Gwiazda Południa/Rozdział IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Gwiazda Południa
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1909
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Tłumacz R. G.
Ilustrator Léon Benett
Tytuł orygin. L’Étoile du Sud
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IV.
Wandergaart-Kopia.

— Muszę stanowczo wyjechać stąd — mówił do siebie następnego ranka Cypryan. — Misya moja skończona i po odprawie danej mi przez tego gburowatego fermera, straciłem nadzieję pozyskania ręki Alicyi. Odwagi zatem, trzeba być mężczyzną i niedać się poniżać.
Bez wahania zabrał się Cypryan do zapakowania swoich aparatów w kufry i skrzynie, które mu służyły za stoły i szafki.
Pracował pilnie dwie godziny, gdy w tem przez otwarte okno doleciał go dźwięczny głos Alicyi, śpiewającej jedną z najpiękniejszych piosenek Moora p. t. »Ostatnia Róża«.
Cypryan pospieszył do okna i zobaczył Alicyę, która śpiewała, idąc do swoich ulubionych strusiów.
Zabawnie było patrzeć jak strusie, nie czekając aż wejdzie do nich, już po przez ogrodzenie wyciągały długie szyje, dziobiąc ją po twarzy i rękach. Niedługo zabawiwszy, Alicya wraca, śpiewając znów swą piosenkę z tak przejmującem uczuciem, że Cypryan, który do tej pory z okna jej się przyglądał, pobiegł za nią wzruszony, wołając:
— Panno Alicyo!
— Ach, to pan, panie Méré? Masz mi pan coś do powiedzenia? — przemówiło dziewczę, widząc, że Cypryan milczy.
— Chciałem się z panią pożegnać, panno Alicyo, — mówił drżącym głosem Cypryan.
Alicya zbladła.
— Pan wyjeżdżasz, tak nagle, i dokąd to? — pytała zmieszana.
— Do ojczyzny, do Francyi, — odpowiedział Cypryan. — Zadanie moje już skończone, niemam więcej co robić w Griqualandzie, obowiązkiem moim przeto jest wrócić do kraju.
— Ach! tak, w samej rzeczy, inaczej być nie może, — urywanym głosem, odpowiadała Alicya, nie wiedząc dobrze, co mówi.
Młode dziewczę było tą wieścią, jakby rażone gromem; duże łzy zawisły w jego oczach, zapanowało jednak wkrótce nad sobą i uśmiechając się, przemówiło:
— A więc pan wyjeżdżasz i porzucasz swoją grzeczną uczennicę, zanim ta zdołała ukończyć kurs chemii? Chcesz pan, abym poznawszy własności tlenu, nigdy nie dowiedziała się czem jest azot? To nieładnie, panie Méré.
Pod temi, żartobliwym tonem, wypowiedzianemi słowami, ukrywał się żal tak widoczny z powodu jego wyjazdu, że Cypryan o mało nie zawołał: Prosiłem ojca o rękę twoją i właśnie odmowa jego wypędza mnie stąd. W porę przypomniał sobie przyrzeczenie, dane Watkinsowi i powstrzymał się od wyznania. W każdym razie uważał, iż powzięty zrana projekt natychmiastowego wyjazdu jest obecnie niemożliwym do wykonania. Postanowił zostać.
— Jeżeli mówiłem o wyjeździe, nie nastąpi on zupełnie tak prędko. Mam niektóre notatki do uzupełnienia i będę miał jeszcze zaszczyt widzenia pani; pomówimy wówczas o lekcyach chemii, które ją tak zajęły.
Wypowiedziawszy te słowa, odszedł nagle i jak szalony pomknął do swego mieszkania. Rzuciwszy się na krzesło, pogrążył się w rozmyślaniach.
Wyrzec się tej miłej, pięknej istoty, dla braku marnego kruszcu, mówił sam do siebie i porzucić walkę przy pierwszej przeszkodzie, nie dowodzi wcale wielkiej odwagi. Czyż nie lepiej pokusić się o przełamanie przeszkód? Ileż to ludzi, jako kopacze, zdobywają od razu majątek. Czyż nie mogę znaleźć dyamentu wagi stu karatów lub odkryć zupełnie nowych pokładów? Bezwątpienia posiadam więcej wiedzy teoretycznej od większości kopaczy, czemu więc wiedza niema pomódz do osiągnięcia tego, co inni zdobywają zapomocą ciężkiej pracy i ślepego trafu?
A zresztą cóż ryzykuję?
