Gasnące ognie/Rozdział XXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Gasnące ognie
Podtytuł Podróż po Palestynie Syrji Mezopotamji
Rozdział Po trzykroć święta
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegnera
Data wyd. 1931
Druk Concordia Sp. Akc.
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXVI.
POTRZYKROĆ ŚWIĘTA

Jestem znowu w Jerozolimie.
Z tarasu gospody austrjackiej patrzę na święte miasto.
Potrzykroć święta Jerozolima!
Golgota, gdzie krwią męczeństwa zostało przypieczętowane życie Syna Człowieczego, który był Synem Bożym.
On — pogodny, cichy i łagodny Nauczyciel stał się groźnym dla zmaterjalizowanego, rozpolitykowanego synhedrynu, który już stracił był poczucie Ducha, ukrytego emblematycznie w arce przymierza, zesztywniał w nieruchomej formie Zakonu, być może szukając w nim ratunku przed zbliżającą się katastrofą, wyczuwaną podświadomie.
Naród, wybrany przez Jahwe, stawał się już wtedy coraz bardziej odosobnionym, obojętnym lub wrogim dla świata współczesnego. W tem się zawierała siła jego i jego słabość.
Nauka Chrystusowa, która moc swoją i wewnętrzny płomień znalazła w nieznanem miejscu na pustyni, gdzie, pod postacią kuszenia przez Szatana, przechodziła męki zwątpienia aż przybrała formę boskiej Nauki, wchłonęła w siebie błękit morza Galilejskiego, stając się nauką miłości, prawdą etyczną, i zrozumieniem nieszczęścia i szczęścia całej ludzkości.
Chrystus Nazareńczyk mógł był, gdyby usłuchali Go kapłani świątyni, sędziowie i faryzeusze, wyprowadzić Izraela poza granice jego ciężkiego osamotnienia i niechęci innych ludów.
Żydzi zrozumieli to.
Jedni garnęli się ku niemu otwarcie, inni skrycie, obawiając się surowego arcykapłana lub też namiestnika rzymskiego.
Żydzi przecież — Apostołowie, uczniowie ich i tłumy pierwszych wyznawców — roznieśli naukę Jezusa po świecie. Mała Azja, Grecja, Rzym, Egipt, Tunisja, Abisynja miały swoje kościoły chrześcijańskie, a założone one były przez Żydów.
Jednak w kołach, odpowiedzialnych za losy wybranego narodu, w warstwach, żerujących na suchej, zmurszałej formule Zakonu Mojżeszowego, przystosowywanego do życia przez twórców Miszny i Talmudów palestyńskiego i babilońskiego, obawiano się tego nowatorstwa, napływającego z Galilei.
Co ono przynosi ze sobą? Jakie losy gotuje dla Izraela?
Zważyć i zmierzyć tego nikt nie mógł.
Należało usunąć Jezusa, syna ubogiego cieśli, chociaż coraz szerzej biegła radosna i trwożna zarazem wieść o przyjściu Mesjasza, przez Proroków zwiastowanego.
Intrygi, oszczerstwa, oskarżenia, 30 srebrników, zdrada Judasza, zwykła ślepota, łatwowierność i wybuchowość tłumu, nikczemność i bojaźliwość wielkorządcy rzymskiego... Golgota... misterjum Zmartwychwstania.
Misterjum, które odbyło się u stóp Golgoty, w grobowcu dekurjona Józefa z Arymatei.
Tu, na ostatnią mękę, na nowe przemienienie Syna Człowieczego w Syna Bożego, Zbawiciel szedł od góry Moriah.
Stała tam świątynia Jahwe — ołtarz Jedynego Boga, do którego wołał Chrystus całą ludzkość zbiedzoną, miotającą się obłędnie.
Świątynia ta padła i nigdy już nie powstała z gruzów, na których, przytłaczając ją, niby grobowce ciężkie, wyrosły meczety Omara i el-Aksa.
Trzy największe ideologje religijne mają w Jerozolimie swoje „święte świętych“.
Judaizm, Chrześcijaństwo, Islam.
Trzy religje, uznające jedynego Boga.
Judaizm miał tylko dawnych proroków, nawoływujących do Niego.
Chrześcjaństwo ma nowego najpotężniejszego, najbardziej zrozumiałego i najpłomienniejszego — Jezusa Chrystusa.
Muzułmaństwo — Mahomeda, groźnego proroka, zrodzonego na ziemi udręki, nienawiści i walki.
Żydzi nie uznają Chrystusa, Mahomed uważa Go za wielkiego, świętego Mistrza.
Koczownicy z Akkadu i Nedżdu nie zrozumieli całej głębi nauki Proroka, zrodzonego w zielonej, uroczej, łagodnej Galilei.
W ich duszach przewalały się groźne burze, podnoszące straszne trąby powietrzne, i mamiące miraże, które są niczem.
Lecz oto minęły wieki, miraże się rozwiały i na dalekim horyzoncie każdy naród może już spostrzec metę, do której dążyć należy.
Meta ta, wspólna dla wszystkich ludzi, wskazaną jest wyraźnie przez Jezusa z Galilei, Syna Bożego.
— Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego!
O tem zapomniano od wieków!
