Gospoda pod Aniołem Stróżem/XXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Gospoda pod Aniołem Stróżem |
Rozdział | Gniew i skrucha generała |
Wydawca | Wydawnictwo Księgarni K. Łukaszewicza |
Data wyd. | 1887 |
Druk | Drukarnia „Gazety Narodowej“ |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tytuł orygin. | L'auberge de l'Ange Gardien |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Moutier rzeczywiście udał się na plebanię, ale nie w tym celu, aby sprowadził generałowi, którego gniew był straszliwy, Piotrka. Wściekający się rosjanin, gotów był bez litości, najokrutniej pociąć go w kawałki. Wszedł też do sali, w której ks. proboszcz zwykle pracował, w przedpokoju zaś spostrzegł on siedzącego przy oknie Piotrka.
— Przebacz ks proboszczu, że mu przerywam pracę, ale chodzi tu o rzeczy bardzo Ważne i potrzebuję rady ks. proboszcza, aby sprawę tę załatwić o ile można najspieszniej i najpomyślniej.
Moutier opowiedział w krótkości proboszczowi o tem co zaszło pomiędzy nim a generałem a dalej i o tem, o czem Paweł w naiwności swej mówił temu ostatniemu.
— Pan pojmujesz ks. proboszczu w jakim jestem kłopocie, bo jeżeli rzeczywiście generał ujrzy lub spotka gdzie Piotrka, zabije go na miejscu bez namysłu i bez zastanowienia. Powtóre, jeżeli powrócę teraz do gospody bez chłopca, generał zechce sam tu go szukać. Nakoniec ojciec Pawła i Jakóba tak jest oburzony na tego niedobrego chłopca, że i z tej strony grozi mu wielkie niebezpieczeństwo.
— Bardzo dobrze uczyniłeś, mój synu, rzekł proboszcz, że naprzód do mnie zwróciłeś się w tej fatalnej sprawie. Nie widzę tu jednak innego punktu wyjścia jak natychmiast oddalić ztąd Piotrka.
— Oddalić? Wysłać? Ale do kogo? Do jakiego miejsca? Zawołał Moutier.
— Moja służąca odprowadzi go do swego brata, do żandarma w Dormfront. Tam będzie pod dobrą i czujną kontrolą, my zaś objaśnimy go, że chłopiec jest jakby rzeczywiście aresztowany. Czy nie raczyłbyś pan zawołać tu mojej gospodyni?
Moutier właśnie chciał odpowiedzieć, gdy nagle dał się słyszeć krzyk, z towarzyszeniem dziwnego wycia. Wybiegł tedy z pokoju, ale drzwi do sali, przez którą przechodził były zamknięte, na klucz.
— Zabijają moją poczciwą gospodynię, rzekł proboszcz.
— Potrzeba tam dostać się koniecznie, za jaką bądź cenę, dodał Moutier.
Chciał wysadzić drzwi, ale to było niepodobieństwem; drzwi oparły się bo były zrobione z dębowego drzewa; zasuwa zaś z mocnego, kutego żelaza; nadaremnie silił się i uderzał z całej mocy. Wycia ponowiły się, ale były coraz słabsze.
— Przez okno! krzyknął Moutier.
I przy tych słowach, wybiegł na podwórze, wytłukł szybę, otworzył zasuwki okna, wskoczył do izby i ujrzał człowieka, którego nie poznał w pierwszej chwili, okładającego wielkim batem chłopaka do połowy prawie ubranego, chłopak wił się pod uderzeniami i nie krzyczał ale po prostu wył z bólu. Każde uderzenie bata pozostawiało po sobie na ciele krwawą pręgę.
Moutier rzucił się na nieznajomego, wyrwał mu bat z ręki, odepchnął z całą siłą i byłby go z pewnością także uderzył, gdyby spojrzawszy nie odskoczył nadzwyczaj zdumiony; człowiekiem tym był generał a chłopcem bitym Piotrek. Generał bowiem domyślając się, że Moutier musiał go zdradzić, gdyż się dotąd nie pokazał, sam po cichutku wydostał się z oberży i wślizgnąwszy się na probostwo, spotkał Piotrka w tej sali, o której już mówiliśmy poprzednio.