Nawet dla misyi mojej, sądzę, nie będzie bez pożytku, gdy sam chwycę za motykę i spróbuję rzemiosła kopacza. A jeżeli mi się uda zdobyć majątek, zobaczymy, czy Watkins nie zmieni wówczas zdania i nie cofnie swej odmowy. W każdym razie zdobycz warta trudu.
Powziąwszy to postanowienie, Cypryan chwycił za kapelusz i udał się do Wandergaart-Kopii. W godzinę był już na miejscu. W tej chwili właśnie kopacze zbierali się gromadnie na drugie śniadanie. Cypryan przyglądał się uważnie postaciom o cerze spalonej od słońca i zapytywał się w duchu, która z nich mogłaby mu udzielić pożądanej wiadomości. W tem spostrzegł Tomasza Steele, poczciwego górnika z Lancashiru, z którym już parę razy spotkał się od czasu wspólnej podróży. Dzielnemu chłopcu powodziło się widocznie dobrze, poznać to można było po nowym zupełnie ubiorze i dużym skórzanym pasie.
Cypryan postanowił z nim pomówić o swych zamiarach i objaśnił go w kilku słowach, o co mu chodziło.
— Wziąć w dzierżawę claim bardzo łatwo, o ile posiadasz pan odpowiedni fundusz, odpowiedział poczciwy górnik. Właśnie obok mojego jest jeden wolny. Wart około 400 funtów szterlingów (4000 rubli) a ręczę, że przy pomocy sześciu murzynów możesz pan w ciągu tygodnia zarobić 700—800 franków.
— Kiedy nie posiadam 400 funtów ani murzynów.
— W takim razie kup pan ósmą albo dziesiątą część claimu i pracuj w nim sam, na to wystarczy 1000 franków.
— Projekt ten jest możliwy do wykonania, ale pozwól się zapytać jakeś pan sobie poczynał, bo o ile wiem, nie posiadałeś gotówki, gdyś tu przyjechał.
— Tak, przybyłem tu tylko z dziesięcioma palcami i trzema miedziakami w kieszeni. Ale poszczęściło mi się!
Z początku pracowałem jako spólnik na ósemce, której właściciel wolał siedzieć w szynku niż pracować. Umówiliśmy się dzielić zdobyczą i znalazłem kilka większych kamieni, zwłaszcza jeden, wagi 5 karatów, za który nam zapłacono 200 funt. szter. Później znudziło mi się pracować za tego próżniaka i kupiłem szesnastkę na własny rachunek. Ponieważ w niej znajdowałem tylko kamienie drobne, niewielkiej wartości, porzuciłem ją po 10 dniach i obecnie pracuję znowu do spółki z pewnym australczykiem w jego udziale. W pierwszych tygodniach nie zarobiliśmy dużo, ledwie 5 f. szt.
— Gdyby mi się udało kupić niedrogo część dobrej kopalni, czy chciałbyś pan pracować wspólnie zemną?
— Chętnie, ale z zastrzeżeżeniem, że każdy z nas zatrzyma dla siebie, co znajdzie. Stawiam ten warunek bynajmniej nie z braku zaufania do pana, panie Méré, lecz zauważyłem, że zawsze tracę przy podziale. Jako były górnik znam się na robocie i dwa razy więcej kamieni odbiję aniżeli inni.
— Słusznie, zgadzam się na to.
— Ach! — zawołał nagle Tomasz, — a możebyśmy wydzierżawili jeden z claimów pana Watkinsa, bo on skutkiem podagry nie może wszystkim sam nadzorować i sądzę, że panu wydzierżawiłby na dogodnych warunkach.
— Nie mam ochoty z nim o tem mówić, wolę, abyś pan spisał umowę — odparł Cypryan.
— I owszem, jeżeli pan sobie tego życzysz.
Po upływie trzech godzin umowa była zawartą, mocą której za cenę 90 funt. szterl. pół claimu nr. 942 przechodziło w dzierżawę panów Méré i Steele.
Oprócz opłaty, nowonabywcy zobowiązali się jeszcze dzielić swą zdobycz z panem Watkinsem i oddawać mu podług zwyczajowego prawa, zwanego »Royalty«, pierwsze trzy kamienie, wagi przewyższającej 10 karatów. Nie liczono wcale na znalezienie takich kamieni, ale czy wiadomo, co ślepy traf zdziałać może. W każdym razie był to dobry interes i pan Watkins, popijając dżyn, mówił do Cypryana ze zwykłą swą szczerością:
— Miałeś pan szczęśliwą myśl, biorąc się do tej pracy.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: anonimowy.