Grzesznica/Rozdział I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Grzesznica |
Podtytuł | Powieść sensacyjna |
Wydawca | Wydawnictwo „Najciekawsze Powieści“ |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Zakłady Drukarskie Wacława Piekarniaka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Otocki raz jeszcze spojrzał w jej duże szafirowe oczy.
Patrzyły zimno, obojętnie. Zniknął z nich wszelki ślad tego uśmiechu, który przed godziną zachęcił go do zaczepienia na ulicy pięknej nieznajomej.
Och, była ładna i zgrabna — ta wysmukła złocista blondynka, o oczach rozmarzonych i chciwych zmysłowych ustach.
Kiedy Otocki ośmielony swobodnym uśmiechem szafirowych oczu może godzinę temu podszedł do młodej kobiety, mniemał, że natrafi na łatwą zdobycz. Tymczasem...
Toć nie świętą jest panienka, spacerująca o jedenastej wieczór po Nowym Świecie i rzucająca przechodniom kuszące spojrzenia. Po paru jednak zamienionych z nią zdaniach, wnet poznał, iż los mu zsyła „coś lepszego“. Wyrażała się poprawnie, ba, nawet wytwornie a całe obejście znamionowało osóbkę, która otrzymała staranne wychowanie...
— Czyżby?
W dzisiejszych czasach nie należy niczemu się dziwić. Wielkie księżne bywają kelnerkami w kawiarenkach, hrabianki uprawiają zawód kabaretowych tancerek, a przyzwoitych panienek nie straszy znajomość uliczna.
— Tem lepiej...
Otocki z początku był szczerze rad (który literat nie będzie rad) niezwykłej „miłosnej“ przygodzie. Szczególnie, gdy ma lat trzydzieści parę, jest przystojny i pod pozorem zbierania materjału do powieści — niejedną kobietkę uwodzi i nie jednej kobietce daje się uwieść... A tu — osóbka, młoda, urodziwa, elegancka i inteligentna. Poszukująca zapewne wrażeń. Może za tem „poszukiwaniem wrażeń“ ukrywa się jakaś głębsza przyczyna? Może posłyszy niezwykłe rewelacje? Zna go z widzenia, wie, iż jest literatem i dlatego dała się łatwo zaczepić. Przywilejem bowiem literatów i to piszących „namiętne opowiadania“, jest nietylko powodzenie u niewiast, ale wysłuchiwanie zwierzeń niewieścich...
Lecz jeśli początek „przygody“ zapowiadał się wielce ciekawie i wielce obiecująco — rychło przyszło rozczarowanie.
Rozczarowanie osobliwszego rodzaju...
Nie, aby panienka nagle poczęła stroić fochy i udawać „nieprzystępną“. Po krótkim spacerze, chętnie zgodziła się udać do restauracji i tam wraz z Otockim spożyć kolację. Ale kiedy znaleźli się w jednym z szykowniejszych kulinarnych przybytków na Nowym Świecie — z równie elegancką panną wszędzie pokazać się wypadało — nagle jej zachowanie uległo zmianie zasadniczej...
Zamilkła — i trudno z niej było słówko wydobyć.
Próżno usiłował Otocki ożywić rozmowę. Poza, zdawkowemi, krótkiemi „tak lub nie“, nie otrzymywał innej odpowiedzi. Panienka machinalnie dłubała widelcem w podawanych zakąskach i potrawach — zamyślona, rzekłbyś zapomniawszy o swym towarzyszu.
Wreszcie zaczęło go to niecierpliwić.
— Czy pani ma jaką przykrość? — zapytał obcesowo.
— Ja? — drgnęła lekko — czemu?
— Siedzi pani nieswoja... obca tu duchem...
— Zawsze taka jestem...
— A jednak, gdyśmy się poznali, wydawała się pani weselsza.
— Zdawało się panu...
Znów milczenie.
Otocki postanowił zaryzykować.
— Czyżby jaka tragedja życiowa?
— Ach! — zawołała ze zniecierpliwieniem w głosie — Przypomina mi pan młodego studencika... Ledwie godzinę się znamy, a już... wyspowiadaj się... otwórz swą duszę!... Zapewniam, nie przeżywam żadnej tragedji...