Generał miał przy sobie harap to jest bat do karcenia psów; nic wprawdzie nie mówił, ale z oczów jego padały błyskawice gniewu, zwłaszcza gdy chłopiec poznawszy generała zbliżył się do niego i pieszczotliwie nazwał go swoim ojcem. Wówczas generał rzucił się na niego, zdjął z niego wierzchnie ubranie a zamknąwszy drzwi na klucz, zaczął wymierzać ciosy trzymanym w ręku batem, a właściwie trzonkiem od bata, tak że chłopiec z bólu wył prawie.
Skoro Moutier powstrzymał w ten sposób dalszą egzekucyę, generał zapytał tego ostatniego czy wie co to jest knut? Piotrek tymczasem wił się na podłodze krzycząc przeraźliwie.
Moutier i nadbiegły później ksiądz nie wiedzieli w jaki sposób uregulować tę tak ważną a niebezpieczną sprawę. W miarę jednak jak gniew generała słabnął, odczuwał on haniebne swoje postępowanie i nieludzkie znękanie się nad dzieckiem. Stał na dawniejszem swojem miejscu nie mogąc wymówić ani jednego słowa.
Moutier pierwszy się odezwał:
— Ks. proboszczu przyszlij mi ksiądz swoją gospodynię, bo widzę, że ten chłopak potrzebuje pomocy i ratunku.
— Ja sam tu przyjdę z nią, odpowiedział proboszcz. Potrzeba zrobić obandażowanie. Przyniosę ze sobą wina i oliwy. Ach! czy można w podobny sposób katować boskie stworzenie.
Moutier otworzył drzwi; ani proboszcz, ani jego nadbiegła gospodyni, nie zwracali uwagi na generała, który zdawał się coraz silniej odczuwać hańbę swego postępku. Moutier i gospodyni zanieśli chłopca do jego pokoju. Generał za ramię zatrzymał proboszcza, który właśnie chciał im towarzyszyć.
— Księże proboszczu, rzekł generał głosem pokornym i drżącym, dam panu dziesięć tysięcy franków dla tego złodzieja.
Proboszcz spojrzał na niego surowo.
— Złoto nie odkupuje wyrządzonej krzywdy; nie można płacić człowiekowi za doznane cierpienia, odpowiedział.
— Więc cóż chcesz, abym uczynił? zapytał generał.
— Nic zgoła nie chcę; nikt od pana niczego nie żąda; potrzeba tylko abyś się nie przyznawał do tego coś uczynił. Obecnie należy prosić Boga o przebaczenie i w przyszłości unikać podobnie gwałtownych wybuchów gniewu.
— Księże proboszczu, nie patrz na mnie tak surowo; i tak już doznaje wyrzutów sumienia. Nie jestem złym człowiekiem, zapewniam cię, ale tylko nieco impetycznym.
— Nie jesteś pan złym, tylko nieco impetycznym, zbyt gorączkowym i to pan nazywasz gorączką, gdyś skatował chłopca słabego, wątłego, jak nieboskie stworzenie? Panie, proś Boga o przebaczenie, ja nie mam dla Pana innej rady, innego pocieszenia.
I po tych słowach ks. proboszcz wyszedł, pozostawiając zgnębionego generała.
— Jakiż ja jestem głupiec! rzekł tenże sam do siebie. Wszyscy teraz przeciwko mnie. Co prawda, zanadto może mocno go obiłem. Ale też bo zasługiwał na taką karę, ten nicpoń, ten łotr! Miałem rzeczywiście szaloną myśl przyjęcia go za syna, adoptowania za własne dziecko. Dziś zastanawiając się nad tem, sam się zdumiewam. Czy podobna aby w mojej głowie powstał podobny projekt? Lecz obecnie doprawdy sam nie wiem co mi czynić wypada. Trzeba iść. Iść do gospody, tam wszyscy obrócą się do mnie jeżem, będą spoglądać jak na wroga, obejdą się ze mną z lodowatym chłodem. Jestem zaiste półgłówkiem i słusznie zasługuję na podobne ukaranie.
