Guzik z kamei/Diament rysuje diament

<<< Dane tekstu >>>
Autor Rodrigues Ottolengui
Tytuł Guzik z kamei
Podtytuł Powieść
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegnera
Data wyd. ok. 1929
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. An Artist in Crime
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



ROZDZIAŁ CZWARTY.
DIAMENT RYSUJE DIAMENT.

Znalazłszy guzik, opuścił Barnes co prędzej mieszkanie zamordowanej i pospieszył do hotelu w piątej avenue. W hallu zastał Wilsona, który go zawiadomił, że Mitchel nie zszedł jeszcze. Uszczęśliwił podwładnego kilku słowami uznania dla wczorajszej jego działalności, ale wspaniałomyślność była łatwą, gdyż miał guzik w kieszeni. Uśmiechał się, myśląc o pyszałku, który bufonował, że go kara minie, a zostawił ślad tak zdradliwy, jak najpospolitszy zbrodniarz, czyli był słabym, zwykłym człowiekiem. Na zewnątrz atoli nic nie zdradzało podniecenia Barnesa. Spytał spokojnie o pana Mitchela i posłał swój bilet wizytowy, jak zwykły gość. W kilka minut potem poproszono go na górę.
Mieszkanie Mitchela, złożone z dwu pokoi, położone było od strony ulicy dwudziestej trzeciej. Urządzenie gabinetu, do którego Barnes wszedł, było tak bogate, że detektyw zadał sobie bezwiednie pytanie, czy mogła w ten sposób wyglądać jaskinia zbrodniarza. Oczywiście nie, o ile zresztą nie istniał tajemny powód, czyniący mordercą człowieka, zaliczającego się do sfer najwyższych.
Wedle doświadczeń Barnesa powodem tym musiała być kobieta, ale dotąd, prócz zamordowanej, nie wyłoniła się w całej sprawie żadna. Wszystko to przelatywało przez głowę detektywa, który badał szybkiem spojrzeniem otoczenie. Nagle usłyszał z drugiego pokoju:
— Panie Barnes, proszę wejść. Między nami ceregiele są zbyteczne.
Barnes wszedł do przyległej sypialni i zauważył niezwłocznie, że była urządzona równie bogato i wystawnie jak gabinet. Przed zwierciadłem stał Mitchel jeszcze w szlafroku i golił się.
— Bardzo przepraszam za natręctwo — rzekł Barnes — ale pan sam upoważnił mnie do zjawiania się w każdej porze...
— To ja, nie pan, winienem przeprosić za przyjęcie tego rodzaju. Ale muszę skończyć golenie, gdyż niesposób rozmawiać z twarzą w połowie namydloną.
— Oczywiście. Proszę się nie spieszyć. Mam czas i poczekam.
— Dziękuję. Racz pan usiąść. Zdaniem pańskiem, jak myślę, ta pora dnia nie nadaje się wcale do ubierania, ale wczoraj wróciłem późno.
— Zapewne z klubu? — spytał Barnes, chcąc spróbować, czy Mitchel skłamie. Ale zawiódł się.
— Nie! — odrzekł. — Byłem w teatrze „Kasino”, gdziem się umówił z pewną osobą i chciałem dotrzymać słowa.
— Z pewnym panem?
— Pytanie pańskie ma ton ciekawości. Ale nie był to pan, jeno pewna dama. Portret jej mieści się tam, na sztaludze.
Barnes ujrzał istotnie olejny portret głowy kobiecej, niezwykłej piękności. Mitchel przyznał, że był z ową damą w teatrze, a Wilson twierdził, iż wrócili razem do domu, gdzie obecnie leżała zamordowana. Był to fakt znamienny. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa mieszkała tam przyjaciółka Mitchela i dzięki niej dostał się do wnętrza. Niewiadomo, czy wiedział, że mieszka tam także ta druga osoba i czy wkroczył do jej pokojów, opuściwszy przyjaciółkę swoją. Barnes dumał nad tem, a oczy jego biegały po pokoju. Nagle spostrzegł leżącą na łóżku kamizelkę, o guzikach podobnych do tego, który miał w kieszeni. Ostrożnie sięgnął, ale zaledwie palce jego dotknęły przedmiotu, rzekł Mitchel, zaprzestając golenia, a nie obracając się:
— Mr. Barnes, w tej kamizelce niema pieniędzy.
— Cóż to znaczy? — odparł gniewnie i cofnął rękę.
Mitchel pomilczał przez chwilę, uczynił kilka pociągnięć brzytwą, potem zaś, obróciwszy się spojrzał w twarz detektywa.
— Zapomniał pan, że stoję przed zwierciadłem. To tylko chciałem powiedzieć.