— A jednak...
— Nic...
— To pocoś „oczkowała“ do mnie i zgodziła się przyjść na kolację! — mało nie krzyknął Otocki, ale w porę ugryzł się w język.
Istotnie, zachowanie się nieznajomej było coraz bardziej zagadkowe. Czyżby jakie rozczarowanie miłosne i chęć zemsty nad „niewiernym“? Dlatego zgodziła się udać do knajpki, przyjmując zaproszenie pierwszego z brzegu, lepiej prezentującego się, przechodnia. A teraz żałuje...
Choć Otocki był przygotowany na coś „niezwykłego“ — nie sądził, że tak nudnie spędzi wieczór.
Na szczęście, w tejże chwili zbliżył się kelner, niosąc maszynkę z czarną kawą i nieodzowną butelkę likieru.
Gdy oddalił się, napełniwszy kieliszki, Otocki trącił swoim o kieliszek sąsiadki, sądząc, iż pod wpływem napoju stanie się szczersza. Próżne jednak pozostały te usiłowania. Nie umoczyła nawet w nim swych ust, jak i poprzednio nie udało mu się jej nakłonić, by wychyliła, choć lampkę wina.
— Nie pije pani?
— Nie znoszę alkoholu....
Dobra towarzyszka! Nie pije, rozmawiać nie chce! Ładnie wpadł! A może, gdy się przedstawi — dotychczas nie wymienił swego nazwiska, ani nie wiedział nawet, jak ona ma na imię — nabierze zaufania i opowie mu, co ją skłoniło do samotnej wędrówki po Nowym Świecie i zawarcia z nim znajomości...
— Czy nie słyszała pani o Otockim? — zadał podstępne zapytanie, w nadzieji, że przeczytawszy którą z jego książek, ucieszy się, poznając autora.
— Nie! A czemu pan zapytuje?
— Ot, tak!... — kłamał — Podobno znany literat pisze dużo powieści...
— Jakie?
— Powieści o niezrozumianych kobietach!.. Pełne wiru namiętności... i miłosnych przygód...
— Głupstw nie czytuję...
Otocki zmięszał się i zaczerwienił gwałtownie. Nie, tego było za wiele i po podobnym wstępie trudno wymieniać swoje nazwisko. Poczuł się dotknięty w swej miłości własnej.
— Ładna, bo ładna — pomyślał — ale dziwnie niemiła i narwana. Pewnie histeryczka...
Postanowił, jaknajszybciej zakończyć „ucztę“, zapłacić rachunek... i rozstać się z towarzyszką. Nie tylko wieczór zawiódł wszelkie miłe oczekiwania — ale jeszcze natrafił na taką, która nietylko o nim nie słyszała, ale i jego utwory określiła — jako głupstwo....
Podrażniony, rozglądał się teraz po restauracyjnej sali, nie usiłując nawet nadal podtrzymać rozmowy...
Niezadługo pierwsza. W sali panuje ruch i gwar wielki i wszystkie niemal stoliki są zajęte. Muzyka gra jakąś skoczną melodję, a zewsząd dobiegają śmiechy i wesołe głosy kobiet. Młodych, rozbawionych kobiet...
Nagle uderzył go pewien szczegół.
W drzwiach sali stał wysoki, starszy mężczyzna, ubrany elegancko — ale o dziwnie odpychającym wyrazie twarzy. Istny zły i zawzięty buldog. Stał, patrząc wyraźnie w tym kierunku — lecz znać było, że to nie Otocki zaprząta jego uwagę, a siedząca obok towarzyszka. Gdy podobna niema kontemplacja trwała dłuższą chwilę, Otocki nie wytrzymał i szepnął:
— Jakiś pan podziwia panią usilnie.
— Mnie?
— Proszę spojrzeć...
Siedziała nieco tyłem odwrócona do wejścia. Posłyszawszy uwagę Otockiego nie obejrzała się jednak, a drgnąwszy lekko i pochylając jeszcze niżej głowę, aby nieznajomemu uniemożliwić widocznie bliższe jej rozpoznanie — również szeptem zagadnęła nerwowo.
— Jak wygląda?
— Wysoki... tęgi... starszy pan...