Tak rozmawiając sam ze sobą generał przybył do oberży. Otworzył po cichu drzwi, wahał się jakiś czas czy ma wejść lub nie i wreszcie zdecydowawszy się, spotkał się oko w oko z Elfy.
— I coż, rzekła z uśmiechem, uregulowałeś pan swoje interesa z Piotrkiem, tak jak chciałeś? Czy jesteś pan całkowicie zadowolony?
— Załatwiłem się tak jak chciałem, ale jednak zupełnie jestem niezadowolony, odpowiedział generał.
— Dlaczego? zapytała Elfy. Cóż to spowodowało pańskie niezadowolenie?
— Ja sam jestem temu winien. Działałem bardzo nierozsądnie, byłem szaleńcem, waryatem, złośliwem zwierzęciem. Zamiast obić Piotrka jak jak na to zasługiwał, oporządziłem tak, jakby go nawet w Rosyi lepiej nie oporządzili.
— Uczyniłeś pan bardzo stosownie, wtrącił Derigny i jabym nie zrobił inaczej, będąc na pańskiem miejscu.
— Tak myślisz mój przyjacielu, mówi generał widocznie uradowany. Ale zdaje mi się że jesteś w błędzie. Proboszcz powiedział że jestem okrutnym, że powinienem błagać Boga o przebaczenie za mój postępek. Wszak znasz tego księdza; to człowiek bardzo dobry i zacny, mam do niego najzupełniejsze zaufanie. Biłem trochę za mocno, to prawda! Bo też działałem pod wpływem wściekłego gniewu. Byłbym zabił tego nędznika, który nie tylko że mię okradł, ale nadto jeszcze chciał Jakóba uczynić odpowiedzialnym za tę kradzież, nakoniec poważył się nazywać mię swym ojcem i domagać się bezczelnie przyjęcia go za syna. Byłbym go zabił, tak mnie straszliwie obraził, tak zuchwale postąpił, byłbym go zabił, gdyby nie Moutier, który wydarł mi bat z ręki i rzucił się na mnie jakby na obcego złoczyńcę.
— I cóż panu Moutier powiedział, panie generale?
— Nic moje dziecko, nie wyrzekł ani jednego słowa, nawet nie spojrzał, tem milczeniem więcej i srożej mię ukarał, jak gdyby mię wyprał tym samym batem. To poczciwy Moutier! Oburzenie malowało się na jego twarzy. A spojrzenie proboszcza jakież było chłodne; wzgardliwe, gnębiące! O tak moja mała Elfy, nadzwyczaj rozgniewali się na mnie. Ja zaś byłem bardzo nieszczęśliwy i zgnębiony, bo wnet poznałem iż dopuściłem się niewłaściwego czynu. Elfy, Derigny, raczcie pogodzić mię z Moutier. Lubię tego młodzieńca, i nie mógłbym znieść tej myśli, że żywi do mnie urazę. Polecam wam moi przyjaciele całą tę sprawę i tobie także moja droga żonusiu. Słyszę już jego kroki, więc odchodzę; przywołacie mnie wtenczas, kiedy nareszcie cokolwiek złagodnieje.
I generał z szybkością jakiej po nim niepodobna było spodziewać się zniknął poza drzwiami, w chwili kiedy Moutier wchodził do gospody pod Aniołem Stróżem .
— Generał jest zasmucony bardzo i prawie zgnębiony, odezwała się Elfy, mój przyjacielu. Wstydzi się swego gniewu a nadto smuci go niezmiernie twoje milczenie, a właściwie twoje widoczne niezadowolenie z jego zachowania się.