— W słowach pańskich była wzmianka, jakobym chciał kraść.
— Tak? Przykro mi, ale na przyszłość racz pan zaniechać poruszeń tego rodzaju, o ile jesteś tak wrażliwy. Zaprosiwszy pana do sypialni, nie spodziewałem się przeszukiwania odzieży za plecami.
— Pilnuj się pan, jestem detektywem. Jeśli wyciągałem rękę ku kamizelce pańskiej, nie działałem w zamiarze karygodnym. Wiesz pan o tem dobrze.
— Wiem, oczywiście, a wiem także doskonale, jaki był zamiar pański. Pocóż się tak zaraz gniewać? Przyznaję, nie powinienem był użyć tych słów, ale prawdę mówiąc, ogarnęło mnie podrażnienie.
— Nie rozumiem.
— Uczułem się dotkniętym, że mnie pan traktuje, jak zwykłego zbrodniarza. Upokorzyło mnie, iż przyszedłszy tutaj, pozwalasz sobie pan przetrząsać wszystko pod nosem moim. Gdyby nie to, że stałem przed lustrem, nie obróciłbym się do pana tyłem. Zamiarem pańskim było obejrzeć guziki kamizelki mojej.
Osłupiały Barnes nie dał poznać wrażenia, jakie na nim uczyniły te słowa.
— Wie pan przecież, że słyszałem rozmowę pańską w wagonie, gdzie była wzmianka o pięciu szczególnych guzikach garnituru.
— Przepraszam, mówiłem o sześciu guzikach, nie o pięciu!
Znowu nie udało się Barnesowi wciągnąć Mitchela w pułapkę. Rozmyślnie wymienił pięć guzików, w nadziei, że wykorzysta tę pomyłkę, potwierdzając, że jest ich pięć, by nie być zmuszonym, wyjaśniać braku szóstego, który Barnes, jak mu się wydawało, miał w kieszeni.
— A prawda! Mówił pan o sześciu. Teraz przypomniałem sobie! — potwierdził. — Przyzna pan, że ciekawość moja zobaczenia ich była uzasadniona... oczywiście, radbym je móc rozpoznać w danym razie.
— Zamiar to wielce chwalebny. Drogi panie! Powiedziałem, że możesz mnie pan odwiedzać każdej chwili i pytać o wszystko. Czemuż nie poprosiłeś pan, bym pokazał guziki?
— Byłoby to istotnie lepsze. Proszę niniejszem.
— Zechciej pan tedy obejrzeć!
Barnes chwycił kamizelkę i zdumiony ujrzał sześć guzików, trzy z profilem Julji, a trzy Romea. Zadowolniło go to badanie, gdyż guziki były najzupełniej podobne do schowanego w kieszeni. Lecz człowiek, tak niezmiernie przezorny, mógł skłamać, twierdząc, że garnitur składa się z sześciu guzików, gdy w rzeczywistości było ich siedm. Uznał, że trzeba zadać parę pytać o guziki.
— Są prześliczne i jedyne może w swym rodzaju. Nie słyszałem dotąd, by kamei używano za guziki. Wspomniałeś pan, że został wykonane specjalnie dla pana.
— Tak jest, wykonano je dla mnie i jest to niezwykła próba cięcia kamienia. Ale kamee są mniej rzadkie, niż pan sądzi, chociaż noszą je zazwyczaj kobiety. Był to istotnie kaprys pewnej damy, któremu zawdzięczają istnienie swoje. Ja sam nie byłbym nigdy...
— Na miłość boską! — wykrzyknął Barnes. — Te profile Romea są pańskiemi portretami i posiadają wielkie podobieństwo.
— Ach, zbadałeś to pan, widzę!
— Tak, a profile Julji są kopjami tego portretu.
Barnesa ogarnął niepokój, gdyż jeśli guziki były portretami, a ten, który miał w kieszeni, był także portretem damy na sztaludze, tedy istniał pomiędzy niemi związek.
— Jest pan niespokojny, panie Barnes! — rzekł Mitchel, patrząc bystro na detektywa. — Cóż się stało?
— Nie jestem wcale niespokojny.
— O tak! Wzburzył pana widok tych guzików. A teraz proszę mi wyjawić powód, dla którego przyszedłeś pan do mnie dzisiaj?
— Mr. Mitchel! Proszę mi przedtem odpowiedzieć na jedno pytanie. Ale ostrzegam, że trzeba to rozważyć należycie. Ile guzików sporządzono do garnituru?
— Siedem! — powiedział Mitchel tak szybko, że zdumiony Barnes powtórzył:
— Siedem? Wszakże powiedziałeś pan przed chwilą, że sześć?