— Łysy? Twarz czerwona, nalana?
— Tak! Zna go pani?
— Nie... e! — wyrzuciła po krótkiem wahaniu.
— Dziwne, że go pani nie zna, a jednak określiła wygląd, nie odwracając się nawet!
— Bo... bo...
Otocki nie nalegał. Ciekaw był co dalej nastąpi. Nieznajomy, który nadal wpijał się wzrokiem w dziewczynę, wykonał raptownie gwałtowny ruch, jakby zamierzając podejść do ich stolika — lecz powstrzymał się. Groźnie tylko zmarszczyły się jego brwi, dokoła ust zarysowała się ironiczna zmarszczka, niby chciał rzec — „spotkamy się jeszcze!“ Poczem, powoli, widocznie nie zamierzając w miejscu publicznem wywoływać awantury, wykręcił się i wyszedł z sali.
— Poszedł?
— Tak...
Westchnienie ulgi wyrwało się z jej piersi.
— Czemuż pani tak się przelękła, skoro twierdzi, że nie zna tego jegomościa?
— A... nie... znam... Wcale się nie przelękłam!
— Hm...
Oczy Otockiego pobiegły teraz w kierunku rąk towarzyszki. Wysmukłe, białe paluszki, których nie zdobił żaden pierścionek, drżały widocznie i zaciskały się kurczowo.
Lecz nie ten dowód jawnego niepokoju zainteresował go najbardziej. Mimo uporczywych wykrętów łatwo mógł poznać, że bardzo poruszyło ją nieoczekiwane spotkanie. Ale te delikatne, rasowe paluszki zaciskały się silnie pod stołem dokoła niewielkiej, skórzanej walizeczki. Na walizeczkę Otocki już przedtem zwrócił uwagę i zaciekawiło go, czemu dziewczyna na sekundę nie chce się z nią rozstać. Wykwintny, żółty, maleńki kuferek, taki w jakich artystki przechowują szminki, równie dobrze mogący służyć za schowanko dla biżuterji. Choć tajemnicza osóbka posiadała jeszcze elegancką torebkę — tej walizki nie chciała pozostawić w szatni i zabrawszy ją z sobą, położyła obok na krzesełku. Obecnie trzymając ją kurczowo, ukrywała pod stołem.
— Cóż pani za skarby tam przechowuje? — nie wytrzymał Otocki.
— Gdzie?
— W tej walizeczce, czy też neseserze... Widzę, że chroni ją pani starannie, snać obawiając się, że ów nieznajomy dżentelmen powróci, spostrzeże i porwie...
Cios został wymierzony celnie.
— Ja? Cóż znowu... Skąd pan?...
Teraz jej oczy błyszczały nienawiścią. Powtórzyła z gniewem.
— Skąd pan? Czy pan przypadkiem nie jest detektywem?
— Nigdy nim nie byłem! — odrzekł poważnie — Pozwoli pani, że nareszcie się przedstawię... Moje nazwisko brzmi Otocki... Ten sam, Otocki — dodał, widząc jej zdziwioną minę — który pisze powieści, nie znajdujące uznania w oczach łaskawej pani...
— Ach, to pan...
— Zresztą, niema to nic do rzeczy... Ale doprawdy, znalazłem się dziś w dość głupiej sytuacji... Poznając panią, sądziłem, że jej tylko o miłe przepędzenie wieczoru chodzi. Dumą mnie napawało, iż równie elegancka i urocza dama pragnie mnie przyjąć za towarzysza... Tymczasem...
— Tymczasem?
— Ośmielę się być szczery! Łatwo poznać, że coś panią dręczy i coś niepokoi... Napomykałem niedawno o życiowej tragedji, nie dała się pani wyciągnąć na zwierzenia... Obecnie, mimo zaprzeczeń, spotkanie z owym starszym panem też musi posiadać głębsze znaczenie.. I ta waliza, którą pani tak starannie ukrywa...
— Zapewniam... nic... nic!.. — przerwała gwałtownie — Jest pan na mylnej drodze... Ot, zwykłe kobiece nerwy...
— W takim razie...
