich przyjaciół, skoro się ożenię;
Aby ludzie sądzili, żeś stąd jest wygnanym
Przezemnie i mą chciwość. Ale nie myśl o tem,
Ażebym ja dozwolił, iżby wina tego
Na mnie kiedy spaść miała. Któż za podlejszego
Mógłby być uważanym? Takiej wieści rozgłos
Przyniósłby tobie zaszczyt, a mnie pohańbienie.
Stazymos.  Nie mogę się już wstrzymać, abym nie zawołał:
Brawo! brawo! Jeszcze raz! mój Lizytelesie,
Przy tobie jest zwycięstwo, a ten zwyciężony.
Oto twoja komedya ma palmę zwycięstwa.
Ten lepiej treść rozwinął, robi lepsze wiersze!
Lezbonik.  Skąd tobie tu się mieszać i wciskać do rady?
Stazymos.  Jak się tutaj wcisnąłem, tak się i wycisnę (usuwa się).
Lezbonik.  Chodź, pójdziemy do domu. Tam, Lizytelesie,
Więcej mówić będziemy jeszcze o tych rzeczach.
Lizyteles.  Ukradkiem, potajemnie nic czynić nie zwykłem.
Co myślę, wypowiadam. Jeśli twoją siostrę,
Jak za słuszne uważam, bez posagu wezmę,
A ty stąd nie wyjedziesz, wtenczas to, co moje,
Będzie razem i twojem. Jeśli tego nie chcesz,
Niech ci się jaknajlepiej we wszystkiem powodzi,
Ale ja przyjacielem pod innym warunkiem
Nigdy twoim nie będę. To jest moje zdanie. (Rozchodzą się).
Stazymos.  Więc i ten sobie poszedł! Jesteś sam, Stazymie.
Cóż ja teraz mam począć? Uwinę tobołek,
Zawieszę tarcz na plecy, trzewiki podbiję,
Gdyż ustać już nie mogę. Wyraźnie to widzę,
Że będę obozowym ciurą niezadługo,
Gdy królowi jakiemu mój pan się wynajmie
Na wypas. Jestem pewien, że z najdzielniejszymi
Bohaterami będzie on wybornym zbiegiem.

I ten zdobycz tam weźmie, który panu memu
Odważy się zajść drogę... Lecz ja skoro wezmę
Łuk i sajdak i strzały, hełm wsadzę na głowę,
Spokojnie w mym namiocie snu używać będę.

(Jan Wolfram).




  1. Mina moneta. Srebrna warta była mniej więcej 140 zł.; złota zaś pięć razy więcej; tu pewnie mowa o srebrnej.
  2. Moneta złota bita za Filipa macedońskiego, wartości około 40 zł.
  3. Mniej więcej 1290 zł.
  4. To jest: oddać grunta na posag siostrze.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Plaut i tłumacza: Jan Wolfram.