George Sand (Wotowski)/W poszukiwaniu ideału... Rozczarowania miłosne
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | George Sand |
Podtytuł | Aurora Dudevant. Kobieta nieposkromionych namiętności. Ostatnia miłość w życiu Chopina |
Wydawca | „Drukarnia Teatralna“ F. Syrewicza i S-ki |
Data wyd. | 1928 |
Druk | „Drukarnia Teatralna“ F. Syrewicza i S-ki |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Ilustrator | Julien-Léopold Boilly |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W POSZUKIWANIU IDEAŁU... ROZCZAROWANIA MIŁOSNE
Lecz jeśli George Sand zdecydowała się, jak by cięciem lancetu, rozerwać ciążący z Juljuszem Sandeau stosunek... poczuła wkrótce potem osamotnienie. Była to dziwna natura i w tem nieco przypominała Katarzynę II. Sama posiadając męski charakter, musiała mieć stale przy swym boku mężczyznę. Nie pozwalała mu się opanowywać nie, raczej ona nad nim panować chciała. Dlatego też najczęściej łączyła się z ludźmi, obdarzonymi miękkim charakterem, uległością, pewną kobiecością więc, czy to Sandeau o wdzięku dziewczynki, czy słabym i chwiejnym Mussetem, czy nakoniec przeczulonym i przesubtelnionym Chopinem. Pragnęła ona być dla mężczyzny jakąś oporą, lecz pod warunkiem, by mężczyzna pod żadnym pozorem do jej spraw się nie wtrącał. Szukała przytem zawsze jakiejś gwiazdy, człowieka wybitnego, któryby w karjerze mógł dopomóc i dlatego głośni jej kochankowie pochodzili wyłącznie ze środowiska artystycznego. Po rozstaniu się z Sandeau, poczęła oczkować dokoła i zatrzymała się na Mérimée’m. Poznanie miał ułatwić słynny krytyk Sainte Beuve.
Trudno było wynaleźć mniej odpowiedniego partnera, niźli Prospera Mérimée. Manją słynnego pisarza było uchodzić za sztywnego, angielskiego dyplomatę, nigdy nie dać się niczemu wzruszyć, nie okazywać najmniejszych uczuć na zewnątrz. Stale wytwornie ubrany a zapięty duchowo i fizycznie na wszystkie guziki, szedł on przez życie z sarkastycznym uśmiechem od czasu do czasu, rzucając jakąś złośliwość.
Ekspansywna, żywa i wybuchowa Sand rozczarowała się błyskawicznie.
„Mając trzydzieści lat — pisała — zachowałam się jak piętnastoletnia dziewczyna... Przez tydzień, sądziłam, że posiadłam tajemnicę szczęścia, po tygodniu płakałam z bólu, obrzydzenia i zniechęcenia... po tym oślim postępku („ânerie“) jestem więcej zmieszana, niźli kiedykolwiek...“
Złośliwa anegdota powiada, że Prosper Mérimée pierwszy pożegnał bogdankę a na pożegnanie miał jej położyć sto sous na kominku...
Nie wierzmy tej anegdocie!...
Po Mérimée’m zwróciła się całkowicie w stronę Gustawa Planche’a. Czy istniał między niemi, jaki bliższy stosunek — trudno określić. Planche nie był ani młody, ani piękny, lecz odpowiadał całkowicie despotycznej niewieście. Przywiązany do Sand, jak wierny pies, spełniał jej najdrobniejsze polecenia i posługi. Gdy sprowadziła dzieci do Paryża, odprowadzał i przyprowadzał Maurycego z liceum, chodził na spacer z Solange, towarzyszył George w jej wizytach światowych, czasem również pielęgnował domowego pinczerka.
W 1834 r. redakcja „Revue des Deux Mondes“ urządziła wielki obiad. Autorka „Indjany“ zjawiła się wsparta na ramieniu Planche’a a jeden z uczestników biesiady, takie o niej podaje szczegóły: „Była to mała kobieta, o czarnych włosach i śniadej cerze, oczach wyłupiastych, żółtych białkach, orlim nosie i grubych wargach. Bardzo szczupła, sprawiała wrażenie przebranego chłopca. Zjawisko naogół raczej dziwne, niźli piękne, lub zastanawiające. Nie mówiła prawie nic, wpatrując się przez cały czas w sąsiada-filozofa Jouffroy. Natychmiast po obiedzie oddaliła się wraz ze swym przyjacielem Gustawem Planche’m, który dość niezgrabnie otulał ją w szal, wywołując uśmiech na ustach wszystkich swą rolą „sigisbea“.
Tą rolę Planche wyczuwał znakomicie, był mało znaczącym panem, którego w każdej chwili pozbyć się można; statystą w przerwie między dwoma romansami. Sama Sand tłumaczy, czemu nie mogła zbliżyć się do niego:
„Oddawał mi usługi wielkie — czytamy w jednym z jej listów — nie tylko, że dzięki jego uwagom musiałam się zająć więcej moim stylem, pisywałam bowiem dotychczas zbyt niedbale lecz również dla tego, że dzięki długim rozmowom zyskałam wiele najróżnorodniejszych wiadomości.
Ale przyjaźń ta miała dla mnie wielkie niedogodności. Otaczała mnie nienawiściami gwałtownemi.
Już de La Touche poróżnił się ze mną przez niego a ci wszyscy, których Planche zadrasnął w swych artykułach, uważali za niemożliwe bywać u mnie, w obawie zetknięcia się z nim. Groziło więc osamotnienie całkowite, nawet zerwanie ze starymi, oddanymi przyjaciółmi, bo wrogów miał co niemiara...
Wahałam się długo.
Mimo wszystko, nie byłabym odepchnęła Planche’a od siebie, gdyby nie okoliczności jakie nastąpiły...“
Nie uprzedzajmy wypadków.
Nawet jeśli Planche był przyjacielem — nie mógł wypełnić pustki serca. George Sand nie była zmysłowa, lecz chwili wytrzymać nie mogła bez kochanka. Nie grały w niej zmysły, próżno czasem siliła się na lubieżność. Dla niej koniecznem było wyładować na kogoś całą gamę czułości, zebranej od wewnątrz, stającej się czasem despotyzmem. Początkowo przemyśliwała o Aleksandrze Dumasie, ale Dumasowi nie uśmiechała się przygoda i nie przybył wcale na śniadanie urządzone ad hoc w celu poznania, przez Sainte-Beuve’a, który stale przy nadobnej pisarce, odgrywał niby rolę pośrednika. Potem zarzucała sieci na filozofa M. Jouffroy — ale zmieszana powagą uczonego, cofnęła się sama.
W rozterce duchowej nie wiedziała co czynić, gdy dnia pewnego (24 lipca 1833 r.) otrzymuje list:
Alfred de Musset.
Wice-hrabia Alfred de Musset był bardzo młodym, liczył lat dwadzieścia trzy, ale był już głośnym poetą. Niezwykle urodziwy, posiadał opinję niezwyciężonego zdobywcy serc niewieścich. List początkowo nie wzruszył George Sand. „Nie chcę — pisała do swego „powiernika“ Sainte Beuve’a, aby mi go pan przyprowadzał, jest dla mnie zbyt „dandy“!
Wkrótce jednak zmieniła zdanie, bo już w liście z dnia 25 sierpnia 1833 r. do tegoż Sainte Beuve’a oświadcza: „Zakochałam się i to tym razem bardzo poważnie w Alfredzie de Musset. Jestem szczęśliwa, bardzo szczęśliwa, mój przyjacielu, a co dnia więcej przywiązuję się do niego...“