— Zepsułam panu wieczór! Tak, panie Otocki, czasami się zdarza! Biedny autor! Koniecznie wynajduje sfinksa w bardzo zwykłej kobietce! Proszę o papierosa...
Zaciągnąwszy się głęboko dymem, spojrzała nań z uśmiechem.
— Pragnie pan czegoś się o mnie dowiedzieć? Jestem kapryśna, zmienna, jak mimoza!... Nieraz nie otwieram ust godzinami! A reszta, to pańskie posądzenia.
Choć Otocki nie odparł ani słówkiem, czuł doskonale, że się nie pomylił i że to, co zdążył zauważyć nie było wytworem „literackiej fantazji“. Skoro jednak postanowiła się zapierać. Zrozumiał, iż ani prośbą, ani namowami nic z niej nie wydobędzie...
Najlepiej, jaknajszybciej zakończyć „przygodę“.
Posiedziawszy jeszcze czas jakiś — oczywiście w milczeniu — przy stoliku, dla przyzwoitości, zawołał kelnera i uregulował rachunek.
— Późna godzina! — oświadczył krótko, spozierając na zegarek i powstając z miejsca — Czy idziemy?
— Sądzę, że pan mnie samej nie pozostawi w restauracji!
— Pani taka tajemnicza, że doprawdy nie wiem ani czego sobie życzy, ani co zamierza...
— Jak każda niewiasta...
Gdy znaleźli się na ulicy, poufale ujęła go pod ramię. W drugiej rączce nadal mocno trzymała walizkę.
— Czy pan mieszka sam?
Na podobne pytanie najmniej był przygotowany.
— Sam... Szczęśliwie jestem dotychczas kawalerem!. Ale czemu to panią zaciekawia?
— Pragnę pojechać do pana!
— Pani? Do mnie?...
Gdyby Otockiemu, oświadczono, że mają go w tej chwili posiekać na kawałki, głos jego nie zabrzmiałby mniejszem zdziwieniem.
— Do mnie chce pani pojechać? — powtórzył.
— Cóż pana to tak dziwi? — roześmiała się, pokazując rząd białych i równych, jak perełki, ząbków — Nie przywykł szanowny autor do odwiedzin niewieścich?
— Tak... Lecz...
— Bo byłam taka nieznośna przy kolacji... Obiecuję całkowitą poprawę... A może nie jestem ładna i nie podobam się panu dobrodziejowi...
— Pani mi się nie podoba?
W każdym mężczyźnie drzemie ukryty samiec. Choćby ten mężczyzna był najkulturalniejszy. Wystarczy, aby kobieta, która przed chwilą wydawała nam się nudna, rzuciła lekką zachętę — by natychmiast względem niej zmieniło się nasze postępowanie. Otocki nie stanowił wyjątku. Za dotychczasowe przykrości mógł otrzymać rekompensatę. I choć przed chwilą poprzysięgał sobie, że nieznajomą co rychlej pożegna — jął śpiesznie wołać taksówkę.
Pozatem może zaspokoi dręczącą go ciekawość! Och, nietylko o przystojną istotkę mu chodziło, która pragnie odwiedzić jego kawalerskie mieszkanko! Nie tylko! Może tam, zechce ona nareszcie opowiedzieć, co oznacza jej dotychczasowe postępowanie... I ta walizeczka...
Gdyby jednak trochę przezorniejszy był Otocki nie przyjąłby tak pochopnie tych odwiedzin... Na ileż przykrości i skomplikowanych przygód miały one go narazić! Jakże nieprzezorni są literaci...
Tymczasem tajemnicza osóbka, jakby zapomniawszy o dotychczasowym smutku, siedząc w samochodzie i blisko przytulona do niego, mówiła:
— I ja zkolei panu się przedstawię!... Na imię mam Ryta!... Ładne imię?
— Ryta! Bardzo ładne!... Panna, czy też pani Ryta?...
— Panna Ryta, do usług!... Nazwisko zaś moje, niechaj chwilowo pozostanie nieznane...
O nazwisko Otocki nie miał zamiaru obecnie się dopytywać. Pochłonął go inny widok... Pożerał oczami najpiękniejszą nóżkę, jaka kiedykolwiek wychylała się dyskretnie z pod sukienki w Warszawie.