Gwiazda Południa/Rozdział XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Gwiazda Południa
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1909
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Tłumacz R. G.
Ilustrator Léon Benett
Tytuł orygin. L’Étoile du Sud
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XVII.
Afrykański steeple-chase.

Zaiste był to dziwny widok, gdy następnego ranka Cypryan z Liem dosiedli swoich zaimprowizowanych wierzchowców; bardzo wątpimy, czy inżynier zechciałby przejechać się w ten sposób przed oczami miss Watkins, na głównej ulicy w Wandergaart-Kopii.
Tu jednak, nie mając wyboru, rad był wynalazczości chińczyka, który postarał się o konia w pustyni, coś na kształt wielbłąda.
Chód żyraf w rzeczy samej przypominał wielbłądy, a skutki kołysania się przyprawiły jeźdźców przez pierwsze parę godzin o nudności, podobne do objawów morskiej choroby.
Pominąwszy tę małą niedogodność, rumaki były wyborne. Chód miały szybki, a po poskromieniu pewnych objawów oporu, okazywały pojętność i podróż szła doskonale.
Starali się też pośpiechem odzyskać czas stracony. Po trzech dniach podróży, żyrafy zaniosły jeźdźców w równinę, przeciętą dość dużą rzeką, prawdopodobnie był to dopływ Zambesi. Jej brzegów Cypryan postanowił się trzymać, aby podług niejasnych wskazówek Lopepa dostać się do kraju króla Tonaia.
Wkrótce też uprawne pola manioku i taro, drogi dobrze utrzymane, chaty podobne budową do uli i masy ptactwa wskazywały, iż dojechali do kraju zaludnionego, choć zrzadka.
Liczne stada drapieżnych zwierząt, przeżuwaczy i prawdziwe chmary mniejszych i olbrzymich ptaków dowodziły, że pustynia znajduje się nieopodal.
Zachwycony rozmaitością krajobrazu, Cypryan zapomniał prawie o celu podróży, gdy wjeżdżając na nieduży pagórek nagle stanął jak wryty wskutek niespodzianego widoku.
Ni mniej ni więcej tylko Pantalacci we własnej osobie pędził galopem, ścigając Matakita. Odległość milowa rozdzielała tylko przeciwników.

Nagle stał się wypadek nieoczekiwany.

Matakit widocznie już spostrzegł włocha i widząc, że tenże go bez namysłu poczęstuje kulą, popędzał co sił strusia. Swego dawnego pana z powodu zbyt wielkiej odległości widocznie nie zauważył.
Li i Cypryan, widząc ten wyścig z głośnem hurra, puścili się za nimi.
Wtem biedka kafra uderzyła o kamień i dyszel pękł przy samej osadzie. Bez namysłu wyprzągnął strusia i wskoczywszy zwinnie na grzbiet jego, popędził dalej.
Teraz zaczął się karkołomny steeple-chase, jaki zapewne nie odbywał się od czasu igrzysk rzymskich. Struś Matakita pędził z wyjątkową chyżością, za nim wytężał swe siły w galopie wierzchowiec Pantalacciego, a żyrafy naglone biczem nieodstawały od nich.
Żaden zwycięzca na wyścigach w Londynie lub Paryżu nie dorównałby w chyżości strusiowi i Matakit wkrótce znacznie wyprzedził Pantalacciego.
Dopadł niebawem gąszczu, złożonego z drzew fig indyjskich i zniknął z przed oczów.
W tej samej chwili dopędzający go prawie Annibal został zrzucony przez konia, który uciekł potem w pole.
— Matakit nam się wyśliźnie! — zawołał Li.
— Tak, ale ten podły włoch jest w naszej mocy — odpowiedział Cypryan.
Po upływie pół godziny dojechali do miejsca, gdzie upadł Pantalacci.
Łotr był jeszcze w tem samem miejscu. Cypryan przybliżył się na 100 kroków i zrozumiał przyczynę upadku jego.
W zapale gonitwy Pantalacci nie zauważył rozciągniętej na nizkich krzewach olbrzymiej sieci, założonej przez kafrów w celu tępienia ptactwa, niszczącego im zbiory. W tę sieć zaplątał się Annibal Pantalaci.
A była to sieć niemała. Miała co najmniej po 5 metrów z każdej strony i kilka tysięcy różnego ptactwa już się w niej zaplątało. Między niemi też z tuzin olbrzymich sępów, których rozpostarte skrzydła mają rozmiar 1 1/2 metra.
Nagły upadek neapolitańczyka w świat ptasi, wprawił te ostatnie w niesłychany niepokój.
W pierwszej chwili oszołomiony swym upadkiem Pantalacci, odzyskał wnet przytomność i zaczął się wydobywać z sieci. Nie łatwe to było zadanie. Ręce i nogi uwięzły w oczka sieci i ani sposób ich wyciągnąć.
Z wściekłością szarpał siecią na wszystkie strony, odrywając ją z pali, któremi była do ziemi przymocowaną.
Ptaki również biły skrzydłami, starając się wydobyć na wolność.
Nie małe było upokorzenie Pantalacciego, gdy Li zbliżył się na żyrafie i z ironicznym śmiechem począł przyglądać się jego wysiłkom. Złośliwy chińczyk nie miał nic pilniejszego do roboty, jak zejść pośpiesznie z żyrafy, odjąć część sieci z palików i okręcić nią szamoczącego się włocha. W tej chwili natura dopomogła zemście chińczyka, silny wiatr, zerwawszy się, dął z niesłychaną siłą i szamotał siecią na wszystkie strony.
Nagle stał się wypadek nieoczekiwany. Wicher, ptactwo i rzucanie się Pantalacciego, oderwały sieć z przytrzymujących ją pali i uniosły w powietrze na 30 metrów w górę.
Siła wiatru i ptaków była tak znaczną, że 100 kilogramowy ciężar ciała Pantalacciego nie mógł stawić oporu.
Z ogłuszającym wrzaskiem, drobne ptactwo umknęło z więzów; duże, zaplątawszy swe pazury w oczka sieci, nie tak łatwo mogły się uwolnić.
Zmęczone sępy okazały nagle ochotę opuszczenia się na ziemię. Poplątana, miejscami rozerwana, sieć opuściła się wraz z niemi na krzewy skąd, spocząwszy parę

sekund, z większą jeszcze siłą uniosły się napowrót w powietrze.
Ze drżeniem widział Cypryan jak nieszczęśliwy Pantalacci, porwany wichrem i wysiłkiem olbrzymich ptaków, został uniesiony na 150 stóp w górę.
Naraz pękło kilka oczek pod ciężarem włocha. Nieszczęśliwy uczepił się sznurów i zawisnął na rękach.
Po kilku minutach ręce jego rozwarły się i runął na ziemię jak bezwładny ciężar.
Pozbawiona ciężaru sieć podniosła się jeszcze na kilka metrów w górę; następnie spadła, gdy sępy, uwolniwszy swe pazury, uniosły się w górę.
Gdy Cypryan nadbiegł z pomocą, nieprzyjaciel jego już nie żył. Zginął w tak marny sposób!
Pozostał więc Cypryan sam jeden z czterech rywali, którzy udali się do Transwaalu w jednakowym celu.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: anonimowy.