Współczesna ludzkość lepiej pamięta o tem, co się działo za czasów tajemniczego faraona Tut-Ank-Amona, lub jak wyglądała stolica legendarnej Atlantydy, niż o tych prostych i o wszystkiem decydujących sześciu słowach Syna Bożego i Człowieczego.
Widocznie, nie nastał jeszcze czas, aby przypomniano sobie o tej jedynej Prawdzie na ziemi.
Czyżby nie można było narzucić tej myśli całemu światu?
Czyżby nie stanowiło początku odrodzenia nauki Chrystusa, zatwierdzonej nie mieczem, nie inkwizycją, nie walką o pierwszeństwo, lecz duchem, cichością i pokorą serca — stworzenie z Jerozolimy grodu kultu Jedynego Boga.
Wtedy na szczycie Moriah powstałyby dwie nowe świątynie: chrześcijańska z jednym ołtarzem dla wszystkich wyznawców Nauki Chrystusowej i — żydowska, z resztek świątyni Salomona i Heroda wzniesiona.
Góra modlitwy, miejsce porywu ducha, strząsającego z siebie kurz i błoto życia codziennego, wspólna świątynia wyznawców Jedynej, najwyższej, najpotężniejszej, najdroższej Istoty! Wtedy runie wszystko, co teraz obraża i gnębi w Jerozolimie.
Znikną bazary na „via dolorosa“, umilkną niesnaski i bójki w Bazylice, staną się zbędne przywileje Jude i Nusebe, posiadających klucze od Grobu świętego; tragiczne zajścia przy „murze płaczu“ i wicher intryg, agitacji, wrogości i nienawiści, wszystko, co gorszy i w rozpaczy pogrąża, — wszystko utonie w mroku przeszłości.
Chrześcijanie mają w Jerozolimie tradycję, lecz posiadają „drugą Jerozolimę“. Jedni widzą ją w Rzymie, drudzy — w Bizancjum; inni — na każdem miejscu, albowiem wszędzie przebywa Bóg.
Tylko dla Żydów istnieje jedyna, dawna Jerozolima.
Tam pozostały podwaliny świątyni ich, z której naród nie wyniósł ani „arki przymierza“, ani Ducha, zawartego w niej.
W pamięci swej przechował tylko Zakon, lecz w dalekich wędrówkach i w przeżyciach ciężkich i mnogich zmienił go, zniekształcił i ściągnął na siebie niechęć innych ludów.
Być może, gdy z gruzów powstanie świątynia Jahwe, odrodzi się duch narodu, o czem marzy Sjonizm, wołający „lud wybrany“ do powrotu nad Kiszon i do Emek Jezrael, do ziemi Abrahama, Jakóba, Izaaka, aby tu oczyściła się, uszlachetniła i złagodniała nigdy dotychczas nieukojona dusza jego.
Być może, wtedy zapomni Izrael o potędze złota i nie będzie kusił Arabów, aby dla niego porzucili swoją ziemię, nie będzie siał wiatru, pomny na plon jego, który jest burzą, krwi rozlewem, łuną nienawiści.
Jak pielgrzymi chrześcijańscy przybywają do Ziemi Świętej po ukojenie, po wzloty ducha ponad szarzyznę życia, po obcowanie z Bogiem, tak też Żydzi będą odwiedzali Jerozolimę, Jeryho, Hebron i kolonje w dolinie Jezrael, — kolonje, które będą dla nich tem, czem są dla nas — chrześcijan klasztory, przytułki i szpitale braci zakonnych.
Niech wreszcie Żydzi uprzemysławiają Palestynę, aby mogła ona nie prowadzić sporów o datki dobroczynne, istnieć spokojnie i zbierać złoto, drogie kamienie, cedr i cyprys wonny dla nowej świątyni, gdzie na ołtarzu jaśniałby niczem nie ukryty Duch — iskra jedynego Bóstwa.
Wtedy Sjonizm zwycięży; w łonie jego ustanie walka; uciszą się namiętności zagrożonych wydziedziczeniem Arabów, a na szczycie Moriah — narazie kapłani różnych wyznań, a później — wszystkie ludy ziemi wyciągną do siebie dłonie, jako bracia pojednani.
Nauka Miłości zwyciężyć musi.
Do tego zwycięstwa dążą już rzesze ludzi, lecz tymczasem błądzą jeszcze, grzęzną w topieliskach, gubią się w kniei; stoją w rozpaczy i zwątpieniu na skrzyżowaniu dróg rozstajnych.
Lecz czas się zbliża... zbliża...
Nic go nie wstrzyma.
Jest on bowiem jako pielgrzym, postokroć zwodzony przez ogniki błędne i mamidła, a, zrzuciwszy władzę majaków, pewnym krokiem dążący naprzód.
O tem marzyłem, ogarniając pożegnalnem spojrzeniem święty Gród Dawida, Jezusa-Mesjasza i Omara.
Nazajutrz o świcie opuszczałem Jerozolimę.
Przed zachodem słońca, gdy stałem na pokładzie statku, wybrzeże Świętego Wschodu znikło za horyzontem.
Tylko „feluki“ i ciężkie „mahony“ z arabskimi żeglarzami przypominały mi o obszernej, zwiedzonej połaci „Świętego Wschodu“, od Tygrysu do morza Śródziemnego, gdzie modlitwy do miłującego wszystkich Zbawiciela Świata, do surowego Jahwe i do Allaha toną i giną w ohydnym zgiełku i przeraźliwym jazgocie targowiska.

KONIEC


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.