— Wiem dobrze, co powiedziałem i nie zapominam nigdy twierdzeń moich. Powiedziałem, że garnitur składa się z sześciu guzików. Ponieważ pan teraz pytasz, ile sporządzono pierwotnie, odpowiadam: siedem. Czy to jasne?
— Tedy jeden zginął?
— Nie! Wiem gdzie jest.
— Cóż tedy znaczy, że garnitur składa się tylko z sześciu?
— Proszę przebaczyć Mr. Barnes, że odmówię na to odpowiedzi. Dałem już kilka odpowiedzi, ale nie wiem dotąd, czemu mam zawdzięczać dzisiejszą wizytę pańską?
— Zaraz powiem! — odparł detektyw, wygrywając, jak mu się wydawało, atuty. — Zbadałem miejsce, gdzie popełniono wielką zbrodnię i znalazłem siódmy guzik.
Nie mógł przypuszczać, że tak doświadczony i kuty na cztery nogi aktor, zadrży ze strachu i zachowa się, jak zwyczajny zbrodniarz. Atoli Mitchela zainteresował ten fakt, gdyż wstawszy przystąpił do Barnesa.
— Czy masz go pan może przy sobie? Radbym zobaczyć.
Barnes zawahał się na chwilę, w obawie, że straci guzik, dając go w ręce Mitchela, zaraz jednak spełnił jego życzenie.
Mitchel obejrzał przedmiot uważnie z miną znawcy, potem rzucił swawolnie w powietrze i schwytał.
— Mr. Barnes, — rzekł — coby to było, gdybym nie oddał panu tego guzika?
— Użyłbym natenczas siły, by go odzyskać.
— Doskonale! Byłoby to przedstawienie teatralne dla uciechy galerji. Ale w życiu normalnem sprawy mają przebieg inny. Oddaję panu poprostu guzik! — uczynił to z ukłonem. — Nie zalicza się on wcale do garnituru mego.
— Nie zalicza się do pańskiego garnituru? — powtórzył Barnes osłupiały.
— Nie. Przykro mi, że muszę pana znowu rozczarować, ale tak jest istotnie. Jak powiedziałem, garnitur składał się pierwotnie z siedmiu sztuk, ale na ostatnim był wizerunek Szekspira. Przyjaciółka moja nosi go jako broszkę.
— W jakiż atoli sposób objaśni pan, że guzik, który posiadam, jest portretem przyjaciółki pańskiej i odpowiada w zupełności kameom na kamizelce.
— Drogi panie Barnes, nie objaśnię tego wcale, nie mam obowiązku, a objaśnienie jest pańską rzeczą.
— Cóżbyś pan powiedział w przypadku, gdybym powziął postanowienie aresztowania pana niezwłocznie? Sędziowie przysięgli zadecydowaliby, czy guzik ten stanowi część garnituru, czy nie.
— Oczywiście, byłoby mi to bardzo niewygodne, ale każdy jest codziennie narażony na aresztowanie przez niezręcznego detektywa... proszę się nie gniewać, nie mam pana na myśli, gdyż znany rozum pański nie dopuści tego.
— Z czego pan to wnosi?
— Po pierwsze, wiesz pan doskonale, że nie ucieknę, powtóre zaś nie przyniosłoby to panu żadnej korzyści, gdyż mogę bardzo łatwo udowodnić wszystko co powiedziałem. Poza tem jesteś pan wewnętrznie pewny, że nie kłamię.
— Wobec tego proszę tylko o łaskawe pokazanie mi owej broszki z głową Szekspira! — rzekł Barnes, wstając.
— Jest to żądanie zbyt daleko posunięte, ale spełnię je, lecz pod pewnym warunkiem i proszę się przedtem dobrze namyśleć! Przed zrobieniem zakładu nie uświadomiłem sobie, że mogę wciągnąć w sprawę nazwisko kobiety, którą kocham nad wszystko. Posiada ona siódmy guzik i nosi go stale. Zobaczenie go nie będzie dla pana żadnym zyskiem, gdyż da ono tylko potwierdzenie słów, w które pan już i tak wierzysz. Jeśli atoli otrzymam przyrzeczenie, że nie będzie inkomodowana w tej sprawie, decyduję się zaprowadzić tam pana, a sam z jej ust usłyszysz historję tych guzików.
— Mogę to panu przyrzec śmiało, gdyż nie mam zgoła zamiaru inkomodowania kobiety.
— Dobrze tedy. Spotkamy się w południe w hallu i zaprowadzę pana do mieszkania tej damy. Teraz atoli, przepraszam bardzo, ale muszę się ubrać.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Rodrigues Ottolengui i tłumacza: Franciszek Mirandola.