— Ma słuszność, moja kochana Elfy, widzę że powierzył tobie obronę swojej sprawy; jest ona bardzo nie ładna i robisz źle że się za nim wstawiasz.
— Mój drogi Józefie pamiętaj też o tem, że generał jest wielki impetyk.
— Tak to prawda, wszakże przyczyna nie dość ważna do uniesienia go...
— Pozwól mi jednak dokończyć, przerwała mu Elfy, wiesz, że generał jak się rozgniewa to potem tego bardzo żałuje.
— A jednakże znowu to samo robi..
— Prawda, mój przyjacielu, wszakże trzeba mu to wybaczyć jako człowiekowi poważnemu i nie pierwszej młodości. A przytem pomyśl tylko, co się dziać musiało, gdy się przekonał o niewdzięczności tego niedobrego Piotrka. Co to by było, gdyby mu się udało skradzione przedmioty ukryć w sienniku naszego biednego Jakóba?
Zasłużył on rzeczywiście na bardzo surową karę, bo nawet ja sama, chociaż nie mam usposobienia złośliwego, oćwiczyłabym go z przyjemnością.
— Przytem, kochany Józefie, rzekła pani Blidot mieszając się do rozmowy, generał jest Rosyaninem a w Rosy i takie wymiary kary za pomocą bata, są rzeczą prawie powszednią.
— Być może, że macie słuszność, odpowiedział Moutier, mój przyjacielu i ty Elfy, mój najdroższy adwokacie. Czy generałowi rzeczywiście tak wiele zależy na mojej aprobacyi i na mojem niezadowoleniu?
— Bardzo a bardzo wiele odpowiedziała Elfy; biedny człowiek obudzą we mnie litość, był tak zawstydzony, tak pokorny, tak zasmucony! Uciekł usłyszawszy twoje kroki! Biegł jak chłopak, nie przypuszczałam wcale, aby był jeszcze tak lekkim i zręcznym.
Moutier westchnął, uścisnął z uczuciem rękę Elfy i zwróciwszy się do drzwi pokoju generała, zapukał.
— Proszę! odezwał się generał.
Moutier wszedł i zatrzymał się chwilę na progu. Generał patrzał na niego z wielką obawą, spojrzeniem jakby błagał łaski.
Moutier niezmiernie wzruszony okazaną tak widocznie skruchą i żalem, odpowiedział uśmiechem łagodnym i szczerym; zbliżył się do niego i serdecznie uściskał podaną mu rękę. Generał rzucił się mu na szyję, uściskał w objęciach, potem siadł na kanapę, nie mogąc oddychać i zaledwie tylko zdołał wyszeptać: Dziękuję ci, mój przyjacielu!
Dźwięk jego głosu był tak cichy, tak wrażliwy, tak głęboki w nim drżał żal, że Moutier pozbył się zupełnie dawnej niechęci i okazał generałowi, że jak dawniej tak i teraz jest dla niego z tem samem serdecznem, przyjacielskiem usposobieniem.
— Uf! wyrzekł nareszcie generał. Stucetnarowy ciężar spadł z moich piersi. Chociaż jestem generałem, cenię przedewszystkiem twój szacunek, twoją dla mnie przyjaźń, twoje łaskawe i serdeczne dla mnie usposobienie. W tej chwili byłem bardzo nieszczęśliwy; bo czułem, że się gniewasz na mnie a przytem moje sumienie mówiło mi, że masz najzupełniejszą słuszność. Obecnie jestem szczęśliwy i tak lekki jak piórko.
— Dziękuję, dziękuję mój generale, odpowiedział Moutier, z kolei wielce wzruszony.
— Chodźmy tedy do sali, już teraz nie czuję najmniejszej hańby, nie wstydzę się nikogo. Jakże tam z tym biedakiem?
— Nie bardzo dobrze, mój generale, ale też nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Balsam proboszcza pomógł mu całkowicie.
— Bo też z ręki takiego świętego człowieka wszystko musi wydać zbawienne skutki.
I generał wszedł do sali w towarzystwie Moutier.